piątek, 30 grudnia 2011

"Staropolska miłość" - J.I. Kraszewski


Jak zwykle u JIK-a tytuł jest nieco mylący. Sugeruje bowiem, że autor cofnie sie co najmniej do XVII wieku (jakie czasy uważano w 1850 za "staropolskie"?), tymczasem dostajemy kolejną historyjkę z czasów Króla Stasia. Przymiotnik "staropolski" odnosi się zaś do jakości uczucia łączącego głównych bohaterów - czystego, bezinteresownego, ponad własnym egoizmem, a nie jakieś podbarwione erotyzmem świństwa jak w roku 1750, czy (tfu, tfu) w ociekającym seksem wieku XIX.
Jak łatwo sie domyśleć po tym wstępie, dwójka bohaterów jest wyjątkową parą nudziarzy. Główny bohater (i narrator), gdyby nie jego wielka miłość, byłby pewnie zwykłym facetem, za to jego wybranka już od najwcześniejszych lat nadawała się tylko i wyłącznie do klasztoru.
Niestety los i wola jej ojca skazała ją na życie niezgodne z powołaniem, a jej adoratorowi przydzieliła na całe życie mało wdzięczną role (jaką - do sprawdzenia w książce).
Przed przerobieniem książki na łańcuchy choinkowe uchroniło ją wylącznie zakończenie, gdzie JIK dał upust swojej pasji do komplikowania fabuły, oraz wstęp, który traktuje o trudnościach, jakich przysparza rekonstrukcja przeszłości na podstawie źródeł pisanych. Każdy badacz (czy profesjonalista, czy amator), dochodzi w którymś momencie do ściany, gdzie zostaje mu już tylko posiłkowanie sie wyobraźnią.

czwartek, 29 grudnia 2011

Czerwona oberża- czyli kryminał z filozoficznym podtekstem

Jest to króciutkie opowiadanie Honoriusza Balzaka, stanowiące fragment większego cyklu – „Komedia ludzka”.
Ta krótka historyjka ujęła mnie właśnie ową zwięzłością, w której w tak krótkiej formie autor zawarł tyle treści.
Jest to typ powieści szkatułkowej, (rosyjska babuszka), czyli jedno opowiadanie w drugim, narrator relacjonuje opowieść, jaką podczas pewnego spotkania opowiadał Hermann - niemiecki bankier. Można też nazwać „Czerwoną oberżę” kryminałem z psychologiczno-filozoficznym podtekstem.
Rzecz dotyczy morderstwa, jakie miało miejsce w 1799 roku. W pewnej oberży zatrzymało się dwóch przyjaciół, chirurgów wojskowych, oraz nieznany im bogaty przemysłowiec.
Jeden z chirurgów, Prosper Magnan, nie mógł zasnąć, wyobrażał sobie, jak to by było, gdyby zamordował bogacza, uciekł i rozpoczął nowe życie. Wyobrażenia te przybrały całkiem realne kształty. Proscer obmyślił plan, przygotował narzędzie zbrodni, zbadał teren. W decydującej chwili jednak coś (jakiś cień, a może wewnętrzny głos) powstrzymał go od zbrodni. Kiedy się obudził rano okazało się, iż bogacz został zamordowany, Prosper był cały we krwi, a jego narzędzie chirurgiczne zostało użyte przez zbrodniarza. Z miejsca zbrodni zniknął natomiast jego przyjaciel, zniknęły też diamenty i złoto zamordowanego. Opowiadający historię bankier miał okazję poznać Prospera, a poznawszy go zdobył przekonanie, iż był on niewinny, a faktycznym sprawcą zbrodni był ów przyjaciel, niejaki Fryderyk, który zniknął feralnej nocy. Prosper jednak powodowany wyrzutami sumienia z powodu samego podjęcia myśli o zbrodni bronił się tak nieudolnie, jakby sam siebie chciał ukarać za samą myśl o zbrodni, iż został skazany i rozstrzelany.
Podczas opowiadania Hermanna jeden z gości oberży, Fryderyk Taillefer, szanowany i bogaty człowiek zaczyna robić się coraz bardziej nerwowy, a jego dziwne zachowanie wzbudza domysły bankiera, iż to on jest owym zaginionym zbrodniarzem (zbieżność imienia, zawód, zachowanie).
Sytuacja robi się bardziej zagmatwana, kiedy okazuje się, iż piękna dziewczyna, w której zakochał się bankier jest córką Fryderyka.
I tu dochodzimy do zasadniczego wątku opowieści. Hermann ma dylemat, co począć, jak się zachować. Czy powinien zapoznać córkę z przeszłością ojca, czy upływ lat (ponad dwadzieścia) spowodował przedawnienie zbrodni, czy wszedłszy w posiadanie fortuny narzeczonej powinien ją przekazać na zbożny cel (a wtedy rodzi się pytanie - jaki? rodzina niesłusznie skazanego i rozstrzelanego chirurga nie żyje od wielu lat) i co w takim przypadku powiedzieć ukochanej. Czy możliwe jest, że dawny zbrodniarz odpracował swe winy, że życiem szanowanym i uczciwym zmazał zbrodnie. Czy Hermann ma prawo zburzyć szczęście kochanej kobiety niszcząc w jej pamięci wizerunek kochanego ojca. Czy dziecko ponosi winę za grzechy ojców? A może powinien o wszystkim zapomnieć, Fryderyk w międzyczasie zmarł, po cóż rozgrzebywać przeszłość? Takie dylematy dręczą bankiera.
Herman wpada na pomysł, aby zdać się na los. Prosi o radę siedemnastu swoich znajomych, którzy za pomocą losowania mają rozstrzygnąć dylemat, czy wyrzec się majątku i opowiedzieć o wszystkim ukochanej, czy zapomnieć o całej sprawie.
Jaki był wynik losowania, jeden głos przeważył szalę za…. No cóż wynik chyba nie jest tu istotny, nie jest ważna odpowiedź, ale ważne było pytanie.
W „Czerwonej oberży” Balzac dowodzi, że każda szanowana rodzina skrywa jakąś tajemnicę.
Będący negatywnym bohaterem „Oberży” Fryderyk Taillefer występuje, jako szanowany obywatel paryskiego świata, odznaczony orderami, bogaty i wpływowy człowiek także w innych częściach Komedii Ludzkiej (Ojcu Goriot i Jaszczurze). Wprowadzenie takiej postaci na karty książki ma podkreślić amoralizm postaci z wielkiego świata, które postrzegane są przez innych za godne i poważane.
Muszę przyznać, że po pierwszym niefortunnym spotkaniu z Balzakiem (Kobieta trzydziestoletnia- oj nie zapomnę tak łatwo znużenia, jakim mnie ona uraczyła), każde następnie staje się coraz ciekawsze. Lektura Lichwiarza była całkiem sympatyczną, a lektura Oberży intrygującą i dającą do myślenia.
Zaczęłam się zastanawiać, jak postąpiłabym w takiej sytuacji ja sama, ale, że na horyzoncie nie pojawił się bogaty sponsor z mająteczkiem będącym wynikiem zbrodni, mój dylemat okazał się jedynie natury teoretycznej.
Nabrałam chęci na kontynuację znajomości z panem Balzakiem.

Moja ocena 5/6

Jaszczur Honoriusz Balzak


Końcówka roku sprzyja przyspieszonym recenzjom literackim. No powiedzmy quasi recenzjom. Chcemy, ja przynajmniej, skoro już uziemiona w łóżku łupaniem w krzyżu, chcę, brzydko mówiąc "wypchnąć" wszelkie zaległości.

Po książkę sięgnęłam dzięki ciekawej rekomendacji książkowca
Zdesperowany młody człowiek, Rafael de Valentin, przegrawszy ostatnią sztukę złota pragnąc popełnić samobójstwo, trafia przypadkiem do magazynu starożytności, gdzie wśród pięknych dzieł sztuki trafia na dziwny eksponat. Kawałek skóry (jaszczur), zdaniem właściciela magazynu ma przedziwne właściwości. Potrafi obdarzyć jego posiadacza wszelkimi dobrami, wystarczy tylko wypowiedzieć pragnienie. Niestety, każde pragnienie powoduje kurczenie się jaszczura, a każde jego skurczenie to krok w kierunku śmierci jego posiadacza. Przyjmując jaszczura, przyjmuje co z całym dobrodziejstwem, otrzymuje moc spełniania życzeń, oddaje mu swoją duszę. Jego życie staje się własnością jaszczura i drwa dopóty, dopóki istnieje jaszczur. Rafael, który zamierzał utopić się w Sekwanie bez wahania zabiera jaszczur, w końcu nawet, jeśli miałaby to być prawda, oznacza to jedynie opóźnienie ostatecznej decyzji w czasie. Mimo, iż Rafael nie wierzy w dziwną przepowiednię, nie mając nic do stracenia (czy na pewno nic ?), a jednocześnie ulegając pokusie bogactwa, sławy, władzy wypowiada pierwsze pragnienia.
Spełniają się jego marzenia. Jednak z każdym pragnieniem Rafael widzi kurczącą się skórę jaszczura. Każde spełnienie przybliża go do kresu życia. Rafael, jeszcze do niedawna chcący skończyć z sobą odkrywa radość życia (albo tak mu się wydaje), a im mniej mu go zostaje, tym chce żyć dłużej. Podejmuje wszelkie próby, aby przechytrzyć jaszczura i jego złowrogą moc. Wyzbywa się pragnień, unika pokus, próbuje odwrócić przeznaczenie.
Rafael przypomina mi trochę Fausta, który zaprzedaje duszę diabłu.
Jaszczur to studium natury ludzkiej. Natury, którą niszczą pragnienia żądzy posiadania i żądzy władzy.
Książka ciekawa, ale trudna w czytaniu, dla mnie ze względu na język. Trudno mi powiedzieć, czy to język Balzaka (nieco archaiczny), czy język młodopolski (tłumaczył Boy-Żeleński). Zdecydowanie wolę Hugo, Dumasa, Zolę.
Jak pisze za Żeleńskim książkowiec: „I właśnie tenże język nadaje narracji styl, myszkę epoki, która dla przeciętnej publiczności jest wadą książki, dla znawcy jej wdziękiem.
Muszę zatem zaliczyć się do przeciętnej publiczności, gdyż język Balzaka sprawił mi sporo trudności przy czytaniu. Zresztą nie po raz pierwszy. Pamiętam, jak ciężko czytało mi się Kobietę trzydziestoletnią.
Uważam jednak, iż mimo powyższych kłopotów (zapewne nie wszyscy będą je odczuwać) książka jest naprawdę dobra i warta poznania.
Moja ocena- za pomysł 6/6, za język (do którego nie dorosłam) 3/6.

środa, 28 grudnia 2011

Król w Nieświeżu J.I. Kraszewski

Król w Nieświeżu to trylogia, którą spaja postać Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”. Składają się na nią; Papiery po Glince, Król w Nieświeżu oraz Ostatnie chwile księcia wojewody.
Karol Radziwiłł to typowy przedstawiciel sarmackiej oligarchii; wojewoda wileński, starosta lwowski, miecznik wielki litewski, podczaszy litewski, ordynat nieświeski, ołycki, pan na Białej, właściciel Kiejdan. Potomek i dziedzic ogromnej fortuny Radziwiłłowskiej był jednym z najbogatszych przedstawicieli arystokracji w XVIII-wiecznej Europie.
Wokół jego osoby narosło wiele mitów i legend. Uważany był z jednej strony za typowego Sarmatę, co to bez bitki i wypitki żyć nie potrafi, a z drugiej za przykład szlachetności i patriotyzmu. Kraszewski w swoje trylogii ukazuje całe spektrum osobowości tej barwnej postaci.
Papiery po Glince. Do Nieświeża na dwór Radziwiłłowski przybywa drobny szlachcic, co się zowie Krzyski. Przyjęty życzliwie przez wojewodę z czasem staje się personą non grata na magnackim dworze. Przyjaciele i domownicy chcąc wojewodę z kłopotu wybawić wpadają na pomysł ożenienia szlachcica z którąś z miejscowych panien. Na nieszczęście Krzyskiemu w oko wpada panna Zoryna, dawna sympatia wojewody. Karol Radziwiłł próbując gościa się pozbyć, a pannę Zorynę przez jego zakusami obronić popada w kolejne tarapaty. W Papierach po glince poznajemy Radziwiłła, jako pana cieszącego się dużą popularnością wśród szlachty. Biesiady, zabawy, polowania, obdarowywanie gości prezentami zyskiwało mu wielu „przyjaciół”. Kto raz dostąpił zaszczytu poznania Karola mógł liczyć na niemal dożywotnie prawo gościny. Która panna była w łaskach wojewody, choćby przez jeden dzień mogła liczyć na dobry posag i opiekę możnowładcy. Szczodrość Radziwiłła nie miała granic i wykorzystywana była bez skrupułów.
Król w Nieświeżu. Kiedy do uszu Karola Radziwiłła dochodzi wieść, iż bawiący w okolicy król Stanisław August Poniatowski pragnąłby złożyć mu wizytę wojewoda nie jest tym zachwycony. On, bogaty możnowładca, przedstawiciel rodu, z którego pochodziła Barbara Radziwiłłówna, żona Zygmunta Augusta, miałby przyjmować u siebie takiego „przybłędę”, z którym ani zapolować, ani zabawić się, ani wypić nie można. Ale skoro już raz Radziwiłł decyduje się króla zaprosić, zrobi wszystko, aby była to gościna niezapomniana, aby nikt nie mógł powiedzieć, iż Radziwiłł pożałował środków. Oprawą monarszej wizyty w Nieświeżu są wspaniałe uczty, na których stoły uginają się od jedzenia, zabawy, polowania, przedstawienia, okolicznościowe dekoracje sufitowe, inscenizacja bitwy morskiej, oprowadzanie po skarbcu i obdarowywanie króla, jego dworzan i służby. Dać „ekonomczukowi” strzelbę do ręki i kazać strzelać do niedźwiedzia, podstawiać konia i zapraszać na przejażdżkę, wznosić jeden za drugim kielichy wina, czy kazać uczestniczyć w pełnej brawury, rozmachu i huku inscenizacji bitwy (zdobywania Gibraltaru), to pomysły wojewody na upokorzenie króla. Króla, który gustuje w innego rodzaju rozrywkach. Kraszewski ukazuje dwie skrajnie różne osobowości, wydobywając zarówno ich wady, jak i zalety, choć tych ostatnich jest zdecydowanie mniej.
Ostatnie chwile księcia wojewody. To zdecydowanie najlepsze opowiadanie z całej Trylogii. Tutaj Karol Radziwiłł został ukazany i od najgorszej i od najlepszej strony. Z jednej strony opój, hulaka, sobiepan, wszczynający burdy, najeżdżający na okoliczne dwory, nie znoszący sprzeciwu, nie uznający odmowy, z drugiej pragnący odpokutowania skruszony grzesznik. Radziwiłłowi wpada w oko panna Felisia, córka drobnego szlachcica. Panna jest piękna i dumna i nie wykazuje zainteresowania czynionymi przez niego awansami. To rozjusza Karola, na tyle, że postanawia dwór najechać i pannę porwać. Za skutki młodzieńczego gwałtu pokutować będzie długie lata. Karol Radziwiłł Kraszewskiego przypominał mi Sienkiewiczowskiego Andrzeja Kmicica.
Autor starał się przedstawić go w sposób obiektywny, nie skrupiając się wyłącznie na jego wadach, nie kreując go również na wielkiego patriotę, czy bohatera narodowego. A jednocześnie próbował uczynić jego postać bardziej ludzką.

Trylogia to powieść historyczna (ze względu na występujące w niej historyczne postacie i zdarzenia, w tym wizytę króla w Nieświeżu). Ale Trylogia to przede wszystkich powieść obyczajowa oraz studium psychologiczne postaci; a w szczególności głównego bohatera Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, który może być odwzorowaniem typowych cech polskiego sarmaty. Zdjęcia: 1. Okładka, 2. Król Stanisław August Poniatowski, 3. Karol Radziwiłł

Moja ocena 6/6 (i doczekał się Kraszewski u mnie najwyższej noty)

Syn marnotrawny Józef, Ignacy Kraszewski

W ramach rocznych podsumowań znalazłam dwie nie zamieszczone recenzje (Syn marnotrawny i Król w Nieświeżu). Tak więc naprawiam niedopatrzenie.
Syn marnotrawny to kolejna powieść obyczajowa z czasów króla Stanisława Augusta. Tytułowy bohater Wicek Szarzak to wydziedziczony na skutek intryg byłej kochanki, a obecnej macochy (wojewodzianki) i jej matki młody człowiek. Pozbawiony źródeł utrzymania dumny, młody arystokrata opuszcza dom rodzinny i uczestnicząc w różnych burdach i awanturach szuka śmierci. Kiedy mimo starań uchodzi żywo z kolejnych eskapad postanawia poszukać zemsty na białogłowach w zamian za krzywdę, jaką wyrządziła mu niewierna kochanka. Ostrze jego zemsty ma dosięgnąć piękną Włoszkę, Pepitę, siostrzenicę doktora Melliniego, która uratowała mu życie. Jak jednak mówi stare przysłowie nie należy igrać z uczuciami, bowiem może się to skończyć tragicznie. Jak się rozwinęła i jakie było zakończenie historii opisanej u Kraszewskiego? Wg mnie przewidywalne. Jak się czytało? Dość dobrze, aczkolwiek kolejna opowieść – czytadło w stylu JIK-a zaczyna nieco nużyć.
Rzecz dzieje się w czasie Sejmu Czteroletniego, lecz historii w książce nie ma za wiele. Występuje kilka autentycznych postaci z królem Stasiem na czele, jednak historyczne postacie i realia (Sejm, próby wprowadzenie reform) były jedynie elementem marketingowym, który miał przyciągnąć większe rzesze czytelników. Kiedy bowiem rozeszło się po Warszawie, iż w powieści wystąpiły znane niemal wszystkim osobistości wielu sięgnęło po lekturę. Jak już pisaliśmy tu wielokrotnie historii się raczej z książek JIK-a nie nauczymy, ale czytając je poznamy całkiem nieźle obyczajowe tło epoki; życie arystokracji oraz elity intelektualnej (lekarze, prawnicy, notariusze) w Warszawie oraz Lublinie.

wtorek, 20 grudnia 2011

"Nana" Emil Zola

"Nana", podobnie jak inne najbardziej znane dzieła Emila Zoli takie jak "Germinal" czy "Wszystko dla pań", jest częścią 20-tomowego cyklu Rougon-Macquart, opisującego losy członków tej rodziny w czasie II Republiki Francuskiej. W założeniu cały cykl stanowi dokładny opis republiki - niezwykle wnikliwą analizę panujących stosunków wszystkich warstw społecznych. Stosunków "niezdrowych" - niechybnie prowadzących do upadku republiki. Ponadto cały cykl jest także próbą udowodnienia słuszności koncepcji naturalistycznej wizji człowieka, którego los zdeterminowany jest w równym stopniu  przez zewnętrzne środowisko, w którym przebywa jak i przez własne pochodzenie. 

O Nanie wiedziałam tyle, że to jedna z najbardziej znanych w literaturze prostytutek. Ponieważ bardzo dobrze czytało mi się "Wszystko dla pań", w stosunku do kolejnej książki Zoli miałam od razu duże oczekiwania. Początkowo trochę się książką rozczarowałam - nie mogłam odnaleźć się w gąszczu bohaterów - wszystkich tych mężczyzn, z którymi Nanę coś łączyło: nie wiedziałam kto jest kim i jakie są pomiędzy tymi wszystkimi postaciami zależności. Bohaterowie ci pojawiają sie bowiem wszyscy jednocześnie, bez żadnego wprowadzenia - dopiero później, kiedy związki Nany są nieco dokładniej przedstawione, wychwyciłam dokładniej i utrwaliłam ich sobie nieco lepiej. Choć przyznam, że lekki zamęt towarzyszył mi przez większą część lektury.

Nanę poznajemy podczas przedstawienia w teatrze. Teatrze dość nowoczesnym, który sam właściciel woli nazywać burdelem, aniżeli teatrem. Sztuki tam przedstawiane słyną z tego, że wywołują skandale - tak jest też z przedstawieniem, w którym gra Nana. Nie jest ona zdolną aktorką i to nie talent przyniósł jej sławę, lecz fakt, że w trzecim akcie sztuki występuje naga. W zasadzie wszystkie rozdziały powieści rozgrywają się podczas spotkań paryskiego półświatka - spotkań towarzyskich na salonach, weekendów na wsi, wyścigów konnych, proszonych obiadów... I to podczas tych wydarzeń poznajemy kolejnych mężczyzn, którzy dla Nany stracili głowę i których doprowadziła do tragedii - do bankructwa (jak bankiera Steinera czy hodowcę koni Vandeuvresa), do kradzieży (jak Filipa Hugona), do samobójstwa (jak jego brata)...

Co takiego jest w Nanie, że wszyscy mężczyźni tracą dla niej głowę? Nana nie jest piękna ani mądra. Jest za to dość zachłanna, niegospodarna, bezwzględna, ordynarna. Ale taka właśnie miała być. Pojawiający się w jej życiu mężczyźni odbijają się w niej jak w zwierciadle. I ich zauroczenie Naną ma dowodzić temu, jakie zubożałe jest społeczeństwo francuskie tamtych czasów. Zabieg - trzeba przyznać - całkiem udany.

Skłamałabym, gdybym napisała, że książka mnie zauroczyła i że nie mogłam się od niej oderwać. Tak jak napisałam - początek był dość skomplikowany z racji na ilość bohaterów, w dalszej części pojawiały się niekiedy dłużyzny, przez które ciężko mi było momentami przebrnąć. Mimo wszystko jednak cieszę się, że "Nanę" przeczytałam. Chciałam poznać losy bohaterki i przyjrzeć się bliżej XIX - wiecznemu społeczeństwu francuskiemu i ten cel niewątpliwie został osiągnięty :-)

Post zamieszczony został także na moim blogu.

piątek, 9 grudnia 2011

"Wszystko dla pań" Emil Zola

"Wszystko dla pań" przeczytałam zanim przystąpiłam do wyzwania, ale pomyślałam, że mogę przypomnieć tu swoją niedawno popełnioną na swoim blogu recenzję: 

Pamiętam kiedy pierwszy raz w życiu weszłam do dużego domu handlowego - Niemcy, rok 1990. U nas w kraju asortyment sklepowy był, jaki był, a tam zobaczyłam półki wypełnione najrozmaitszymi towarami, z różnych branż, a to wszystko zgromadzone pod jednym dachem. Tak naprawdę ów dom handlowy wcale taki duży nie był - ale o tym przekonałam się, gdy wiele lat później weszłam do Galeries Lafayette w Paryżu, czy do KaDeWe w Berlinie. Niemniej jednak to pierwsze wrażenie do dziś pamiętam. I tak zapewne czuło się wielu Paryżan, gdy po raz pierwszy wchodziło do magazynu "Wszystko dla Pań".
Akcja powieści Emila Zoli rozgrywa się w wyjątkowych dla Paryża czasach - okresie wielkich zmian, całkowitej przebudowy miasta i całkowitej przebudowy myślenia. Oto powstaje nowoczesny handel. Paryżanki nie muszą chodzić do jednego sklepu po materiał na sukienkę, do drugiego po torebkę, do trzeciego po rękawiczki a do czwartego po parasolkę. Odtąd wszystko mogą kupić w jednym sklepie. Sklepie, który rządzi się nowymi prawami - promocje, baloniki dla dzieci, prowizje od sprzedaży dla subiektów. Wszystko to, co dziś wydaje się naturalne, a wówczas było zaburzeniem status quo.
Bohaterów powieści jest kilku - wspomniany już zmieniający się Paryż (przepięknie opisany, naprawdę chciałoby się móc go takim zobaczyć), młoda Denise, która po śmierci rodziców przyjeżdża z dwójką braci do Paryża i rozpoczyna pracę w magazynie Wszystko dla Pań, Oktaw Mouret - właściciel magazynu, wizjoner, prawdziwy Steve Jobs XIX-wiecznego handlu.
Zastanawiam się, czy w polskiej klasyce obecny jest taki typ bohatera jak Mouret - przedsiębiorca, któremu się udaje? Nie tylko udaje mu się sprawnie prowadzić firmę i odnosić sukcesy zawodowe, ale przy okazji nie jest czarnym bohaterem, okropnym wyzyskiwaczem biednych robotników i jeszcze ostatecznie odnosi sukces także w życiu prywatnym. Znacie takich bohaterów w rodzimej klasyce?
Choć wizja świata przedstawiona w powieści wyraża zapatrzenie autora socjalizmem utopijnym i zapewne daleka jest od rzeczywistych realiów panujących w wielkich magazynach, to książkę czyta się świetnie. Czuć w niej ten niesamowity epicki rozmach charakterystyczny dla XIX-wiecznych utworów. Lektura zdecydowanie zachęciła mnie do sięgnięcia po inne dzieła Zoli :-)

Trudny początek...

To mój pierwszy wpis na tym blogu, chciałam więc na początku wszystkich gorąco powitać.

Do tej pory moją znajomość klasyki oceniłabym jako bardzo skromną. Owszem, w liceum trochę miałam z nią do czynienia, lista szkolnych lektur była znacznie obszerniejsza niż jest obecnie, a ja zawsze wszystko solidnie czytałam. Ale wybierając książki "dla siebie" raczej sięgałam po literaturę współczesną. Klasykę czytałam sporadycznie, nie jestem w stanie teraz wymienić wszystkich tytułów, bowiem spis przeczytanych książek prowadzę dopiero od dwóch lat, ale czytałam między innymi: "Wielkiego Gatsby" Scotta F. Fitzgeralda, "Madame Bovary" Gustava Flauberta, "Portret Doriana Graya" Oscara Wilde'a, "Panią Dalloway" Virginii Woolf, "Czarodziejską górę" Thomasa Manna, czy "Wszystko dla pań" Emila Zoli.

W ramach wyzwania chciałabym przeczytać wiele utworów, z pośród których wymienię teraz dla mnie najważniejsze:

- parę tytułów z literatury rosyjskiej - więcej Dostojewskiego (znam tylko "Zbrodnię i karę"), "Wojnę i pokój" i "Annę Kareninę" Tołstoja

- trochę z literatury francuskiej - "Nanę" oraz "germinal" Zoli, "Czerwone i czarne" Stendhala, "Nędzników" i "Katedrę Marii Panny" Hugo, "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta,"Upiora w operze" Lerouxa

- "Draculę" Stokera

- "Pamiętniki Fanny Hill" Clelanda

Myślę, że znajomość literatury klasycznej jest potrzebna choćby dlatego, że pozwala lepiej rozumieć kulturę. Dlatego dołączyłam do wyzwania - jest to pierwsze wyzwanie, w którym zdecydowałam się wziąć udział.

Recenzje przeczytanych książek będę zamieszczać także na moim blogu.

środa, 7 grudnia 2011

Przed burzą- sceny z roku 1830 J.I.Kraszewski




Wydawnictwo Literackie Kraków.
Seria - Józef Ignacy Kraszewski. Dzieła.
Wydanie - 1988 r.
Powieść po raz pierwszy opublikowana w 1876 r. na łamach Dziennika Poznańskiego.
Stron 155.


Przede wszystkim mam nadzieję, że nikomu lektury nie podebrałam, a zwłaszcza nie chciałabym się narazić czytającym cykl historyczny. Muszę się wytłumaczyć, iż po książkę sięgnęłam nie zaglądając na podtytuł (tłumaczy mnie chyba straszny ból kręgosłupa, który nakazywał podjęcie szybkiej decyzji).
Powieść „Przed burzą” to opowieść o Warszawie okresu bezpośrednio poprzedzającego powstanie listopadowe. Ukazuje ona nastroje panujące w mieście. Z jednej strony mamy politykę terroru księcia Konstantego; z rozwiniętą siatką szpiegów i donosicieli, których działania choć srogie dość nieudolne wydawać by się mogło sprzyjały wszelkim ruchom narodowowyzwoleńczym. Z drugiej strony mamy opis zróżnicowanych warstw społecznych; od zachowawczej i lojalnościowej warstwy możnowładców, poprzez żywiącej nadzieję na pomoc obcych mocarstw (Anglii i Francji- jakże to znamienne, jak żywo przypomina czasy II wojny światowej) warstw średnich, aż do zapalczywej i gotowej do walki z okupantem młodzieży i biedoty, którym brakuje jedynie przywódcy.
„Przed burzą” jest oskarżeniem polskich przywódców, których działanie, a raczej brak działania doprowadziło do klęski powstania. Kraszewski pokazuje wśród nich między innymi Adama Czartoryskiego i Stanisława Potockiego. Na kartach powieści występuje także Julian Ursyn Niemcewicz. Wszyscy oni są zwolennikami "dogadania się" z zaborcą i przeciwnikami akcji zbrojnej.
Największe cięgi otrzymuje gen. Józef Chłopicki, uczestnik powstania kościuszkowskiego i kampanii napoleońskiej, bohater narodowy, a jednocześnie zdecydowany przeciwnik jakichkolwiek akcji przeciwko Rosji. Chłopicki po wielu namowach zgodził się na przejęcie dowództwa, ale można odnieść wrażenie, iż robił wszystko aby powstanie upadło, a podejmując rokowania z Rosją unicestwił wszelkie szanse na powodzenie.
Na tym, historycznym tle rozwija się romansowa fabuła. Kalikst, syn żołnierza napoleońskiego, chłopak szlachetny i uczciwy zakochuje się w Julii, pięknej i dobrej córce szpicla wielkiego księcia. Oczywiście na drodze ich szczęścia występują liczne przeszkody, które wystawiają oboje na ciężkie próby (choroba panny, pobyt w więzieniu młodzieńca, rany wyniesione z powstania). Czy histori skończy się happy endem - trzeba sprawdzić samemu.
Reasumując romansowe czytadło z historycznym tłem. Główni bohaterowie powieści zostali nakreśleni dość powierzchownie, zwłaszcza przemiana szpicla w bohatera wydaje się mało przekonywująca. O wiele ciekawsze są moim zdaniem postacie drugoplanowe; biedota zamieszkująca kamienicę przy ul. Świętokrzyskiej.
Możliwe jednak, iż romansowa fabuła miała jedynie urozmaicić historyczne tło powieści.
I właśnie to historyczne tło jest moim zdaniem jej głównym atutem. Podobał mi się klimat przedpowstańczej Warszawy (zebrania, konspiracyjne narady, przesłuchania więźniów, działania szpicli), nawiązanie do autentycznych postaci, opis pierwszego dnia powstania; pożar (browaru), oswobodzenie więźniów, atak na Arsenał. Dla wielbicieli staropolskiego języka także znajdzie się parę perełek.
Nie jest to wielkie dzieło, ale też nie uważam czasu przeznaczonego na jej przeczytanie za stracony. Bo jak wielokrotnie już tutaj pisaliśmy- Kraszewskiego czyta się lekko, łatwo i przyjemnie.
Moja ocena - 4/6
Zdjęcia- 1. okładka, 2. Wzięcie Arsenału
Ps. Nie umiem wyrównywać :(

niedziela, 4 grudnia 2011

Przygody Oliviera Twista Charles Dickens

Najpierw obejrzałam film w reż. Polańskiego, potem przeczytałam książkę. Wiem, kolejność powinna być odwrotna, ale …
W XIX wiecznej Anglii, gdzieś na prowincji, w nędznych warunkach, młoda, niezamężna kobieta rodzi syna. Dziecko w chwilę później zostaje sierotą. Od gminy otrzymuje „opiekę” w postaci nędznych łachmanów na grzbiet, miski kleiku oraz imienia i nazwiska. Jego życie jest pasmem niedoli, nędzy i niesprawiedliwości. Opiekunowie traktują swą funkcję, jako zło konieczne i źródło dodatkowych dochodów, natomiast swych podopiecznych proszących o dodatkową porcję kleiku, jako młodocianych przestępców rozpuszczonych dobrymi warunkami. Dzieci przechodzą przez różne ręce, z sierocińca do matek zastępczych, od matek do przytułku, z przytułku do pracodawców, nigdzie nie doznając poczucia bezpieczeństwa.
Bohater, Oliver, który w swym krótkim życiu doświadczył głodu, batów, zimna i strachu ucieka do Londynu. Tutaj trafia do bandy młodocianych przestępców. Nie zaznawszy żadnych ludzkich odruchów i uczuć ma wrażenie, iż znalazł wreszcie przyjaciół. Zyskał tu dach nad głową, ciepło, strawę i ludzi, którzy są dla niego życzliwi. Niestety, jak się okazuje, życzliwość nowych opiekunów nie jest bezinteresowna. Szlachetna dusza Olivera niejednokrotnie zostaje wystawiona na ciężkie próby. Oliver jednak się nie poddaje. Zdumiewająca jest siła tego małego, wątłego dziecka, które mimo okrucieństwa, jakiego doznało pozostaje szlachetnym i uczciwym człowiekiem.
Czytając opis nędznego życia sierot w Anglii oraz opis okrucieństw XIX wiecznego Londynu nie mogłam pozbyć się porównań z Nędznikami Victora Hugo. Porównanie to nie wypadło na korzyść Dickensa. Zdaję sobie, jednak sprawę, że jeśli chodzi o Hugo to jestem nieobiektywna, więc mało kto w tym porównaniu wypadłby dobrze.
Przygody Olivera Twist to powieść ciekawa. Mnie jednak czegoś mi w niej zabrakło. Może głębszej analizy, może bardziej wieloznacznych postaci, a może bardziej przekonującego bohatera. Nie wiem. Być może zamiarem Dickensa nie było tworzenie powieści społeczno - obyczajowej, a raczej baśni, w której zło zostaje ukarane, dobro nagrodzone, a bohater znajduje dom i zyskuje przyjaciół. Być może też to kwestia tłumaczenia, które spowodowało spłycenie pewnych wątków. W każdym razie powieść przeczytałam z zainteresowaniem, ale bez zachwytu.
Moja ocena 3,5/6
Muszę przyznać, że film w reż. Polańskiego był dla mnie bardziej przekonywujący. Wywarł on większe i lepsze wrażenie. Atutem filmu jest także scenografia, która oddaje klimat XIX wiecznego Londynu i gra aktorów, którzy uwiarygodniają postaci bohaterów.
Poleciałabym zapoznanie się z tematem, zwłaszcza dzieciom, które molestują nas o zakup kolejnej zabawki.

wtorek, 29 listopada 2011

Kraków za Łokietka (Łoktka)

To moje pierwsze spotkanie z powieścią stricte historyczną Kraszewskiego. Długie poszukiwania przyniosły oczekiwany rezultat. Znalazłam to, czego szukałam; ciekawą fabułę z historycznym tłem.
Akcja powieści rozgrywa się w pierwszych latach XIV wieku. Trwający od niemal stu pięćdziesięciu lat okres rozbicia dzielnicowego rozbudza apetyty możnowładców na realizację partykularnych interesów. Brak silnego ośrodka władzy oraz narastające konflikty pomiędzy słabymi książętami prowadzą do osłabienia pozycji państwa, a co za tym idzie narażają je na łatwy łup sąsiadów. Ościenne księstwa prześcigają się z roszczeniami terytorialnymi. Usamodzielniają się księstwa pomorskie (zachodnie uległo wpływom margrabiów brandenburskich, a gdańskie w XIV stuleciu zostało włączone do państwa krzyżackiego), Brandenburgia zajmuje ziemię lubuską, a księstwa śląskie w dużej mierze wpadają pod zależność od królestwa czeskiego. Od wschodu kraj niszczą najazdy tatarskie.
Akcja powieści zaczyna się w momencie, kiedy do kraju wraca wygnany przez króla czeskiego Wacława II książę brzesko - kujawski Władysław Łokietek, zwany z racji wzrostu "Małym Księciem". Książę wraca z obchodów roku jubileuszowego (1300) w Rzymie, gdzie zapewnił sobie dla swych dążeń zjednoczeniowych poparcie papieża.
Kraszewski w powieści „Kraków za Łokietka” przedstawia jedynie krótki okres walki Łokietka o objęcie panowania nad ziemią małopolską i Krakowem.
Do skromnego siedliska rycerza Zbyszka Suły przybywa książę Łokietek. Zbyszek, który służył u księcia i poznał go jako dobrego i sprawiedliwego pana, rekomenduje księciu na służbę swojego syna Marcika. Po kilku latach zdobywania poparcia (wśród średnich i niższych warstw rycerstwa oraz pospólstwa) i po śmierci króla czeskiego Wacława II księciu udaje się objąć władzę nad dzielnicą krakowską, w czym niemałe zasługi odnosi Marcik Suła. Niezadowolone z rządów Łokietka bogate mieszczaństwo głównie niemieckiej narodowości wywołuje bunt. Pod wodzą wójta Alberta oraz przy poparciu biskupa Muskaty do miasta zdradziecko wpuszczono księcia Bolesława opolskiego, obiecując mu łatwe zwycięstwo.
Na więcej zapraszam do mnie

poniedziałek, 28 listopada 2011

Klasyka w moim wydaniu

Uważam się za osobę czytającą dobre książki i znającą się na literaturze, chociaż biorąc pod uwagę poziom czytelnictwa naszego społeczeństwa, przeczytanie 2 książek rocznie już przewyższa średnią. Kiedy przeczytałam zamieszczoną na blogu listę klasyków zrobiło mi się po prostu wstyd... W związku z tym podejmuję wyzwanie.


Książki, które przeczytałam:
Jane Austen - Rozważna i romantyczna, Duma i uprzedzenia, Opactwo Northanger, Emma, Mansfield Park
Joseph Conrad - Jądro ciemności
Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Crusoe
Charles Dickens - Opowieść wigilijna
Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara
William Sheakspeare - Makbet, Hamlet, Romeo i Julia

Postanawiam przeczytać:
Barrie J. M. - Peter Pan
Baum Frank L. - The Wonderful Wizard of Oz
Bronte Emily - Wuthering Heights 
Carroll Lewis - Alice's Adventures in Wonderland
Conan Doyle Sir Arthur - The Adventures of Sherlock Holmes
Fitzgerald F. Scott - The Great Gatsby
Hugo Victor - The Hunchback of Notre-Dame
Leroux Gaston - The Phantom of the Opera 
Poe Edgar Allan - Selected Tales; Spirits of the Dead
Thackeray W. M. - Vanity Fair (Targowisko próżności)
Tolstoy Leo - War and Peace (Wojna i pokój)
Twain MarkThe Adventures of Tom Sawyer
Wilde OscarThe Picture of Dorian Gray

Jest to takie moje osobiste minimum. Jeżeli uda mi się przeczytać więcej, będę z tego powodu bardzo szczęśliwa. Moje małe postępy będę zamieszczać na blogu.

niedziela, 27 listopada 2011

Germinal Emil Zola - naturalizm w czystej postaci

Po przeczytaniu Wszystko dla pań nabrałam wielkiej ochoty na czytanie Zoli. Niestety w mojej bibliotece nie mogłam dostać takich książek jak: Brzuch Paryża, Nana, czy Kartka miłości. Chcąc nie chcąc wzięłam Germinal. Domyślając się treści z opisu fabuły szczerze przyznam, iż nie sądziłam, że lektura wywrze na mnie większe wrażenie. Górnicze osiedle gdzieś na francuskiej prowincji, bieda, nędza, walka o przetrwanie z dnia na dzień. Nie jest to temat, który zapowiadałby miłą, relaksującą lekturę.
Tymczasem Germinal Zoli okazał się książką, której lektury nie zapomnę. Czytając ją odczuwałam podobne emocje, jak podczas czytania Nędzników Hugo, a to w moich ustach największy dla autora komplement, gdyż Hugo jest jednym z moich ulubionych autorów.
Jest koniec XIX wieku. Do małego górniczego miasteczka Montsou przybywa bezrobotny maszynista Stefan. Stefan jest młody, silny i zapalczywy. Kiedy dostaje pracę w kopalni, w pierwszej chwili ma wrażenie, iż złapał pana Boga za nogi. Radość jest jednak krótkotrwała. W miarę poznawania warunków pracy i płacy Stefan przeżywa coraz większe rozczarowanie nie tylko pracą, ale także sobą i swoimi towarzyszami niedoli. Nieludzkie warunki pracy pod ziemią przy wynagrodzeniu, które nie pozwala na zapewnienie wyżywienia rodzinie, mimo, iż pracują nawet starcy i dzieci, powodują, że życie mieszkańców osady staje się wegetacją; ciężka ponad siły praca, spotkania w knajpie przy kieliszku i seks. Tam, gdzie jest bieda, tam rodzi się dużo dzieci, a wiek rozpoczęcia inicjacji seksualnej jest coraz niższy.
Poznajemy życie codzienne górników i ich zwyczaje. Wielopokoleniowe rodziny żyją często w jednej izbie, a każdy członek rodziny ma swoje zadania do spełnienia. Życie tutaj jest bezwzględne w swym okrucieństwie. Nikt nie rozczula się nad chorobą, czy kalectwem, nie pracujesz, to nie jesz. Kiedy dziecko umiera trudno powiedzieć, czy matka rozpacza, czy raczej cieszy się, iż odpada jej jedna gęba do nakarmienia.
Reszta recenzji u mnie

środa, 16 listopada 2011

"Hołota" - J.I. Kraszewski



Przepis na powieść obyczajową a la JIK jest prosty. Weź pozytywną bohaterkę, koniecznie dziewczę jednocześnie cnotliwe i przedsiębiorcze, dorzuć do tego młodego, biednego zakochanego w niej pozytywistę, dodaj jedną życzliwą im osobę ze starszego pokolenia. Żeby romans wypalił i zaowocował matrimonium, niezbędne jet dosypanie garści pieniążków, w postaci niespodziewanego spadku, bądź innego rodzaju donacji.
Żeby natomiast całość nie była nudna, konieczne jest rzucenie pary bohaterów w nieprzyjazne im środowisko złożone z galerii malowniczych typów wiejskich/miejskich bądź zagranicznych (niepotrzebne skreślić).
Prawie zapomniałam - obowiązkowym składnikiem jest również happy end.

Pod tym względem "Hołota"- powieść obyczajowa napisana w latach 70-tych, której akcja rozgrywa się w latach 50-tych XIX wieku na podlaskiej prowincji i w Warszawie, bardziej przypomina nie inne książki z taśmy produkcyjnej Kraszewskiego, a dzieła pozytywistów, na czele z Orzeszkową.

Mamy bowiem tutaj bohaterów pozytywnych - rodzinę Zarzeckich, ale nie są oni bynajmniej pozbawieni wad. Główną jest chyba brak siły przebicia (choć starszemu pokoleniu doskwiera także alkoholizm i przesadna bigoteria). Ponieważ JIK zrezygnował tym razem z ręki Opatrzności, która w kluczowym momencie sypnie grosiwem, Zarzeccy szybko zderzą się z bezdusznym i okrutnym systemem kapitalistycznym w wydaniu XIX wiecznym, książka zaś podryfuje w kierunku ... krytyki społecznej.

Czasem zdarza mi się czytać literaturę w wydaniach z lat 50-tych , podczytuję sobie wówczas marksistowskie wstępniaki. Nie zawsze było łatwo poloniście czasu stalinowskiego znaleźć sceny , gdzie JIK- i Marks mogliby sobie podać rękę. Muszę koniecznie znaleźć wydanie "Hołoty" z tamtego czasu, myślę, że w jej przypadku redaktorzy nie mieliby problemu z ideologiczną analizą dzieła:).

Źródlo zdjęcia: allegro

wtorek, 8 listopada 2011

Emma

Emma, Jane Austen

"Emma" miała być wytchnieniem, przyjemną lekturą, tymczasem tytułowa bohaterka niewymownie mnie drażniła. Dziewczę to całkiem inteligentne, wykształcone i piękne, zachowywało się jakby pozjadało wszystkie rozumy. Jej ojciec też mnie właściwie drażnił bo nie lubię hipochondryków. Chyba nie takich efektów spodziewała się Jane Austen pisząc swą powieść. Zapewne chciała rozśmieszyć czytelnika zachowaniami, ułomnościami i słabostkami swoich bohaterów, no i musiała w końcu jakoś zawiązać supeł fabularny, a jak, jeśli nie posługując się głupotą własnej bohaterki ogarniętej dobrymi chęciami. Ach jakże prawdziwe wydaje mi się tu przysłowie, iż dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

c.d.

niedziela, 30 października 2011

Klasztor JIKraszewski, czyli rzecz o potrzebie wiary

Książka wydana w cyklu powieści historyczne - Czasy Stanisława Augusta ukazała się po raz pierwszy w „Tygodniku ilustrowanym” w 1883 r. W tym samym roku ukazało się w Warszawie pierwsze i jedyne wydanie książkowe. Przeczytany przeze mnie egzemplarz wydany został ponad sto lat później (w 1986 r.). Liczy ona sobie 134 strony.
Gdzieś na pograniczu Korony i Litwy stał wybudowany w XVI wieku klasztor ojców franciszkanów. Do końca wieku XVIII, w którym to akcja powieści się rozgrywa, ten prosty i niewyszukany w stylu budynek, dzięki szlachetności, jaką nadaje czas nabrał majestatu i dostojeństwa. Mieszkańcy jego, jak na ludzi bogobojnych przystało wiedli swe codzienne życie utartym, spokojnym torem zdarzeń przewidywalnych i monotonnych. Dnie zdawały się płynąć leniwie; od jutrzni do komplety. I choć wielu zarzucało im bezczynność, poza modlitwą, każdy z zakonników miał liczne obowiązki, które mu dnie wypełniały. Pomagali proboszczom, sprawowali posługę duszpasterską na dworach, prowadzili szkółkę dla ubogich chłopców, studiowali księgi w klasztornej bibliotece, zażegnywali spory sąsiedzkie, przynosili pociechę, byli też źródłem wiadomości w pozbawionej gazet okolicy. Życie w klasztorze, choć postronnym mogło wydawać się nudnym, jego mieszkańcom przynosiło spokój i spełnienie. Okolica była cicha i bezpieczna.
Aż razu pewnego do furty klasztoru dobijać się poczęło dwoje pachołków człowieka rannego ciągnących pod ręce. Wielkie poruszenie spowodowało pojawienie się niecodziennego gościa, tym bardziej, iż gość ów, póki jeszcze przytomnym był wzbraniał się przed gościną w klasztorze. Długi czas okoliczności napaści na młodego porucznika, jak również jego koligacje rodzinne pozostawały dla zakonników tajemnicą.
Z czasem zrozumiałym się stała niechęć młodzieńca ....
Więcej U mnie

Upiór, czyli o tym jak zostałam nabita w butelkę

Powróciłam dziś z biblioteki z dwoma powiastkami JIK-a (Klasztor oraz Skrypt Fleminga). Raz jeszcze zerknęłam na listę lektur, aby upewnić się, czy na pewno pozycje owe nie znajdują się na liście przeczytanych (lista wydrukowana, ale do plecaka zapakować się była zapomniała, więc czas najwyższy naprawić zaniedbanie). Zerknęłam i zdębiałam, bom nagle dostrzegła tytuł, który mnie zahipnotyzował. Wczoraj opublikowałam wpis na temat powieści G. Leroux Upiór w operze, a dziś widzę na liście lektur Upiór-opowiadanie przy kominku J.I.Krasickiego. Zajrzałam do biblioteki internetowej i znalazłam króciutkie (40 stronicowe) opowiadanko.
Domowe ognisko, na kominku pali się ogień, obok drzemie pies. Trójka starych myśliwych siedzi w zadumie i obserwuje płonące drwa. Za kanapką skrywa się narrator, którego zwabił urok opowieści, jakie snują przy ognisku gawędziarze. Zapowiada się interesująco, nieprawdaż? Jeden z myśliwych Seweryn Burba, człek stateczny i prawy zaczyna snuć opowieść o dawnych czasach, kiedy to młodzieńcem będąc, zmuszony porzucić służbę wojskową z powodu odniesionych ran, powrócił do kraju i rozpoczął rozglądać się za jakimś zajęciem. Usłuchawszy rady brata postanowił na początek wziąć dzierżawę. W tym celu Seweryn wybrał się do krewnych, „azali się co nie trafi”. U niejakich Moskorzewskich na Podlasiu, gdzie odbywał się akurat zjazd rodziny (a był to okres zapustów) usłyszał o sąsiadach, Boguszach, którzy szukają właśnie dzierżawcy.
Boguszowie, to dwójka zacnych staruszków, (para siwiuteńkich gołąbków), którzy stracili syna jedynaka służącego w wojsku. Dwie zamężne córki z dorosłymi już dziećmi kolejno pomieszkiwały u rodziców. Ponieważ staruszka tak mocno jedynaka ukochała nikt z rodziny nie ośmielił się powiedzieć jej o śmierci syna i tak żyła ona w przekonaniu rychłego powrotu swego dziecka.
Kiedy Seweryn przybył do dworu okazało się, że wygląda on identycznie, jak zmarły syn Boguszów. Staruszka jest przekonana, iż to powrócił jej zaginiony syn, który z jakichś nieznanych jej powodów musi ukrywać się pod obcym nazwiskiem.
Szlachetny młodzieniec pragnie, jak najszybciej skończyć tę farsę wcielania się w rolę nieboszczyka. Wszak "być upiorem nie jest miłą rzeczą".
Tymczasem zarówno pan Bogusz, jak i pani Stawicka (jedna z córek Boguszów) proszą, zaklinają na wszystko, aby Seweryn zgodził się przyjąć dzierżawę i odgrywał rolę syna ukrywającego się pod obcym nazwiskiem. Młodzieniec ...
więcej U mnie

"Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde.


Tłumaczenie: Maria Feldmanowa
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Stron: 254


O tej książce słyszałam dużo w związku z jej niedawną ekranizacją. Filmu nie widziałam, gdyż mam taką niepisaną zasadę - najpierw przeczytaj, potem oglądaj. Kiedyś tę zasadę pominęłam i w sumie dobrze się stało, ale to już inna historia...

Twórczość Wilde'a to klasyka, dlatego cieszę się, że nareszcie uzupełniam luki w swym czytelniczym wykształceniu. Uwielbiam historie z XIX wieku i muszę przyznać, że Portret Doriana Graya porwał mnie od pierwszych stron. Czytałam książkę w każdej wolnej chwili i nawet nie przeszkadzało mi to, że trafił mi się wyjątkowo nieatrakcyjny egzemplarz - cały rozpadający się, nieudolnie posklejany. Całe szczęście, że miał wszystkie strony, bo tego bym nie zniosła!

Książka jest zapisem przemiany młodego, nieskażonego życiem chłopca w bezwzględnego, zimnego potwora. Dorian zaprzedał duszę diabłu w zamian za wieczną młodość. Pozazdrościł swemu idealnemu wizerunkowi na obrazie i wypowiedział słowa, których później gorzko żałował:

"Jakie smutne! Ja się zestarzeję i będę brzydki i odpychający. Ale portret ten zawsze pozostanie młody. Nigdy nie będzie starszy niż w dzisiejszym czerwcowym dniu. Gdybyż mogło być przeciwnie! Gdybym ja pozostał wiecznie młody, a obraz się starzał! Wszystko bym za to oddał, wszystko! Tak, nie ma nic na świecie, czego bym za to nie oddał. Oddałbym duszę własną!"

Obserwujemy, jak z biegiem lat Dorian staje się coraz bardziej okrutny, jak zachłannie używa życia. W plotki o jego złych postępkach nikt nie chce uwierzyć, wszak twarz jego jest wciąż  nieskalana, niewinna, delikatna, a przecież grzechy powinny zostawić jakikolwiek ślad w człowieku. Te ślady Dorian skrzętnie ukrywa w zamkniętym pokoju. Tam też schował swój obraz, na którym widać postępujący upadek jego duszy. Obraz nie tylko się starzeje, ale i odzwierciedla całą podłość Doriana. Budzi prawdziwe przerażenie.

[Całość przeczytacie na moim blogu. ]

Klasyka Gosławy Ka.

Witam,

Bardzo podoba mi się to czytelnicze wyzwanie, dlatego dołączyłam.

Moja klasyka:

  • Hans Andersen – Baśnie
  • Jane Austin – Duma i uprzedzenie, Perswazje
  • Emily Bronte – Wichrowe wzgórza
  • Frances Hodgson Burnett – Mała księżniczka, Tajemniczy ogród, Mały lord
  • Lewis Carroll – Alicja w krainie czarów, Alicja po drugiej stronie lustra
  • Joseph Conrad – Jądro ciemności
  • Daniel Defoe – Przypadki Robinsona Crusoe
  • Charles Dickens – Opowieść wigilijna
  • F. Scott Fitzgerald – Wielki Gatsby
  • Bracia Grimm – Baśnie
  • William Szekspir – 19 dramatów (z racji studiów teatrologicznych)
  • Juliusz Verne – W 80 dni dookoła świata
  • Oscar Wilde – Portret Doriana Graya
  • Virginia Woolf – Pani Dalloway

Czytelnicze plany dot. klasyki:

  • Louisa May Alcott – Małe kobietki
  • Jane Austin – Emma, Rozważna i romantyczna, Mansfield Park
  • Charlotte Bronte – Dziwne losy Jane Eyre, Villette
  • Fiodor Dostojewski – Zbrodnia i kara, Idiota
  • Gustaw Flaubert – Pani Bovary 
  • Emil Zola - Nana

czwartek, 27 października 2011

Ziemia obiecana Władysław Reymont (audiobook)

Powieść wydana po raz pierwszy w latach 1897- 98 w czasopiśmie Kurier codzienny, rok później wydana drukiem. Muszę przyznać, że jest to chyba jedno z większych zaskoczeń czytelniczych ostatniego roku. Do tej pory znałam jedynie ekranizację powieści, a to jak się okazuje, tak jakbym nie znała jej wcale. Nie spodziewałam się, iż powieść aż tak mnie „wciągnie”; różnorodnością bohaterów, klimatem Łodzi schyłku XIX wieku, ciekawą narracją, bogactwem języka. Z Ziemi obiecanej mogłoby powstać kilka powieści, tyle tam różnorodnego materiału, tyle historii i tyle treści.
Ziemia obiecana – była miejscem obiecanym Żydom przez Boga, miejscem, do której wędrowali pod wodzą Mojżesza. W dziewiętnastowiecznej Polsce taką ziemią obiecaną miała być Łódź. Miasto, do którego przybywali z różnych stron świata Polacy, Żydzi, Niemcy, Czesi, Rosjanie zwiedzeni możliwością szybkiego zrobienia fortuny i awansu społecznego. Z małej rolniczej osady Łódź stała się ponad dwustu-tysięcznym miastem fabrycznym. Tutaj rodził się drapieżny, młody kapitalizm. Tutaj przestawało mieć znaczenie pochodzenie społeczne, a liczyła się umiejętność zrobienia fortuny. Każdy, kto miał trochę sprytu i szczęścia i kto nie miewał skrupułów mógł zdobyć fortunę. I ta właśnie nadzieja awansu społecznego, była jak magnes, który przyciągał tu inteligentów, robotników, rolników, rzemieślników, biedaków, cwaniaków i oszustów.
I to właśnie Łódź, będąca dla wielu ziemią obiecaną, jest bohaterem powieści Władysława Reymonta, a przynajmniej jednym z jej głównych bohaterów. Nie tyle chodzi tu o topografię miejsca, choć w książce występują autentyczne ulice, a nawet domy, co o klimat miasta. Miasta nędznego, biednego, miasta huczących fabryk i dymiących kominów, miasta brzydkiego, ale i fascynującego.
"Liczne rusztowania, stojące przed nowo wznoszonymi, lub nadbudowywanymi domami, spychały wszystkich w błoto ulicy. Niżej za Nowym Rynkiem pełno było Żydów i robotników, dążących na Stare Miasto. Piotrkowska ulica w tym miejscu zmieniała po raz trzeci, swój wygląd i charakter, bo od Gajerowskiego Rynku aż do Nawrot jest fabryczną; od Nawrot do Nowego Rynku- handlową, a od Nowego, w dół, do Starego Miasta -tandeciarsko -żydowska. ... Rynsztokami płynęły ścieki z fabryk i ciągnęły się wstęgi brudnożółte, czerwone i niebieskie; z niektórych domów i fabryk, położonych za nimi, przypływ był tak obfity, że nie mogąc się pomieścić w płytkich rynsztokach, 1`występował z brzegów zalewając chodniki,kolorowymi falami, aż po wydeptane progi niezliczonych sklepików, ziejących z zabłoconych wnętrz brudem i zgnilizną, zapachem śledzi, jarzyn gnijących lub alkoholu. Domy stare, obdarte, brudne, poobtłukiwane z tynków, świecące niby ranami nagą cegłą, miejscami drewniane, albo ze zwykłego pruskiego muru, który pękał i rozsypywał się przy drzwiach i oknach, o krzywych obsadach futryn, pokrzywione, wyssane, zabłocone, stały ohydnym rzędem domów-trupów, pomiędzy którymi wciskały się nowe, trzypiętrowe kolosy o niezliczonych oknach, jeszcze nie tynkowane, bez balkonów, z tymczasowymi oknami, a pełne już ludzkiego mrowia i stuku warsztatów tkackich, jakie pracowały bez względu na niedzielę, turkotu huczącego maszyn szyjących tandetę, na wywóz i przenikliwego zgrzytu kołowrotków, na których zwijano przędzę na szpulki do użytku ręcznych warsztatów."
Na więcej zapraszam do mnie

czwartek, 20 października 2011

"Na północ" - Elisabeth Bowen

Londyn, lata 30-ste. Cecylię i Emmelinę, mieszkające razem szwagierki, dzieli prawie wszystko. Ta pierwsza jest urodzoną party animal, mimo, że niedawno owdowiała bez problemu zawiera kolejne znajomości z mężczyznami. Przysparza tym nieustannych zmartwień swojej ciotce Lady Georginie, która obawia się, ż trzydziestolatce nie uda się po raz kolejny ustabilizować.
Odwrotnie Emmelina. Znacznie młodsza od Cecylii, poważna i zdystansowana, na pozór interesuje się tylko rozkręcaniem swojego biznesu - biura podróży.
Pojawienie się w ich egzystencji Marka Linkwatera (w życiu zawodowym - utalentowanego prawnika, w prywatnym zaś niezłej szui) doprowadzi do zamiany ról obydwu kobiet, zaczną postępować pozornie niezgodnie z własnym charakterem. A nie będzie to koniec komplikacji, gdyż na uczuciowej giełdzie sytuacja zmienia się w każdej chwili...
Książka jest dość nietypowo skonstruowana. Już z opisu widać, że będzie w przeważającej części dotyczyć uczuć. Tymczasem co najmniej do połowy czytamy o kolejnych (przyznam, że smakowitych) sytuacjach towarzyskich. To co najważniejsze jest ukryte gdzieś między słowami. (skojarzenie do tytułu pewnego filmu- nieprzypadkowe). W drugiej połowie intencje autorki zaczynają się krystalizować. Ale mimo, że zaczyna ona pisać o uczuciach, to "najważniejsze" wciąż umyka. To chyba pierwsza książka, którą czytałam, której akcja rozgrywa się w podświadomości bohatera, przy czym ta podświadomość wciąż zostaje w ukryciu.
Na początku książka spowodowała u mnie wzruszenie ramion. Co z tego, że jakaś panienka nie potrafiła poradzić sobie z uczuciem? Z drugiej strony - tę sytuację da się zuniwersalizować. Nie znamy siebie do końca i nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji nasza podświadomość się uaktywni i postanowi podstawić nam nogę:).
Książka zdecydowanie dla wrażliwego czytelnika:). A ponieważ trudno mi określić, czy ja się do takich zaliczam, więc sama nie wiem, czy mi się podobało:).

Dla zastanawiających dodam, że Elisabeth Bowen bywa czasem porównywana do Henry Jamesa i Virginii Woolf. Otóż James jest przy niej mistrzem konkretu. Podobieństwa do Woolf musicie zbadać sami:).

Źródło zdjęcia

"Ramułtowie" - J.I. Kraszewski

Oświadczam, że właśnie przedawkowałam. Na fali zachwytu nad "Bruehlem" zaordynowałam sobie jeszcze dwie krótsze książki JIK-a, o "Śniehotach" już pisałam, teraz, zanim na dłuższy czas porzucę najpłodniejszego polskiego pisarza, kilka słów o "Ramułtach".
Powieść powstała w latach 70-tych XIX wieku, akcja, co rzadkie, rozgrywa się w dużym mieście w Wielkopolsce (może nawet jest to Poznań). Tytułowi Ramułtowie to rodzeństwo. Najstarsza, 30-letnia wdowa Lelia, posiadaczka (już!) dwóch siwych włosów, usiłuje zapewnić sobie przyszłość przez kolejny mariaż. Sylwan, jej nieco zbyt poważny młodszy brat, to demokrata, działacz niepodległościowy i wzór wszelkich cnót. Najmłodszy Herman, ich brat przyrodni, ma tytuł hrabiowski, mnóstwo kasy i brak pomysłu na życie.
Treścią książki są ich perypetie życiowe i romansowe, jak również dojrzewanie Hermanka (trzeba przyznać, że rozwinie się w zaskakującym kierunku), podskórnym zaś jej nurtem: konflikt między demokratami a konserwatystami. Kraszewski o dziwo wcale nie jest zwolennikiem tych ostatnich. Sportretował ich w sposób tak bezlitosny, że na pierwszy rzut oka wcale nie widać tych okrzyczanych konserwatywnych zasad i religijności, lepiej rzuca się w oczy rozrywkowy tryb życia, obłuda i wyrachowanie. Za pewne były to dylematy typowe dla epoki. Opis jednego z trzecioplanowych bohaterów mocno przypomina charakterystykę Stiwy Obłońskiego z "Anny Kareniny" (chodziło o zmienienie poglądów w zależności od mody). Oczywiście - Kraszewski był prekursorem, Anna Karenina powstała kilka lat później.

Jak w "Milionie posagu" mieliśmy galerię typów wiejskich, tak w "Ramułtach" Kraszewski zapoznaje nas z przedstawicielami fauny miejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem birbantów, utracjuszy, kawalerów (także z odzysku) i łowców posagów. Proszę zapamiętać tych kawalerów, gdyż teraz będzie co nieco o tropie literackim, który udało mi się wywęszyć.

W 1871, rok przed napisaniem "Ramułtów", Kraszewski, wówczas udziałowiec drukarni w Dreźnie prowadził pertraktacje w sprawie wydania debiutanckiej powieści młodego autora - Henryka Sienkiewicza. Niestety JIK sprzedawał właśnie drukarnię i nie zdążył wydać "Na marne", skończyło się zaledwie na pozytywnej recenzji.
Niemal dekadę później Sienkiewicz pisze pozytywną recenzję "Ramułtów":
"Pod względem artystycznego wykonania jest to jedna z przedniejszych powieści Kraszewskiego. Typy należące do kliki jak Marian Dołęga, Lubicz, Paprzyca, kreślone są ze znakomitym satyrycznym zacięciem i tą niezrównana wprawą, właściwą tylko Kraszewskiemu" [1]
Czy to przypadek, że bardzo podobne kółeczko kawalerów pojawia się w opublikowanej w latach 90-tych XIX wieku "Rodzinie Połanieckich"?

A żeby skończyć już te nawiązania i inspiracje: mamy w Ramułtach również "komediantkę", o dziwo, nieco bardziej pozbieraną niż ta Reymontowa.

I jeszcze jedno znalezisko - JIK jako protoplasta science fiction:
"-Więc serca i miłość się starzeją? (...) I gdyby to było prawdą (...) w jakim XXII wieku już by się wcale kochać nie umiano?
- Nie, droga pani- rzekł Sylwan- ale miłość wyrażałaby się- któż wie? - formułą algebraiczną lub frazesem z telegrafu..." [2]
Tym sposobem JIK przewidział sms-y:).



[1] Gazeta Polska, nr 34, 1881, za: "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 193
[2] J.I. Kraszewski "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 117

środa, 19 października 2011

"Wiek niewinności" Edith Wharton


Wiek niewinności to kolejna ważna pozycja w literaturze amerykańskiej. Ukazała się w roku 1920, ale akcja osadzona jest w latach 70-tych XIX wieku. Główny bohater, Newland Archer, ma się ożenić z uwielbianą przez chłodną nowojorską socjetę May Welland. Na horyzoncie, i ku niezadowoleniu tejże socjety, pojawia się tajemnicza hrabina Ellen Olenska, w której Archer się zakochuje. Pomimo ślubu z May, związek Ellen i Newlanda rozwija się, chociaż niezbyt nahalnie.

Bo trzeba przyznać, że nie jest to typowy romans. Połączenie między tymi dwoma bohaterami jest bardziej emocjonalne, niż fizyczne. Zresztą nie ma o typowym romansie mowy wśród wyższej nowojorskiej klasy, która nie znosi skandalu i „rzeczy nieprzyjemnych”; klasy, która obserwuje, dostrzega i ocenia. Tym zresztą dla mnie jest tytułowa niewinność – udawaniem, że nic oprócz niewinności nie istnieje.

Sam główny bohater nie jest postacią zbyt fascynującą. O wiele ciekawsze są postacie kobiece: Ellen Olenskiej i May Welland. Ta pierwsza przybywa z Europy po seperacji z mężem, polskim hrabią zresztą, który uosabia wszelakie zło. Z książki nie dowiadujemy się o jego zachowaniu, możemy tylko się domyślać, że prawdopodobnie znęcał się nad żoną i miał wiele kochanek. Pomimo powrotu Ellen do Nowego Jorku, do „swoich” jest tam traktowana chłodno, gdyż odważyła się porzucić męża. Tajemniczość i nieprzeciętność Ellen przyciągają Newlanda znudzonego kamienną etykietą swojej klasy. Wydaje mi się, że jest ona dla niego pewnym symbolem, ucieczką, innym światem. Jest tą trawą, która wydaje się bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

May natomiast jest typową reprezentantką nowojorskiej pani domu. Łagodna i praktyczna, niespecjalnie interesuje się ambitną literaturą, którą zaczytuje się jej mąż. Wie o charakterze jego znajomości z Ellen, ale daje o tym znać jedynie subtelnie. Subtelność z jaką przekazują sobie uczucia bohaterowie tej powieści jest chyba jej największym atutem... No ale co z tą May? Niby służy jako typowa nudna reprezentantka tego, czego Newland już nie chce. Ale czy na pewno? Jej walka z Olenską (która jest jej kuzynką, i którą zresztą w jakiś tam sposób kocha) jest cichym upomnieniem się o swoje prawa. Jest w niej też trochę nieoczekiwanej przebiegłości. Bardzo ciekawa postać.

Nie była to lektura szczególnie spalająca mnie w ogniu kompulsywnego przewracania stron, ale na pewno obrazuje ciekawie część społeczeństwa amerykańskiego, jakie było wtedy i jakie, prawie 150 lat później, jest obecnie. Styl Wharton zazwyczaj celnie i w wyważony sposób obrazuje dane sceny, jednak czasem bywa trochę rozwlekły. Polecam wszystkim zainteresowanym literaturą klasyczną.

[Mój blog książkowy]

środa, 12 października 2011

Literatura belle èpoque: Colette – „Małżeństwo Klaudyny”


W małżeństwie Klaudyny i Renauda, coś przestaje się układać. Młode małżeństwo decyduje się na wyjazd do Montigny. Klaudynie ta podróż jest potrzeba przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – ukoi tęsknotę, która ją trawi od dłuższego czasu, odwiedzając rodzinne strony, po drugie – zobaczy szkołę, miejsce, które tętni życiem i nowymi głosami młodych uczennic.
Wyjazd na kilka dni na wieś jest tym, czego Klaudynie brakuje w szarym, klaustrofobicznym i dusznym Paryżu. Mieście, w którym brakuje barw i świeżości. Brakuje wolności i niezależności.
Pobyt w szkole i rozmowy z nowymi uczennicami panny Sergent, rozpalają Klaudynę do czerwoności. Renaud martwi się o swoją młodą żonę, a jednocześnie dostrzega olbrzymi wpływ, jaki na nią wywiera rodzinne Montigny.

Po powrocie do Paryża, Klaudyna poznaje Rezi. Żona angielskiego oficera zaczyna ją fascynować. Swoją niezwykle jasną skórą, delikatnością, uległym charakterem i możliwością trzymania kobiety na dystans, przy jednoczesnej obserwacji, jak pali ją własna namiętność skierowana do chłodnej i beznamiętnej obserwatorki. Po kilku spotkaniach zdaje sobie sprawę, że to co czuje do żony oficera, może być czymś więcej niż przelotną namiętnością. Kobiety zbliżają się do siebie. Aby zachować dyskrecję, Klaudyna zwierza się Renaudowi ze swojego uczucia, jakie żywi do Rezi, a ten zgadza się im pomóc. Mogą spotykać się w mieszkaniu, które będzie dla nich azylem i świadkiem namiętnej czułości.
Wszystko się zmienia w chwili, w której odkrywa, że nie tylko ona sypia z Rezi. Kobieta została zdradzona podwójnie – przez ukochaną i przez własnego męża. Renaud jest kochankiem Rezi.
Klaudyna ucieka do ojca, Melanii i śnieżnobiałej Fanszetki. Ucieka do swojego ukochanego Montigny, aby w spokoju zrozumieć i poukładać swoje uczucia. Rozróżnić miłość od fascynacji i namiętności. Ocenić, która z nich jest dla niej ważniejsza, i do kogo żywi gorętsze uczucia – do Renauda, czy Rezi.

Małżeństwo Klaudyny jest ostatnią częścią czterotomowego cyklu, w którym narratorką jest ona sama. To też ta część, w której Klaudyna dorasta. Wartościuje i nazywa swoje uczucia i emocje. Próbuje je porządkować, ustalać ich wagę dla otoczenia i dla siebie samej. W tym tomie, Klaudyna zaczyna obserwować nie ludzi, lecz siebie.
Doszywa odcięty kilka lat temu materiał do sukienki, a ta staje się znacznie dłuższa.

Dzień upływa mi na szukaniu, krok za krokiem, okruch po okruchu, swego dzieciństwa rozproszonego po kątach starego domu; na spoglądaniu przez żelazne pręty ogrodzenia poskręcane przez glicynię siłaczkę, jak odmienia się, blednie, a później fioletowieje w oddali Góra Przepiórcza. Gęste lasy, o zieleni nieprzejrzystej i dostałej, niebieściejącej ku wieczorowi! O nich pomyślę dopiero jutro… Dziś opatruję swój ból i pielęgnuję go w zaciszu. Zbyt wiele światła, świeżego wiatru, zielone jeżyny kwitnące różowo mogłyby potargać leciutką otoczkę na zdrowiejącej ranie.

Colette Małżeństwo Klaudyny

Zapraszam do odwiedzin mojego bloga Books&mirrors

niedziela, 9 października 2011

Elizabeth Gaskell, Północ i Południe.

Jeżeli ktoś się spodziewa, że będzie to czysto obiektywna opinia, to ostrzegam z góry, że absolutnie taka nie będzie. A to ze względu na moje uwielbienie, zachwyt, miłość (jak zwał tak zwał) do tak zwanej klasyki literatury popularnej. Na blogu jest mało książek z tego zakresu, a to, dlatego, że większość pozycji przeczytana została lata cale temu i choć często do nich zaglądam, czytam ponownie, to nie widzę sensu, aby pisać, że przeczytałam Dumę i uprzedzenie, Jane Eyre, (która nota bene ukazała się obecnie w nowym wydaniu) czy Wichrowe wzgórza (etc.) po raz kolejny zachwyciwszy się nimi.

Mam obecnie jednak możliwość napisać o książce pani Elizabeth Gaskell, która w końcu ukazała się na polskim rynku wydawniczym. Mam nadzieję, że Wives and daughteres zgodnie z zapowiedzią na okładce będę mogła również niedługo wam zaprezentować. Z książką „Północ i Południe” miałam do czynienia po raz pierwszy lata temu, kiedy ze słownikiem w ręku czytałam w wersji angielskiej. Potem było wspaniałe tłumaczenie kilku kobiet, które połączyły swe siły w niemałym trudzie. Aż w końcu przyszła kolej na jednotomowe wydanie ze Świata Książki w tłumaczeniu Katarzyny Kwiatkowskiej, które nie powiem, ale nawet mi się podoba. Nie mogę jednakże tego napisać o okładce, która jak na mój gust jest po prostu badziewiasta i okropna. Chyba gorszej oprawy graficznej sobie nie przypominam. Po za tym w ogóle porażką wydaje mi się notka na tylnej okładce, gdzie opowiedziana została z grubsza cała historia.

czwartek, 6 października 2011

"Na polu chwały" - Henryk Sienkiewicz


W ramach odskoczni od Kraszewskiego, sięgnęłam po mniej znaną i rzekomo nieudaną powieść Sienkiewicza "Na polu chwały". Nie da się ukryć, że ta opinia strasznie krzywdzi tę historię z czasów Sobieskiego. To fakt, że nie ma ona takiego rozmachu jak Trylogia, ale czyta się naprawdę dobrze. Myślę, że będzie pewniakiem dla wszystkich,którzy mają bzika na punkcie JIK-a, ale zaczynają już odczuwać znużenie jego "zygzakami" fabularnymi i schematycznymi postaciami.Rzecz rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy roku 1683 (ostatnią sceną jest wymarsz wojsk polskich pod Wiedeń) w Puszczy Kozienickiej (w pobliżu Radomia) i okolicach.
Puszcza jest o dziwo dość gęsto zaludniona, i to nie tylko przez wilki i niedźwiedzie, a przez wszelkiej maści uchodźców przybyłych a toKijowszczyzny, a to z Podola a to z innych terytoriów zajętych przez sąsiadów.
Stereotypowo uważa się, że czasy panowania Sobieskiego były ostatnimi latami świetności Rzeczypospolitej Obojga Narodów, u Sienkiewicza jednak widać, że przeżywa ona zapaść, tak ekonomiczną, jak i demograficzną (co chwila mowa jest o rodach wygasłych w wyniku śmierci ich przedstawicieli w wyniku działań wojennych). Wciąż jednak nie doszło do zapaści moralnej, chociaż starsi obywatele kwękają jak najęci, że Polska nierządem stoi, jednak gdy trzeba, połowa populacji siada na koń i jedzie bić Turczyna.
Osią książki jest jednak miłość - między dwojgiem potomków zubożałych rodów- Jackiem Taczewskim (potomkiem Powały z Taczewa- bohatera Krzyżaków) i Anulą Sienińską. Zanim obydwoje dorosną do tej miłości i zanim pokonają wszystkie przeszkody rzucane im pod nogi przez zły los, co wrażliwsi czytelnicy zużyją co najmniej paczkę chusteczek.
Największym atutem jest jednak wskrzeszenie dawno zaginionego świata, Rzeczypospolitej czasów Srebrnego Wieku (używając terminologii Pawła Jasienicy). Sienkiewicz robi to nader umiejętnie i do tego świetnie się bawi- czy to konstruując kolejne charaterystyczne postaci czy przytaczając tchnące humorem dialogi. Tego ostatniego jest tu dużo więcej niż we współczesnych "Połanieckich".
Tu dla przykladu historia pewnego obciętego ucha (i prezentu ślubnego w jednym):
"- (...) niesmaczne jest to donum.
- Jak to niesmaczne?- zapytał Marek- dyć my nie do zjedzenia Jackowi to ucho przynieśli.
- Dziękuję wam za waszą życzliwość - odpowiedział Taczewski- gdyż jak mniemam, nie przynieśliście tego także do schowania.
- Jużci, że trochę pozieleniało; chybaby w dymie uwędzić!
- Niech je pachołek zaraz zagrzebie - rzekł surowo ksiądz- bo zawdy chrześcijańskie to ucho".
Jak widać - nie zawsze jest cukierkowo, a Sienkiewicz nie ucieka także od tematów trudnych. Czy wiecie na przykład jakie pod koniec XVII wieku obowiązywały kary za gwałt? [W każdym razie- skutecznie powstrzymujące potencjalnych gwałcicieli.]
Polska czasów Sobieskiego, to inny świat, inna mentalność, inne zasady funkcjonowania społeczeństwa. Np daje się zauważyć, że państwo i prawo nie wkracza wszędzie. Przestępcę nie podpadającego pod kodeks karny obejmowała infamia - i to często okazywało się karą wystarczającą.
Skąd taki tytuł? Mam wrażenie, że przy okazji zajmującej historii Sienkiewicz próbował zdefiniować na nowo pojęcie patriotyzmu. Z jakim skutkiem?
W ciągu ostatnich lat słychać powtarzające się pytania o to, jak współcześni Polacy zachowaliby się, gdyby zostali postawieni w sytuacji swoich rówieśników sprzed 70 lat (zupełnie niedawno zastanawiała się nad tym choćby Enga). Powstrzymam się od opinii na ten temat. Wydaje mi się jednak, że to, że taka, a nie inna postawa naszych przodków przy okazji różnych historycznych kryzysów, była częściowo także wynikiem podprogowego działania dzieł pewnego Noblisty.

sobota, 1 października 2011

Joseph Conrad JĄDRO CIEMNOŚCI


Niewiele znam książek równie uparcie i często przywoływanych przez kolejne pokolenia twórców. Aluzje i inspiracje, hołdy czy polemiki – bywają bardziej lub mniej jawne, jednak za każdym razem wymagają znajomości tekstu źródłowego, bez którego wymowa owych dzieł traci na sile i wyrazistości. Niewiele znam tekstów, które tak znakomicie znoszą próbę czasu, nie tylko nie starzejąc się, ale nabierając mocy i znaczenia w nowych okolicznościach dziejowych. „Jądro ciemności” Josepha Conrada to proza intensywna i poruszająca; drażniąca i zachwycająca równocześnie. Krótkim opowiadaniem autor demaskuje zakłamanie i odziera ze złudzeń swoich czytelników, ludzi cywilizowanych, ludzi kultury i postępu. Pozostawia nas w mroku ludzkich atawizmów i z nieznośnym poczuciem klęski: od upadku chroni nas jedynie siła przyzwyczajeń i wymuszona zgoda na strażników z sąsiedztwa.

Pełny tekst na blogu ZACZYTANEJ - zapraszam :)

poniedziałek, 26 września 2011

"Szkarłatne godło odwagi" Stephen Crane

Wydana w 1895 „The Red Badge of Courage” jest ponoć jedną z najważniejszych powieści w literaturze amerykańskiej i ja jak zwykle przeczytałam to dzieło dopiero teraz będąc już znękaną, znerwicowaną babą po studiach (anglistycznych). Ale może to i właśnie lepiej.

Książka jest dość krótka, w obojętnie jakich wydaniach rzadko kiedy ma więcej niż 200 stron. Przez te strony nie jest jednak tak łatwo przebrnąć. No ale zacznijmy od początku: Stephen Crane – pisarz, poeta i dziennikarz. Także korespondent wojenny. Zmarł na gruźlicę w wieku 28 lat (!) w roku 1900. Swoim pisarstwem wpisywał się w nurt naturalistyczny, czego „Godło” jest dość dobitną prezentacją.

Bohaterem powieści jest Henry Fleming, którego narrator nigdy nie nazywa po imieniu, a raczej protekcjonalnie - „the youth” („młodzieniec”, może dziś powiedzielibyśmy po prostu „młody”). Nasz „młody” jest na wojnie (secesyjnej, po stronie Północy), przynależy do 304-go regimentu. Zawsze marzył o pójściu na wojnę, romantyczne wyobrażenia o niej nigdy go nie opuszczały. Kiedy jednak dochodzi do pierwszej walki, Henry ucieka z pola bitwy, bo wydaje mu się, że jego strona i tak przegra...

Po pełną recenzję zapraszam na mojego bloga.

czwartek, 22 września 2011

"Śniehotowie" - J.I.Kraszewski


Ojciec Józefa Ignacego Kraszewskiego Jan, podobnie jak jego syn, musiał być postacią nietuzinkową. Był urodzonym gawędziarzem i domową kopalnią wszelkiej maści legend i historyjek, głównie z czasów ostatnich lat panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Skąd je przynosił ? Głównie z pracy - wymagała ona częstych wyjazdów w teren i rozmów z ludźmi. Kraszewski senior musiał sobie robić częste przerwy na kawę (bądź inne napoje) i wysłuchiwać niezliczonych opowieści.
Wiele z nich zostało wykorzystanyvh literacko przez jego syna. Przykladem jest opisywana już przeze mnie "Czercza Mogiła". Wydaje mi się, choć nie mam na to twardych dowodów, że historia "Śniehotów" pochodzi z tego samego źródła.
Opowiastka to obyczajowa, choć osadzona w czasach stanisławowskich. Traktuje o dwóch skłóconych braciach z rodu Śniehotów: starszym - Janie, lokalnym Sinobrodym, który pochowawszy dwie żony i kilkoro dzieci, sposobi się do kolejnego mariażu. Młodszy z braci - Andrzej, zniknął wiele lat wcześniej. Pewnego dnia w okolicy pojawia się tajemniczy nieznajomy, który kupuje jedną z lokalnych posiadłości. Pytania konkursowe, na które odpowiedź nie wymaga specjalnego wysiłku - kim jest ta zagadkowa postać?

Powieść nie jest jakaś specjalnie odkrywcza (choć jest tam pewna obyczajowa nowinka, mianowicie - rozwód). Do tego jeszcze kończy się dobrze, miłość zwycięża, cnota cierpliwości i pokory zostaje nagrodzona, i tak dalej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego czytało mi się ją całkiem nieźle. Kwestia przyzwyczajenia do JIK-a , czy co?