wtorek, 31 stycznia 2012

Literatura belle èpoque: Colette – „Klaudyna odchodzi”


Narratorką ostatniej części Klaudyny jest młodziutka Annie, której mąż wyjechał do Buenos Aires. Osamotniona kobieta, na polecenie swojego męża – Alaina, ma prowadzić Dziennik jego podróży, w którym będzie zapisywała wszystkie wydarzenia mające miejsce podczas jego nieobecności. Mąż Annie zostawia jej szczegółowe instrukcje, dotyczące prowadzenia domu w należytym porządki i zgodnie z jego życzeniem oraz listę nazwisk osób, z którymi kobieta powinna się spotykać podczas jego nieobecności, a także takich, których powinna unikać. Zdecydowanie do tej drugiej grupy zaliczył Klaudynę i Renauda. Osobą, z której zdaniem młoda Annie powinna się liczyć, jest siostra Alaina – Marta. W sytuacjach, które zmuszą kobietę do podejmowania decyzji, co do których ma wątpliwości, powinna zasięgać rady Marty.

Pierwotna tęsknota za mężem, stosunkowo szybko przeradza się w towarzyską ciekawość i różnorodność otaczających ją osób. Dodatkowo nadzwyczaj często zdarzają się krępujące sytuacje, w których Annie spotyka Klaudynę wraz z Renaudem, które budzą w młodej mężatce sprzeczne uczucia i intensywne emocje. Światopogląd Annie daleko odbiega od światopoglądu Klaudyny, a jej styl bycia zdaje się pochodzić z zupełnie różnej rzeczywistości, niż rzeczywistość Klaudyny. Podróż do Arriège jeszcze silniej ukazuje Annie różnice, które występują w sposobie wyrażania emocji i uczuć przez kobiety w stosunku do mężczyzn. Dziennik podróży przestaje być pomału dziennikiem podróży, a staje się pamiętnikiem zdobywania niezależności i dojrzałości emocjonalnej kobiety, która po latach przebywania w złotej klatce, zaczyna dostrzegać jej złote i mocne pręty. Pod wpływem licznych obserwacji w kobiecie zachodzi zasadnicza zmiana – z uległej i potulnej przykładnej żony, czekającej na powrót męża, Annie staje się kobietą świadomą swoich błędnych wyborów i katastrofalnych decyzji. Staje także przed kolejnymi, jeszcze trudniejszymi niż dotychczas wyborami, które są wynikiem jej dojrzałości jako niezależnej kobiety, dla której stało się jasne, że świat, który uważała za jedyny i niepowtarzalny, tak naprawdę jest tylko kpiną, oszustwem i zniewoleniem, ułudą, którą postawiono jej przed oczami i kazano wierzyć w jej prawdziwość.

Klaudyna odchodzi jest chyba najbardziej rozbudowaną częścią cyklu, w szczególności w strukturze psychologicznego rozwoju bohaterów oraz ich różnorodności w prezentowanych zachowaniach, widzianych z perspektywy powieści psychologicznej i inicjacyjnej. Błyskotliwość dialogów, myśli i porównań – nadal w znacznej mierze Klaudyny – jest tym, co nadaje powieści, oraz całemu cyklowi, niepowtarzalny klimat życia w pierwszych latach dwudziestego wieku. Malwina Wapińska na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”, trafnie opisała połączenie niezwykłego charakteru młodej kobiety z czasami, w jakich przyszło jej istnieć – wprawdzie tylko (lub aż) za sprawą Colette, ale jednak z olbrzymią wpływem na rozwój czytelnictwa i zmianę światopoglądu literackiego epoki. Klaudyna… smakuje jak czekolada z dodatkiem chilli – to rozkoszna słodycz z solidną dawką pikanterii. Trzeba było wielkiego talentu, by połączyć to wszystko we właściwych proporcjach.

Wielki świat Paryża i sielski Montigny, mają w sobie piękną literacką cząstkę postaci wyjątkowej, która ofiarowała tym miejscom coś, co w kolejnych latach stało się ikonicznością dla literatury światowej, i co już zawsze będzie kojarzone z Paryżem początku XX wieku oraz zapachem kwiatów zrywanych na łąkach Montigny. Klaudyna dodała literaturze świeżości spojrzenia i nauczyła ją oddychać pełną piersią. Otworzyła okno w ciepły, letni dzień i przewietrzyła pokój, który już od dłuższego czasu pozostawał dla wielu czytelników duszny i w bezruchu świadomości istnienia dynamicznej postaci, o smaku słodkiej „czekolady z chilli”.

Zapraszam do odwiedzin mojego bloga Books&mirrors

sobota, 28 stycznia 2012

"Germinal" Emil Zola

O "Germinalu" słyszałam wiele pochlebnych recenzji, zdecydowałam się więc po tę książkę sięgnąć, mimo iż tematyka nie wydała mi się zbyt interesująca.

Akcja rozpoczyna się od przybycia Stefana do osady górniczej. Stefan  szuka pracy - od wielu dni chodzi z miejsca do miejsca, pyta o możliwość zatrudnienia, wszędzie spotykając się z odmową. W pierwszej chwili i tu jest zbywany, jednak szczęśliwym trafem udaje mu się jednak podjąć w kopalni pracę ładowacza i pozostaje w osadzie, wsiąkając powoli w jej klimat.

Zastanawiałam się, co więcej może się w tej książce wydarzyć poza opisem ciężkiej, wręcz katorżniczej, pracy pod ziemią i  fatalnymi warunków życiowych bohaterów (głód, nędza i brak perspektyw). No i poza jakąś katastrofą górniczą - bo to, że się wydarzy jest przecież tylko kwestią czasu, od pierwszego zejścia Stefana na dół jest oczywiste, że braki w stemplowaniu muszą doprowadzić do jakiejś tragedii.

Jednak okazało się, że w tym utworze jest znacznie więcej.

Przede wszystkim jest to genialna analiza socjologiczna tej grupy społecznej. Koniec XIX wieku to niezwykły - kontekście przemian społeczno-ekonomicznych - okres w historii Francji. W "Germinalu" obserwujemy, jak powoli  budzi się samoświadomość górników, jak zaczynają oni zdawać sobie sprawę ze swojego zbiorowego położenia i ze swojego znaczenia w łańcuchu ekonomicznym (choć zależności ekonomicznych w skali makro zupełnie nie rozumieją, zatrzymują się tylko na przeświadczeniu, że są wykorzystywani przez towarzystwo górnicze). Sprzyja temu szybko rozpowszechniająca się myśl socjalistyczna, którą Stefan próbuje rozpowszechnić wśród mieszkańców Montsou. Udaje mu się doprowadzić do powstania komórki I Międzynarodówki i kasy zapomogowej, w której górnicy odkładają pieniądze na ewentualny strajk. Do buntu rzeczywiście dochodzi i okazuje się on zdecydowanie bardziej brutalny i zaciekły, niż początkowo można by przypuszczać. Górnicy bowiem czują, że naprawdę nie mają nic więcej do stracenia i są gotowi nie łamać się, nawet gdy zawisa nad nimi widmo śmierci głodowej. 

Niewątpliwie książka robi duże wrażenie, choć jej lektura jest momentami bardzo przygnębiająca.

P.S. Zainteresował mnie tytuł powieści. "Germinal" to nazwa jednego z miesięcy we francuskim kalendarzy rewolucyjnym. Autor prawdopodobnie wykorzystując ten tytuł chciał odwołać się do powstania, jakie wybuchło w Paryżu właśnie w miesiącu germinal, którego jednym z haseł było "chleba" - tego samego w domagali się strajkujący górnicy.

Recenzja pochodzi z mojego bloga.

wtorek, 17 stycznia 2012

"Portret Doriana Graya" - Oscar Wilde



Oscar Wilde
Portret Doriana Graya
Wydawnictwo W.A.B., 2010


"Książki, które świat nazywa niemoralnymi, to są właśnie te, które światu wykazują jego własną hańbę." I chociaż dziś nikt już raczej nie uzna "Portretu..." za niemoralne dzieło, bo od jego premiery minęło już przeszło sto lat, książka ta nadal jest warta poświęcenia jej uwagi.


Niezwykle utalentowany malarz Basil Hallward spotyka na swojej drodze przystojnego młodzieńca o imieniu Dorian, którego uroda staje się dla niego natchnieniem i inspiracją. Artysta postanawia uwiecznić na płótnie porter urodziwego mężczyzny. Gdy Dorian po raz pierwszy ogląda obraz, urzeczony malarskim kunsztem i niesamowitą urodą własnej postaci, marzy o tym, by na zawsze pozostać tak pięknym i młodym. Marzenie to spełnia się, gdyż mimo upływu czasu ciało Doriana pozostaje piękne, młode i bez najmniejszej skazy.

Dorian zaprzyjaźnia się z dobrym znajomym Baisla, lordem Henrykiem, postacią o bardzo wyrazistych i specyficznych poglądach, chłodnym cynikiem, osobą obok której trudno przejść obojętnie i która wywarła ogromny wpływ na Doriana. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie obecność lorda Henryka w pracowni malarza, gdy ten ukończył swój obraz, Dorian być może nie wypowiedziałby swojego życzenia. To on w pewnym sensie kształtuje osobowość młodzieńca, który z łatwością ulega magii jego słów i zamienia myśl w czyn.

Całość dostępna jest na moim blogu.

sobota, 14 stycznia 2012

Elizabeth Gaskell. Północ i południe.


Wydane przez
Wydawnictwo Świat Książki

Z porównywaniem książek do innych książek jest zawsze problem. Na okładce powieści "Północ i południe" podsunięto aż trzy skojarzenia. Gdybym miała zatrzymać się na przywołanym nazwisku Jane Austen nigdy, przenigdy nie sięgnęłabym po książkę Gaskell. To, iż na okładce pojawia się nazwieko sióstr Bronte zrobiło mi nadzieję na dobrą literaturę, a ukryte na tyle książki hasło o podobieństwo do "Ziemi obiecanej" zapewniło o trafieniu w dziesiątkę w doborze lektury.

Margaret Hale, córka pastora i mającej pretensje do lepszego życia kobiety, dorasta w Helston, niewielkiej, nieco sennej i cudownie naturalnej mieścinie na południu Anglii. Skutkiem decyzji głowy rodziny życie Margaret zmienia się - wraz z rodzicami przeprowadza się na północ, do fabrycznego Milton.

Nowe miejsce, nowe obyczaje, a także nowe obowiązki i nowi znajomi. Dziewczyna ze zdumieniem dostrzega jak wielki rozdźwięk istnieje między robotnikami a fabrykantami, jak bardzo jedna grupa nie pojmuje interesów drugiej.  Margaret, mając okazję znać przedstawicieli obydwu grup przechodzi błyskawiczny kurs życia w północnej części kraju, a osobiste tragedie czynią ją dojrzalszą i odporniejszą na panującą w salonach londyńskich dam.

Poddałam się urokowi dziewiętnastowiecznej Anglii, świata już minionego, który rządził się konwenansami, świata pełnego emocji, w którym słowo wiele znaczyło, a namiętności ukrywały się pod panieńskimi rumieńcami.

Doskonała lektura:-)

P.S. To dopiero moja druga lektura; aż mi wstyd.

czwartek, 12 stycznia 2012

Wieczory z klasyką

Klasykę znać wypada, bo przecież nie jest za nią uznawana tylko dlatego, że już ma "swoje lata", choć swoje musiała przeleżeć na półkach przynajmniej kilku, jeśli nie kilkudziesięciu pokoleń. Jeśli o moje oczytanie chodzi, to z pewnością mam braki, w dodatku całkiem spore, lecz wydaje mi się, że jestem w najlepszym wieku, aby zacząć je powoli nadrabiać.

Jak do tej pory poza klasyką literatury polskiej, która znajduje się w kanonie lektur dla licealistów (choć przede mną jeszcze kilka tytułów z racji tego, że matura dopiero za kilka miesięcy), sięgnęłam po takie książki, jak:

-Wolter "Kandyd, czyli optymizm"
-E. Zola "Nana"
-G. Flaubert "Pani Bovary"
-A. Camus "Dżuma"
-F. Dostojewski "Zbrodnia i kara"
-M. Bułhakow "Mistrz i Małgorzata"
-J. Conrad "Jądro ciemności"
-O. Wilde "Portret Doriana Graya" (aktualnie przymierzam się do oryginału)
-C. Lewis "Alice's Adventures in Wonderland" (jak do tej pory jedyna książka, którą przeczytałam w języku angielskim)
-W. Shakespeare "Romeo i Julia", "Sen nocy letniej", "Makbet"
-C. Dickens "Opowieść wigilijna"
-H. G. Wells "Ludzie, jak bogowie", "Wehikuł czasu"
-T. Mann "Czarodziejska Góra"
-H. Ibsen "Dzika Kaczka"
-baśnie Andersena i braci Grimm


Poległam niestety mniej więcej w jednej trzeciej "Ulissesa" Joyce'a, choć mam nadzieję, że w najbliższe wakacje uda mi się ten brak nadrobić. Poza tym strasznie męczy mnie fakt, że jak do tej pory nie przeczytałam "Anny Kareniny", choć zaczynałam ją już dwa, może trzy razy, jednak za każdym razem coś skutecznie mnie od niej odciągało. Wracając do wspomnianej we wstępie literatury polskiej, muszę przyznać, że przy dwukrotnym zetknięciu z "Panen Tadeuszem", ten nie oczarował mnie ani razu. Być może za kilka lat sięgnę po niego ponownie, przeczytam spokojnie i zmienię zdanie na jego temat.
Jeśli chodzi o moje czytelnicze plany na najbliższą przyszłość, to przedstawiają się one następująco:

-Lew Tołostoj "Anna Karenina", "Wojna i pokój"
-Fiodor Dostojewski "Bracia Karamazow"
-Stendhal "Czerwone i czarne"
-Honoriusz Balzac "Ojciec Goriot"
-Emil Zola "Germinal"
-Umberto Eco "Imię Róży"
-Walter Scott "Waverley"
-Charlotte Brontë "Dziwne losy Jane Eyre"
-Margaret Mitchell "Przeminęło z wiatrem"
-Karol Dickens "Klub Pickwicka", "Oliver Twist"
-Bram Stoker "Dracula"
-Mary Shelley "Frankenstein"

W sumie to mogłabym wymieniać jeszcze wiele tytułów, bo przecież pominęłam Wiktora Hugo, Virginię Woolf,  Jane Austen, czy Allana Edgara Poe. Pominęłam też całkowicie literaturę polską, a więc "Starą baśń", "Faraona" i kilka innych tytułów po które chciałabym sięgnąć w przyszłości. Nie wspomniałam też o klasyku literatury skandynawskiej, z którym miałam okazję spędzić wczorajszy wieczór, który z pewnością nie był wieczorem ostatnim. "Krystyna córka Lavransa" norweskiej noblistki Sigrid Undeset, choć dość obszerna, przy bliższym poznaniu okazuje się być całkiem przyjemną, wciągającą lekturą.

Myślę, że to powinno wystarczyć na dobry początek. Mam również nadzieję, że w moim przypadku nie sprawdzą się słowa Marka Twaina o klasyce, którą każdy chciałby przeczytać.

niedziela, 8 stycznia 2012

"Dziwne losy Jane Eyre" - Charlotte Bronte

Tłumaczenie: Teresa Świderska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 571

Każdy z nas (czytających namiętnie) ma własną listę marzeń książkowych. Na mojej liście główne miejsce zajmuje klasyka, którą pragnę poznawać, poznawać, poznawać. Wypełniać te zawstydzające luki w mym czytelniczym wykształceniu. Pierwsza książka w 2012 roku ma dla mnie wymiar symboliczny, wszak to prawdziwa klasyka powieści, a jedno z moich postanowień noworocznych tyczy się właśnie klasyki. W 2012 roku postanawiam przeczytać podstawy podstaw, których dotychczas nie poznałam, a także zaopatrzyć się w owe książki na przyszłość. Być może na wiosnę doczekam się mej wymarzonej biblioteczki!

Wspomnianą wcześniej książką o symbolicznym wymiarze jest dzieło Charlotte Bronte Dziwne losy Jane Eyre. Spędziłam z tym utworem okres świąteczno-noworoczny. Czytałam w różnym tempie. Raz spokojnie, dotykając myślą każdego zdania. Innym razem, przewracałam kartki w sposób szaleńczy, chcąc czym prędzej poznać rozwiązanie problemu. Szczególna to książka i cieszę się, że nareszcie po nią sięgnęłam. 

Losy Jane opowiada czytelnikowi ona sama, w pierwszej osobie. Zwraca się niejednokrotnie bezpośrednio do czytelnika, jak gdyby siedziała obok i przy kubku herbaty snuła opowieść... XIX wieczna Anglia to jeden z moich ulubionych czasów powieściowych, dlatego opowieści Jane wciągnęły mnie już po pierwszych stronach. Czytelnik poznaje dekadę z życia głównej bohaterki. Dekadę bodaj najważniejszą, bo mieszczącą w sobie trudną przemianę z dziewczynki w kobietę. Oczywiście dane jest czytelnikowi także poznać losy wcześniejsze i późniejsze, a wszytko dzięki płynnej narracji i barwnemu językowi. Dla współczesnego czytelnika ten język może być już anachroniczny, zbyt patetyczny, a sama książka przegadana. No i oczywiście, każdy ma do tego prawo, ale chyba nikt nie odmówi tej powieści uroku, znakomitej znajomości ludzkich emocji i ważności problemów w niej podjętych.

Jane Eyre to kobieta, która sporo w swoim młodym życiu przeszła. Kobieta, która potrafiła przeciwstawiać się, gdy inni ulegali. Kobieta, która pragnęła się rozwijać, a nie tylko żyć spokojnie i dostatnio, jak większość panien w tamtych czasach (a czy dziś jest inaczej?). Kobieta, która w imię wyznawanych wartości, potrafiła zrezygnować z pięknego uczucia. Kobieta, która była silna duchem mimo wątłego ciała. Kobieta niesztampowa jak na XIX wieczną Anglię pełną sztywnych konwenansów.

[Całość przeczytacie na moim blogu.]

piątek, 6 stycznia 2012

Elizabeth Gaskell PÓŁNOC I POŁUDNIE





Nadszedł rześki październikowy poranek, ale nie był to poranek na wsi, gdzie miękka, skrząca się mgła znika pod wpływem promieni słonecznych, ukazując oszałamiającą feerię barw. To był październik w Milton, gdzie zamiast srebrzystego woalu mgieł miasto zasnuwał ciężki dym, a słońce mogło oświetlić tylko zakurzone ulice, o ile jego promieniom udało się przebić przez opary.”*

Po urokliwych obrazkach z ziemiańskiego życia angielskiej arystokracji początku XIX wieku, które to trwale zaszczepiła w zbiorowej świadomości polskich czytelników proza Jane Austen, przyszła pora na zaznajomienie się z bliższą naszym realiom Anglią miejsko-industrialną. Wraz z Margaret Hale, córką pastora, dla której wiejska plebania stanowiła ucieleśnienie małej arkadii, podążamy na północ, ku fabrycznym krajobrazom Milton (mieście wzorowanym na Manchesterze), gdzie duch romantyzmu musi ustąpić pola przedsiębiorczości i interesom, a miłość namiętna – miłości bliźniego. Pisząc o burzliwych konfliktach w obrębie i pomiędzy klasami, dramatycznych strajkach robotniczych, uprzedzeniach i zadufaniu elit czy ponurych warunkach pracy, w jakich przyszło ludzkiej biedzie wznosić gmach rewolucji przemysłowej, Elizabeth Gaskell wykreowała subtelny romans idei z praktycyzmem, mocno osadzony w społeczno-gospodarczych realiach ówczesnej Anglii. Jej „Północ i Południe” to dwa oblicza wiktoriańskiego świata wyspiarzy, którzy wzajemnie sobą gardzą i w równym stopniu potrzebują się. To również pięknie opowiedziana historia o uczuciach, które uszlachetniają ludzi, zamiast zapędzać ich w ślepy zaułek egoizmu własnych zachcianek i pustych gier. Zapachniało moralizatorstwem? Zapewne. Jednak warto zaakceptować współczesną autorce epokę wraz z całym jej dydaktycznym zacięciem, bowiem jest to element równie istoty dla obrazu tamtych czasów, co wymyślne toalety dam, męskie gabinety wypełnione dymem cygar czy stukot końskich kopyt o uliczny bruk. Takie czasy, takie obyczaje.


Pełny tekst na blogu Zaczytana - ZAPRASZAM :)


*fragment powieści

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Dziewczynka o wybujałej wyobraźni - "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy M. Montgomery

Jako dziecko zawsze byłam nieco inna niż moje rówieśnice.
Owszem, stroiłam swoje Barbie w wściekle różowe kreacje, miniaturowe szpilki, odgrywałam nimi scenki rodzajowe z udziałem Kena (lalek miałam około dziesięć, ale Kena tylko jednego - biedny Ken!), czesałam barwne kucyki Pony, z wypiekami na twarzy śledziłam coniedzielne dobranocki Disneya (i piątkowe Smerfy), budowałam różne fortyfikacje z klocków Lego i chciałam chodzić tylko w sukienkach, którymi można było "kręcić".

Ale jednocześnie potrafiłam bawić się przez cały dzień całkowicie sama, czytając, "rozmawiając" lalkami, tworząc niesamowite opowieści i potem je na swój sposób spisując. Podczas spaceru przyglądałam się wszystkiemu dookoła - drzewom, napotkanym ludziom, czy nawet kałużom - z tego powodu najczęściej wracałam do domu z płaczem, pobrudzoną sukienką i co najmniej jednym rozbitym kolanem. Wracając z przedszkola albo później już z podstawówki ciągnięta za rękę przez babcię lub mamę mogłam oddać się całkowicie marzeniom - wyobrażałam sobie wówczas najróżniejsze sytuacje, wymyślałam przedziwne historie, układałam nawet w głowie gotowe dialogi rozmów pomiędzy bohaterami moich rozmyślań.

Nic więc dziwnego, że gdy podczas dosyć nudnego, deszczowego pobytu w Piwnicznej Zdrój otworzyłam, zakupioną w miejscowej księgarni za namową mamy, znaną powieść dla młodzieży, od razu rozpoznałam w głównej bohaterce kawałek siebie. Prawdziwą bratnią duszę.

Ania Shirley w momencie przybycia na Zielone Wzgórze była nieco starsza ode mnie - małej dziewczynki, która po raz pierwszy miała w rękach historię jej przygód w Avonlea. Nie przeszkodziło to jednak rudowłosej i piegowatej istocie zostać moją najprawdziwszą literacką przyjaciółką. Z Anią zwiedziłam wszystkie zakątki Zielonego Wzgórza, przysiadałam pod uroczą Królową Śniegu, spacerowałam Białą Drogą Rozkoszy, podziwiałam Jezioro Lśniących Wód i z lekkim niepokojem przebiegałam przez Las Duchów. Z Anią cieszyłam się z zamieszkania na Zielonym Wzgórzu, wstydziłam się próżnością po zafarbowaniu włosów, przeraziłam tonącą łódką i płakałam po stracie Mateusza...

Do przeczytania całości, tej nieco spóźnionej i długiej recenzji jakże genialnej książki, którą chyba wszyscy wspominamy miło, zapraszam na mego bloga.