poniedziałek, 23 marca 2015

Stracone złudzenia Honore de Balzac

Stracone złudzenia - wydawnictwo Gazety Wyborczej, ilość stron 605, tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński

Przeczytawszy Stracone złudzenia nie potrafię już nazwać Balzaca pisarzem dziewiętnastowiecznym. Historia rozgrywająca się na kartach powieści przedstawiona została co prawda w scenerii epoki, (w której królują muślinowe suknie, nankinowe spodnie i gustowne fraczki), jednak stosunki międzyludzkie oraz obraz natury człowieka łaknącego sukcesu stanowi odbicie rzeczywistości nie tej sprzed lat dwustu (a przynajmniej nie tylko), ale tej całkiem nam bliskiej.
Na powieść składają się trzy części (Dwaj poeci, Wielki człowiek z prowincji w Paryżu, Cierpienia wynalazcy), z których każda mogłaby stanowić odrębną całość.
Stracone złudzenia to obraz Francji (reprezentowanej przez stołeczny Paryż i prowincjonalne Angouleme) w czasach Restauracji.
Młody, zdolny i pełen uroku poeta pragnąc zdobyć sławę i fortunę z naiwnością i zachłannością dziecka rzuca się w wir romansu ze starszą, zamężną i ustosunkowaną kobietą. Porzucony z obawy przed śmiesznością związku z człowiekiem, który nie potrafi się odpowiednio zaprezentować Lucjan popada w nędzę. Owładnięty pragnieniem wydania powieści (której od nikomu nieznanego poety nikt nie chce nie tylko kupić, ale nawet przeczytać), a także żądzą zemsty decyduje się podjąć pracę dziennikarza, mimo ostrzeżeń "przyjaciela", który ukazuje mu kulisy fachu. Lucjan zaślepiony żądzą przyszłej sławy chce wspiąć się na szczyt jak najszybciej, oddałby duszę diabłu, cóż zatem szkodzi ubrudzić trochę ręce.
Cóż z tego, że Dziennikarstwo to piekło, otchłań niesprawiedliwości, kłamstwa, zdrady, której nie można przejść i z której nie można wyjść czystym, chyba mając za przewodnika, jak Dante laur Wergilego. (str.207)
Nie przekonują żadne argumenty, kiedy na horyzoncie majaczy możliwość odwetu na niedoszłej kochance i jej towarzystwie.
„Przyjaciel” przestrzega Wmieszasz się z konieczności w straszliwe walki dzieł, ludzi, partii, gdzie trzeba się bić systematycznie, aby nie być opuszczonym przez swoich. Te niegodne walki wyczerpują duszę, każą serce i zużywają je, wysiłki twoje służą często na to, aby uwieńczyć człowieka, którego nienawidzisz, jakiś półtalencik, który ty wbrew woli musisz wynosić pod niebiosy. Życie literackie ma swoje kulisy. Sukces kradziony, czy zasłużony, spotyka się z poklaskiem; środki zawsze wstrętne, komparsi otoczeni glorią, klakierzy i posługacze, oto co kryją kulisy. Jesteś dotąd na sali widzów. Jeszcze czas, cofnij się, nim postawisz nogę na pierwszy stopień tronu, gdzie walczy z sobą tyle ambicji, nie paskudź się, jak ja, aby żyć. (str.221)
Cóż jednak znaczą wszelkie argumenty, co znaczą oszustwa, kupowanie poparcia, fałszywe recenzje, niszczenie kariery, czy życia człowieka (przyjaciela nawet), jeśli nagrodą jest kolejny szczebelek drabiny i przyszła sława. Lucjan jest młody i niedoświadczony, naiwny i nienasycony. Dlaczegóż miałby przejmować się jedną podłością więcej, skoro obdarcie najbliższych ze wszystkich pieniędzy nie wywarło na nim najmniejszego wrażenia. A skoro, jak mówi „przyjaciel” aby żyć, każdy musi pogrążyć się w tym bagnie nieuczciwości, przekupstwa, kłamstwa, podłości, sprytu, Lucjan nie widzi powodu do wahań. Przecież – jak mówi „przyjaciel” Nie sądź, że świat polityki jest o wiele piękniejszy niż literacki; tu i tam wszystko jest przekupstwem, każdy albo kupuje, albo sprzedaje się” (str.222)
Balzac odsłania coraz to nowe kulisy fałszu; w teatrze, gdzie o sukcesie sztuki decyduje nie jej wartość, ale odpowiednia recenzja (kupiona ilością sprezentowanych lóż czy biletów), klaka, odpowiedni kochanek wreszcie; w literaturze, gdzie, aby wydać książkę trzeba dobrze przekupić wydawcę; świecie handlu, gdzie silniejszy zwalcza konkurencję wszelkimi sposobami dbając jednocześnie, aby słaba nie upadła, bowiem następca może okazać się zbyt silnym i groźniejszym rywalem niż zwalczony konkurent.
Ta sława tak upragniona, jest prawie zawsze koronowaną nierządnicą. (Str.223)
Hasła równości i braterstwa, jakie jeszcze niedawno przyświecały rewolucji dawno legły w gruzach, a ci, którzy powoływali się na jej idee teraz szukają szlacheckich przodków. Opis początków epoki, w której rządzi kapitał jak nic przypomina obraz tego, co dzieje się dzisiaj w naszym kraju. Nieuczciwość, przekupstwo, fałsz, zmienianie zdania w zależności od potrzeby, niszczenie zdolniejszych i bardziej utalentowanych, brak sumienia.
Czytając Stracone złudzenia poczułam po raz pierwszy, że nie tylko doceniam Balzaca, jako pisarza, nie tylko chylę czoła przed jego talentem i umiejętnością obserwacji i wyciągania właściwych sądów, ale w końcu trafiłam na książkę, od której lektury nie mogłam się oderwać. I ... polubiłam Balzaca, dzięki tej książce.
Dla znawców biografii pisarza dodatkową zaletą powieści będzie odnajdywanie podobieństw pomiędzy głównym bohaterem a pisarzem. Może dlatego autor, mimo krytycznego przedstawienia Lucjana darzy go sympatią i zrozumieniem. Jest w tym sporo autoironii i umiejętności spojrzenia na siebie z dystansem.
Jest tutaj troszkę rozbudowanych opisów, które dzisiejszego czytelnika mogą znużyć (mnie o ziewanie przyprawiły rachunkowe kalkulacje lichwiarskie, ale jak wiemy, dla pisarza był to temat niezwykle ważny i bliski). Uważam jednak, że bez szkody dla lektury można je opuścić.
Myślę też, że wielce przyczynił się do odbioru dzieła tłumacz Boy-Żeleński. To dzięki niemu język powieści, mimo upływu lat jest wyjątkowo strawny.
Stracone złudzenia uświadomiły mi, iż mimo gromadzonych latami doświadczeń wciąż ulegam złudzeniom. Czy kiedyś je utracę na zawsze? Może wówczas, kiedy zastosuję się do rady, jakiej hiszpański kanonik (diabeł kusiciel) udzielił Lucjanowi – uważaj ludzi, a zwłaszcza kobiety, jedynie za narzędzia, ale nie pozwól im się tego domyślać. Uwielbiaj jak bóstwo, tego kto stojąc wyżej od ciebie, może być ci użyteczny, i nie opuszczaj go, póki nie opłaci na wagę złota twego służalstwa. W stosunkach ze światem bądź twardy, jak Żyd i jak on uniżony, czyń dla władzy wszystko to, co on czyni dla pieniędzy. (str. 568-569)
I jeszcze jeden cytat (z całego bogactwa spostrzeżeń pisarza), który niezmiernie przypadł mi do gustu
Kwestia stroju jest zresztą niezmiernie doniosła dla tych, którzy chcą mieć pozór, że mają to, czego nie mają; często najlepszy sposób, aby to posiąść później. (str.151)

Życie pana Moliera Michaił Bułhakow

Od biografii oczekuję pigułki wiedzy przekazanej w przystępny sposób z zachowaniem obiektywizmu w ocenie. Autor może wyrażać swe sympatie bądź antypatie, ale powinien przedstawiając swego bohatera pisać zarówno o jego wadach, jak i o zaletach. A kiedy jeszcze autor ma lekkie pióro i pisze z polotem to czegóż trzeba więcej.
Życie pana Moliera autorstwa Michaiła Bułhakowa spełniło zadość moim oczekiwaniom. Jan Poquelin, znany jako Molier, syn nadwornego tapicera, wnuk pasjonata sztuki teatralnej, z wykształcenia prawnik, przyjęty na zaszczytne stanowisko królewskiego lokaja, z zamiłowania człowiek teatru życie prowadził niezwykle ciekawe, choć myliłby się ten, kto uważałby, iż autor największych komedii w dziejach literatury był człowiekiem wesołym. Od najmłodszych lat interesował go teatr i sztuka dramatyczna. Przez wiele lat próbował swych sił, jako aktor dramatyczny odniósłszy na tym polu sromotną klęskę. Chyba do końca życia nie mógł zrozumieć, dlaczego to jego komedie osiągają tak wielki sukces. Był człowiekiem o niełatwym i zmiennym charakterze, zapalczywym, upartym, nieostrożnym, szczerym, a jednocześnie niezdecydowanym i tchórzliwym. Świetny obserwator, utalentowany autor sztuk i odtwórca ról komediowych, człowiek, dla którego teatr był wszystkim. Żyjąc w czasach monarchii absolutnej niejednokrotnie zmuszony był sprzeniewierzać się sobie szukając poparcia u króla zarówno pisząc sztuki na zamówienie, jak i dedykując je najjaśniejszemu panu w słowach spływających pochlebstwami.
Bułhakow wiedział o czym pisze, bowiem sam wielokrotnie 

wnętrze Komedii Francuskiej w XVIII w ze strony Wikipedii

przerabiał swe utwory, aby uzyskać akceptację najjaśniej panującego generalissimusa Stalina. Jakże gorzko i dwuznacznie brzmią słowa narratora "aktorzy namiętnie kochają w ogóle każdą władzę. Bo przecież nie wolno im nie kochać!. Jedynie silna, trwała i zasobna władza umożliwia rozkwit sztuki teatralnej. Mógłbym na poparcie tego twierdzenia przytoczyć mnóstwo przykładów, i nie robię tego tylko dlatego, że i tak wszystko jest jasne".
Chcąc wyszydzać wady wszystkich warstw społecznych (atakując i paryskie wykwintnisie, i mieszczan dążących do zdobycia arystokratycznych szlifów, lekarzy, którzy w tamtych czasach częściej uśmiercali pacjentów, niż leczyli Molier zmuszony był szukać protekcji. Znalazł ją najpierw u królewskiego opiekuna kardynała Mazarina, następnie prowincjonalnego wielmoży, potem królewskiego brata, a wreszcie samego monarchy Ludwika XIV. Dzięki temu jego sztuki zyskują i uznanie i widownię. Jednak nawet protektorat monarchy nie ochronił Moliera przed szykanami. kiedy ośmielił się targnąć na świętość- władzę duchowną. Tarrtuff, czyli świętoszek będący drwiną z obłudnych pozorów świętości wywołał oburzenie zdezorientowanej publiczności, a dzięki działaniom arcybiskupa Paryża zakazano jego wystawiania. Ponieważ łaska pańska na pstrym koniu jeździ Tartuff powraca po kilku latach na deski paryskiej sceny (oczywiście uzyskawszy zezwolenie monarchy) i zdobywa szturmem publiczność.
Biografia jest mocno osadzona w epoce; rys historyczny, opis obyczajów, początki pierwszej sceny narodowej we Francji Comedie - Francaise.
Autor sporo miejsca poświęca życiu prywatnemu bohatera, które mogłoby posłużyć, jako fabuła niejednej powieści.
Ta niewielka objętościowo książeczka napisana jest pięknym językiem, a że temat ciekawy, bohater przedstawiony z sympatią, ale i dość krytycznie lektura warta polecenia.
Po audiobooka sięgnęłam zachęcona recenzją u Kasi z Mojej pasieki

Inny świat Gustaw Herling Grudziński

źródło zdjęcia

Nie szukam takich książek, nie leżą w granicach moich zainteresowań, nie zgłębiam literatury obozowej, nie studiuję psychiki człowieka w skrajnych warunkach, a jednak ilekroć trafię na tego typu literaturę odkrywam na nowo otaczający świat, mechanizm zła i odnajduję coś więcej niż tylko reportażowy zapis historii. Tego typu literatura ogromnie mnie porusza i choć może dziwnie to zabrzmi stanowi pewnego rodzaju katharsis, jest spłatą długu wobec wcześniejszych pokoleń. Ona wzbogaca wiedzę i świadomość i zmienia optykę widzenia, chyba niezależnie od tego, ile już za mną i ile jeszcze przede mną tego rodzaju lektur.
Inny świat nie był moją lekturą szkolną, dlatego poznając go w wieku dojrzałym patrzę nań z perspektywy człowieka o innym bagażu doświadczeń, niż uczeń, który lekturę musi „zaliczyć”. Odbieram go także przez pryzmat dzisiejszych wydarzeń i sytuacji politycznej, co nie nastraja optymistycznie, a jednocześnie uświadamia powtarzalność zdarzeń i pozwala lepiej zrozumieć mechanizm działania państwa totalitarnego. 
A książka przestaje być jedynie zapisem historii i uświadomieniem, iż historia (ta historia) wciąż się toczy, choć w nieco innej scenerii. 
Inny świat to relacja z pobytu w sowieckim obozie w Jercewie, relacja przerażająca tym bardziej, że z pozoru beznamiętna. Narrator opisuje zdarzenia tak jakby był jedynie ich obserwatorem, a nie uczestnikiem. W codziennym zmaganiu się z realiami surowej egzystencji nie ma miejsca na bohaterstwo, patos, przejawy człowieczeństwa. Jest codzienna wegetacja i czepianie się życia z całej, gasnącej siły upodlonego ludzkiego zwierza. Fizjologia, okrucieństwo, głód, choroby, wszy, gwałty, bicie, praca ponad siły. Wyniszczenie psychiczne i fizyczne, likwidacja najsłabszych jednostek, obojętność wobec śmierci. A jednak i tu pojawiają się okruchy człowieczeństwa; gesty solidarności, współczucia i brak akceptacji dla tego, który dla ratowania życia zgodził się wydać wyrok na innych współwięźniów. Mimo, iż jak pisze Grudziński "człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach, i uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich." 
Jako, że wciąż „siedzi we mnie” W domu niewoli Obertyńskiej nie potrafiłam uwolnić się od porównań. W książce Obertyńskiej mimo dramatycznego opisu pobytu na sowieckiej ziemi, jest niewielka doza optymizmu. Jest ratowanie się poszukiwaniem piękna natury i ludzkich odruchów w piekle, jakie stało się udziałem autorki. Obertyńska pisała o swej gehennie w sposób niezwykle emocjonalny, Grudziński pisze rzeczowo i bez emocji; jest to połączenie reportażowego zapisu dramatu z literackim talentem autora. 
Obraz innego świata (przyrównywanego do świata opisanego przez Dostojewskiego w Zapiskach z martwego domu) jest przerażający, tak jak przerażające są zaludniające go istoty. Jedynym celem wegetujących tu istot jest walka o przetrwanie za każdą cenę; kradzieże, donosy, pobicia, prostytucja. Celem sowieckiego obozu nie jest fizyczne unicestwienie człowieka, a psychiczne i mentalne przeobrażenie go w bezwolną służącą systemowi kukłę. Zniszczony i doprowadzony do skrajnej rozpaczy człowiek miał nie tylko przyznać się do fikcyjnej winy, ale miał w nią uwierzyć i przekonać o tym przesłuchujących go katów, miał udowodnić swoją winę, aby mógł rozpocząć proces odkupienia (poprzez pracę lub poprzez śmierć) i urzeczywistnić swoje uwięzienie. 
"nie wystarczy strzelić komuś w łeb, trzeba jeszcze, żeby o to na procesie pięknie poprosił" 
Wysyłanie na Kołymę było tym czym u Niemców wysyłanie do obozów koncentracyjnych, z tym, że w obozach dążono do fizycznej eksterminacji, u sowietów do wyciśnięcia wszystkich soków podczas katorżniczej pracy w obozie.
Opisy kaźni są rzeczowe, obojętne i pozbawione emocji, może dlatego, iż jak pisze Grudziński, życie jest łatwiejsze, jeśli zatarciu ulegną wspomnienia z wolności, przyzwyczajenia, pragnienia. Pozbawia się uwięzionych wszystkiego, aby tym łatwiej się nimi kierowało dając im w zamian małą cząstkę tego, czego wcześniej ich pozbawiono. 
Podobnie jak u Obertyńskiej pojawia się wspomnienie pobytu w szpitalu, jako jedno z najpiękniejszych przeżyć podczas niewoli oraz obawa przed wolnością, w której znowu trzeba będzie się pilnować, aby nie trafić z powrotem do obozu.
Podobnie też jak W domu niewoli obraz pobytu na wolności różni się niewiele od pobytu w więzieniu. 
Obóz sowiecki pozbawił miliony swych ofiar jedynego przywileju, jaki dany jest każdej śmierci – jawności – i jedynego pragnienia, jakie odczuwa podświadomie każdy człowiek-przetrwania w pamięci innych.
Myślę, że przeczytanie tej książki jest jakimś rodzajem hołdu dla milionów bezimiennie pomordowanych.
Lepiej umrzeć niż żyć na kolanach cytował Grudziński hiszpańską komunistkę, tyle, że umrzeć wcale nie było łatwo, na śmierć trzeba było sobie „zasłużyć”.
Książkę poznałam w postaci audiobooka, co uniemożliwiło mi zamieszczenie większej ilości cytatów. Zaletą audiobooka są muzyczne rzewne rosyjskie ballady towarzyszące czytającemu książkę Henrykowi Machalicy.

Wspólny pokój Zbigniew Uniłowski

Wspólny pokój przedstawia życie kilku drugorzędnych przedstawicieli środowiska literackiego okresu dwudziestolecia międzywojennego w Warszawie. Od czasu do czasu padają znane nazwiska, choć występują one raczej rzadko. Powieść miała być (i w swoim czasie była) zjadliwym pamfletem na środowisko literatów okresu dwudziestolecia, lecz dziś największy jej walor upatruję w warstwie dokumentalnej. To znakomity obraz pewnego wycinka środowiska podany nieco archaicznym dla nas, ale ciekawym językiem tamtego okresu. Język nadaje klimat powieści i jest jej dodatkowym atutem. 
Opis życia pięciu mężczyzn i trzech kobiet, (panie stanowią jedynie epizodyczne, choć barwne tło wspólnego mieszkania), przedstawiony został w sposób niezwykle naturalistyczny. Fizjologia, brak intymności, znieczulenie, brudno, szaro i beznadziejne jest we wspólnym pokoju. Połączeni nędzą, brakiem perspektyw, zniechęceniem, snuciem wizji swego przyszłego losu często wdają się w kłótnie i awantury spowodowane koniecznością przebywania razem i brakiem intymności. Za dnia toczą zacięte dyskusje na temat kondycji literatury (z pojawiającym się często kompleksem niższości literatury polskiej wobec literatury europejskiej) oraz porządku społecznego (usprawiedliwiającego sposób zachowania bohaterów), nocami uskuteczniają wędrówki po lokalach za pożyczone lub wyłudzone pieniądze. Poniżej cytat jednego z bohaterów - Lucjana, będącego alter ego pisarza.
Nie chciałbym być czytanym przez samych rodaków, którzy by mówili, że mam serce płonące miłością do ojczyzny, że pragnę jak najlepiej i tak dalej. Serce Tomasza Manna też bije dla Niemiec, co mu nie przeszkadza być czytanym przez całą Europę. Te grzecznościowe nagrody Nobla dla Sienkiewicza i Reymonta niczego nie dowodzą, Diabli biorą, kiedy się weźmie do ręki współczesną książkę miernego nawet pisarza Niemiec czy Francji; od razu się czuje tę rasę, poziom, kulturę i te rzeczy tłumaczy się u nas, czyta się je, oni nie potrzebują robić tak jak my, żeby nasz Pen Club musiał płacić za wydanie w obcym języku jakiegoś Kadena czy cholera już wie kogo. Czy zastanawiałeś się, że poza paroma poetami i jednym Prusem nie mamy właściwie literatury?.. My nie zdajemy sobie sprawy, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu.
Książka przypomina mi w klimacie Zaklęte rewiry (znane jak dotąd wyłącznie w formie ekranizacji), choć książka Uniłowskiego powstała wcześniej. Polecam gorąco i nie zrażajcie się, jeśli nie wciągnie was od samego początku, jak to było w moim przypadku.

"Ich czworo" Gabriela Zapolska

Świetnie napisana historia małżeńskiego trójkąta. W czasie Wigilii Bożego Narodzenia wychodzą na jaw wszelkie wady i niespełnione oczekiwania bohaterów. Żona, wywodząca się z niskiej klasy, przez małżeństwo z profesorem chciała podnieść swoją pozycję społeczną. Jednak określana przez rozczarowanego nią męża wciąż mianem głupiej, szuka pocieszenia w towarzystwie kochanka, mężczyzny - lekkoducha. Bezradny mąż, wciąż w konflikcie z żoną, nie potrafi zapanować nad sytuacją. Kulminacyjnym momentem jest nakrycie pary na gorącym uczynku w pokoju kochanka. Czwartą, najbardziej chyba pokrzywdzoną bo niewinną, ofiarą tego dramatu jest dziecko. Zostawione przez matkę w dorożce i zapomniane w obliczu awantury dorosłych, przeżywa tragedię.
Autorka bardzo realistycznie i trafnie opisuje charaktery i psychikę bohaterów. Skupia się na ukazaniu głupoty i skutków, jakie mogą z niej wyniknąć. Każda z postaci jest bardzo wyrazista, charakterystyczna i ciekawa.
Oczywiście, jak to u Zapolskiej, wszystko opowiedziane jest z wielkim humorem. Nawet o sprawach ważnych i trudnych bohaterowie mówią prostym, lekkim językiem.

poniedziałek, 9 marca 2015

L.M. Montgomery "Emilka ze Srebrnego Nowiu"

10-letnia Emilka po śmierci ojca trafia pod opiekę krewnych ze strony dawno zmarłej matki. Jej ciotki i wujkowie nie akceptowali małżeństwa Julki, nie utrzymywali kontaktu z nią i jej rodziną, dlatego praktycznie nie znają Emilki. Samotna, wrażliwa dziewczynka trafia na farmę Srebrny Nów, zarządzaną przez apodyktyczną ciotkę Elżbietę. Jednak Emilka okazuje się istotką charakterną, buntowniczą, o jasno sprecyzowanych poglądach na wiele spraw. Mówi wprost, to co myśli, czym nie raz naraża się opiekunkom. Trudno jej się odnaleźć w nowym domu. Zrozumienie i ciepło znajduje u łagodnej ciotki Laury, a w kuzynie Jimmym - pokrewną artystyczną duszę. Laura stara się choć trochę umilić życie dziewczynce i złagodzić surowe metody wychowawcze Elżbiety, a Jimmy staje się partnerem do rozmów o poezji czy literaturze.Stopniowo Emilka znajduje przyjaciół wśród rówieśników, poznaje mieszkańców okolicy i ich historie. Z pełną szczerością opisuje ich w swoim pamiętniku, nie szczędząc słów krytyki.
Powieść pełna jest magii, a Emilka została obdarzona przez Autorkę bujną wyobraźnią. Jednak z kart książki wyłaniają się bohaterowie z krwi i kości, daleko im do ideałów.
Przyznam, że do tej pory nie znałam tego cyklu, a nazwisko Montgomery kojarzyło mi się z Anią z Zielonego Wzgórza i Błękitnym Zamkiem. Czytając "Emilkę..." nie uniknęłam porównywania jej z Anią. Jednak obie postacie tak różnią się między sobą, że warto traktować je zupełnie odrębnie. Na pewno powieść o Emilce jest mniej cukierkowa, romantyczna, za to zdecydowanie bardziej realistyczna. I choć Ania jest zdecydowanie bardziej znana i darzona wielkim sentymentem, warto też zaprzyjaźnić się z czarnowłosą Emilką:)

czwartek, 5 marca 2015

Niebo w płomieniach, Jan Paradowski

Historia dorastania pewnego 17-latka z Lwowa (przed pierwszą wojną światową). Motyw przewodni to utrata wiary - średnio fascynujące są jednak te nastoletnie kryzysy, choć miewają skutki na całe życie.
Mam wrażenie, że od tego czasu nauka religii w szkołach poszła mocno do przodu i rozprawiła się z większością kwestii, na których poległa wiara Teofila Grodzickiego. Pamiętam np, ze jeszcze w podstawówce wałkowaliśmy temat, dlaczego teoria Darwina nie jest sprzeczna z wiarą w Boga. 
Kolejne deja vu to “książki zbójeckie”, nadal są, choć co sezon jest modne co innego. Ja w wieku bohatera natknęłam się na Kosidowskiego, teraz na czasie jest Dawkins i jego liczne mutacje (w tym takie adresowane do nastolatków). Nie trzeba się już specjalnie wysilać, żeby zostać ateistą w weekend. Sto lat temu nie było to jednak takie proste, zwłaszcza dla gimnazjalisty. Wówczas, co budzi w tej chwili nawet pewien szacunek, trzeba się było trochę napracować nad zbudowaniem nowego światopoglądu. O dziwo większy nacisk niż od rodziny szedł ze strony szkoły. Trzeba było przewalić sporą ilość zakurzonych tomów autorstwa różnych racjonalistów, żeby dać skuteczny odpór zaprawionemu w słownych potyczkach księdzu katechecie. Zastanawiam się, czy Parandowski jednak to nie przesadził. Siedemnastolatek, który na rok niemal odcina się od świata, żeby zbudować swoją nową wiarę/niewiarę? Bo tak należy ten nowy światopogląd traktować, pod koniec następuje nawet dość szczegółowe jej wyznanie (ze stwierdzeniem, że wierzy w atomy, no cóż). I chodzi tu o zwykłego siedemnastolatka, nie żadnego ekscentryka - średnio pilnego ucznia,  interesującego się dziewczynami. Coś mi się tu nie składa
Całość ratuje tło - czyli Lwów. Z przyjemnością teleportowałam sie znów do tego cudownego miasta w latach jego świetności. W realu pewnie nieprędko je znów odwiedzę, tu mogłam się rozkoszować lwowskimi spacerami do woli. Nawet, jeśli towarzyszył mi w nich irytujący Teofil Grodzicki.
Źródło zdjęcia:lubimyczytać.pl

wtorek, 3 marca 2015

"Mała księżniczka" Frances Hodgson Burnett

Kilkuletnia Sara, półsierota, przybywa z ojcem z Indii, gdzie ten pracuje, do Anglii, by rozpocząć tu naukę w ekskluzywnej pensji panny Minchin. Żyje w wielkim dostatku, niczym księżniczka, ma piękne stroje, służbę do własnej dyspozycji, wspaniałe lalki. Starsze dziewczynki zamieszkujące pensję nie lubią jej, uważają, że się wywyższa i zazdroszczą jej przepychu. Sarę ratuje bujna wyobraźnia i dar opowiadania wymyślonych historii, czym zyskuje przyjaźń młodszych koleżanek i posługaczki, która z czasem staje się najbliższą jej osobą. Panna Minchin traktuje dziewczynkę po królewsku, jako źródło swego wyjątkowo wysokiego dochodu. Wszystko zmienia się w dniu urodzin Sary, kiedy z Indii dociera wiadomość o śmierci jej ojca i totalnym bankructwie. W jednej chwili jej świat się zawala, a bezlitosna panna Minchin sprowadza ją do roli żebraczki i służącej. Przenosi ją z apartamentu do pokoiku na poddaszu, zimnego, obskurnego i zamieszkanego przez szczury. Mimo warunków, w jakich przyszło jej żyć, Sara pozostaje w głębi duszy księżniczką, istotą wrażliwą na potrzeby innych. Nie poddaje się smutkowi, nie załamuje się, lecz nadal wierzy, że jej marzenia się spełnią. Po raz kolejny wyobraźnia pomogła jej przetrwać.
Aż trudno sobie wyobrazić, co czuła mała, bezradna dziewczynka, pozbawiona miłości i czułości najbliższych osób, skazana na zimne i bezduszne traktowanie przez właścicielkę pensji. O jej samotności i smutku świadczy choćby to, że zaprzyjaźniła się ze szczurem...
Wzruszająca, ciepła, poetycko piękna opowieść dla dziewczynek małych i dużych:)

poniedziałek, 2 marca 2015

Listy do matki - Antoine de Saint-Exupery

Sporo się dowiedziałam z tego zbioru listów autora "Małego księcia". Pochodził z arystokratycznej (choć pewnie zubożałej) rodziny, połowa jego rodziny miała własne zamki. Liczne rodzeństwo także było utalentowane, niestety dwójka z nich przedwcześnie zmarła. Nastolatek Francois (zmarły na kardiologiczne powikłania reumatycznego zapalenia stawów) w ostatniej woli przekazał swojemu bratu rower, Marie Madaleine debiutowała równolegle z Antoinem, niestety - wydała tylko jedną książkę, zabiła ją gruźlica. Matka (od jakiejś jabłoni te jabłka ostatecznie pochodziły) była uznaną w swoim czasie malarką. Wreszcie Simone – starsza siostra zajęła się pracą naukową, ale podobno jej wspomnienia są nader ciekawe. Jedynie najmłodsza – Gabrielle, jakoś nie za bardzo wyżywała się artystycznie, pewnie dlatego, że wczesne zamążpójście, gromadka dzieci i rola “pani na zamku” (oczywiście), nie pozostawiło jej zbyt wiele mocy przerobowych.
Rodzeństwo de Saint Exupery
Antoine odebrał wykształcenia raczej humanistyczne, zemściło się to, gdy próbował się dostać do Szkoły Morskiej. Mimo kilku lat spędzonych w szkole przygotowującej do tejże i stosu wydanych na jego edukację franków, w końcu nic z tego nie wyszło. Pod koniec I wojny światowej wstępuje do wojska z zamiarem odbycia przeszkolenia lotniczego i to mu się udaje. Tu zaczna się historia, którą być może konsumenci popkultury i lektur szkolnych cześciowo kojarzą. Poczta lotnicza we francuskiej subsaharyjskiej Afryce, zbudowanie od podstaw Aeroposta Argentina, małżeństwo z “różą” (chimeryczną Consuelo). Druga wojna światowa, gdzie trochę powalczył piórem, a potem postanowił jednak przesiąść się na samolot (choć, już nawet ze względu na wiek, nie musiał). Wreszcie do dziś niewyjaśnione zaginięcie w czasie lotu nad Morzem Śródziemnym (w 1944).
Mimo wszystko trochę jednak żałuję przeczytania tych listów. Korespondencja z matką bywa czasem bardziej wstydliwa, niż z kochanką i to jest chyba ten przypadek. Wyboru dokonywała sama rodzicielka Antoine'a, nieproporcjonalnie dużo listów przypada na lata szkolne i początki pracy zawodowej (do roku 1923/24) i tam niestety, przyszłemu wielkiemu pisarzowi co raz wychodzą krótkie spodenki spod garnituru. Mama wykropkowała podobno co bardziej osobiste uwagi, ale kończącą niemal każdy list mantrę “przyślij pieniądze, mamusiu”, jednak zostawiła. Wprawdzie niemal naocznie widać, że Antoine dojrzewa, zaczyna bardziej chronić matkę, niż dociążać ją swoimi nastrojami, ale pewien dysonans w mej czytelniczej duszy pozostał. Jakoś nie rzuciłam się z zębami i pazurami, żeby odrobić zaległości w lotniczej prozie Saint-Exupery'ego. Boję się, że gdzieś mi zaświecą jego krótkie spodenki.
P.S. Być może nieco światła na układy Antoine' a z matką rzuciłoby umieszczenie w zbiorku także listów matki do syna?

Nieco więcej o rodzinie de Saint-Exupery:
Zdjecia: 1. empik.com; 2 gatsbyonline.com; 3. goodreads.com