Katarzyna Morland to siedemnastoletnia, niezbyt urodziwa i dość
głupiutka córka pastora , która świat i ludzi postrzega przez pryzmat
przeczytanych powieści. Na zaproszenie znajomych jedzie do uzdrowiska
Bath, gdzie po raz pierwszy wchodzi na salony. Bierze udział w balach,
poznaje młodych ludzi, znajduje przyjaciółkę. Wyjątkowo, odbiegając od
schematu klasycznych romansów, nie kokietuje wszystkich napotkanych
młodzieńców, nie łamie męskich serc. To właśnie tam poznaje rodzeństwo
Tilneyów, przystojnego Henryka i jego młodszą siostrę Eleonorę, którzy
zapraszają ją do Opactwa Northanger, pełnego pobudzających wyobraźnię
dziewczyny tajemnic. Nieznajomość ludzkich charakterów i intencji
prowadzi do wielu nieporozumień, a porównywanie wszystkiego do
przeczytanych książek - do zabawnych sytuacji.
Życie
młodziutkiej dziewczyny, pewnie jak większości jej rówieśniczek w
ówczesnej Anglii, upływa na czytaniu powieści, dobieraniu strojów,
spacerach, niezobowiązujących pogawędkach i obserwacjach pogody, która
może popsuć wszelkie plany towarzyskie.
Wg mnie to jedna z
najgorszych książek tej autorki. Powiedziałabym wręcz, że nudna. Fabuła
jest banalna, opisuje zaledwie kilka dni, przez co każdy ruch, każde
wydarzenie opisywane jest dość obszernie. Katarzyna jest osóbką naiwną,
nieznającą życia i niezbyt aktywnie w nim uczestniczącą, co nie sprzyja
wartkości akcji.
Ciekawym zabiegiem jest odnoszenie się Autorki do zjawiska czytania powieści, wręcz krytykowanie tego gatunku literackiego.
Znajdziemy tu lekki styl i szczegółowe portrety postaci, charakterystyczne dla pióra Austen.
Być może książka ma swoje "drugie dno", jakiś wartościowy przekaz, którego ja jednak nie znalazłam.Notka również na moim blogu.
wtorek, 27 sierpnia 2013
środa, 21 sierpnia 2013
Edith Nesbit "Poszukiwacze skarbu"
Rzadko sięgam po literaturę
dziecięcą i młodzieżową XIX wieku. Mam wrażenie, że nic się w tych
historiach nie dzieje, wątki ciągną się w nieskończoność, i wszystko
kończy się dobrze, szczęśliwie i przewidywalnie. No cóż, nie pomyliłam
się i tym razem, chociaż przyznam, że moje obawy i przemyślenia nie do
końca się sprawdziły.
Poznajemy
tu bowiem szóstkę rodzeństwa, która po śmierci matki i kłopotach
finansowych ojca nie może uczęszczać do szkoły. Nie może także jeść
ulubionych przysmaków, podróżować, nosić najpiękniejszych ubrań. Bardzo
brakuje im mamy i dawnego życia. Postanawiają więc wziąć sprawy w swoje
ręce - odszukać skarb, dzięki któremu odbiją się od finansowego dna i
wspomogą biednego ojca. Zarządzają naradę i każde z nich wymyśla własny
niepowtarzalny sposób na zdobycie skarbu. Przyznam szczerze, że pomysłów
to im nie brakowało.
Ciąg dalszy TUTAJ :) zapraszam!
Ciąg dalszy TUTAJ :) zapraszam!
wtorek, 20 sierpnia 2013
Joseph Conrad "Jądro ciemności"
Niektóre lektury szkolne są mądre i dają do myślenia, ale czyta się je wyjątkowo ciężko, nawet jeśli klasykę pochłania się kilogramami. Tak miałam z "Jądrem ciemności". Zwykle albo kocham książkę, albo jej nienawidzę, tu nie mogę się zdecydować.
Całość opinii przeczytacie tu, zapraszam serdecznie. :-)
"Tajemniczy Opiekun" J. Webster
Zachęcona recenzją jednej z Uczestniczek bloga, podczas kolejnej wizyty w bibliotece, odnalazłam "Tajemniczego Opiekuna" :) Nie żałuję, bo lektura świetna!
Agata Abbot to sierota, która całe dzieciństwo spędza w Domu Wychowawczym. Pewnego dnia dostaje niespodziewaną propozycję: Tajemniczy Opiekun (nie chce ujawnić swego nazwiska) deklaruje finansowanie jej dalszej nauki w zamian za listowną relację z jej przebiegu. W ten sposób życie Agaty diametralnie się odmienia, świat ukazuje jej się w pełnej krasie, pojawiają się nowe możliwości i marzenia o zostaniu Autorką:)
Mimo, że Autorka pisała 100 lat temu, wiele spostrzeżeń i problemów okazuje się niezmienne! Podobnie jak dziś ludzie gonili za nie-wiadomo-czym i pragnęli nauczyć się życia chwilą. Zachwyciło mnie podejście Agaty do codziennych spraw, jej czerpanie szczęścia ze zwykłych drobiazgów, dna które jej rówieśnice, pochodzące z bogatych rodzin, nawet nie zwracały już uwagi. Jak mówi Agata: one się do nich przyzwyczaiły i uważają, że im się należą. Dla niej każda nowa rzecz, każde nowo poznane miejsce, każda nowo przyswojona wiedza były czymś wspaniałym, oszałamiającym, dającym radość. Nie raz zadumałam się nad którymś z akapitów, chcąc zapamiętać spostrzeżenia Autorki.
Książka napisana językiem bardzo wartkim, pełna humoru, opatrzona rysunkami autorstwa samej bohaterki. Ma postać listów, dłuższych i krótszych, adresowanych do Tajemniczego Ojczulka, Pajączka-Długonóżka, który okazuje się...co wcale mnie nie zaskoczyło;)
Notka również na moim blogu.
Agata Abbot to sierota, która całe dzieciństwo spędza w Domu Wychowawczym. Pewnego dnia dostaje niespodziewaną propozycję: Tajemniczy Opiekun (nie chce ujawnić swego nazwiska) deklaruje finansowanie jej dalszej nauki w zamian za listowną relację z jej przebiegu. W ten sposób życie Agaty diametralnie się odmienia, świat ukazuje jej się w pełnej krasie, pojawiają się nowe możliwości i marzenia o zostaniu Autorką:)
Mimo, że Autorka pisała 100 lat temu, wiele spostrzeżeń i problemów okazuje się niezmienne! Podobnie jak dziś ludzie gonili za nie-wiadomo-czym i pragnęli nauczyć się życia chwilą. Zachwyciło mnie podejście Agaty do codziennych spraw, jej czerpanie szczęścia ze zwykłych drobiazgów, dna które jej rówieśnice, pochodzące z bogatych rodzin, nawet nie zwracały już uwagi. Jak mówi Agata: one się do nich przyzwyczaiły i uważają, że im się należą. Dla niej każda nowa rzecz, każde nowo poznane miejsce, każda nowo przyswojona wiedza były czymś wspaniałym, oszałamiającym, dającym radość. Nie raz zadumałam się nad którymś z akapitów, chcąc zapamiętać spostrzeżenia Autorki.
Książka napisana językiem bardzo wartkim, pełna humoru, opatrzona rysunkami autorstwa samej bohaterki. Ma postać listów, dłuższych i krótszych, adresowanych do Tajemniczego Ojczulka, Pajączka-Długonóżka, który okazuje się...co wcale mnie nie zaskoczyło;)
Notka również na moim blogu.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
"Kariera Nikodema Dyzmy" T. Dołęga-Mostowicz
Postać Nikodema Dyzmy zna chyba każdy. Bardzo popularna swego czasu
książka, potem jeszcze popularniejsza adaptacja filmowa, a ostatnimi
czasy nawet komedia nawiązująca do oryginału - "Kariera Nikosia Dyzmy".
Cóż więc skłoniło mnie do sięgnięcia po tę lekturę? Po pierwsze-
rocznica urodzin autora, po drugie - kompletny brak wiedzy na temat jego
twórczości, po trzecie - nieznajomość ani treści książki, ani treści
filmu.
Przyznam
szczerze, że liczyłam na nieciekawie napisane czytadło, z mdłymi
postaciami i nudną historią (cóż za podejście do lektury, nieprawdaż? aż
chce się czytać... :)). A tu powieść Dołęgi Mostowicza wciągnęła mnie
od pierwszej do ostatniej strony! Mało tego - kiedy już dotarłam do
ostatniej strony, nie chciało mi się wierzyć, że to już koniec. Bardzo
dobra lektura na lato!
niedziela, 18 sierpnia 2013
"Jane Eyre. Autobiografia"
Najsłynniejsza powieść Charlotte Brontë, która przyniosła jej międzynarodową sławę.
Brontë opowiada historię młodej dziewczyny, która po stracie obojga rodziców, trafia do domu brata swojej matki. Nie potrafi jednak obudzić uczuć u ciotki, która – gdy tylko nadarza się okazja – pozbywa się dziewczynki, wysyłając ją do szkoły dla sierot, słynącej z surowego rygoru. Jane daje sobie jednak radę, zdobywa wykształcenie i wreszcie znajduje pracę jako guwernantka, w domu Edwarda Rochestera, samotnie wychowującego przysposobioną córkę. Wydawałoby się, że tu wreszcie znajdzie prawdziwe szczęście. Jednak los upomni się zadośćuczynienia za winy z przeszłości jej ukochanego pana. Jane nocą ucieka szukać swojej własnej drogi…
To jest autobiografia – być może nie w ujęciu nagich faktów i okoliczności, lecz prawdziwego cierpienia i doświadczenia – pisał angielski filozof, George H. Lewes – to właśnie nadaje książce jej urok: dusza przemawia tutaj do duszy; jest to wypowiedź z głębin wewnętrznego zmagania i bólu ducha, który wiele przeszedł.
Jane Eyre to powieść, o której wnet po jej opublikowaniu gazety angielskie pisały codziennie, do tego – niemal w samych superlatywach, a taki publiczny zachwyt nie zdarza się często. Książka Charlotte Brontë rzeczywiście porwała tłumy. Po ponad stu sześćdziesięciu latach nadal pozostaje powieścią kultową i choć epoka wiktoriańska dawno przeminęła, Jane Eyre wciąż żyje w umysłach czytelników. W czym tkwi jej fenomen? Wydaje się, że w wierności samemu życiu. Charlotte Brontë była pisarką, której nigdy nie myliło się ono ze sztuką. Bez względu na epokę, w której człowiek żyje, samotność, tęsknota i cierpienie są zawsze te same i zawsze tak samo przeżywane. Zwłaszcza jeśli jest to samotność wśród ludzi, tęsknota za zwykłym ciepłem drugiego człowieka i cierpienie wynikające z odtrącenia przez innych. Czy działo się to dawno temu, czy działo się wczoraj – trauma odrzucenia pozostaje ta sama, a lekcja miłości do odrobienia. Tymczasem Jane Eyre ukazała tę drogę nie tylko jako możliwą do przezwyciężenia, ale pewną, przykładem własnej osoby ręcząc, że sprawiedliwość istnieje, a cierpienie zostaje wynagrodzone.
Zamiast siedzieć z Ordynacją
podatkowa na kolanach, wczoraj zabrałam się za inna lekturę, aczkolwiek nie
mogę powiedzieć, by była mniej porywająca. „Jane Eyre. Autobiografia” jedna z
książek mojego życia… nie mogłam się wyrzec przyjemności płynącej z lektury, z
poznania – po przerwie, losów Jane i Edwarda. Czy będą wciąż mnie tak poruszać,
czy znowu będą motylki? A teraz zamiast dopieszczać Ordynację i wgryzać się w
PIT, myślę nie o płatniku i inkasencie, nie o deklaracjach, a o tej, jednej z
najbardziej porywających historii miłosnych jakie dane mi było czytać.
Jane Eyre, dziecko mezaliansu,
zamożnej dziedziczki i biednego pastora. Rodzina matki wyrzekła się jej gdy ta
wyszła za mąż poniżej swojej pozycji. Niestety krótko po ślubie pastor i żona
zmarli, osierocili córeczkę, którą zabrał na wychowanie ukochany brat matki,
Reed. Kochał on córkę swojej drogiej siostry i pewnie losy Jane miałyby inny
obrót, gdyby nie to, że i wuj umarł. Na łożu śmierci powierzył piecze nad
siostrzenicą swojej żonie, przykazując jej, aby kochała i wychowywała Jane jak
własne dzieci, których mieli trójkę. Niestety pani Reed, nie żywiła ciepłych
uczuć do dziewczynki i traktowała ją jak kukułcze jajo, jak zbędny balast. Jane
zbyt była różna od jej dzieci, prezentowała typ osobowości odmienny od kuzynów,
niezrozumiały dla nich i dla ciotki. Z tego powodu, jak również dlatego, że
była zupełnie na ich łasce, stała się kopciuszkiem, ofiarą, workiem
treningowym. W końcu ciotka nie może już
nią dłużej wytrzymać, wysyła ją do dobroczynnego zakładu w Lowood, gdy Jane ma
dziesięć lat. Z nieczułego domu Sary Reed, Brocklehursta. Warunki, jak w kompanii
karnej, do czasu gdy tyfus
dziesiątkuje pensjonariuszki co zwraca uwagę
społeczeństwa na warunki kształcenia. Po epidemii warunki się poprawiają.Jane
kończy szkołę i zostaje tam nauczycielką. Zawiera przyjaźnie i ostatecznie
kształtuje się jej osobowość. Po ośmiu
latach pobytu w Lowood, Jane zaczyna tęsknić za zmianami, postanawia poszukać
pracy, jako guwernantka. W ten sposób – z ogłoszenia, trafia do Thornfield
Całość na blogu "Z pasją o dobrych książkach i nie tylko..."
Żródło |
Całość na blogu "Z pasją o dobrych książkach i nie tylko..."
piątek, 16 sierpnia 2013
Charles Dickens "Wielkie nadzieje"
„Nadzieja
umiera ostatnia” mówią. „Nadzieja
matką głupich” wypominają. A WIELKA nadzieja? A wielkie nadzieJE? Jak
umierają i kogo rodzą? Na te pytania odpowiada sławny angielski powieściopisarz
Charles Dickens w powieści „Wielkie nadzieje”.
Mały
chłopczyk Pip i stary więzień-uciekinier to niezbyt dobrani towarzysze. A
jednak spotykają się pewnego wieczora na cmentarzu przy grobie rodziców tego
pierwszego i jest to spotkanie pierwsze, ale nie ostatnie. Na początku łączy
ich jedynie strach dziecka i głód przestępcy, później kilka przedmiotów; dwa
dolary, pilnik i więzienne kajdany, a jeszcze później… Zresztą, Pip ma w życiu szczęście
do dziwnych, oryginalnych osobowości. Mieszka z bardzo porywczą siostrą,
uważającą kij za jedyny dobry środek wychowawczy oraz z jej mężem, prostym,
spokojnym, dobrodusznym kowalem Joe, który od najmłodszych lat jest jego
przyjacielem i towarzyszem. W dość dziwny sposób na jego drodze staje również
Miss Havisham – postać upiorna a zarazem tragiczna. Skrajny przykład kobiety ze
złamanym, a nawet strzaskanym sercem, która postanawia nigdy więcej nie oglądać
słońca, zamyka się w popadającym w ruinę wielkim domu, gdzie sprawia sobie
masochistyczny ból ciągłym widokiem rozkładającego się weselnego tortu i stołu
dla gości, który przeznaczyła na swój pogrzebowy katafalk. W swej rozpaczy,
nieświadoma zła, jakie czyni, wychowuje swoją adoptowaną córkę Estellę na
zimną, niezdolną do żadnych uczuć kobietę, w dodatku, na nieszczęście naszego
głównego bohatera, kobietę jego życia. A to jeszcze nie wszystkie postacie,
które zapisałam w swoim sercu i którzy dali mi jakąś lekcję… Dalsza część recenzji
Tomasz Mann "Buddenbrookowie"
Buddenbrookowie to
powieść, za którą Mann otrzymał Nagrodę Nobla. Jej podtytuł brzmi Dzieje upadku pewnej rodziny, więc w
pewnym sensie od początku można się spodziewać zakończenia. Moje wydanie ma dwa
tomy, w sumie 800 stron (a w przypadku klasyki to sporo), miałam też problemy z
wygospodarowaniem czasu na czytanie, ale zdecydowanie było warto.
Muszę
przyznać, że bardzo lubię sagi rodzinne. Śmieję się często, że to bardziej
ambitny odpowiednik portali plotkarskich czy tego, czemu często oddajemy się z
babcią; roztrząsania dziejów rodzinnych wszystkich sąsiadek. Zajęcie to każdemu
kojarzy się bardzo źle, ale niestety wciąga. W powieści Manna znamy – mniej lub
bardziej dokładnie – historię w sumie czterech czy nawet pięciu pokoleń.
Wszystko jest napisane bardzo ładnym stylem, nic nie jest przegadane; w akcji
są czasem kilkuletnie dziury, raz ona zwalnia, raz przyspiesza – dokładnie w
tych momentach, kiedy powinna.
Podobał
mi się realizm psychologiczny bohaterów. Miałam wrażenie, że o przeżyciach
wewnętrznych niektórych z nich właściwie nie wiadomo wiele, ale i tak ich znam
i rozumiem. W książkach takich jak ta każdy znajdzie swoją ulubioną postać, z
którą będzie się w jakiś sposób identyfikował czy po prostu bardziej zainteresuje
się jej losami.
Niektóre
opisy były powalające. Nie mogą wyjść mi z głowy momenty, w których
przedstawiciel najmłodszego pokolenia grał na fortepianie. Było to opisane tak,
że cała gra miała wymiar delikatnie erotyczny. Tu też najbardziej było widać
różnicę pokoleniową; ostatnie pokolenie było zdecydowanie bardziej
zainteresowane sztuką. Ale czy to zgubiło Buddenbrooków? Oceńcie sami. Taką
klasykę podwójnie warto czytać, bo nie męczy, a ciekawi.
Po więcej recenzji zapraszam bardzo serdecznie na http://minerwaproject.blogspot.com.
środa, 14 sierpnia 2013
"Anielka" Prusa
Klasyczna powieść pozytywistyczna, należąca kiedyś do lektur szkolnych,
czyli uznana za pozycję dla dzieci. Rzeczywiście, główną bohaterką jest
dziewczynka w wieku szkolnym, ale uważam, że i dorosły czytelnik z
przyjemnością przeczyta tą opowieść.
Miałam wrażenie, że czytam "odwróconą" baśń. Zaczyna się pięknie i sielankowo. Anielka dorasta w dworze, spędza dni na radosnej zabawie i nauce, ma guwernantkę, służbę, ukochanego psa. Mimo, że to panienka "z dworu", okazuje wielkie serce chłopom i ich dzieciom. Jest bystra, ciekawa świata. Jej mama, hipochondryczka skupiona na sobie i synu, nie zauważa, że mąż trwoni jej posag i prowadzi do utraty dóbr rodzinnych. Moment bankructwa rozpoczyna ciąg tragicznych wydarzeń, które bardzo odbijają się na zdrowiu wrażliwej Anielki i doprowadzają do smutnego zakończenia.
Powieść smutna, wzruszająca. Myślę, że opis Karuska szukającego Anielki na zgliszczach dworu, poruszył niejedno czytelnicze serce.
Cała gama wyrazistych postaci nadaje barw toczącej się akcji. Daje też możliwość poznania różnych warstw społecznych epoki pozytywizmu. Prus świetnie nakreślił relacje panujące między dworem, chłopami, zachowania pozbawionej majątku szlachty.
Notatka również na moim blogu.
Miałam wrażenie, że czytam "odwróconą" baśń. Zaczyna się pięknie i sielankowo. Anielka dorasta w dworze, spędza dni na radosnej zabawie i nauce, ma guwernantkę, służbę, ukochanego psa. Mimo, że to panienka "z dworu", okazuje wielkie serce chłopom i ich dzieciom. Jest bystra, ciekawa świata. Jej mama, hipochondryczka skupiona na sobie i synu, nie zauważa, że mąż trwoni jej posag i prowadzi do utraty dóbr rodzinnych. Moment bankructwa rozpoczyna ciąg tragicznych wydarzeń, które bardzo odbijają się na zdrowiu wrażliwej Anielki i doprowadzają do smutnego zakończenia.
Powieść smutna, wzruszająca. Myślę, że opis Karuska szukającego Anielki na zgliszczach dworu, poruszył niejedno czytelnicze serce.
Cała gama wyrazistych postaci nadaje barw toczącej się akcji. Daje też możliwość poznania różnych warstw społecznych epoki pozytywizmu. Prus świetnie nakreślił relacje panujące między dworem, chłopami, zachowania pozbawionej majątku szlachty.
Notatka również na moim blogu.
czwartek, 8 sierpnia 2013
Rzym Emil Zola
Rzym druga
część cyklu Trzy miasta wydany został w 1895 r. Każda z części
stanowi odrębną całość, można zatem poprzestać na przeczytaniu jednej
części, choć oczywiście najlepiej byłoby przeczytać je wszystkie i to w
kolejności, w jakiej zostały napisane (Lourdes, Rzym, Paryż),
to bowiem pozwala poznać motywy zachowań głównego bohatera oraz poglądy
jej autora w kwestii religii katolickiej i działania całej
biurokratycznej machiny hierarchii kościelnej. Główny bohater to ksiądz
Piotr Fromet, duchowny bez powołania, człowiek szlachetny i dobry, a
jednocześnie człowiek poszukujący sensu życia (drogi duchowej). Jako
dziecko wychowywany był przez reprezentujących odmienne światopoglądy
rodziców; naukowca i pobożną katoliczkę (a nawet bigotkę). Matka w
geście przebłagania Boga za grzechy męża, którego religią była nauka
oddała młodzieńca do duchownej posługi. W części pierwszej trylogii - Lourdes
Piotr podróżował z pielgrzymką do miejsca objawień Bernadety. Ponieważ
poszukiwania zamiast spokoju duszy i ukojenia, przyniosły jedynie
rozczarowanie oraz gorycz Piotr szuka celu/sensu czy może odkupienia
poprzez miłosierdzie. Mimo kryzysu wiary (a właściwie mimo braku wiary)
tkwi w stanie kapłańskim, chyba jedynie ze względu na życzenie i pamięć
matki. Dochodzi do wniosku, iż jedyną drogą ratunku dla chrześcijaństwa
pogrążonego w kryzysie wartości będzie powrót do korzeni, czyli do nauki
Chrystusa. Pisze więc książkę Nowy Rzym, w której przypomina nauki
głoszone przez Zbawiciela, a także przez papieża Leona XIII w czasach,
kiedy jeszcze był zwykłym duchownym. Przedstawia też propozycję reform
kościoła katolickiego. Niewielka i wydawać by się mogło mało znana/
znacząca książeczka wpisana zostaje na indeks ksiąg zakazanych
(podobnie, jak książka Zoli, czy dzieła dla przykładu Kopernika,
Galileusza, Woltera). Ksiądz Piotr w swej naiwności i prostoduszności
udaje się do Rzymu, aby tutaj bronić zawartych w książce idei przed
kościelną inkwizycją. Kiedy zawodzą już wszystkie sposoby, a spotkania z
kościelnymi dostojnikami nie przynoszą efektów, pozostaje ostatnia
deska ratunku - wizyta u Ojca Świętego, który jako człowiek z natury
dobry i sprawiedliwy nie może nie zrozumieć pobudek księdza Piotra - tak
myśli nasz bohater. Ma on przecież jak najlepsze intencje. Niestety
Piotr nie rozumie, iż papież (Leon XIII) jest jedynie urzędnikiem, który
bronić będzie istniejącego status quo za wszelką cenę. Papież docenia
wartość książki, ale uznaje ją za niebezpieczną dla wiernych. Jakże
mógłby się zgodzić na zmianę istniejącego status quo, wszak byłoby to
przyznaniem, iż kościół wypaczył nauki głoszone przez Chrystusa; nauki
miłosierdzia, ubóstwa, cnotliwego życia. Jak może żądać reform osoba
uzależniona od finansowego wsparcia osób, które zadowolone są z
istniejącego stanu rzeczy.
To świętokradztwo, bezbożność, bluźnierstwo. Jest tylko jedna religia, nasza święta religia katolicka, apostolska i rzymska. Poza nią są tylko ciemności i potępienie... Rozumiem, że masz na myśli powrót do pierwotnego chrześcijaństwa; ale schizma protestancka, tak karygodna, tak zgubna, też powstała pod tym pretekstem. Gdy tylko oddalamy się od ścisłego przestrzegania dogmatów, od bezwzględnego poszanowania tradycji, wpadamy w straszliwą otchłań... Ach, schizma, schizma, mój synu, to niewybaczalna zbrodnia, morderstwo prawdziwego Boga, bestia nieczystej pokusy, pobudzona przez piekło dla zatraty wiernych. Gdyby w twojej książce były tylko te dwa słowa: „Nowa religia", należałoby ją zniszczyć, spalić, jak śmiertelne niebezpieczeństwo dla dusz.
Utrzymywanie najbiedniejszych wyznawców Chrystusa w przekonaniu, iż istniejący porządek społeczny jest wolą Boga, a sprawiedliwości mogą oczekiwać jedynie po śmierci stanowi wygodną argumentację dla książąt kościoła. Odniosłam wrażenie (być może mylne), iż Papież dostrzegł w Piotrze to, czego nie dostrzegli inni duchowni (bo być może nie widzieli w tym zagrożenia/problemu), a mianowicie brak wiary.
Piotr wyjeżdża z Rzymu pokonany, wraca z przeświadczeniem, iż jedynym rozwiązaniem dla ludzkości jest nowa „świecka religia”.
Powieść jest doskonałym obrazem życia urzędników hierarchii duchownej; urzędników, gdyż trudno nazwać wyznawcami Chrystusa osoby zainteresowane jedynie tym, co dziś nazwalibyśmy „ścieżką rozwoju kariery”. Myślę, że temat nie stracił na aktualności, choć mam nadzieję, że sytuacja przedstawia się choć troszkę lepiej.
Piotr uświadomił sobie, jakim był głupcem marząc o papieżu władającym tylko światem ducha. Rojenia jego wydały mu się tak różne od rzeczywistości, tak niewłaściwe, że ogarnął go wstyd pomieszany z rozpaczą. Papież ewangeliczny, sprawujący rządy jedynie nad ludzkimi duszami — było to pojęcie zupełnie obce dla prałata rzymskiego. Na wspomnienie dworu papieskiego, skostniałego w rytualnych przepisach, zakrzepłego w pysze i żądzy władzy, zdał sobie sprawę, że taka myśl musiała przejmować przerażeniem i budzić fizyczną wprost odrazę. Jakże dziwaczny i godny pogardy był w oczach rzymskiego duchowieństwa ten twór północnej wyobraźni, papież bez ziemi i poddanych, bez zbrojnego orszaku i dworzan, jedynie duch, jedynie autorytet moralny, rządzący światem tylko dobrocią i miłością. To rzymskie duchowieństwo, wielbiące światło i przepych, pobożne, ale także pełne przesądów, zostawiało Boga ukrytego głęboko w tabernakulum, aby sprawować rządy w jego imieniu z największym pożytkiem dla nieba, chytre jak zwykli politycy, uprawiające krętactwa pośród rozpętanych apetytów ludzkich, zdążając cichym krokiem dyplomatów do definitywnego zwycięstwa Chrystusa na ziemi, który w osobie papieża miał zawładnąć pewnego dnia wszystkimi narodami świata. Jakże zdumiałby się prałat francuski, kardynał Bergerot, ten święty biskup pełen wyrzeczenia się i miłosierdzia, gdyby znalazł się w świecie watykańskim. Ileż trudu kosztowałoby go zrozumienie tych stosunków, jakże cierpiałby nie mogąc znaleźć wspólnego języka z tymi ludźmi bez ojczyzny, z tymi kosmopolitami wiecznie schylonymi nad mapą dwóch półkul, pogrążonymi w kombinacjach mających im zapewnić panowanie nad światem!
W „Rzymie” moim zdaniem mniej jest Zoli naturalisty, choć i tu nie zabrakło kilku niezłych opisów życia nędzarzy, to jednak po pierwsze nie dorównują one, ani tym z części pierwszej, ani tym z części trzeciej (nie mówiąc już o Germinalu), po drugie autor skupia się raczej na opisie domostw i pałaców rzymskiej arystokracji, zarówno świeckiej, jak i duchownej. I choć niektóre z tych domostw wymagałyby odnowy, to bardziej przydałaby się odnowa moralna, niż fizyczna. Mamy więc opisy spotkań, bali, uczt, knowań, zawiązywania sojuszy i ubijania interesów, a jednym z wiodących wątków powieści jest kwestia unieważnienia małżeństwa przez papieża. Poznajemy zatem tajniki i sposoby, jakimi „załatwia” się rozwiązanie świętego i nierozerwalnego węzła małżeńskiego. Wydaje mi się, iż w zamyśle autora wątek ten miał służyć zdyskredytowaniu katolicyzmu, jako religii przeciwnej naturze. Jest to jednak w mojej ocenie wątek dość dziwaczny, zwłaszcza jego finał wydaje mi się „niesmaczny” (oddanie się ukochanemu po jego śmierci). W powieści Rzym więcej jest Zoli filozofa, niż Zoli społecznika, co moim zdaniem nie wychodzi książce na dobre. Nie można autorowi odmówić bystrości obserwacji, trafności spostrzeżeń, wnikliwości analiz, nieco gorzej z portretami psychologicznymi bohaterów.
Nie wiem, czy to przesyt tematem, czy też odczytanie utworu, jako troszeczkę nazbyt nachalnego przekonywania czytelnika do poglądów autora spowodowały, iż z całego cyklu Trzy miasta – Rzym czytało mi się najciężej. W Rzymie obraz kościoła katolickiego jest zdecydowanie negatywny, a krytyka poczynań jego urzędników narasta wraz z kolejnymi rozczarowaniami księdza Piotra, wraz z odkrywaniem zakłamania, obłudy i fałszu, jakie reprezentują osoby należące do najwyższej hierarchii kościelnej. Przedstawiony przez pisarza obraz tego wycinka społeczeństwa (zresztą wcale nie lepiej prezentują się tutaj przedstawiciele arystokracji świeckiej) przedstawia się niezwykle realistycznie (i niestety znajomo), ale nie przekonuje mnie takie nazwałabym to trochę „na siłę” przekonywanie do własnych racji (jakiekolwiek by one nie były). I nie ma to nic wspólnego z moim światopoglądem.
Oczywiście, nie umieściłabym książki na indeksie, tak tej, jak żadnej innej, gdyż uważam, że człowiek ma prawo do wolności poglądów i przekonań, a na to dał mu Stwórca rozum, aby dokonywał wyboru, a takie zakazywanie czytania powoduje jedynie ciekawość i wzrost popularności „zakazanego owocu”.
Cieszę się, że przeczytałam Rzym, bo bez tego czułabym niedosyt. Jako osobę zakochaną w Rzymie rozczarowały mnie opisy miasta, poza panoramą Rzymu, jaka jawi się Piotrowi zaraz po przyjeździe do miasta mam wrażenie, że Zola Rzymu nie czuje i podobnie, jak nie darzy sympatią jego mieszkańców, tak i nie darzy cieplejszymi uczuciami miasta. Jedyny ciekawszy opis dotyczy kaplicy Sykstyńskiej.
Bogatsza w doświadczenia z lektury Trzech miast najwyżej oceniłam Lourdes.
Moja ocena 3,5/6
To świętokradztwo, bezbożność, bluźnierstwo. Jest tylko jedna religia, nasza święta religia katolicka, apostolska i rzymska. Poza nią są tylko ciemności i potępienie... Rozumiem, że masz na myśli powrót do pierwotnego chrześcijaństwa; ale schizma protestancka, tak karygodna, tak zgubna, też powstała pod tym pretekstem. Gdy tylko oddalamy się od ścisłego przestrzegania dogmatów, od bezwzględnego poszanowania tradycji, wpadamy w straszliwą otchłań... Ach, schizma, schizma, mój synu, to niewybaczalna zbrodnia, morderstwo prawdziwego Boga, bestia nieczystej pokusy, pobudzona przez piekło dla zatraty wiernych. Gdyby w twojej książce były tylko te dwa słowa: „Nowa religia", należałoby ją zniszczyć, spalić, jak śmiertelne niebezpieczeństwo dla dusz.
Utrzymywanie najbiedniejszych wyznawców Chrystusa w przekonaniu, iż istniejący porządek społeczny jest wolą Boga, a sprawiedliwości mogą oczekiwać jedynie po śmierci stanowi wygodną argumentację dla książąt kościoła. Odniosłam wrażenie (być może mylne), iż Papież dostrzegł w Piotrze to, czego nie dostrzegli inni duchowni (bo być może nie widzieli w tym zagrożenia/problemu), a mianowicie brak wiary.
Piotr wyjeżdża z Rzymu pokonany, wraca z przeświadczeniem, iż jedynym rozwiązaniem dla ludzkości jest nowa „świecka religia”.
Powieść jest doskonałym obrazem życia urzędników hierarchii duchownej; urzędników, gdyż trudno nazwać wyznawcami Chrystusa osoby zainteresowane jedynie tym, co dziś nazwalibyśmy „ścieżką rozwoju kariery”. Myślę, że temat nie stracił na aktualności, choć mam nadzieję, że sytuacja przedstawia się choć troszkę lepiej.
Piotr uświadomił sobie, jakim był głupcem marząc o papieżu władającym tylko światem ducha. Rojenia jego wydały mu się tak różne od rzeczywistości, tak niewłaściwe, że ogarnął go wstyd pomieszany z rozpaczą. Papież ewangeliczny, sprawujący rządy jedynie nad ludzkimi duszami — było to pojęcie zupełnie obce dla prałata rzymskiego. Na wspomnienie dworu papieskiego, skostniałego w rytualnych przepisach, zakrzepłego w pysze i żądzy władzy, zdał sobie sprawę, że taka myśl musiała przejmować przerażeniem i budzić fizyczną wprost odrazę. Jakże dziwaczny i godny pogardy był w oczach rzymskiego duchowieństwa ten twór północnej wyobraźni, papież bez ziemi i poddanych, bez zbrojnego orszaku i dworzan, jedynie duch, jedynie autorytet moralny, rządzący światem tylko dobrocią i miłością. To rzymskie duchowieństwo, wielbiące światło i przepych, pobożne, ale także pełne przesądów, zostawiało Boga ukrytego głęboko w tabernakulum, aby sprawować rządy w jego imieniu z największym pożytkiem dla nieba, chytre jak zwykli politycy, uprawiające krętactwa pośród rozpętanych apetytów ludzkich, zdążając cichym krokiem dyplomatów do definitywnego zwycięstwa Chrystusa na ziemi, który w osobie papieża miał zawładnąć pewnego dnia wszystkimi narodami świata. Jakże zdumiałby się prałat francuski, kardynał Bergerot, ten święty biskup pełen wyrzeczenia się i miłosierdzia, gdyby znalazł się w świecie watykańskim. Ileż trudu kosztowałoby go zrozumienie tych stosunków, jakże cierpiałby nie mogąc znaleźć wspólnego języka z tymi ludźmi bez ojczyzny, z tymi kosmopolitami wiecznie schylonymi nad mapą dwóch półkul, pogrążonymi w kombinacjach mających im zapewnić panowanie nad światem!
W „Rzymie” moim zdaniem mniej jest Zoli naturalisty, choć i tu nie zabrakło kilku niezłych opisów życia nędzarzy, to jednak po pierwsze nie dorównują one, ani tym z części pierwszej, ani tym z części trzeciej (nie mówiąc już o Germinalu), po drugie autor skupia się raczej na opisie domostw i pałaców rzymskiej arystokracji, zarówno świeckiej, jak i duchownej. I choć niektóre z tych domostw wymagałyby odnowy, to bardziej przydałaby się odnowa moralna, niż fizyczna. Mamy więc opisy spotkań, bali, uczt, knowań, zawiązywania sojuszy i ubijania interesów, a jednym z wiodących wątków powieści jest kwestia unieważnienia małżeństwa przez papieża. Poznajemy zatem tajniki i sposoby, jakimi „załatwia” się rozwiązanie świętego i nierozerwalnego węzła małżeńskiego. Wydaje mi się, iż w zamyśle autora wątek ten miał służyć zdyskredytowaniu katolicyzmu, jako religii przeciwnej naturze. Jest to jednak w mojej ocenie wątek dość dziwaczny, zwłaszcza jego finał wydaje mi się „niesmaczny” (oddanie się ukochanemu po jego śmierci). W powieści Rzym więcej jest Zoli filozofa, niż Zoli społecznika, co moim zdaniem nie wychodzi książce na dobre. Nie można autorowi odmówić bystrości obserwacji, trafności spostrzeżeń, wnikliwości analiz, nieco gorzej z portretami psychologicznymi bohaterów.
Nie wiem, czy to przesyt tematem, czy też odczytanie utworu, jako troszeczkę nazbyt nachalnego przekonywania czytelnika do poglądów autora spowodowały, iż z całego cyklu Trzy miasta – Rzym czytało mi się najciężej. W Rzymie obraz kościoła katolickiego jest zdecydowanie negatywny, a krytyka poczynań jego urzędników narasta wraz z kolejnymi rozczarowaniami księdza Piotra, wraz z odkrywaniem zakłamania, obłudy i fałszu, jakie reprezentują osoby należące do najwyższej hierarchii kościelnej. Przedstawiony przez pisarza obraz tego wycinka społeczeństwa (zresztą wcale nie lepiej prezentują się tutaj przedstawiciele arystokracji świeckiej) przedstawia się niezwykle realistycznie (i niestety znajomo), ale nie przekonuje mnie takie nazwałabym to trochę „na siłę” przekonywanie do własnych racji (jakiekolwiek by one nie były). I nie ma to nic wspólnego z moim światopoglądem.
Oczywiście, nie umieściłabym książki na indeksie, tak tej, jak żadnej innej, gdyż uważam, że człowiek ma prawo do wolności poglądów i przekonań, a na to dał mu Stwórca rozum, aby dokonywał wyboru, a takie zakazywanie czytania powoduje jedynie ciekawość i wzrost popularności „zakazanego owocu”.
Cieszę się, że przeczytałam Rzym, bo bez tego czułabym niedosyt. Jako osobę zakochaną w Rzymie rozczarowały mnie opisy miasta, poza panoramą Rzymu, jaka jawi się Piotrowi zaraz po przyjeździe do miasta mam wrażenie, że Zola Rzymu nie czuje i podobnie, jak nie darzy sympatią jego mieszkańców, tak i nie darzy cieplejszymi uczuciami miasta. Jedyny ciekawszy opis dotyczy kaplicy Sykstyńskiej.
Bogatsza w doświadczenia z lektury Trzech miast najwyżej oceniłam Lourdes.
Moja ocena 3,5/6
"Między ustami a brzegiem pucharu" M. Rodziewiczówna
Hrabia Wenzel, syn Niemca i Polki, zagorzały Prusak i wróg Polaków.
Młody hulaka, bardzo aktywny uczestnik życia towarzyskiego i salonowego
Berlina. Lekkoduch, próżniak, bawidamek, kochanek, dziedzic dużej
fortuny. Pewnego wieczoru poznaje tajemniczą kobietę, której zdobycie
staje się wyzwaniem. Piękna nieznajoma okazuje się Polką,wielką
patriotką, siostrą powstańca. Wenzel zakochuje się i jest gotów zrobić
wszystko, by zdobyć zatwardziałe serce Jadzi.
Jak to w klasycznych powieściach zwykle bywa, jest zdumiewająca przemiana i "nawrócenie" czarnego charakteru, jest bohaterka bez skazy i miłość, która wszystko zwycięża:)
Powieść łączy wątki miłosne z patriotycznymi. Ukazuje życie hulaszczego Berlina i podpoznańskiej wsi pod zaborami.
Większą część książki stanowią dialogi, co ułatwia i przyspiesza znacząco czytanie. Nie ma długich, nużących opisów. Postacie naszkicowane są wyraziście, ale bez przesadnych szczegółów. Dzięki temu objętościowo powieść wyszła całkiem zgrabnie:)
Bardzo sympatyczna lektura na wakacje:)
Notka również na moim blogu
Jak to w klasycznych powieściach zwykle bywa, jest zdumiewająca przemiana i "nawrócenie" czarnego charakteru, jest bohaterka bez skazy i miłość, która wszystko zwycięża:)
Powieść łączy wątki miłosne z patriotycznymi. Ukazuje życie hulaszczego Berlina i podpoznańskiej wsi pod zaborami.
Większą część książki stanowią dialogi, co ułatwia i przyspiesza znacząco czytanie. Nie ma długich, nużących opisów. Postacie naszkicowane są wyraziście, ale bez przesadnych szczegółów. Dzięki temu objętościowo powieść wyszła całkiem zgrabnie:)
Bardzo sympatyczna lektura na wakacje:)
Notka również na moim blogu
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Günter Grass „Blaszany bębenek”
„Blaszany bębenek” patrzył na mnie z półki od paru lat. Kilka razy nawet go brałam do rąk, czytałam umieszczony na okładce fragment: „Chociaż proszek dostał mi się do nosa, zrobiłem minę, jakbym skosztował czegoś bardzo smacznego(…)”. Przyznam szczerze, myślałam, że chodzi o narkotyki. Jednak, mimo że interesowały mnie książki o tematyce uzależnień, nieodmiennie książka lądowała z powrotem na półce. Teraz cieszę się z tej zwłoki, bo być może kilka lat temu nie potrafiłabym docenić tej lektury i znudziłabym się zamiast zachwycić.
Kolejne spotkanie z blachą Grassa odbyło się na zajęciach ze wstępu do literaturoznawstwa na studiach. Dowiedziałam się, że „Blaszany bębenek” to książka należąca do kanonu niemieckiej literatury powszechnej, że ma opinię trudnej, kontrowersyjnej lektury. Kontrowersyjnej szczególnie dla Polaków, ponieważ Grass w jednym z ważniejszych rozdziałów waży się opisać jednego, z obrońców Poczty Gdańskiej, jako tchórza, oszalałego wręcz ze strachu przed strzelbą. Głownie ten wątek omawiany był na wykładach. Teraz przykro mi się robi, że pan profesor tak jednostronnie potraktował dzieło Grassa, ale jeszcze bardziej przykro mi z powodu filmu, który pooglądałam przed egzaminem. Utwierdził mnie on w dwóch przekonaniach. Po pierwsze, film nigdy nie będzie lepszy od książki. Po drugie, jeśli już koniecznie chcemy obejrzeć jakąś ekranizację to dopiero po skończonej lekturze. Szczególnie, jeśli chodzi o tego typu literaturę, gdzie nie obrazy są ważne, nie wydarzenia, tylko to, co się za nimi kryje, to, co może nam być przekazane jedynie za pośrednictwem druku, opisów, metafor i symboli, których w „Blaszanym bębenku” mamy nieskończoną ilość. Dlatego treść przytoczę jedynie w skrócie, a skupię się na sprawach ważniejszych. Dalszy ciąg recenzji
Kolejne spotkanie z blachą Grassa odbyło się na zajęciach ze wstępu do literaturoznawstwa na studiach. Dowiedziałam się, że „Blaszany bębenek” to książka należąca do kanonu niemieckiej literatury powszechnej, że ma opinię trudnej, kontrowersyjnej lektury. Kontrowersyjnej szczególnie dla Polaków, ponieważ Grass w jednym z ważniejszych rozdziałów waży się opisać jednego, z obrońców Poczty Gdańskiej, jako tchórza, oszalałego wręcz ze strachu przed strzelbą. Głownie ten wątek omawiany był na wykładach. Teraz przykro mi się robi, że pan profesor tak jednostronnie potraktował dzieło Grassa, ale jeszcze bardziej przykro mi z powodu filmu, który pooglądałam przed egzaminem. Utwierdził mnie on w dwóch przekonaniach. Po pierwsze, film nigdy nie będzie lepszy od książki. Po drugie, jeśli już koniecznie chcemy obejrzeć jakąś ekranizację to dopiero po skończonej lekturze. Szczególnie, jeśli chodzi o tego typu literaturę, gdzie nie obrazy są ważne, nie wydarzenia, tylko to, co się za nimi kryje, to, co może nam być przekazane jedynie za pośrednictwem druku, opisów, metafor i symboli, których w „Blaszanym bębenku” mamy nieskończoną ilość. Dlatego treść przytoczę jedynie w skrócie, a skupię się na sprawach ważniejszych. Dalszy ciąg recenzji
Powtanie - Angela P.
Serdecznie witam wszystkich biorących udział w wyzwaniu "Klasyka literatury popularnej"!:)
Z radością do Was dołączam, ponieważ temat ten jest mi bardzo bliski. Staram się czytać klasykę literatury, gdyż po pierwsze czuję, że jako miłośnik książek po prostu mam obowiązek pewne pozycje znać, a po drugie wszelkie listy książek okrzykniętych arcydziełami to wsapniała inspiracja dla moich czytelniczych poszukiwań.
Do tej pory korzystałam z listy 100 książek BBC, a oto pozycje, które do tej pory przeczytałam:
Z radością do Was dołączam, ponieważ temat ten jest mi bardzo bliski. Staram się czytać klasykę literatury, gdyż po pierwsze czuję, że jako miłośnik książek po prostu mam obowiązek pewne pozycje znać, a po drugie wszelkie listy książek okrzykniętych arcydziełami to wsapniała inspiracja dla moich czytelniczych poszukiwań.
Do tej pory korzystałam z listy 100 książek BBC, a oto pozycje, które do tej pory przeczytałam:
- Duma i uprzedzenie – Jane Austen
- Jane Eyre – Charlotte Bronte
- Seria o Harrym Potterze – JK Rowling
- Zabić drozda – Harper Lee
- Wichrowe Wzgórza – Emily Bronte
- Małe kobietki – Louisa M Alcott
- Buszujący w zbożu – JD Salinger
- Przeminęło z wiatrem – Margaret Mitchell
- Wielki Gatsby – F Scott Fitzgerald
- Zbrodnia i kara – Fyodor Dostoyevsky
- Grona gniewu – John Steinbeck
- Emma- Jane Austen
- Perswazje – Jane Austen
- Wyznania Gejszy – Arthur Golden
- Kubuś Puchatek – AA Milne
- Ania z Zielonego Wzgórza – LM Montgomery
- Władca much – William Golding
- Życie Pi – Yann Martel
- Cień wiatru – Carlos Ruiz Zafon
- Myszy i ludzie – John Steinbeck
- Lolita – Vladimir Nabokov
- Nostalgia anioła – Alice Sebold
- Dziennik Bridget Jones – Helen Fielding
- Tajemniczy ogród – Frances Hodgson Burnett
- Opowieść wigilijna – Charles Dickens
- Okruchy dnia – Kazuo Ishiguro
- Pani Bovary – Gustave Flaubert
- Przygody Scherlocka Holmesa – Sir Arthur Conan Doyle
- Jądro ciemności – Joseph Conrad\
- Mały Książę – Antoine De Saint-Exupery
- Hamlet – William Shakespeare
Natomiast jeśli chodzi o listę z tego bloga za sobą mam już: (pozycje mogą się powtarzać)
- Alcott Louisa May Little Women (Małe kobietki)
- Austen Jane - Emma (Emma);
- Austen Jane Persuasion (Perswazje);
- Austen Jane Pride and Prejudice (Duma i uprzedzenie);
- Baum Frank L. - The Wonderful Wizard of Oz (Czarnoksiężnik z krainy Oz)
- Bronte Charlotta - Jane Eyre (Dziwne losy Jane Eyre)
- Burnett Frances Hodgson - A Little Princess (Mała księżniczka)
- Conan Doyle Sir Arthur - The Adventures of Sherlock Holmes (Przygody Sherlocka Holmesa)
- Conrad Joseph - Heart of Darkness (Jądro ciemności)
- Dickens Charles The Christmas Books (Opowieść wigilijna);
- Flaubert Gustave - Madame Bovary (Pani Bovary)
- Grimm Brothers - Grimm's Fairy Tales (Baśnie braci Grimm)
- Shakespeare William - Hamlet (Hamlet);
- Shakespeare William Macbeth (Makbet);
- Shakespeare William Romeo and Juliet (Romeo i Julia);
- Twain Mark - The Prince and the Pauper (Książę i żebrak)
- Barrie J. M. - Peter Pan (Przygody Piotrusia Pana)
- Bronte Emily - Wuthering Heights (Wichrowe Wzgórza)
- The Secret Garden (Tajemniczy ogród)
- Robinson Crusoe (Przypadki Robinsona Crusoe)
- Dostoyevsky Fyodor - Crime and Punishment (Zbrodnia i kara)
Pozdrawiam
Angela P. (www.ksiazkimojakofeina.blogspot.com)
czwartek, 1 sierpnia 2013
Joseph Conrad "Tajfun"
Z twórczością Josepha Conrada po raz pierwszy spotkałam się jako nastolatka. Wtedy będąc uczennicą liceum przerabiałam lekturę „Lord Jim” Pamiętam, że przeżywałam ogromną mękę czytając tę pozycję i tylko ciągle podglądałam ile stron zostało mi do zakończenia. Po tylu latach zupełnie niespodziewanie powróciłam do twórczości tego autora, tym razem sięgając po „Tajfun”. Niespodziewanie, bo za sprawą wyzwania Trójka e-pik, które wyznacza nam w miesiącu lipcu przeczytanie książki z rozbudowanym wątkiem żywiołu.
„Tajfun” jest opowiadaniem, które Conrad napisał na podstawie prawdziwej historii. Akcja rozgrywa się najprawdopodobniej na początku XX wieku na Morzu Chińskim. Parowiec Nan-Shan wraz z załogą i 200 kulisami chińskimi powracającymi do domu po ciężkiej pracy w kopalni, wypływa z Singapuru i zmierza do Fu-czau. Dowódcą statku jest kapitan Mc Whirr. Mężczyzna, który mając 15 lat uciekł z domu, bo nie chciał pomagać ojcu w prowadzeniu sklepu. Pragnął być wolnym,a wolność kojarzyła mu się z morzem. Dlatego zaciągnął się jako marynarz na jeden ze statków. Był zwykłym, przeciętnym człowiekiem. Opanowanym, spokojnym, małomównym, skromnym, dalekim od zarozumiałości. W oczach innych uchodził wręcz za głupca, dlatego, że rzadko wdawał się w dyskusje. Szybko awansował i został kapitanem. Wszystkie dowodzone przez niego statki stawały się siedliskiem zgody i spokoju. Tajfun, który stanął mu na drodze był wielką próbą w jego morskiej karierze. Mimo,że barometr wskazywał gwałtowne obniżenie się ciśnienia, pierwszy oficer Jukes sugerował obrócenie statku dziobem do fali, a poradniki znajdujące się na pokładzie sugerowały zejście z kursu i unikanie oka cyklonu, kapitan oświadczył:
„Sztorm jest tylko sztormem i przyzwoity parowiec musi stawić mu czoło”
Sztorm niestety okazał się o wiele groźniejszy i silniejszy niż myślał kapitan. Mężczyzna został poddany niesamowitej, skrajnie trudnej próbie. Czy przeszedł ją zwycięsko?
„Tajfun” to niesamowite opowiadanie. Zdawałoby się na pierwszy rzut oka , że ot taki sobie krótki utwór o sztormie. Co w tym nadzwyczajnego? A jednak nie! Nie samo morze jest tu najważniejsze, ale to, że niesie ono wiele zagrożeń, wielkie niebezpieczeństwo dla ludzi, którzy w obliczu tragedii, zagrożenia życia, zmuszeni są do podejmowania szybkich i trudnych decyzji. Właśnie podczas sztormu ujawnia się prawdziwy charakter i oblicze kapitana Mc Whirr'a., który nie traci rozumu tylko podejmuje konkretne decyzje. W dodatku wykazuje ogromną troskę o chińskich kulisów, których los nikogo więcej na statku nie obchodzi. Jako dowódca parowca czuje się odpowiedzialny zarówno za załogę, ale również za pasażerów, kimkolwiek oni są.
„Tajfun” mimo trudnej tematyki czyta się bardzo szybko. Nie jest napisany trudnym językiem, nie ma natłoku wyrazów związanych z marynistyką. Narrator jest trzecioosobowy, ale mamy również w treść wplecione urywki listów, które pisze kapitan do żony, a pierwszy oficer do przyjaciela. Wiem, że większość Was raczej nie sięgnie po tę pozycję, ale powiem szczerze, że warto, i że nie żałuję mojego powrotu do twórczości Josepha Conrada i paru chwil spędzonych z „Tajfunem”
Subskrybuj:
Posty (Atom)