tytuł oryginału: Pride and Prejudice
tłumaczenie: Anna Przedpełska-Trzeciakowska
data wydania: 2015
data wydania oryginału: 1813
liczba stron: 368
opis:
Rzecz
dzieje się na angielskiej prowincji na przełomie XVIII i XIX wieku.
Niezbyt zamożni państwo Bennetowie mają nie lada kłopot – nadeszła pora,
by wydać za mąż ich pięć dorosłych córek. Sęk w tym, że niełatwo jest
znaleźć odpowiedniego męża na prowincji. Pojawia się jednak iskierka
nadziei, bo oto posiadłość po sąsiedzku postanawia dzierżawić pewien
młody człowiek, przystojny i bogaty...
Pisząc o tej książce muszę wspomnieć, że nie trafiła na najlepszy
dla siebie czas. Okazało się, że nie bardzo mam ochotę na romans.
Generalnie raczej rzadko miewam ochotę, bo nie przepadam za tym
gatunkiem, już prędzej obejrzę komedię romatyczną. Ale to szeroko pojęta
klasyka, więc kiedyś wreszcie musiał nadejść ten dzień,
w którym po nią sięgnę.
Nie będę pisać szerzej o czym jest Duma i uprzedzenie,
nie widzę takiej potrzeby. Zresztą gdybym zdradziła więcej z fabuły to
w
zasadzie nie byłoby sensu, abyście po nią sięgali. Książka Jane Austen
nie zachwyciła mnie ani trochę, momentami śmieszyła, więc jako takiej
rozrywki dostarczyła, ale w zasadzie przeczytałam ją, bo przeczytałam,
bez większych emocji. To takie czytadło, tylko że nie czytało mi się jej
tak lekko jak zazwyczaj w takich przypadkach. Niestety, ale język bywał
dla mnie jako współczesnego czytelnika nieco toporny. Czasem też nie
wiedziałam czy do końca rozumiem co dana postać ma na myśli, ale też
zapewne była to wina tego, że czasem wypowiedzi były zawoalowane.
Nie podobał mi się sposób prowadzenia dialogów, to że czasem bywały
nagle urywane i tylko streszczone. Trochę mnie to momentami
denerwowało, bo sprawiało, że lektura była dość monotonna, co jest
zapewne ironią, bo przypuszczam, że zabieg ten miał właśnie przyśpieszyć
akcję i nie zanudzać czytelnika oczywistościami (mnie i tak nudziły
momentami inne rozmowy, także...). Jakoś nie pasowało mi takie
streszczanie wypowiedzi, jakbym nie mogła przez to lepiej poznać
bohaterów. Choć ten fragment na zdjęciu powyżej jeszcze nie jest
najgorszym przykład, bywały takie momenty, które bardziej mnie
denerwowały, bo byłam ciekawa jak by coś takiego powiedziała dana
postać, albo co dokładnie by powiedziała.
Także
przedstawienie postaci pobocznych było zrealizowane dość niefortunnie.
Liczyli się tylko główni bohaterowie, o reszcie autorka nie miała za
wiele do powiedzenia, albo zbywała je zdawkowym zdaniem, albo w ogóle
nie poświęcała im miejsca, co najwyżej zajęła się ich ubiorem czy
zachowaniem w danej chwili. Tak jak poniżej- większość pobocznych
postaci nie odznaczała się w ogóle niczym...
Również irytowało mnie pisanie hrabstwo X, pułkownik X, miasteczko X.
Nie rozumiem czemu to miało służyć. Austen inspirowała się prawdziwymi
wydarzeniami i nie mogła niektórych nazw zdradzić czy zabrakło jej
fantazji?
Jeszcze taka mała dygresja. Myślę, że niektórzy pomijają to w jakiej epoce Duma i uprzedzenie została
napisana i w jakich czasach rozgrywa się akcja. Widać to na przykład
przy krytyce pana Darcy'ego. Ludzie lubią wyśmiewać literackie wzorce
kobiet, ale nie wezmą pod uwagę pewnych okoliczności. Tutaj zanim się
coś napisze naprawdę należy wziąć pod uwagę tło historyczne.
Generalnie nie jest to książka, którą będę gorąco polecała, nie spodobał mi się styl Austen, Duma i uprzedzenie nie
porwała mnie jakoś szczególnie, choć nie powiem, że całość była mi
zupełnie obojętna. Momentami byłam ciekawa co wydarzy się dalej,
niestety były też takie fragmenty, które mnie znudziły. Mimo, że ja jako
tako nie polecam, to myślę, że warto wziąć ją pod uwagę, właśnie z
uwagi na status klasyki, chociażby dlatego, że warto wiedzieć o czym
mówią inni.
poniedziałek, 28 marca 2016
poniedziałek, 14 marca 2016
Tadeusz Dołęga - Mostowicz, Znachor.
Wstyd się
przyznać, ale aż do tej pory nie czytałam książki Tadeusza Dołęgi – Mostowicza,
na podstawie, której w 1981 roku powstał kultowy – jak dla mnie – film. To
jedna z tych ekranizacji, którą oglądałam już wielokrotnie, do której zawsze z
wielkim sentymentem powracam, która nigdy mi się nie znudzi i podczas której za
każdym razem łzy tryskają strumieniami. Czytając powieść miałam, więc przed
oczami filmowe kreacje aktorów i nijak nie mogłam sobie wyobrazić książkowej
Marysi jako blondynki. Dla mnie to zawsze będzie brunetka w osobie Anny Dymnej,
Antonim Kosibą na zawsze zostanie zaś Jerzy Bińczycki, a Leszkiem Czyńskim –
Tomasz Stockinger. To wspaniała ekranizacja, która wiernie oddaje fabułę
książki. Jedynie kilka elementów zostało zmienionych na poczet filmu. Gdy w
filmie panuje wieczne lato, to w książce mamy oczywiście zmianę pór roku. W
książce mowa jest o „drugim” życiu Beaty i pamiętniku Marii Jolanty
Wilczurówny.
Powieść
rozpoczyna się w dniu, gdy sławny chirurg profesor Rafał Wilczur przeprowadza
trudną operację na sercu. Po jej pozytywnym zakończeniu spieszy do domu, do
żony Beaty i małej córeczki Marioli. To jego ósma rocznica ślubu z Beatą. Wpada
do domu z futrem mającym być niespodzianką dla żony, a tu nie zastaje ani jej,
ani córki. List pozostawiony przez Beatę rozstraja zupełnie Rafała Wilczura,
wybiega z domu, nie wie dokąd idzie, po drodze poznaje Samuela Obiedzińskiego,
z którym spędza zakrapianą noc w obskurnej knajpie. Kolejny dzień i noc mijają
podobnie, z ta różnicą, że zostaje specjalnie upity przez rabusi. W wyniku
pobicia profesor traci pamięć i od tej pory radykalnie zmienia się jego tryb
życia. Wędruje od miasta do miasta, ima się rożnych prac, parokrotnie za
nieposiadanie dokumentów zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu, aż kradnie
takowe i przyjmuje nazwisko Antoniego Kosiby.
Pewnego dnia trafia do właściciela młyna –
Prokopa. Tam znajduje zatrudnienie, a wkrótce, gdy okazuje się, że potrafi
pomóc synowi Prokopa, zyskuje uznanie i szacunek w okolicy. W ten sposób
zyskuje miano Znachora. Od czasu do czasu pojawia się w pobliskich Radoliszkach
i bywa w sklepie u Szkopowej. Pracuje w nim dwudziestoletnia dziewczyna,
skromna sierota Marysia, która pozwala wkrótce sobie nazywać Antoniego
stryjciem. W sklepie pojawia się również bardzo często syn właściciela fabryki,
Leszek Czyński….
Do momentu
przeczytania książki nie rozumiałam właściwie, dlaczego Beata zdecydowała się
opuścić Rafała Wilczura. Teraz wszystko jest dla mnie zupełnie jasne. To
niezwykle smutna historia mimo, że opowiada o miłości i znajdujemy w niej kres
cierpień bohaterów. Oczywiście powieść Tadeusza Dołęgi – Mostowicza jest
sentymentalnym romansem, ale dla mnie to klasyka. Nie ulega wątpliwości, że
gdyby została dziś wydana po raz pierwszy, nie zyskałaby takiego rozgłosu i doczekałaby
się zapewne fali krytyki. Dziś, bowiem nie jest w modzie ani prawdziwa miłość i
przywiązanie, ani skromność, ani dobroć i bezinteresowność wypływająca z
czystych serc.
To sprawnie opowiedziana historia, dobrze
napisana i obrazująca tło społeczne i obyczajowe lat 20. i 30. XX wieku. Scharakteryzowana
jest ówczesna mentalność i życie warstw niższych i wyższych. To mądra i wzruszająca
powieść o samotności, nadziei, miłości. Warto nadrabiać w zaległości w starych lekturach.
niedziela, 13 marca 2016
Rok 2016 - rokiem H. Sienkiewicza
W tym roku wypada setna rocznica śmierci oraz stosiedemdziesiąta rocznica urodzin naszego wielkiego pisarza, noblisty. Z tej okazji chciałabym, żebyśmy również na Klasyce literatury popularnej uczciły ten rok i w związku z tym zakładam specjalną zakładkę "Rok Sienkiewiczowski", gdzie będą podpięte wszystkie linki do recenzji jego dzieł, tych recenzji, które już tu są i tych, które dopiero będą :) Ale także do innych wpisów, w jakiś sposób z Sienkiewiczem powiązanych.
Zachęcam Was do czytania nie tylko tych jego najbardziej znanych dzieł, ale również nowelek, listów, być może odkryjecie tam zupełnie inne oblicze autora. Można też, zamieścić wpisy dotyczące ogólnie Waszych doświadczeń z wielkim Henrykiem; opisy miejsc z nim związanych; może nawet wrażenia z ekranizacji? Wszelka kreatywność mile widziana :)
A 3 września, prawie równocześnie z naszą rocznicą :), rusza kolejne Narodowe Czytanie - tym razem ludzie głosując, sami wybrali lekturę - będzie nią "Quo vadis" właśnie Henryka Sienkiewicza - chyba dołączymy? :)
Zachęcam Was do czytania nie tylko tych jego najbardziej znanych dzieł, ale również nowelek, listów, być może odkryjecie tam zupełnie inne oblicze autora. Można też, zamieścić wpisy dotyczące ogólnie Waszych doświadczeń z wielkim Henrykiem; opisy miejsc z nim związanych; może nawet wrażenia z ekranizacji? Wszelka kreatywność mile widziana :)
A 3 września, prawie równocześnie z naszą rocznicą :), rusza kolejne Narodowe Czytanie - tym razem ludzie głosując, sami wybrali lekturę - będzie nią "Quo vadis" właśnie Henryka Sienkiewicza - chyba dołączymy? :)
czwartek, 10 marca 2016
Elizabeth Gaskell, Kuzynka Phillis.
Kuzynka Phillis to niewielkich rozmiarów wiktoriańska powieść autorstwa Elizabeth Gaskell. Autorka skupia się na losach niewielkiej grupy osób w obrębie kilku zaledwie lat. Oto siedemnastoletni Paul Manning opuszcza rodzinny dom w Birmingham, aby po raz pierwszy podjąć prace przy budowie kolei i rozpocząć życie na własny rachunek. Przeprowadza się do Eltham i wynajmuje pokój u swojego zwierzchnika pana Edwarda Holdswortha. Mając dziewiętnaście lat na życzenie swojej matki odwiedza jej daleką rodzinę w Heathbridge. Zostaje zaproszony na kilka dni na farmę, aby bliżej poznać panią Holman, jej męża - pastora i ich córkę Phillis. Od tej pory bywa na farmie regularnie, zaprzyjaźnia się z siedemnastoletnią Phillis i obserwuje jak dziewczyna zmienia się w kobietę. Mimo to, Paul traktuje swoją kuzynkę jak siostrę i to on będzie obserwatorem rodzącej się miłości między nią a swoim zwierzchnikiem.
Fabuła
powieści wydaje się wręcz banalna, ale w tej prostocie Gaskell tkwi niesamowite
piękno. Autorka skupia się na codziennym życiu swoich bohaterów, ich troskach,
zmartwieniach i małych radościach. Mocno eksponuje i osładza lukrem czynności,
szlachetne charaktery bohaterów i tryb życia jaki wiodą. Staroświecki klimat
jest tu bardzo odczuwalny. Nie ma pośpiechu, nagłych zwrotów akcji, czas
płynnie powoli, niemal sennie, acz w tym tkwi urok narracji. Momentami
wyczuwalna jest jedynie nerwowość i napięcie, zwłaszcza po tym, jak Paul w dość
nierozważny sposób dzieli się z Phillis swoimi informacjami na temat uczuć Holdswortha. Konsekwencje tego postępku będą poważne.
Całą historię
poznajemy dzięki opowieściom Paula Manninga. Nie czytajcie jednak wpisu na
tylnej stronie okładki. Ten, kto za niego odpowiada, powinien „dostać po głowie”.
Zupełnie nie zgadza się z treścią książki. Nie jest to też absolutnie powieść o
szczęśliwej miłości, a mimo wszystko urzekła mnie swoim klimatem i przeniosła
na angielską prowincję i XIX wieku.
Elizabeth Gaskell, Kuzynka Phillis, wydawnictwo C&T, wydanie 2014, przekład Agnieszka Klonowska, oprawa miękka, stron 136.
opinia została opublikowana na blogu Słowem malowane w dniu 7 kwietnia 2015 r.
opinia została opublikowana na blogu Słowem malowane w dniu 7 kwietnia 2015 r.
Więzień na zamku Zenda - Anthony Hope
Post ukazał się też na moim blogu Dawno, dawno temu...
Nie mogę pojąć, czemu "Więzień na zamku Zenda" został wydany w Polsce tylko raz, prawie trzydzieści lat temu i to w paskudnej oprawie i tycim formacie. Czy to jakiś podstęp mający na celu zniechęcenie czytelników do sięgnięcia po tę absolutnie rewelacyjną powieść awanturniczą z końca XIX wieku? Apeluję - ruszajcie do bibliotek albo przeszperajcie allegro, bo to po prostu trzeba przeczytać.
Przez pierwsze kilka rozdziałów nastawiona byłam bardzo sceptycznie do fabuły opartej na jednym z bardziej wyświechtanych pomysłów - czyli na podmianie sobowtórów. Potem przestałam być sceptyczna, bo nie mogłam się oderwać od czytania.
Pewien rudowłosy angielski gentleman, Rudolf Rassendyll, wyjeżdża do Rurytanii, by obejrzeć koronację nowego - tradycyjnie rudego - króla. Oczywiście, Rudolf okaże się niemal bliźniaczo podobny do następcy tronu i w wyniku poważnej awantury zajmie jego miejsce, przy okazji zdobywając serce królewskiej kuzynki Flawii, z pełną świadomością, że ani nie może zachować korony, ani poślubić ukochanej, bo honor nakazuje mu przywrócić na tron prawowitego władcę.
Co to za awantura? Otóż, król ma rywala, przyrodniego brata, zwanego Czarnym Michałem, który zazdrości mu tronu i przyszłej królowej, pięknej Flawii. W wyniku podstępu więzi potajemnie przyszłego króla i ma nadzieję sam zostać koronowany, ale wówczas okazuje się, że rzekomy "król" jednak się na koronacji zjawia. Tylko sami Rudolf i Michał, oraz ich najbardziej zaufani ludzie, wiedzą, że "król" jest fałszywy. Ale - Michał nie może ujawnić, ze na tronie jest uzurpator, bo musiałby przyznać się do uwięzienia prawdziwego króla. Nie może zabić króla, bo wtedy Rudolf zostałby na zawsze na tronie. Nie może zabić otwarcie Rudolfa, bo nie może wystąpić jawnie przeciwko rzekomemu bratu. Z kolei Rudolf także nie może zaatakować "brata", nie może też najechać zamku Zenda, bo wie, że wtedy Michał zabije więzionego tam króla. Sytuacja wydaje się nie mieć wyjścia. Według posłowia tłumacza, Roberta Stillera, autor przeżył w tym momencie pisania powieści załamanie, bo uznał, że sam nie jest w stanie wyplątać się z wymyślonego przez siebie impasu. Jednak mu się udało, a każda strona owego wyplątywania się jest warta przeczytania.
Prawnik Anthony Hope jest właściwie autorem jednej powieści (wyd. 1894 r.), choć napisał ich wiele. Żadna inna jednak nie dorównała "Więźniowi...", po którym uznano go za nowego Dumasa. Powstała co prawda druga część pt. Rupert von Hentzau (1898 r.), ale była dużo słabsza, nigdy też nie została przetłumaczona na polski.
Na podstawie powieści powstało kilka filmów, ostatni z nich w 1979 r. z Peterem Sellersem w roli głównej.
Anthony Hope, Więzień za zamku Zenda, tłum. Robert Stiller, Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1989
Nie mogę pojąć, czemu "Więzień na zamku Zenda" został wydany w Polsce tylko raz, prawie trzydzieści lat temu i to w paskudnej oprawie i tycim formacie. Czy to jakiś podstęp mający na celu zniechęcenie czytelników do sięgnięcia po tę absolutnie rewelacyjną powieść awanturniczą z końca XIX wieku? Apeluję - ruszajcie do bibliotek albo przeszperajcie allegro, bo to po prostu trzeba przeczytać.
Przez pierwsze kilka rozdziałów nastawiona byłam bardzo sceptycznie do fabuły opartej na jednym z bardziej wyświechtanych pomysłów - czyli na podmianie sobowtórów. Potem przestałam być sceptyczna, bo nie mogłam się oderwać od czytania.
Pewien rudowłosy angielski gentleman, Rudolf Rassendyll, wyjeżdża do Rurytanii, by obejrzeć koronację nowego - tradycyjnie rudego - króla. Oczywiście, Rudolf okaże się niemal bliźniaczo podobny do następcy tronu i w wyniku poważnej awantury zajmie jego miejsce, przy okazji zdobywając serce królewskiej kuzynki Flawii, z pełną świadomością, że ani nie może zachować korony, ani poślubić ukochanej, bo honor nakazuje mu przywrócić na tron prawowitego władcę.
Co to za awantura? Otóż, król ma rywala, przyrodniego brata, zwanego Czarnym Michałem, który zazdrości mu tronu i przyszłej królowej, pięknej Flawii. W wyniku podstępu więzi potajemnie przyszłego króla i ma nadzieję sam zostać koronowany, ale wówczas okazuje się, że rzekomy "król" jednak się na koronacji zjawia. Tylko sami Rudolf i Michał, oraz ich najbardziej zaufani ludzie, wiedzą, że "król" jest fałszywy. Ale - Michał nie może ujawnić, ze na tronie jest uzurpator, bo musiałby przyznać się do uwięzienia prawdziwego króla. Nie może zabić króla, bo wtedy Rudolf zostałby na zawsze na tronie. Nie może zabić otwarcie Rudolfa, bo nie może wystąpić jawnie przeciwko rzekomemu bratu. Z kolei Rudolf także nie może zaatakować "brata", nie może też najechać zamku Zenda, bo wie, że wtedy Michał zabije więzionego tam króla. Sytuacja wydaje się nie mieć wyjścia. Według posłowia tłumacza, Roberta Stillera, autor przeżył w tym momencie pisania powieści załamanie, bo uznał, że sam nie jest w stanie wyplątać się z wymyślonego przez siebie impasu. Jednak mu się udało, a każda strona owego wyplątywania się jest warta przeczytania.
Prawnik Anthony Hope jest właściwie autorem jednej powieści (wyd. 1894 r.), choć napisał ich wiele. Żadna inna jednak nie dorównała "Więźniowi...", po którym uznano go za nowego Dumasa. Powstała co prawda druga część pt. Rupert von Hentzau (1898 r.), ale była dużo słabsza, nigdy też nie została przetłumaczona na polski.
Na podstawie powieści powstało kilka filmów, ostatni z nich w 1979 r. z Peterem Sellersem w roli głównej.
Anthony Hope, Więzień za zamku Zenda, tłum. Robert Stiller, Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1989
poniedziałek, 7 marca 2016
Elizabeth Gaskell, Panna Lois od czarów.
Panna Lois od czarów to dość krótka powieść
autorstwa Elizabeth Gaskell, która przenosi czytelnika do roku 1691. Wówczas to
po śmierci rodziców młoda dziewczyna, Lois Barclay, spełniając ostatnią wolę
matki, wyrusza w podróż przez ocean do Nowej Anglii, aby tam odszukać swego
wujka. Podczas podróży opiekuje się nią kapitan Holdernesse, który jest chyba
jedynym w powieści trzeźwo myślącym bohaterem. Lois dociera do Salem i poznaje
brata swojej matki Ralpha Hicksona i jego rodzinę: żonę - złośliwą i zjadliwą Grace
Hickson, rozchwianego emocjonalnie mającego wizyjne halucynacje syna Manasseha,
córki: starszej smutnej Faith i młodszej znajdującej przyjemność w kpinach Prudence.
Wkrótce jednak okazuje się, że nie będzie to dla Lois spokojna przystań. Wujek złożony chorobą umiera, a cała jego
rodzina jak i pozostali mieszkańcy Salem żyją ściśle według przykazań bożych, a
wieczory spędzają na słuchaniu mrożących krew w żyłach opowieściach o mrocznych
lasach, czarownicach i tych, którzy mają konszachty z szatanem. Szybko okazuje
się, że każdy może być podejrzanym, paść ofiarą oskarżeń o uprawianie czarów i
może być poddany pod wyroki sądów, które nie powinny mieć miejsca.
Elizabeth
Gaskell trafnie opisuje ówczesną rzeczywistość panującą w Nowej Anglii. Silnie
zakorzeniona wiara, dogmatyczność, niewiedza i wiara opowieści z czarami w tle,
w połączeniu z nieumiejętnymi kaznodziejami wykorzystującymi swoje owieczki dla
zyskania popularności i wpływu, może doprowadzić do wybuchu zbiorowej histerii i
wysuwania oskarżeń o stosowanie magicznych praktyk wobec niewinnych zupełnie
osób. Gaskell wplata w powieść rzeczywiste wydarzenia, jakie miały miejsce w
Salem w roku 1691. Wówczas to córka pastora Betty Parris i jej kuzynka Abigail
Williams zaczęły mieć dziwne konwulsje (w powieści chodzi o dwie córeczki
pastora Tappau). Obie twierdziły, że zostały "zaczarowane" przez
żebraczkę Sarę Goods, starą kobietę Sarę Osborne i murzyńską niewolnicę, Titubę
( w powieści oskarżyły starą indiańską służącą pastora Hotę). Tituba (w książce
Hota) przyznała się do winy i wskazała innych mieszkańców Salem o uprawianie
magii. Publiczna egzekucja na Hocie została wykonana, a wkrótce i Lois zostaje aresztowana. Faktem jest, że tym, którzy nie
zgadzali się z oskarżeniem, groziła śmierć.
To
przerażająca opowieść o ludzkiej małostkowości, zacofaniu i ludziach ogarniętych
obsesją na punkcie religii i wiarę w przewodnictwo kaznodziejów. Gaskell umiejętnie
odtwarza ówczesny klimat Nowej Anglii. Lois jako młoda dziewczyna zostaje przesiąknięta
poglądami mieszkańców Salem. Traci umiejętność osądzania własnych czynów i swojego
charakteru. Z drugiej strony nie rozpoznaje wrogów i prześladowców, łatwo, więc
zostaje niewinnie oskarżona, acz nie ulega pokusie przyznania się do winy.
Gaskell uświadamia
nam, że o Salem nie należy nigdy zapominać. Nie oczekujcie więc po tej lekturze
szczęśliwego zakończenia.
Elizabeth Gaskell, Panna Lois od czarów, wydawnictwo C&T, wydanie 2015, tłumaczenie Agnieszka Klonowska, okładka miękka, stron 120.
Opinia została opublikowana na blogu SŁOWEM MALOWANE w dniu 7 maja 2015 roku.
niedziela, 6 marca 2016
Lochy Watykanu Andre Gide
Autor i jego książka wpisany był swego czasu przez Kościół na Indeks ksiąg zakazanych; któż tam zresztą nie figurował. Najświetniejsze umysły zeszłych stuleci, z moich ukochanych Francuzów choćby Balzak, Flaubert, Hugo, Zola (a to tylko parę nazwisk). Swoją drogą ciekawe czy kiedyś zamieszczenie nazwiska na Indeksie było tak samo dobrą reklamą dla książki i jej autora, jak dziś są negatywne wypowiedzi przedstawicieli Kościoła na temat jakiegoś filmu. Myślę, że tak, bo natura ludzka lubi być przekorna i człowiek sięgnie po owoc zakazany prędzej niż po książkę, o której istnieniu bez tego zakazu nawet by nie wiedział.
W naszych czasach może zadziwiać powód ujęcia książki na indeksie, ale w roku jej wydania (ponad sto lat temu) pisanie o obojętności duchownych na krzywdę ludzką i wykorzystanie cudu nawrócenia dla potrzeb ideologii było jak policzek wymierzony najwyższym władzom duchownym.
Lochy Watykanu kojarzą mi się z Pustelnią Parmeńską Stendhala w sposobie opisu, klimacie, narracji, ale o ile tamta lektura nieco mnie wynudziła, o tyle tę czytało mi się wyjątkowo lekko.
Sama historyjka nie jest może wielce zajmująca, ale podobnie, jak u Stendhala jest tutaj opis życia zarówno mniej zamożnej prowincji, jak i arystokracji, jest porwanie (choć fałszywe), jest intryga i próba uwolnienia rzekomego zakładnika.
Ale to wszystko to tylko tło, bo najważniejsi są bohaterowie.
Jakież wspaniałe typy ludzkie i jak pięknie opisani - trochę ironicznie, trochę żartobliwie, trochę sarkastycznie. Począwszy od drugoplanowej bohaterki - Małgorzaty – żony Juliusa męczennicy z wyboru, której „nieszczęściem życie nie przynosi nic złego, mając od życia samo dobre, jej zdolność mężnego znoszenia cierpień zmuszona jest szukać pokarmu w małych przeciwnościach; korzysta z najdrobniejszych rzeczy, aby zyskać jakąś rankę, zaczepia się i kaleczy o wszystko” (str.29), poprzez Armanda - Dubois, który odnajdując wiarę traci powodzenie życiowe, a poznając prawdę o fałszywym papieżu znowuż tę wiarę porzuca nie chcąc być wystrychniętym na dudka (bo a nuż okaże się, że Pan Bóg też jest fałszywy), aż po Juliusa Baraglioul, który "żyjąc cnotliwie nie ma nic przeciwko życiu w dostatku, bo choć fałszywe dobra odwracają od Boga, to koniec końców należą się one żyjącym zgodnie z wiarą Kościoła", bo „niechże Kościół uczy gardzić nimi, ale niech ich nie pozbawia” (str. 127), czy wreszcie „można być doskonałym chrześcijaninem, nie lekceważąc korzyści związanych z pozycją, w jakiej Bogu spodobało się nas pomieścić” (str. 248). I credo Juliusa „dusze najbezinteresowniejsze nie są koniecznie najlepsze - w katolickim znaczeniu słowa; przeciwnie, z punktu widzenia katolickiego dusza najlepiej urobiona jest ta, która najlepiej prowadzi swoje rachunki” (str. 187). Myślę, że pogląd ten nadal podziela całkiem spora część duchowieństwa (niestety).
No i w końcu postać Lafcadia, która nasuwała skojarzenie z Dorianem Greyem Wilda. I choć pozornie zupełnie inni, tamten chciał czerpać z życia pełnymi garściami folgując swoim namiętnościom w poczuciu bezkarności, ten nie ma żadnych pragnień, jest znudzony życiem, szuka czegoś, co zapewni mu podnietę, pobudzi go do życia. „Wychowywany” (albo raczej wykorzystywany) przez kochanków matki bękart jest amoralny, wydaje się, że spróbował już wszystkiego, a życie upływa mu bez celu. Wegetuje i wtedy, kiedy nie ma na talerz zupy i wówczas, kiedy otrzymuje pieniądze ze spadku po ojcu. Pewnego dnia pod wpływem impulsu postanawia zabić człowieka, ponieważ taki pomysł wpadł mu do głowy, więc chce się przekonać, czy będzie umiał tego dokonać i co będzie dalej. „Zresztą, nie tyle wypadków jestem ciekawy, ile siebie samego. Niejeden, który uważa się za zdecydowanego na wszystko, w obliczu czynu cofnie się… Jakże daleko jest od wyobrażenia do faktu”(str. 205).
A kiedy swój zamysł zrealizuje największą odrazą napełnia go fakt, iż zbrodnia mogłaby zostać przypisana komuś innemu.
Ale czyż postępek Lafcadio spotyka się z potępieniem "uczciwego" Juliusa - nie, bo przecież policja znalazła już sprawcę, więc Lafcadio lepiej by zrobił siedząc cicho.
Powieść zawiera też humorystyczny element, jest nim farsowy opis przygód Amadeusza, który niczym Don Kichot na walkę z wiatrakami wyrusza uwolnić z opresji papieża. Biedny, naiwny, prostoduszny człowieczek, któremu przyjdzie zapłacić najwyższą cenę za swą chęć niesienia pomocy.
Lochy Watykanu to dla mnie książka o obłudzie, wierze podporządkowanej potrzebom chwili. Antym wierzy, dopóty, dopóki jest nadzieja, iż dzisiejsza wiara da mu lepsze życie przyszłe, a także dopóty, dopóki wiara daje nagrodę w pozbyciu się kalectwa, Julius wierzy, bo jego wiara nie wymaga wyrzeczeń, z łatwością godzi potrzebę duszy z dostatnim poziomem życia.
To także książka o genezie zbrodni, a może raczej; o bezkarności i karze. Lafcadio twierdzi, iż nie boi się wyrzutów sumienia, a jednak mówi, że „żył nieświadomie, zabił jak we śnie, to koszmar, w którym się szamocze od tego czasu” (str.260). Jest w tym coś z Dostojewskiego.
To bardzo udane pierwsze spotkanie z pisarzem.
Recenzja po raz pierwszy ukazała się na blogu moje podróże, zamieszczona została również na blogu Projekt Nobliści oraz Francuska kawiarenka literacka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)