środa, 23 maja 2018

Mag John Fowles


Przeczytana prawie pół roku temu umyka z pamięci, a szkoda, bo warta wspomnienia.
Po raz pierwszy z Magiem spotkałam się będąc na studiach. I jak to często w tym okresie młodzieńczym bywa lektura mnie zafascynowała. Z perspektywy czasu zapamiętałam z niej dwie rzeczy; przewijające się w tle wyspy greckie, ach jak ja pragnęłam wtedy tam się znaleźć oraz tajemniczość, jaka towarzyszy bohaterowi.
Dziś, kiedy zaczęłam czytać Grecja zeszła nieco na plan dalszy, a tajemniczość ustąpiła miejsca manipulacji, nie mistycyzmowi, nie metafizyce, a właśnie manipulacji. Uczucia towarzyszące lekturze były pełne sprzeczności, od zdziwienia, co ja w tym widziałam, fascynacji, irytacji, podziwu, znużenia, aż po końcową refleksję, iż aktor napisał niezłą książkę. Ma on sprawne pióro, niezły styl, bogatą wyobraźnię i umiejętność wykreowania interesującej i intrygującej rzeczywistości, tylko wydaje mi się, że trochę za bardzo przekombinował, albo ja nie umiałam odczytać wszystkich jego intencji.
Nicholas Urfe, młody, cyniczny człowiek, poszukiwacz przygód przyjmuje posadę nauczyciela języka angielskiego na greckiej wyspie. Pozostawia w kraju dziewczynę, bo nie chce się wiązać, szuka odmiany i ucieczki od odpowiedzialności. Na wyspie poznaje lokalnego milionera Maurice`a Conchisa, który wciąga go w dziwaczną grę, w której fantazja miesza się z rzeczywistością.
Zwroty akcji, ciągłe odkrywanie, iż to, co przed chwilą było rzeczywistością jest jedynie misternie uknutą intrygą najpierw budziły ciekawość i podziw, jednak z czasem zaczynały irytować. Głownie z tego powodu, że sama dałam się zmanipulować.
Nicholas został poddany eksperymentowi psychologicznemu, którego celu nie potrafię zrozumieć, bowiem wykreowanie całego niezwykłego, tajemniczego, pięknego, ale i okrutnego świata dla wejścia w psychikę jednego człowieka jest dla mnie mało przekonujące. Czy Maurice chce przeprowadzić naukowe doświadczenie, czy też chce dać nauczkę młodemu człowiekowi, chce mu coś udowodnić, czy po prostu znudzony luksusową egzystencją uczynił sobie ekscytującą zabawę kosztem jej uczestników, którzy (poza Nicholasem) nie bardzo wiemy, czy są jej uczestnikami, czy także ofiarami. A może my (czytelnicy) jesteśmy po prostu kolejnym elementem gry, jaką prowadzi autor. Gry, która ma nam uświadomić, iż "Każdy człowiek wart jest trochę więcej, niż sądzą o nim inni, a zarazem - trochę mniej, niż myśli o sobie sam."
Książkę polecam, jednak ostrzegam; jeśli lektura was wciągnie - siedemset stron to dość czasochłonne zajęcie. Wpis po raz pierwszy ukazał się na moim blogu Moje podróże.

piątek, 18 maja 2018

Lampart Giuseppe Tomasi di Lampedusa


Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić.
Od dawna żadna lektura nie sprawiła mi takiej przyjemności. Od dawna też nie czułam takiej paraliżującej niemożności wyartykułowania wrażeń. Być może poczułam duchowe pokrewieństwo z bohaterem, którego historia uczyniła świadkiem i zakładnikiem przemian społeczno-politycznych. Choć gdzie tam równać się mnie z księciem Salina. Być może sprawił to język prosty, a jednocześnie wysublimowany, który spowodował, że lektura wciągnęła mnie bez reszty. A może to ten wewnętrzny spokój, jaki prezentował Fabrizio Salina, to pozorne godzenie się ze zmierzchem pewnej epoki, ta postawa pełna dystynkcji, którą reprezentuje "przegrany". Nie jest to najwłaściwsze określenie, bo przecież ten który zwycięża, nie zawsze jest/pozostaje zwycięzcą.

Co ma począć człowiek, kiedy jego usystematyzowany świat legnie w gruzach, dawne świętości zostają zdeptane, a wszystko to, w co dotąd wierzył obraca się w pył? Może się buntować, próbować walczyć, demonstrować, a może też przyjąć zmiany, którym nie jest w stanie zapobiec, ze spokojną rezygnacją.
Fabrizio Salina, zwany Lampartem, sycylijski arystokrata obserwuje narodziny nowego porządku społecznego ze stoickim spokojem. Widząc prostactwo, brak manier, chciwość nowej klasy rządzących, dostrzega jej "inteligencję", która pozwala „wyzwolonym z pęt uczciwości, przyzwoitości, czy dobrego wychowania" nierozwiązywalne problemy rozstrzygać.
Jednocześnie podziwia „umiejętność natychmiastowego przystosowania się do nowej sytuacji, (...) naturalny dar słowa, który pozwala swobodnie posługiwać się modnymi, demagogicznymi zwrotami”, dzięki której przedstawiciele jego klasy potrafią nieźle się "ustawić" w nowej sytuacji.

Książka o uniwersalnej prawdzie, iż świat podlega cyklicznym zmianom, po których (prawie) wszystko pozostaje po staremu.
Wśród wielu innych zaciekawił mnie poniższy opis sfałszowanego głosowania.
W tym momencie wielki spokój spłynął na księcia - rozwiązał w końcu dręczącą zagadkę, wiedział teraz, kogo zabito w Donnafugacie oraz w innych miastach i miasteczkach tego wieczoru, kiedy wiatr wzbijał na ulicach tumany śmieci: zaufanie. Tak, zabito to dopiero co zrodzone uczucie, które należy otaczać najtroskliwszą opieką, którego utrwalenie usprawiedliwiałoby wiele dokonanych okrucieństw. „Nie” don Ciccia, pięćdziesiąt takich głosów w Donnafugacie, sto tysięcy w całym Królestwie nie zmieniłoby wyniku wyborów, wprost przeciwnie - dodałoby im większego znaczenia i uniknęłoby się niepotrzebnego rozjątrzania ludzi. (str. 145 wydawnictwa Książka i Wiedza rok 1988). 
Gorąco polecam lekturę. Ciekawy bohater, mądre refleksje, talent autora - cóż trzeba więcej. Ja na pewno do lektury wrócę.
Recenzja po raz pierwszy została zamieszczona na moim blogu Moje podróże.