piątek, 24 kwietnia 2015

Dekameron - Giovanni Boccaccio

Dekameron dosłownie znaczy dziesięć dni (gr. deka hemeron),  jest fikcyjnym zapisem odosobnienia czasu zarazy (1348 rok) dziesięciu osób snujących po dziesięć opowieści każde. Opowiadania piętnują skąpstwo, hipokryzję, chciwość, gnuśność. Potężnie obrywa się obłudnym mnichom i lubieżnym mniszkom.  Nie brak pokrzepiających opowieści o odmianie losu, a także o nieszczęśliwych miłościach. Niektóre rzewne, inne rubaszne, czy umoralniające - cała gama tematów, zebrana w setkę - a właściwie w sto jeden powiastek, ponieważ historia dziesięciorga uciekinierów z morowej Florencji również jest dość ciekawą historią. Każdemu dniu przyświeca inna myśl przewodnia. Zbiór opowiadań powstał w XIV wieku (Giovanni Boccaccio żył w latach 1313-1375), a napisane było nie po łacinie, jak to było powszechnie przyjęte, a w języku włoskim. Co ciekawe, pierwszy datowany druk książki Czytaj dalej...

wtorek, 21 kwietnia 2015

Kot - Georges Simenon




 Mimo tytułu i tego co widzimy na okładce to oczywiście nie jest książka o kocie i papudze chociaż to ta para odgrywa zasadniczą rolę w intrydze jaką nam w niej serwuje Georges Simenon - francuski pisarz pochodzenia belgijskiego, który był twórcą komisarz Maigreta. Simenon specjalizował się w powieściach detektywistycznych i kryminalnych, ale napisał również kilka innych. Książki te podobnie jak przeczytany co dopiero przeze mnie "Kot" zawierają  pogłębioną analizę psychologiczną i obyczajową.

                    Bohaterami "Kota" są Małgorzata i Emil, para małżeńska będąca w czasie, gdy zaczyna się opowieść, w stanie totalnej wojny. Od pięciu lat nie rozmawiają oni ze sobą a porozumiewają się tylko i wyłącznie przy pomocy karteczek i żyjąc w atmosferze aż dusznej i gęstej od okazywanej sobie niechęci trwają tak obok siebie, ale osobno, drażniąc się nawzajem każdym gestem, każdą intonacją.[*]. Obok siebie, gdyż przebywając w tych samych pomieszczeniach: oglądają razem programy telewizyjne, w trakcie których Małgorzata robi na drutach, korzystają z kuchni chociaż każde oddzielnie, a  także śpią w jednej sypialni. A nawet gdy wychodzą z domu na zakupy to również razem tyle, że jedno za drugim, a bywa również, że śledzą się,  by wiedzieć wszystko o dzisiaj już swym raczej przeciwniku niż małżonku. 


Czytaj więcej>>>>>>

czwartek, 16 kwietnia 2015

Chata wuja Toma - Harriet Beecher Stowe

Absolutna klasyka amerykańskiej i światowej literatury. Ckliwa, umoralniająca powiastka o ciemiężonych Murzynach, czy traktat o niesprawiedliwości społecznej i wielkiej sile wiary i odwagi? Połowa XIX wieku. Na dostatniej plantacji w stanie Kentucky, zarządzanej przez dobrego pana Shelby, w domku z otoczaków żyje niewolnik Tom wraz z małżonką i trójką "drobiazgu". Shelby dobrze traktuje swoich ludzi, ale - w czasie kryzysu, do którego doprowadziła jego lekkomyślność, nie waha się sprzedać zaufanego niewolnika i dziecko pokojówki swojej żony. O ile młodej kobiecie udaje się zbiec przed handlarzem niewolników, o tyle Tom przyjmuje los na barki i na licytacji niewolników dostaje nowego pana. Czytaj dalej...

wtorek, 14 kwietnia 2015

Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy - Miguel de Cervantes Saavedra

Zakochany w romansach rycerskich podstarzały szlachcic-idealista postanawia wyruszyć na poszukiwanie przygód jako błędny rycerz. Odżegnywany przez wszystkich od rozumu, okładany razami przez większość napotkanych indywiduów, w tym przez uwolnionych przez niego zbójców, przemierza drogi i bezdroża na hiszpańskim odpowiedniku Naszej Szkapy - Rozynandzie. Don Kichot z Manczy, Rycerz Smętnego Oblicza za damę swego serca wziął niepiśmienną wieśniaczkę, która w jego nieskończonej fantazji jest nadobną damą, Dulcyneą z Toboso. I jak każdy szanujący się rycerz, posiada i giermka, który nie raz zostaje wymłócony za swojego pana - którzy nie zna wierności Sancho Pansy? Czytaj więcej...

sobota, 11 kwietnia 2015

Wesele Wyspiański - parę refleksji o sztuce i jej adaptacjach

autoportret w MN w Poznaniu
Zanim jeszcze przeczytałam sztukę Wyspiańskiego po raz pierwszy obejrzałam ją w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Było to w latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia (premiera miała miejsce w 1976 r.) i było to pierwsze przedstawienie teatralne, w jakim uczestniczyłam. Zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że od tej pory traktuję teatr trochę nazbyt czołobitnie. Nie pamiętam nazwisk aktorów, czy poszczególnych scen, ale pamiętam klimat magii, pamiętam rozświetloną chatę, z pobrzmiewającą w tle muzyką, piękne stroje aktorów i scenografię stworzoną zgodnie z sugestią autora. Czułam wtedy, że uczestniczę w czymś ważnym, wielkim i poruszającym, choć nie rozumiałam całej symboliki, znaczenia wszystkich scen i jawiących się bohaterom duchów i widm. Do dziś od teatru oczekuję tego rodzaju uwznioślenia, tej bradykardii w połączeniu w tachykardią serca, tego powstrzymania oddechu, tego chłonięcia porami skóry, tego trwaj chwilo, tego zatracenia się w słowie, obrazie, dźwięku. 

Przez otwarte drzwi z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, w Bronowicach buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tuptających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki…I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę… wirujący dookoła, w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska. (słowa z 1900 r.)
Nie oglądałam od tamtej pory Wesela, ale podejrzewałam, że wystawia się je w tak modnej dziś ascetycznej scenografii teatralnej pustki, tudzież umiejscawia je w pozbawionym charakteru domu weselnym, bez całego opisanego przez Wyspiańskiego wystroju z końca XIX wieku: drzwi do alkierzyka, świętych obrazków, okienka z muślinową firanką, wieńca dożynkowego z kłosów, stołu nakrytego białym obrusem, żydowskich świeczników, fotografii Matejkowskiego Wernyhory, Racławic, szabli, flint i pasów podróżnych, pieca, brązów i zegarów i obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. A wszystkiemu towarzyszy muzyki mas, czyli disco-polo. 
Od tamtej pory Wesele ma dla mnie dwa wymiary; jeden związany z dziełem Wyspiańskiego (połączenia reportażu ze studium zniewolonego narodu, snu o potędze niewspółgrającego ze skrzeczącą rzeczywistością), drugi związany z tamtą pierwszą wizytą w teatrze.
Będąc w Krakowie szukałam miejsc związanych z Weselem Wyspiańskiego. Pierwszym był kościół Mariacki, w którym 20 listopada 1900 r. młodopolski poeta Lucjan Rydel poślubił chłopską córkę Jadwigę Mikołajczykównę.
Wesele odbywało się trzy dni w Bronowicach Małych w domu postawionym przez Tetmajera, będącym połączeniem wiejskiej chaty ze szlacheckim dworkiem. Dom ten został odkupiony przez Lucjana Rydla kilka lat później. W Rydlówce do dziś przechowuje się młodopolskie pamiątki, a sam dworek przekształcono w Muzeum Młodej Polski. Moje plany odwiedzenia Dworku niestety spaliły na panewce, bowiem mimo internetowej informacji o terminach odwiedzin mogłam jedynie popatrzeć na tabliczkę informacyjną przed ogrodzeniem, która nie wskazywała na to, iż Muzeum jest nieczynne. Po czasie na stronie muzeum zauważyłam, iż jest ono zamknięte do odwołania (może było więcej rozczarowanych osób). Zainteresowanym radzę wcześniejsze telefoniczne weryfikowanie informacji zawartych na stronie.
Kolejnym miejscem związanym z Weselem jest Plac Mariackim, gdzie pod numerem 9 znajdował się Dom, w którym Wyspiański napisał swój dramat.
W niecałe trzy miesiące od wydarzeń w Bronowicach, w których autor uczestniczył wraz z żoną i córeczką Helenką, przedstawił dyrektorowi teatru miejskiego w Krakowie (dzisiejszy Teatr Słowackiego) Józefowi Kotarbińskiemu nową sztukę. W dniu 16 marca 1901 roku (niecałe cztery miesiące od dnia zaślubin) miała miejsce prapremiera sztuki.
Uniwersalność sztuki upatruję w jej przesłaniu o narodowej niemocy, o tym niedostawaniu rzeczywistości do wyobrażeń, o pragnieniu bycia narodem wybranym, bycia kimś innym niż się jest. 
To także sztuka o niemożności porozumienia się; wyście sobie, a my my sobie, każden sobie rzepkę skrobie (i tak od wieków i nadal)
Kilka tygodni temu dowiedziałam się, iż w Teatrze Szekspirowskim
w Gdańsku zostanie wystawione Wędrowanie według Wyspiańskiego przygotowane przez krakowski Teatr Stu, a jedną z części trylogii (obok Wyzwolenia i Akropolis) będzie Wesele. 
Jakże to było dalekie Wesele od moich teatralnych wspomnień. Ograniczenia czasowe spowodowały, iż konieczny był wybór scen. Wygrała realność nad warstwą snów i magii, co mocno zubożyło sztukę. Sceny zostały przemieszane, podobnie, jak dialogi. Trudno oceniać Wesele, jako całość, kiedy w Wędrowaniu, jest ono jedynie częścią większej kompozycji, a jednak szkoda, bo symbolika i wizyjność są u Wyspiańskiego równie ważne jak realizm, to one pozwalają dostrzec więcej. Tymczasem bohaterów Wesela w interpretacji krakowskich aktorów poznajemy powierzchownie (lepiej poznamy ich w kolejnych częściach spektaklu, w których każdy z bohaterów odgrywać będzie nową rolę). Przedstawienie w reż. pana Jasińskiego to pokazanie nas samych, takich, jacy jesteśmy, deklarujących przywiązanie do tradycji (w mowie i stroju) i hołdujących współczesności (w gestach – podkreślanie seksualności postaci, i muzyce, przy której się bawimy – disco polo). I może taki właśnie zamysł przyświecał reżyserowi pokazania nas samych pozbawionych wielkości, nawet jeśli ta wielkość miałaby się przejawiać wyłącznie w snach. 
Przemieszane i wyrwane z kontekstu dialogi pogłębiają wrażenie kompletnego niezrozumienia się bohaterów (kolejny portret współczesnych Polaków?). 
Nie jestem przekonana co do wyboru warstwy muzycznej, i to nie dla tego, iż disco polo jest dla mnie wyrazem muzycznego kiczu (choć jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje), ale dlatego, że oczekiwałam czegoś mniej banalnego i przewidywalnego. Chociaż może nie chcę się pogodzić z tym, że jednak tacy właśnie jesteśmy; skłóceni, każden sobie, a wspólnie umiemy jedynie upić się i zaśpiewać Jesteś szalona
Plusem przedstawienia były bogate, kolorowe stroje z epoki oraz wykorzystanie techniki (wyświetlane obrazy stanowiące niemy komentarz do przedstawienia czy finałowa scena z wykorzystaniem laserowego oświetlenia, jedna z nielicznych wprowadzająca w natrętny realizm przedstawienia nieco magii). Mimo wszystko cieszę się, że mogłam obejrzeć ponownie Wesele, a całość Wędrowania mimo niedoskonałości zrobiła raczej pozytywne wrażenie. Wesele, które jako odrębne przedstawienie w wykonaniu aktorów Teatru Stu słabo się broni, zyskuje, jako część większej całości.

wtorek, 7 kwietnia 2015

"Północ i południe" Elizabeth Gaskell

To moje pierwsze spotkanie z twórczością E. Gaskell. Do tej pory jakoś nie natrafiłam nigdzie na grubaśne tomy powieści tej Autorki.
Margaret Hale, główna bohaterka,  jest córką pastora z malutkiej wsi na południu Anglii. Gdy jej ojciec postanawia odejść od kościoła, całą rodziną przeprowadzają się do Milton, wielkiego miasta przemysłowego na północy kraju. Dziewczyna poznaje zupełnie inny świat: biedę, choroby, walkę klas, gnębienie robotników przez właścicieli fabryk. Miejsce dziewiczej przyrody zajmuje okrywający wszystko dym i kurz z przędzalni, a wdzierający się wszędzie puch z bawełny pozbawił już życia i zdrowia wiele osób. Margaret poznaje pana Thorntona, przyjaciela i ucznia ojca, bezdusznego, jak się wydaje, kapitalistę. Młodych ludzi dzieli wszystko, zarówno klasa społeczna, jak i poglądy. Margaret, wrażliwa na cierpienie innych, obserwująca z bliska troski robotniczej rodziny Higginsów,  nie może zrozumieć postępowania Johna, który kieruje się przede wszystkim prawem finansowym.Jednak gdy w czasie strajku dziewczyna staje w obronie mężczyzny, ich wzajemne relacje ulegają zmianie.
Życie Margaret nie jest tak sielankowe i beztroskie, jak to bywa w klasycznych powieściach dla kobiet. Tym razem bohaterka musi się zmierzyć ze śmiercią bliskich osób, stara się pomóc pogrążonemu w rozpaczy ojcu, czy bratu uznanemu w kraju za zdrajcę. Te dramatyczne wydarzenia przeplatają się z subtelnymi wzmiankami o czającej się w tle miłości.
Cd. na moim blogu.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Hrabina Cosel Józef, Ignacy Kraszewski

Hrabinę Cosel można nazwać; historycznym romansem z obyczajowym tłem, XIX wiecznym czytadłem, jedną z najpoczytniejszych powieści Kraszewskiego, a także bajką o zabawach, turniejach, polowaniach, okrutnym królu i dumnej królowej (nic to, że nie królowej). 
Powieści historyczne Kraszewskiego mają tę wadę, iż oceny postaci dokonane w oparciu o dostępne pisarzowi źródła okazują się po latach błędne. Trudno jednak z tego powodu czynić zarzut pisarzowi. Skupmy się więc na literackich bohaterach, które ze swoimi pierwowzorami nie dużo mają wspólnego. 
Anna Hoymowa, żona saskiego ministra, żyjąca na uboczu polityki i wielkiego świata, uwięziona w okowach narzuconego jej małżeństwa, pada ofiarą zakładu, w którym na szali postawiono jej dobre imię i urodę. Gdy skutkiem mężowskiej nierozwagi zostaje zmuszona stawić się na dworze Augusta II Mocnego, nikt nie ma wątpliwości, iż znany z upodobania do pięknych kobiet król szybko uczyni z niej kolejną ze swoich metres. Anna decyduje się sprzedać w zamian za pisemną obietnicę małżeństwa. Dlaczego? Czy pokochała, czy chciała władzy, czy obawiała się zemsty? Na każde z tych pytań należy odpowiedzieć przecząco. Choć Anna, późniejsza hrabina Cosel, będzie potem twierdziła, iż króla kochała, to można odnieść wrażenie, iż Anna myli miłość z wiernością. Ona tylko konsekwentnie realizuje swój plan, a brzmi on nie dać się spławić, cierpliwie czekać, aż legalna małżonka wyzionie ducha i w końcu zostać królową. Anna po tylekroć powtarza i powtarzać będzie przez lata, iż jest królewską małżonką, a nie kochanką (w końcu ma papier, pisemną obietnicę małżeństwa), że to zaczyna być nudne. Podobnie jak ciągłe opisywanie wrażenia, jakie wywoływała jej uroda na otoczeniu. Dorównałaby im ilość zapewnień o niespotykanym okrucieństwie króla (nawiasem mówiąc człowieka o niespotykanej "apollińskiej urodzie"). 
Jest jeszcze jedna cecha, którą Kraszewski przypisuje hrabinie (oprócz beznadziejnego uporu graniczącego z głupotą) jest to duma. Anna była dumna, dumnie spoglądała, dumnie unosiła głowę, z dumą wypowiadała zdania i dumnie odpowiadała królowi i jego posłańcom. Jakkolwiek dumę można uznać za zaletę, zwłaszcza, kiedy towarzyszy jej odwaga i nieugiętość, to z dumą hrabiny Cosel wiąże się też pogarda dla każdego, kto nie jest Anną, pogardliwie spogląda na służbę, strażników, dworaków, ministrów, nawet najwierniejszego sługę, rycerza wiernego, jak pies. 
Doprawdy nie potrafię zrozumieć sympatii Kraszewskiego dla Anny, bo sympatię tę pragnie wzbudzić w czytelniku (i jak sądzę po opiniach na temat książki udaje mu się to). Nie potrafię, ponieważ hrabina Cosel wydaje mi się postacią wielce antypatyczną. 
Ponadto psychologia postaci, jak to często u Kraszewskiego bywa - mocno kuleje. Zarówno Anna, jak i jej wierny sługa, traktowany gorzej niż pies Zaklika przedstawieni zostali, jako postacie papierowe. Niekonsekwencja zachowań i brak uzasadnienia dla działań bohaterów rażą, bo czyż wszystko może tłumaczyć mieszanka dumy i naiwności (u Anny) oraz ślepe posłuszeństwo u Zakliki. Kraszewski po raz kolejny (jak np. w powieści Dwie królowe) udowadnia, że jak kogoś nie lubi to nie będzie się silił na obiektywizm. A Augusta II zdecydowanie nie lubił, dlatego z królewskiej metresy uczynił bezbronną ofiarę niegodziwości króla. Zaletą powieści jest ciekawe tło obyczajowe (opisy turniejów, bali, manewrów) oraz piękny, staropolski język (z tymi niefunkcjonującymi już wyrażeniami i zwrotami). I znowuż książkę poznałam w postaci audio i znowuż nie mogę podeprzeć się cytatami.