niedziela, 29 czerwca 2014

"Pożegnanie z Afryką" Karen Blixen

Autobiograficzna powieść o kilkuletnim pobycie autorki na plantacji kawy w Kenii. Po śmierci ojca Karen wychodzi za mąż za Barona von Blixen i wraz z nim wyjeżdża na Czarny Ląd. Tam poznaje miłość swojego życia - Denysa, angielskiego arystokratę i badacza Afryki. Po jego śmierci i bankructwie farmy wraca do Europy, chora na syfilis, którym zaraził ją mąż.
Jednak to nie życiu osobistemu poświęca uwagę w swej powieści, a miejscu, w którym przyszło jej żyć. Książka to kompendium wiedzy o afrykańskiej przyrodzie, o plemionach tam żyjących, zwyczajach, warunkach atmosferycznych. Autorka wnikliwie studiuje zachowania i rytuały tubylców, w reporterskim stylu opisuje zdarzenia dziejące się na farmie. Niezwykle barwnie i obrazowo przedstawia krajobraz Afryki. A to wszystko w formie pamiętnika, zawierającego również sporo emocji.
Dziś, kiedy półki księgarń uginają się pod kolejnymi wydaniami podróżniczych wspomnień Pawlikowskiej czy Cejrowskiego, kiedy w internecie możemy oglądać tysiące zdjęć z czarnego lądu, a lwa już niemowlak zna z ZOO, "Pożegnanie z Afryką" nie robi takiego wrażenia, jak prawie 100 lat temu. Jednak i dziś zachwyca zwłaszcza pięknem języka, poetycką wręcz narracją, wnikliwością obserwacji i trafnością spostrzeżeń, magią i tajemniczością.
Książka znacznie różni się od filmu pod tym samym tytułem, zwłaszcza tym, że nie poświęca miejsca na wątek miłosny Karen i Denysa, na czym głównie skupił się reżyser.
Notka ukazała się również na moim blogu.

sobota, 14 czerwca 2014

Joanna, moja światłość - Hanna Muszyńska-Hoffmannowa

 To powieść o Joannie Grudzińskiej, polskiej żonie Wielkiego Księcia Konstantego i cztery inne historie powiązane z rezydencją Księżnej Łowickiej w Skierniewicach (w tym jedna o Ignacym Krasickim). Początkowo niesamowity chillout i możliwość zanurzenia się w innej rzeczywistości: damy, krynoliny, dworskie skandaliki. Rzeczywiście (jak słusznie zauważyła nieodżałowana Lirael*) Muszyńska nieźle się odnajduje w emploi pisarki historycznej. Tak mi to trochę wyglądało, jakby szukała ucieczki od siermiężnego PRL-u w czasy nieco barwniejsze. Co więcej - mam wrażenie, że próbowała też popularyzować pozornie mało atrakcyjne (żeby nie powiedzieć zapyziałe) rejony turystyczne w Polsce. Tu na tapecie są Skierniewice, w innej książce  - Kwitnące Floksy - zapraszała do wyprawy w łomżyńskie. No nic, może kiedyś się skuszę:).
Wszyscy wiemy jak skończył Konstanty - Noc Listopadowa, ucieczka do Rosji i nagły zgon gdzieś po drodze do Pitra. Joanna zresztą skończyła podobnie - nie możemy się więc spodziewać, że sielanka między delikatną Polką a troglodytą szlachetnego rodu, będzie trwała do końca. Muszyńska wyciąga wiele sytuacji, gdy być może stając po stronie Romanowów, a nie własnego narodu, Joanna mogła się narazić Polakom. Choć nie kładzie Konstantego na kozetce, jak Rymkiewicz w "Wielkim Księciu", też sugeruje, że przypuszczalnie został otruty (przez medyka-niemedyka przysłanego przez brata Mikołaja I) i najprawdopodobniej rzeczywiście zaważyła tu mało zdecydowana postawa wobec Powstania Listopadowego.
Polecam szukających niegłupiej książki o walorach dobrego czytadła, a Anek dziękuję za inspirację.





*Linki do tekstół Lirael o p. Muszyńskiej Hoffmannowej (1), (2)

piątek, 13 czerwca 2014

Młyn nad Flossą - George Eliot



Połowa autobiograficzna, przesycona angielskim humorem i nawet przyjemna, druga - trochę mniej:). Wszystko dlatego, że Eliot podobno nie była obdarzona bogatą wyobraźnią, potrafiła pisać porywająco tylko o tym, co dobrze znała. W część drugiej bohaterka - dziewczynka o wielkiej inteligencji "książkowej" i znikomym sprycie życiowym, staje się niestety żywą ilustracją jakichś wymyślonych konfliktów między obowiązkiem i uczuciem. To już akurat jest ciekawe raczej jako ilustracja dylematów epoki:). Całość można przeczytać, choć niekoniecznie od deski do deski.

czwartek, 12 czerwca 2014

Królobójcy - Wacław Gąsiorowski

Pisana z pasją i na gorąco publicystyka historyczna z 1905 - o losach panujących w Rosji (od Iwana Groźnego do Mikołaja II), którzy nader często rozstawali się ze światem w sposób daleki od naturalnego. 
Do wybuchu rewolucji pażdziernikowej była hitem na skalę europejską: przekłady, pirackie wydania, autografy i mdlejące fanki. Gąsiorowski wyciągnął na światło dzienne wiele tematów tabu rosyjskiej historii, które zazwyczaj zamiatano pod dywan - skandale seksualne, przypadki zabójstw lub śmierci w niejasnych okolicznościach licznych panujących, wreszcie okrucieństwa caratu.
Po 1917 jednak karta historii się odwróciła, katedry uniwersyteckie przejęli czerwoni zwycięzcy i to, co w 1905 miało posmak sensacji stało się banałem. W dwudziestoleciu międzywojennym niedawny megahit miał tylko jedno wznowienie w Polsce.
Czy warto po nią sięgać teraz? Moim zdaniem tak. Dzięki sensacyjnej tonacji historia Rosji sama wchodzi do głowy (mi na przykład przestali mi się mylić efemeryczni carowie między Piotrem I a Katarzyną II). A autor wcale nie poprzestaje na tematyce kto z kim, kiedy i ile razy, pobieżnie omawia wszystkie punkty węzłowe historii imperium.
Drugi powód to solidna porcja wiedzy na temat terroru w Rosji drugiej połowy XIX wieku, liczne szczegóły na temat zamachów. Już chyba wiem, dlaczego Raskolnikow musiał zabić lichwiarkę - taki wtedy panował klimat.
Co nietypowe - książka wcale nie jest napisana z polskiej perspektywy, Polakom poświęca autor mniej więcej tyle uwago co np. Finom. Pewnie to jedna z przyczyn jej europejskiej popularności sto la temu.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Villette - Charlotte Bronte

Jakiś czas temu miałam przyjemność zapoznania się z Charlotte Bronte i jej siostry śpiące - niesamowitą biografią pióra Eryka Ostrowskiego, która zmieniła mój sposób patrzenia na całą twórczość sióstr. Wiele razy stwierdzono w niej, że ostatnia książka najstarszej Bronte jest jednocześnie tą najbardziej wartą uwagi, a także że dominują w niej autobiograficzne wątki autorki. Zafascynowana życiorysem Charlotte zapragnęłam zapoznać się z tym jej najlepszym dziełem. Czy Villette spełniło wszystkie moje oczekiwania?


Lucy Snowe utraciła wszystko - dom, pieniądze i rodzinę. Czując że nie ma nic do stracenia, postanawia wyruszyć do Francji. Trafia do małego miasteczka Villette i szybko znajduje pracę w postaci nauczycielki na pensji dla dziewcząt. Ma nadzieje znaleźć w niej spokój i bezpieczeństwo, jednak natrafia na wiele tajemniczych, pozornie niemożliwych zdarzeń. Także i jej serce, będące do tej pory wyłącznie wyzutą z uczuć zimną skorupą, zaczyna domagać się uczuć.

Pierwsze kilkadziesiąt stron Villette mogę porównać z najpłytszym odcinkiem rzeki, którą chce się pokonać. Robi się to z entuzjazmem oraz łatwością i nie myśli się o przyszłych trudach, lecz zwycięstwie - w tym wypadku poznaniu zakończenia. I rzeczywiście: czytając pierwsze rozdziały i smakując ten niepowtarzalny styl, którym posługiwać się może jedynie ktoś o nazwisku Bronte, niewiele myślałam o aktualnych zdarzeniach. Zajęta byłam rozmyślaniem nad mającymi nastąpić dopiero wydarzeniami, będącymi jednocześnie świadectwem tragicznego życia autorki. Jednak dopiero gdy stopa Lucy wreszcie stanęła na francuskich ziemiach, poczułam jak długa droga jeszcze przede mną. Mówiąc przed chwilą o walce wcale nie żartowałam. Siedmiuset stron najwybitniejszego dzieła Charlotte nie czyta się ani łatwo, ani lekko. Prawda jest bowiem taka, że akcja stoi tu w miejscu, a jedynymi niemal zdarzeniami są zmiany w toku myślenia głównej bohaterki. Wiele rzeczy można przewidzieć, a od lektury można nabawić się autentycznej depresji. Mimo to ukończenie Villette napełnia czytelnika satysfakcją i jednocześnie dziwnym uczuciem stuprocentowego zgłębienia natury głównej bohaterki, a więc zarazem autorki. Dopiero z przeczytaniem ostatniego zdania, gdy wszystkie wątki się łączą a tajemnice wyjaśniają, można dostrzec wielkość tej książki.

Świat względnie łatwo rozumie możność ginięcia z głodu z powodu braku pożywienia, niewielu jednak znajdzie się ludzi zdolnych pojąć i odczuć przeżycia tych, których osamotnienie i odcięcie od wszystkiego doprowadza do szału.

Kreacja Lucy Snowe jest wnikliwsza, a jej osobowość bogatsza w szczegóły niż portrety psychologiczne jakichkolwiek innych postaci fikcyjnych. Jak jednak postać literacka może być papierowa, gdy za jej maską kryje się osoba z krwi i kości? Nieraz myślałam, że zdecydowanie nie mogłabym polubić Lucy - według mnie była zbyt pesymistyczna, zbyt zrezygnowana i bez ducha walki. Marzyła o miłości, a nie robiła nic w kierunku, aby ją zdobyć. W głębi serca była wściekła na niesprawiedliwość świata, ale nawet nie próbowała okazywać swoje uczucia. Niejednokrotnie byłam znudzona jej zbyt długotrwałymi, lecz pustymi rozmyślaniami, i tyleż samo razy podziwiałam jej cierpliwość i pokorność. Wtedy przypominałam sobie też, kim jest panna Snowe w rzeczywistości. I wnioskując po Villette - w posiadaniu jakże złożonej psychiki musiała być Charlotte Bronte! Jak mocno musiała przeżywać utratę swojego ukochanego i rodzeństwa! Jak bardzo musiała mieć dość życia, aby mieć odwagę stworzyć tak bezpośrednią powieść! Przez woal tajemnicy dobiega gdzieś tu cichnące bicie serca, zastępowane stopniowo smutkiem i cierpieniem. Napełniają one czytelnika współczuciem równie mocno, co emanująca z wątków miłosnych beznadziejność; jednak nie zastanawiają tak, jak wątek nadnaturalny. Wszystko to łączy się w jeden wielki znak zapytania, domagający się odpowiedzi - jeżeli Villette jest rzeczywiście autobiografią, to jak Charlotte miała siłę żyć?

Wspominając lekturę ostatniej książki Bronte będę niestety myślała raczej o żółwim tempie czytania jej aniżeli o właściwej akcji (lub jej braku). Mimo to z pewnością żałowałabym, gdybym nie zapoznała się z Villette. Z Wami będzie tak samo - polecam więc uzbrojenie się w czas, cierpliwość oraz pełen czajnik zagotowanej wody i wkroczenie do świata Lucy Snowe!

Moja ocena: 6/10