czwartek, 31 stycznia 2013

"Tomek w krainie kangurów"





Klasyka powieści dla młodzieży.
Powieść otwiera cykl książek o Tomku Wilmowskim i jego przygodach w trakcie łowów na dzikie zwierzęta na różnych kontynentach.
Historia rozpoczyna się w roku 1902 w Warszawie, pod zaborem rosyjskim. Tomka, po śmierci jego matki i wyjeździe ojca ze względów politycznych za granicę, wychowuje ciotka. Pewnego dnia Tomka odwiedza przyjaciel Wilmowskiego i proponuje mu udział w polowaniu na dzikie zwierzęta u boku ojca. Tak zaczyna się wielka przygoda...
Czymże dziś jest wyprawa do Australii? Jeśli tylko ktoś ma odpowiednio zasobny portfel, to od krainy kangurów dzieli go kilka godz lotu. A tam zamieszka pewnie w ekskluzywnym hotelu i będzie zwiedzał Australię z perspektywy klimatyzowanego samochodu.
Czym była taka wyprawa na pocz. XX w? Wielkim wyzwaniem!
Książka to nie tylko opis przygód i wartka akcja. Autor kładł też nacisk na walory edukacyjne. Szczegółowe opisy fauny Australii, informacje o znanych badaczach a także łyk historii Polski wpadają do głowy młodego czytelnika jakby mimochodem. Nie raz zadziwił mnie ogrom wiedzy, jaką posiadał autor powieści.
Mogę się tylko domyślać, z jaką zachłannością młodzież czytała cykl o Tomku kilkadziesiąt lat temu, kiedy nie istniał internet i nie było możliwości obejrzenia w ciągu kilku sekund zdjęć australijskich zwierząt czy krajobrazów! Jak wielką egzotyką wiało spomiędzy kart napisanych przez pana Szklarskiego! Dziś na pewno ta ciekawość i zapał są mniejsze, ale i tak współcześni nastolatkowie sięgają po tomy z podobizną Tomka na okładce.
Przyznam, że książki w wieku szkolnym nie czytałam, sięgnęłam po nią dopiero teraz przy okazji przerabiania jej jako lektury przez mojego syna. Jednak spodobała mi się na tyle, że sięgnę po kolejne tomy. Mój piątoklasista zarzeka się, że też:) Podobno to jedna z ciekawszych lektur szkolnych:)
Notatka również na moim blogu.

wtorek, 22 stycznia 2013

"Profesor" Charlotte Brontë


Charlotte Bronte zdobyła moje serce za sprawą „Jane Eyre”, którą uwielbiam. Próbowałam się zmierzyć z „Shirley”, ale porzuciłam chwilowo książkę po kilkudziesięciu stronach, trudno było mi się skupić i odnaleźć w tym świecie. Jeszcze do niej wrócę. Tym razem sięgnęłam po „Profesora”, książkę wydaną po raz pierwszy po śmierci autorki, zawierającą elementy autobiograficzne.
Muszę przyznać, że „Profesora” czytało mi się znacznie lepiej niż "Shirley", ale nie zdetronizuje on ukochanej „Jane Eyre”.

„Profesor” to męski punkt widzenia wiktoriańskiej rzeczywistości. Dobrze urodzony, ale biedny William Crimsworth nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na wyspie. Nie pomagają mu w tym ani wujowie, ani zimny i materialnie zaślepiony brat. Nie potrafi się wpasować w żadne konwenanse, sztywne ramy obcowania z członkami swoich sfer. Samotny, bez grosza przy duszy, za to świadom swoich zalet i pełen oczekiwań wobec życia, pracy i kobiet, udaje się do Brukseli, gdzie ma nadzieję odnaleźć samego siebie i swoje miejsce na świecie. Tam, dzięki protekcji cynicznego Hunsdena znajduje pracę jako profesor nauczający języka angielskiego, najpierw w szkole dla chłopców, a później także w pensji dla dziewcząt. Rozmowy Williama z Hundsenem, kierowniczką pensji, Frances oraz drobiazgowe opisy pensji oraz uczennic, pozwalają poznać między innymi ówczesne realia, obyczaje, zapatrywania dotyczące religii, wychowania europejskiego i wyspiarskiego.
Jest także miłość, ważny element każdej powieści sióstr Bronte. Tym razem uczucie rodzi się pomiędzy profesorem a uczennicą, odkrywa nam ono aspekt relacji damsko-męskich ówczesnych czasów.

Powieść czyta się bardzo przyjemnie. Bohaterowie obdarzeni są ciekawymi przymiotami ducha, za to skąpo ich obdarzono przymiotami ciała. Dzięki tym niedoskonałościom, drobnym lub większym rysom, historia jest znacznie ciekawsza.  Sam William i jego wybranka serca nie wypadają zbyt barwnie na tle prześmiewczego Hundsena, który nie pojawia się w książce często, ale za to każda odsłona jego ciekawego charakteru i intrygujących poglądów dodaje pikanterii całej historii.

„Profesor” nie zawiódł mnie, miałam też w pamięci, że jest to pierwsza powieść w dorobku Charlotte Bronte i dałam jej kredyt już na starcie. Dobra lektura.



_____________________

Charlotte Brontë, Profesor, przeł. Katarzyna Malecha, Wydawnictwo MG, 2012, s. 312.

piątek, 18 stycznia 2013

"Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery

Tytuł: Ania z Zielonego Wzgórza
Autor: Lucy Maud Montgomery
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 412
Moja ocena: 6/6














Ania z Zielonego Wzgórza jest pierwszą częścią cyklu o Ani Shirley kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery. Powieść napisana jest przepięknym i barwnym językiem. Montgomery zaczęła pisać powieść w 1905 roku, a ostatecznie Ania z Zielonego Wzgórza została wydana w 1908 roku. 
Któż, by nie znał przygód 11-letniej, piegowatej, rudowłosej dziewczynki o imieniu Ania, obdarowanej bujną wyobraźnią, której nigdy nie zamykała się buzia. W towarzystwie Ani nie było mowy o nudzie. Ten, kto nie czytał książki, to na pewno zna historię Ani Shirley z telewizji. Z uśmiechem na twarzy zabrałam się do czytania książki. Wspaniale było jeszcze raz powrócić do niesamowitego świata Ani. Ania Shirley jest moim ulubionym bohaterem literackim. W dzieciństwie chciałabym być taka jak ona. Ta książka jest dla każdego lekturą obowiązkową!
 
(Całość można przeczytać na blogu)

sobota, 12 stycznia 2013

Perswazje - Jane Austen

Perswazje zostały napisane blisko dwieście lat temu. Myślałby człowiek, że wszystko się zmieniło przez te dwa stulecia, że ludzie są inni. Ale nic bardziej mylnego: Perswazje są chyba najbardziej ponadczasową powieścią Austen. Nikomu, myślę, nie muszę przybliżać biografii tej wielkiej pisarki, i jestem pewna, że macie na koncie chociaż jedną jej powieść. Jak na uczucie wpłynie upływ czasu, kiedy przez osiem lat nie widziało się obiektu swej miłości? Jak zachowuje się mężczyzna, którego duma ucierpiała? Powieść Austen ma dość prostą konstrukcję: Anna Elliott mając dziewiętnaście lat za radą matki chrzestnej odrzuciła oświadczyny młodego wówczas i będącego bez grosza Fryderyka Wentwortha. Po latach spotykają się znów i za sprawą przypadku przebywają w jednym towarzystwie. Czy Anna, ładna, lecz już nie tak młoda, kocha Fryderyka? Czy w dumnym pięknym mężczyźnie tli się krzta uczuć? Oprócz oczywiście siły uczuć głównej pary bohaterów, Austen opisuje również... walkę z upływem czasu. Czas jest dla kobiet mniej łaskawy niż dla mężczyzn, co oczywiste i kobieta nieomal trzydziestoletnia nie może się świeżością równać z nastolatką. O ile kapitan Wentworth po ośmiu latach jest pięknym mężczyzną w kwiecie wieku, kobietom w wieku Anny zaleca się unikania słońca, używanie barwiczki i wybielanie twarzy.
Czytaj więcej na blogu: sprawydomowe.blogspot

czwartek, 10 stycznia 2013

"Niebezpieczne związki" de Laclos Choderlos

Francja XVIII wieku. Para głównych bohaterów, hrabia i markiza, snują intrygę, by zemścić się na jej byłym kochanku. Spisek ma polegać na tym, że hrabia uwiedzie młodziutką dziewczynę i tym samym skompromituje konkurenta. Niewinna początkowo zabawa prowadzi jednak do tragicznego zakończenia.
Oto, co wydawca napisał m.in.:
" Niepokojąca książka. Mistrzowskie studium zła i manipulacji."
Nie mamy tu pięknej, romantycznej miłości, ciepła, czułych spojrzeń. Raczej dziwne rozumienie moralności  oraz zepsucie obyczajów. Ogólny obraz epoki libertynizmu, jaki wyłania się z książki, to właśnie intrygi, zabawa uczuciami, romanse i porzucenia. To tym żył żyła arystokracja Paryża. O tym się mówiło na salonach.
Książka napisana w formie listów. Przyznam, że było to dla mnie niezbyt wygodne w czytaniu. Dokładając do formy dużą ilość bohaterów o francuskich, więc trudnych dla mnie do spamiętania imionach oraz język charakterystyczny dla epoki czyniły lekturę dość mozolną.

piątek, 4 stycznia 2013

Dziwne losy Jane Eyre - Charlotte Bronte






Hmm, w ubiegłym już roku, 2012, udało mi się przeczytać dwie pozycje klasyczne - "Myszy i ludzie" i "Jane Eyre" właśnie. Słabo - muszę się w końcu poprawić ;)

O przeczytaniu historii guwernantki Jane i tajemniczego mrocznego pana Rochestera zaczęłam myśleć bardzo dawno temu, mniej więcej od wtedy, gdy w szkole podstawowej przeczytałam kilka pierwszych tomów Jeżycjady (nie wiem, czy pamiętacie, ale siostry Borejko po kolei czytały właśnie powieść Charlotte Bronte zagryzając jabłkami zagłębione w wygodnym fotelu i przeżywając ogromnie - też tak chciałam ;). Ale jakoś nigdy mi się nie złożyło. W międzyczasie obejrzałam kilka ekranizacji, potem trafiłam na książkę właśnie w takim wydaniu, jak wyżej - kupiłam i owszem, i ... zamiast czytać odłożyłam na półkę, zwłaszcza, że taka trochę grubawa jest ;) I tak by sobie stała jeszcze, gdyby mi jej Iza w październikowym stosikowym losowaniu nie wybrała. Cóż było robić, trzeba się było wziąć za czytanie.

Ach, nie żałuję ani jednej minuty spędzonej na lekturze tej książki! I, co prawie nigdy mi się nie zdarza, specjalnie spowalniałam czytanie, żeby dłużej się delektować. Cudowna książka!

Fabułę każdy chyba mniej więcej zna, nie będę się więc na jej temat rozpisywała ;) Oczywiście w książce wszystkie postaci i wątki są trochę bardziej rozbudowane niż w ekranizacjach, aczkolwiek niektóre z nich były dość wierne. Co mnie zaskoczyło, to zakończenie, bo z reguły filmy kończyły się chwilę wcześniej, bez dopowiedzenia pewnych rzeczy, które nastąpiły po dwóch, zdaje się, latach.

Ale to, co najbardziej fascynujące i co mnie całkowicie urzekło - język, jakim ta powieść jest napisana. Absolutnie fantastyczny - poetycki, piękny, intensywny, 'gęsty'. Jakież wspaniałe użycie wszelkich środków stylistycznych - niektórych metafor czy porównań mogliby Charlotte pozazdrościć romantyczni poeci. Do tego w zasadzie nie ma tam zbędnych słów, scen czy opisów - wszystko ma znaczenie. Największe wrażenie zrobiły na mnie przemyślenia Jane i jej rozmowy z panem Rochesterem. A gdy sobie uświadomimy, że to wszystko zostało napisane ponad sto pięćdziesiąt lat temu, a wciąż jest bardzo aktualne i nie trąci 'myszką', to podziw dla umysłu, wyobraźni i talentu autorki może tylko wzrosnąć.

Książka pochłania czytelnika całkowicie, bardzo trudno się od niej oderwać. I już dawno nie zdarzyło mi się tak intensywnie odczuwać lektury. Od emocji i uczuć skrywanych pod skórą aż kipi, ten żar, który łączy bohaterów niemal parzy przez kartki. Od wyznań pana Rochestera robi się gorąco. Z Jane przeżywamy całą gamę uczuć - rozpacz, bezsilność, smutek nadzieję, rozkwitającą stopniowo radość i miłość. Och, chciałoby się częściej czytać takie książki! I naprawdę tęsknię za takim pięknym językiem literackim, współcześni pisarze niestety zbyt często próbują "zaszokować" (celowo w cudzysłowie, bo czy kogoś to jeszcze szokuje przy takim zalewie?) językiem dosadnym, wulgarnym, potocznym.

Gorrąco polecam! :)

czwartek, 3 stycznia 2013

"Żony i córki"



Saga rodzinna autorki powieści Północ i Południe. Skomplikowane losy dwóch rodzin o odmiennym statusie społecznym oraz barwny obraz angielskiej prowincji w epoce wiktoriańskiej. Molly jest dorastającą córką lekarza w miasteczku Hollingford. Mimo że we wczesnym dzieciństwie została osierocona przez matkę, żyje beztrosko i szczęśliwie. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że jej ukochany ojciec postanawia ożenić się po raz drugi. Molly pogrąża się w rozpaczy. W tym dramatycznym momencie pomocną dłoń wyciąga do niej syn bogatych sąsiadów, Roger… Barwne i wyraziste w swojej różnorodności postacie bohaterów. Ich skomplikowane relacje ukazują stosunki społeczne w XIX-wiecznej Anglii w przededniu nadchodzących zmian obyczajowych i politycznych.



Zarywając noc, bo wstać będę musiała po szóstej, uparcie dokańczałam książkę…



Elizabeth Gaskell to autorka dwóch świetnych powieści, które zajmują w moim sercu ważne miejsce, nie ukrywam, że pierwsza miłość narodziła się po obejrzeniu świetnych ekranizacji, dziś chciałabym Wam opowiedzieć o moich wrażeniach, pierwszych wrażeniach z lektury „Żon i córek”, książki mającej ponad 800 stron a jednocześnie tak wciągającej, że mijają one niepostrzeżenie, jak krajobraz widziany z pędzącego pociągu. W mgnieniu oka. To jedna z tych książek, która powoduje rozdwojenie uczuć, z jednej strony chce się ja skończyć a drugiej strony każda strona przybliżająca do końca napawa smutkiem, że niedługo trzeba będzie opuścić ten świat wytwornych pań, honorowych dżentelmenów, pachnący białymi goździkami i smakujący jeżynami.



„Żony i córki” to coś więcej niż płomienny romans kostiumowy, to przede wszystkim spokojna, nieśpieszna historia sennego miasteczka, gdzie plotkowanie jest głównym zajęciem. W takim miasteczku żyje doktor Gibson ze swoją córką Molly, doktor jest wdowcem ale nie narzeka na swój stan ze swoją dorastającą córką rozumie się tak świetnie, że wiele współczesnych rodzin mogłoby mu tego zazdrościć, jednak młode kobiety to potencjalne zgryzot źródła dla swych ojców i takiego frasunku doświadcza szacowny doktor, uznaje więc(cóż za typowo męska błyskotliwość i logika), postanawia więc powtórnie się ożenić z niezwykle elegancką wdową Panią Krikpatrik de domo Cler o kwietnym imieniu Hiacynta, która również ma córkę. I tak zaczyna się wszystko. Będzie wielka miłość, skandal, szalone zauroczenia, tajemnice, wyższe sfery, ach! Będzie wszystko.



Dziś książki takiej objętości i o takiej tematyce nie cieszą się takim powodzeniem jak niegdyś. Śmiem twierdzić, że absolutnie niesłusznie, ta książka jest bowiem jedną z najlepszych jakie ostatnimi czasy czytałam. Niesamowita mnogość uczuć towarzyszy czytelnikowi w trakcie lektury, zainteresowanie, bezbrzeżna irytacja, smutek i wzruszenie, to tylko niektóre z barwnej palety. Pani Gaskell z realizmem i dokładnością maluje nam obraz życia małego miasteczka, trosk i radości jego mieszkańców.



Autorka zmarła niestety przed jej ukończeniem, wprawdzie znamy kierunek w jakim miała zamiar poprowadzić losy bohaterów, jednak nikt nie porwał się( z tego co wiem, jeśli jest inaczej proszę mnie poprawić) na dokończenie tego dzieła, wiemy tylko że miał miejsce happy end, jednak jak dokładnie do niego doszły, jakie słowa padły pozostawione jest naszej wyobraźni(co zresztą teraz zajmuje me myśli).



Wiele wątków mnie porwało, bo nie da się nie zaangażować w akcję, chyba każdy poczuje gorzki smak łez wzruszenia, czytając o głębokiej miłości Dziedzica do swej żony, autorka opisuje je z niezwykłą subtelnością i delikatnością, nie jest wylewna, ale słowa jakich używa trafią do każdego serca… do mnie przykładowo ten wątek w mini-serialu przemówił w pełni dopiero po przeczytaniu opisów książkowych.
Cudowną postacią jest nowa pani Gibson, jestem pewna ze ją znienawidzicie, jest typem tak irytującym, że pokochacie swoich najbardziej upierdliwych rodziców, uznacie się za dzieci szczęścia i na kolanach będziecie dziękować Illuvatarowi, że nie macie w domu takiej brzęczącej kobiety, która jest tak niezwykle pusta, próżna i pełna hipokryzji oraz wiecznych pretensji. A jednocześnie jej osoba jest opisana z tak celną ironią, że zasługuje to na określenie majstersztyku.
Mogłabym tak pisać i pisać bez końca… bo tyle uczuć, myśli teraz się we mnie kłębi, ale chyba lepiej będzie niż czytać te wypociny chwycicie za w/w książkę. Ja zaś przed snem chyba oglądnę sobie resztę serialu : )
Chciałabym wspomnieć jeszcze o technicznej stronie, która niestety mnie zawiodła, książka nie jest tania… chociaż w porównaniu do niektórych książek branżowych jej cena jest śmiesznie niska, ale niestety proporcjonalnie do jakości wydania jest szalenie wygórowana. Wydana na cieniutkim i lekkim papierze, co jest zaletą bo niewiele waży, obwiozłam ją tam i z powrotem przez dwa województwa i nie czułam jakiegoś dotkliwego ciężaru, to jest niewątpliwy plus. Papier jest bardzo delikatny, cieńszy mam tylko w domowym wydaniu Pisma Świętego. Ale grzbiet! Uniknąć zmarszczek, czy o zgrozo!! Złamań grzbietu można tylko czytając książkę pół-otwartą co w okolicach połowy jest niemalże niemożliwe. Jeśli nie jest się osobą cierpiąca na fetysz gładkiej okladki i inne neurozy jak autorka tego tekstu jest to chyba awykonalne. A być może jestem w blędzie, ale uważam, że książka kosztująca 49.90 złotych(polskich nowych) nie powinna być do jednokrotnego wydania i nie powinnam drżeć, że mi się rozsypie w rękach. Oraz nie powinnam układać chytrego i przebiegłego planu ukrycia jej w tylnych rzędach biblioteczki, żeby nie dorwała się do niej moja Mateczka(nota bene ofiarodawczyni tego kruchego woluminu) która mogłaby sprawić, że książka się ciut zużyje… nie kupiłam eksponatu muzealnego, ale tak muszę ten drogi mi(nie ze względu na cenę akurat) tom traktować.
Tłumaczenie jest bardzo dobre, chociaż w trakcie lektury miałam drobne zastrzeżenia, ale umykają wobec ogromu pozytywnych wrażeń :)
Jednak nie ocenia się książki po okładce, na pewno nie po sposobie wydania, ta książka jest tak świetna, że jej treść przysłania wszelkie niedoskonałości wydania. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze skusi się na podróż do XIX wieku

Znowu Bronte

Losy kobiety walczącej o niezależność w świecie, gdzie w oczach społeczeństwa i w świetle prawa żona jest jedynie własnością męża. Pojawienie się we dworze Wildfell Hall pięknej i tajemniczej wdowy wywołuje huragan plotek wśród okolicznych mieszkańców. Czy młoda kobieta skrywa jakiś mroczny sekret? Nikt nie może uciec przed przeszłością...


 Macie czasami uczucie, że nie pasujecie do swojej epoki? Ze urodziliście się co najmniej o 150 lat za późno? Ja miewam tak często, dlatego tym chętniej sięgam po powieści. Bardzo cenię Twórczość Sióstr Bronte, moja faworytką pozostają „Dziwne losy Jane Eyre”, ale widzę, że „Lokatorka Wildfell Hall” będzie następna na liście, chociaż zatrważająco długo gościła na mojej liście „teraz czytam” to w rzeczywistości, gdy się za nią naprawdę zabrałam poszło piorunem. Bo nie mogło być inaczej.

Książka to klimatyczna opowieść o tym jak do jednego z dworów wprowadza się tajemnicza kobieta z synem. Wszyscy mają ją za wdowę, jednak dosyć szybko po okolicy rozchodzą się plotki o jej niemoralnym prowadzeniu w przeszłości, na nieznajomą unosi się aura skrywanej tajemnicy, Helena maluje obrazy, które wysyła na sprzedaż do Londynu, ale nie podpisuje się prawdziwymi inicjałami, mętnie się tłumacząc. Tymczasem Gilbert młody mężczyzna traci dla sąsiadki głowę. Stara się do niej zbliżyć, gdy ona mu to utrudnia wykorzystuje do tego jej syna, który najwyraźniej potrzebuje męskiego towarzystwa, gdyż Helena sprawia wrażenie nadopiekuńczej. Okazuje się, że Helena nie odtrąca Gilberta bez powodu, sama też do niego czuje ale ze względu na swoją przeszłość nie chce chłopakowi utrudniać życie, daje mu do przeczytania swój dziennik z czasów gdy była mężatką. Gilbert chyba nigdy nie spodziewał się czego się dowie.

Początkowo obawiałam się, że będzie to powieść epistolarna za czym nie przepadam za bardzo, szczęście moje obawy były przedwczesne, autorka zastosowała kilka rodzajów narracji(w tym również listy), z każdym rodzajem radząc sobie świetnie, na pewno nie zrazi nas narracja, chociaż próżno oczekiwać tutaj adrenaliny jak w thrillerze czy kryminale, to jest zaleta powieści XIX-wiecznych, wszystko tchnie spokojem, pozbawione jest tej znanej nam z codzienności  bieganiny. Tutaj światem rządzą ugruntowane, może się wydawać od wieków konwenanse. W tym świecie kobieta jest zagubioną, słabą istotą zdaną na łaskę mężczyzn, dla której jedyną szansą na dobre życie jest zamążpójście. Przykład bohaterki pokazuje jak łatwo było w ten sposób wpaść w pułapkę, przecież Helena nie była szczęśliwa w małżeństwie, jej dzienniki pokazują ile przeszła, ile wycierpiała, jakiego heroizmu wymagała od niej decyzja by porzucić męża i rozpocząć nowe życie. Jakiż to ogromny kontrast w porównaniu do dzisiejszych czasów gdy małżeństwa rozpadają się z błahych powodów i takie rozejście nic nie znaczy.
Siostry Bronte, same będący dosyć postępowe w swoich książkach kreują fascynujące żeńskie postacie, silne, takie które walczą o siebie, o swoje szczęście i przyszłość, a nie pozwalają nieść się życiu, jak bezwolne liście rzucone do strumienia. Helena jest bez wątpienia kobietą która wyprzedza swoją epokę, z jej charakterem ułożyłaby sobie życie w każdych czasach.

Co tu dużo mówić książka to nie tylko ciekawa opowieść o życiu w XIX wieku, konwenansach, małżeństwie, ale także opowieść o pięknej miłości, nie takiej spektakularnej jak z hollywoodzkiego filmu, ale takiej normalnej, codziennej.

Osobiście bardzo książkę polecam…

"Cranford"

Cranford to nie tyle powieść, co zbiór szkiców, swego rodzaju album nostalgicznych obrazków z życia niemłodych kobiet – panien i wdów – z prowincjonalnego miasteczka w XIX-wiecznej Anglii. Ich życie zorganizowane jest według kodeksu wykwintnej oszczędności, całą zaś wolną od zasad przestrzeń wypełniają czarujące dziwactwa bohaterek, ich snobizm i niedorzeczne obyczaje.

Błyskotliwie uchwycone ograniczenia społeczne są zarazem źródłem wielu trosk. Zajmowana przez damy pozycja jest na tyle wysoka, by uniemożliwić im pracę zarobkową, nie zapewnia im jednak wystarczającego dochodu, by mogły żyć niezależnie.

Na kartach tego utworu Gaskell w pełni zademonstrowała swój niesamowity talent budowania opowieści wokół wydarzeń dnia codziennego oraz umiejętnego operowania suchym humorem równoważonym idealnie wymierzoną szczyptą tragedii. Udało jej się ponadto stworzyć galerię niezapomnianych postaci, z których każda „ma własną indywidualność – żeby nie powiedzieć ekscentryczność – całkiem nieźle rozwiniętą”. Jest to bowiem przede wszystkim opowieść o kobietach: o ich zainteresowaniu pozycją społeczną, konwenansami i modą, lecz także o ich zainteresowaniu sobą nawzajem.

Cranford to powieść niezmiernie zabawna, miejscami nieopisanie smutna, to książka o dobroci i o tym, że „uczciwe życie przysparza przyjaciół”. Przez niektórych uważana jest za kobiecą odpowiedź na Klub Pickwicka.

Wydanie zawiera także dwa niepublikowane dotąd w Polsce szkice: Poprzednia generacja i Klatka w Cranford.


 Cieszy mnie to, że w Polsce widać powrót do klasyki. Coraz więcej wydawnictw dochodzi do wniosku, że warto wydawać dzieła sprawdzonych autorów sprzed stuleci. Cieszy  mnie zwłaszcza powrót do Gaskell, która dawno, dawno temu była w Polsce wydana, ale jej jedyna książka(wydana w Polsce), właśnie Panie z Cranford chodziła po allegro w astronomicznych cenach. Nie dla przeciętnego czytelnika. Dlatego podskoczyłam z radości, gdy tłumaczka Pani Katarzyna Kwiatkowska napisała do mnie pewnego pięknego dnia. Właśnie w sprawie Cranford. Gdy książkę powitałam  domu, natychmiast wylądowała przy łóżku, do jak najszybszego przeczytania. A ja raczyłam się przemiłą dedykacją. Za którą, i za książkę ślicznie dziękuje.
Niestety jestem tak chamska i bezczelna, że gdy książka mi się nie podoba nie mam, a raczej nie miałabym skrupułów aby to bezwstydnie wysmarować.

Na szczęście jednak, wiedziałam, że to mi nie grozi, zdążyłam już na tyle poznać autorkę, ze wiedziałam iż Jej styl mi całkowicie odpowiada. Zresztą jestem również pod  wpływem doskonałego serialu produkcji BBC, który luźno opiera się  na  motywach opowiadań Gaskell o paniach z Cranford. Można spokojnie przeczytać najpierw książkę, serial jest zrobiony w taki sposób, że i tak będziemy miały niespodzianki.

Cranford to babiniec, mieszkają tu głównie stare panny, lub bezdzietne wdowy, które żyją w swoim świecie, nie zważając na zmieniające się mody, obyczaje.  Ich światem jest Cranford. Dobrze się czuja w swoim gronie, chociaż nie obce są im drobne niesnaski, ich losy wbrew pozorom pełne są małych, lub większych dramatów, tragedii, jednak nic nie jest w stanie ich złamać. Żyją skromnie, oszczędzają na świecach, dbają o przyzwoitość do tego stopnia, że pomarańcze spożywają w swoim pokoju.

Pani Gaskell stworzyła szereg przeciekawych postaci, które dodatkowo nabierają barw gdy dołoży się im twarz aktorki odtwarzającej ich rolę w filmie.
Mamy więc pannę Jenkyns, noszącej dumne imię Deborah, która jest strażniczką przyzwoitości Cranford, dba bardzo o to co wypada. Jej siostra – panna Matty jest nieco bardziej „swobodna” w swoim życiu przeżyła swoją nieszczęśliwą historię miłosną, jest niesamowicie prostoduszna i do szpiku kości prawa. Do tych dwóch pan w odwiedziny przyjeżdża panna Smith, która jest narratorką, wprowadza nas do Cranford i przedstawia resztę towarzystwa. Poznamy więc damę, nieco wyżej urodzoną od swych przyjaciółek, która ma bzika na punkcie swego pieska, inna Pani ma hopla na punkcie swojej krowy, której sprawiła nawet flanelową piżamę.
Każda z bohaterek powieści ma swój niezapomniany charakter, charakterystyczny styl wypowiedzi, system wartości.

Mimo, że książka ma niewiele ponad dwieście stron, zapada się w nią niczym w puchowe, cieplutkie piernaty, jest niczym filiżanka gorącego kakao, rozgrzewa, ociepla, niesie ze sobą wiarę, że wszystko się ułoży. Książka także wzrusza, ale także w chwilach wzruszeń grzeje serce. Już teraz wiem, że książki na półkę nie odłożę, ma leżeć przy łóżku, abym mogła do poszczególnych opowiadań wracać gdy będzie mi źle. Ciężko o książkę która z takim wdziękiem łączy humor, sarkazm, ironię z odpowiednią dawką wzruszeń.

Naprawdę gorąco polecam

"Wielki Gatsby"

Świetnie napisany, klasyczny thriller z 1925 roku. Akcja rozpoczyna się na początku XX wieku. Jest czas prohibicji. Rodzi się zorganizowana przestępczość… Po wojnie następuje wielki kryzys. Podział na ofiary i beneficjentów krachu gospodarczego staje bardzo wyraźny. Główny bohater Jay Gatsby jest oficerem zasłużonym w czasie wojny. Jego nie jasna przeszłość staje głównym wątkiem powieści. Akcja nabiera tempa i następuje kilka nieoczekiwanych zwrotów…

Książkę czyta sprawdzony w tej roli aktor Antoni Rot. Jego interpretacje są zawsze wciągające i ciekawe, a głos jakby stworzony do tekstów "z dreszczykiem". Specjalnie skomponowana muzyka, stylizowana na okres narodzin jazzu, dodaje całości odpowiednią atmosferę.


 Audiobooki wróciły do mych łask drodzy Państwo. Jeśli mól książkowy jest jednocześnie człowiekiem renesansu, to nie ma wyjścia. Audiobooki to jedyne wyjście, można haftować, gotować, piec, uprawiać nornic walking, rób zwykły rowering i jednocześnie na moment nie porzucać lektury. Książka „Wielki Gatsby” chodziła za mną długo, słyszałam że to znana książka, ale z braku tej książki na półce odkładałam lekturę na wieczne „jutro”. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafił w me łapki audiobook. I niezwłocznie załączyłam. Słuchałam haftując, łażąc po okolicy oraz usypiając.

Przenosimy się do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, dwudziestolecie międzywojenne, czasy prohibicji a więc okres podczas którego powstanie wiele fortun, zaroi się od nuworyszów, jednak autor daje jasne przesłanie „pieniądze szczęścia nie dają”.

Losy Johna Gatsby`ego poznajemy z relacji jego sąsiada i jak się okazuje jedynego przyjaciela.  Gatsby – weteran z czasów wojny w tajemniczy sposób doszedł do ogromnej fortuny, jest odpowiednikiem dzisiejszego celebryty, ma ogromny, luksusowy dom, wyprawia w nim regularnie gigantyczne przyjęcia na których wydaje się bawić całe miasto, lepsza jego część – na pewno. Ma własny samolot, luksusowe auto oraz ogromną bibliotekę. Jest jeden problem, po mieście krążą sprzeczne plotki na jego temat, opowiada się nawet jakoby zabił człowieka. Tymczasem Gatsby przybył do miasta w jednym celu, aby odzyskać miłość swojego życia, kobietę dla której zgromadził takie bogactwo, chce być jej godzien. Tylko, że ta kobieta ma już męża, ma dziecko, czy z tego może wyjść coś dobrego?

Książka nie jest jakoś szalenie emocjonująca, jest niespieszna, narracja jest prowadzona leniwie, jakby po okropnościach wojny, codziennych emocjach Autor nie chciał dodatkowo czytelnika stresować. Książka MOŻE sprawiać wrażenie nudnej, ale moim zdaniem broni się ciekawą fabułą, nie musi to znaczyć, że na każdej stronie pada trup a czytelnik przeżywa każdą stronę. Podobał mi się niesamowicie opis miłości Gatsby`ego i Daisy, tym bardziej że patrzymy tym razem z męskiej perspektywy. Niesamowicie to motylkowe….

Mimo, że dosyć długo tej książki słuchałam, bo jakoś nie wciągnęła mnie początkowo historia, to jednak mimo wszystko uważam ją za ciekawą wycieczkę do Nowego Świata do sfer pięknych i bogatych ludzi, którzy otrzymali wszelkie możliwe dobra materialne, ale są ubodzy duchem, bezduszni, zimni i sztuczni jak PCV.


Pozwolę sobie kilka słów na temat samej jakości audio wtrącić. To mój czwarty audiobook w życiu i chyba  najlepszy pod względem interpretacji i jakości. Pan Antoni Rot, który jest lektorem, ma nie tylko niesamowitą barwę głosu, ale także sobie świetnie radzi z interpretacją, potrafi oddać wzniosłe emocje, jak również odegrać pustą lalunię, tak że widzimy słodziutką blondyneczkę odzianą w róż. Mam nadzieję, że to nie będzie ostatnia książka w interpretacji Pana Antoniego z którą będę miała do czynienia.
Dodatkowo audiobook został wyposażony w klimatyczną ścieżkę dźwiękową dzięki której możemy jeszcze intensywniej wczuć się w klimat powieści.


Audiobook można pobrać tutaj, aby w zależności od prędkości łącza dosyć prędko móc zacząć słuchać.

Anna Karenina

Anna Karenina wiedzie dostatnie, stabilne i nieco nudne życie u boku dużo starszego męża. Piękna młoda kobieta spełnia się jako matka, ale nie stroni też od przyjęć, jest uwielbiana na petersburskich salonach. Spokój znika wraz z pojawieniem się hrabiego Wrońskiego, który wprowadza w życie Anny namiętność, jakiej nigdy nie zaznała. I zniszczenie, którego nie da się cofnąć. To ponadczasowa powieść o uczuciu, które od początku było skazane na potępienie. Uczuciu, dla którego Anna poświęciła wszystko. Powieść Tołstoja po raz kolejny inspiruje Hollywood. Reżyser Joe Wright tworzy pełen rozmachu pejzaż rosyjskich elit. Keira Knightley jako Anna Karenina i Jude Law w roli jej męża - megagwiazdorska obsada pozwala na nowo odkryć najpiękniejszą rosyjską historię miłosną.



 Gdy dowiedziałam się, że niebawem na ekrany wejdzie Anna Karenina, zapragnęłam oglądnąć. Uwielbiam filmy kostiumowe! Żeby należycie ocenić film, chciałam mieć gruntowną znajomość książki, już raz robiłam podejście do tego dzieła Lwa Tołstoja, działo się to w zamierzchłych czasach, szkoły średniej, po oglądnięciu ekranizacji z Sophie Marceau. Niestety… książka mnie pokonała, raz, drugi i kolejny. Tym razem postanowiłam dać jej ostatnią szanse, bo przecież „Wojna i pokój” bardzo mi się podobała, ile ja nocy zarwałam rozmyślając na głupotą panny Rostowej.  Więc dlaczego „Anna Karenina” miałaby nie zaangażować mnie tak mocno w swoją treść.

Każdy, chociaż ze słyszenia zna fabułę Anny Kareniny. Chociaż paradoksalnie, teraz mam problem z podaniem jej w skróconej wersji, tak, aby nic nie spłycić, nie sprowadzić tej historii do losu kobiety, która rzuca męża. To jest bardzo wielowątkowa powieść, wielość bohaterów, wielość problemów, sprawia że nie można tego streścić w jednym zdaniu. Chyba, że będzie to zdanie, że „powieść ta jest o życiu”.
Książka zaczyna się problemami Daria Obłońska, de domo Szcerbacka, dowiedziawszy się o tym, że mąż ją zdradza, postanawia go porzucić. Nie może pogodzić się z tym, że straciwszy radość życia, zdrowie i urodę na rodzeniu i dbaniu o dzieci, nie dość, że nie czuje mężowskiej wdzięczności, nie czuje się doceniona, to jeszcze została upokorzona zdradą męża. Mężem Darii, zwanej przez bliskich Dolly jest Stiwa, brat Anny Kareniny, żony wysokiego urzędnika, budzącego respekt, nie tylko w stolicy, ale i w Rosji, jako takiej. Anna przyjeżdża do Moskwy, aby ratować małżeństwo brata. Nie zdaje sobie sprawy, że ta podróż odmieni jej życie. Docierając do Moskwy, na dworcu po pierwsze poznaje Wrońskiego, swoją miłość i zgubę oraz jest świadkiem śmierci mężczyzny, pod kołami pociągu. Oba te wydarzenia wycisną piętno na życiu kobiety. Chociaż gdyby nie Wroński, nic by się nie stało. Anna godzi bratową z bratem i tuż przed wyjazdem udaje się na bal, na którym znów spotyka Wrońskiego. Wrońskiego w którym kocha się siostra Dolly – Kitty. W Kitty zaś kocha się Lewin(zwany przeze mnie, notorycznie Leninem :P ). Kitty adorowana przez przystojnego lekkoducha – Wrońskiego, odrzuca oświadczyny, dobrego, ale poczciwego Lenina, vel. Lewina. I tu się wszystko zaczyna walić. Lewin zrozpaczony, wraca na wieś. Anna wraca do Petersburga, za nią podąża Wroński, co zaś sprawia, że Kitty pogrąża się w melancholii graniczącej z rozpaczą. Anna odkrywa, że nie żyła do tej pory naprawdę, spętana konwenansami, starszym o dwie dekady męzem. Dochodzi do wniosku, że życie bez miłości to nie życie. Broni się, pamięta o tym, ze ma syna, że wikłając się w romans, zostanie wypchnięta poza nawias społeczeństwa. Ale Wroński walczy o nią ze wszystkich sił. I tak zaczyna się stopniowa degrengolada.

Świat się zminił, na tyle, że kobieta porzucająca męża nie spotyka się z ogólnym potępieniem, jednak wbrew hasłom o równouprawnieniu i manifestom feministek, kobieta, która porzuca dziecko spotyka się z potępieniem społecznym.  Anna dodatkowo żyje w czasach, gdy rozwód równa się ostracyzmowi, jej jednak się wydaje, że jej szczera miłość zwycięży świat.

Czytając tą książkę zrozumiałam, dlaczego wcześniej ta książka mi nie podeszła, ja szukałam wtedy bohaterów, których będę kochała, lub potępiała, nie mogłam zgodzić się na półśrodek. Czytając „Annę Kareninę” jako naiwna nastolatka, dopuszczałam istnienie szarości, ale najwyraźniej preferowałam jasny podział białe – czarne. Tymczasem Tołstoj konstruuje złożonych bohaterów, to co uwiodło mnie w „Wojnie i pokoju”, zostało również zastosowane w „Annie Kareninie”. Ludzie nie są do gruntu dobrzy, ani do szpiku kości źle. W jednej chwili dokonujemy wielkich czynów, po to, aby w następnej sekundzie, po ludzku upaść. Dopiero teraz dostrzegłam to w tej książce.
Jestem przekonana, ze doświadczycie całej gamy, silnych emocji. Najpierw strasznie wkurzał mnie Wroński. Typowy złoty chłopiec, lekkoduch. Facet pewien swoich powabów, bezczelnie wykorzystujący naiwność panienek. Za samo to podejście, miałam ochotę zdzielić go po facjacie. Podobnie Kitty, byłam zła, że w pogoni za kanarkiem, przeoczyła wróbla, o ile Kitty mogłam usprawiedliwić, wydawało jej się, że kocha Wrońskiego. Więc miała wyjść z tego którego akurat ma w garści? Dyskusyjne. Ale denerwowało mnie jej zachowanie. Gorąco współczułam Annie i Lewinowi. Annie, bo wyswatana głupio przez ciotkę, żyje z człowiekiem, którego nie kocha. Po tylu wspólnych latach jest do niego przywiązana, ale gdy w jej życiu pojawia się miłość dostrzega pustkę, widzi jak marną namiastką jest przywiązanie. Lewina mi szkoda, bo kocha Kitty i chociaż jest świadomy własnych niedostatków, przekonany o własnej niedoskonałości i ma strasznie niskie mniemanie o sobie, zbiera się na odwagę i bach! Zostaje odrzucony. Zostaje samotny, odarty ze złudzeń, ma pretekst do zadręczania się kompleksami.

Później wszystko się odwraca. Jest mi szkoda Wrońskiego, który owszem, był lekkoduchem, ale ulega miłości a jeszcze musi znosić fochy Anny. Kitty jest w depresji, zaczyna pojmować, że nie kochała Wrońskiego i być może popełniła nieodwracalny błąd odrzucając Lewina którego widzi w superlatywach i zaczyna rozumieć, czym jest miłość.
A Lewin jest tak wkurzający, gdy unosi się honorem i postanawia nie widywać się z Kitty, aby nie rujnować jej spokoju, bo przecież „Ona powiedziała”. Mój Boże, że też mężczyźni zaczynają przejmować się tym co do nich, kiedyś tam powiedziałyśmy, zawsze wtedy kiedy nie trzeba. Kiedy trzeba działać, brać sprawy w swoje ręce, kuć żelazo póki gorące, to się zamieniają we wstydliwe i honorowe mimozy. Najpierw trzeba tak myśleć, najpierw!! Jak zawracają nam w głowie. Później, takie zachowanie jest bardzo niewskazane!!
A Anna, w pewnym momencie będziecie mieli ochotę nią potrząsnąć. Staje się tak wredną postacią, tak kapryśną, jak teściowa, albo baba w ciąży, złośliwa, pełna goryczy. Z wiecznymi pretensjami, każdemu przypisuje niskie intencje. Oczywiście, jesteśmy w stanie, do pewnego stopnia to wytłumaczyć, ale jednak życie z takim człowiekiem to dramat. Ona ma pretensje do garbatego, że ma dzieci proste. Oskarża społeczeństwo o reakcję, której wcześniej, przed porzuceniem się sama spodziewała, oskarża Wrońskiego o to, że nie spędza z nią każdej wolnej sekundy. I oczywiście  podejmuje ostateczną decyzję, również na złość Wrońskiemu. Dorosła kobieta, matka dzieciom.

Tołstoj stworzył monumentalne dzieło, książkę która owszem może niektórych fragmentami znudzić, bo i ja się przyznam, że niektóre rozdziały czytało mi się z większym trudem, gdy tymczasem niektóre połykałam jednym tchem.

Zanudziłam Was pewnie tym długaśnym tekstem, ale emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury, musiały, chociaż w jakiejś części znaleźć ujście. Padło na Was… wybaczcie ;]

Chciałam was gorąco zachęcić do dania szansy tej książce, chociaż wiem, że wiele z Was już ją uwielbia. Teraz i ja dołączam do grona wielbicieli tej powieści Tołstoja. Będę mogła z czystym sumieniem pójść zobaczyć jak współcześni twórcy poradzili sobie z filmową adaptacją, tej niełatwej książki. Na pewno będzie to ciekawe doświadczenie, bo ta książka jest trudna w przeniesieniu na ekran, ma mało dialogów, więcej świata wewnętrznego bohaterów, ich przeżyć, obserwacji, pragnień.

Na moim zadupiu premiera dopiero w połowie grudnia. Będę czekała cierpliwie.


Tym razem - wyjątkowo, okładka nie jest okładką mojego wydania, bo ja mam dwutomowe. Pierwszy tom od  Sasa, drugi  od Lasa. To wydanie widziałam w empiku, ale nie kupiłam, między innymi dlatego, że jest fatalnie wydane, tak pokaźna książka  wydana w jednym tomie i w miękkiej okładce, będzie jednorazowego czytania. 

"Agnes Grey"

Pierwsze polskie wydanie. Co znaczyło być guwernantką - inspirowana prawdziwymi przeżyciami autorki opowieść o trudach i upokorzeniach doświadczanych przez kobiety zmuszone trudnić się tą profesją – jedyną, możliwą dla szanowanej, niezamężnej kobiety w dziewiętnastowiecznej Anglii. Agnes nie ma wyboru. Trudna sytuacja finansowa rodziny zmusza Agnes do objęcia posady guwernantki. Ma nadzieję, iż pamięć o tym, jaka była w dzieciństwie pomoże jej nawiązać kontakt z podopiecznymi. Jednak dzieci okazują się niesforne, a pracodawcy wyniośli i nieuprzejmi. Czy objęcie posady u innej rodziny przyniesie jej odrobinę szczęścia?



 Powieści sióstr Bronte zna i kocha cały świat. W Polsce dopiero od niedawna możemy poznać  dobrze twórczość tych sióstr. Wcześniej dostępne były tylko „Wichrowe Wzgórza” i „Dziwne losy Jane Eyre”. Ostatnie 1,5 roku było łaskawe dla wielbicieli powieści  wiktoriańskiej, „Agnes Grey” to  powieść najmłodszej siostry Bronte – Anny.  Odkładałam lekturę w czasie, bo czytałam wiele opinii, według których czyta się książkę ciężko, jest podobno męcząca i ogólnie nic specjalnego.

Zdziwiły mnie te opinie, bo  z tego co czytałam to opowiadania o pracy guwernantek były ciekawy, wszak kobiety te nie miały lekkiego życia, ich pozycja w domach była różna, niektóre były prawie członkami tych rodzinne, inne spychano na margines. A niezależnie od sytuacji miałam zagwarantowane, poznanie od kuchni tak zwanych dobrych domów i zachowań dzieci w XIX wieku. Dodatkowo w książce miał być wątek miłosny, byłam bardzo ciekawa. O życiu guwernantki w Polsce wiedziałam co nieco dzięki biografiom Marii Skłodowskiej – Curie, która zanim wyjechała do Paryża przez kilka lat uczyła po domach. Wiedziałam więc, że los nauczycielki nie tylko dziś nie jest lekki, wiązał się już wtedy z ciężką pracą, koniecznością posiadania niewyczerpanych pokładów cierpliwości, płaca nigdy nie była adekwatna do wysiłku włożonego w wykonanie pracy. I wbrew pozorom posada nauczyciela nie wiązała się z szacunkiem społeczeństwa.  Ale może tylko w Polsce tak jest/było, wszak wiadomo, że u nas zawsze inaczej.

Tytułowa bohaterka – Agnes, to dziecko mezaliansu, jej matka miała pecha posłuchać głosu serca i wyjść za mąż z miłości, za mężczyznę, który nie dorównywał jej pozycji. W efekcie Rodzina skazała ją na ostracyzm. Jakby na złość krewnym małżeństwo jest szczęśliwe. Państwo Grey żyją biednie, ale szczęśliwie, nie przelewa im się, ale towarzyszy im miłość, szacunek i rodzinne ciepło. 
Agnes widzi kiepską sytuację materialną rodziny i postanawia pomóc, jedyne co może robić to uczyć. Postanawia zostać guwernantką.  Nie ma pojęcia o realiach, dlatego buduje zamki na lodzie, marzy o prowadzeniu dzieci do Wiedzy, wzbudzaniu w nich pasji, nowych zainteresowań, w ciepłej rodzinnej atmosferze.
Niestety rzeczywistość jest daleka od jej marzeń…
Nie wiem dlaczego tyle osób mówiło, że to trudna książka, że jest nudna. Ja się nie nudziłam, wręcz przeciwnie, czytałam jak zahipnotyzowana. Czytając o przeżyciach Agnes, żywo to wszystko przeżywałam. Wystarczyło wczuć się w jej sytuację,  młoda, niedoświadczona dziewczyna na łasce obcych ludzi…  jej nadzieje zawiodły, plany nie wypaliły a dodatkowo tęskni za bliskimi.

Moim zdaniem to jedna z lepszych książek sióstr Bronte, owszem nie dorównuje „Dziwnym losom” które w mojej prywatnej hierarchii są najwyżej, ale tłumaczę sobie to tym, że pisane były przez inną siostrę i skupiają się bardziej na życiu codziennym guwernantki, mniej na jej życiu uczuciowym, chociaż to przecież również jest.

"Profesor"

Pierwsza powieść Charlotte Brontë, wydana w Anglii dopiero po śmierci autorki. Głównym bohaterem i narratorem jest ambitny młody mężczyzna, który wszystko, do czego doszedł, zawdzięcza jedynie własnej pracy. William Cromsworth odrzuca swe arystokratyczne dziedzictwo i wyrusza do Brukseli, by tam znaleźć szczęście. Zostaje nauczycielem języka angielskiego w szkole z internatem dla młodych panien. W książce tej znajdziemy wątki autobiograficzne. Charlotte Brontë, podobnie jak jej bohater William, uczyła angielskiego w szkole w Brukseli. I podobnie jak on doświadczała miłości. Jednak jej obiektem był żonaty właściciel szkoły, co nie mogło zakończyć się happy endem. Niezwykła opowieść o miłości a zarazem krytyka relacji damsko-męskich, które w epoce wiktoriańskiej niejednokrotnie sprowadzały się do walki o dominację. Pytanie tylko, czy tak wiele do dziś się zmieniło?


 Lubię klasykę, zwłaszcza klasykę angielską… Siostry Bronte, niedocenione, niewydawane przez długi czas w Polsce, mają markę. Niektóre książki tych trzech kobiet, są lepsze, inne słabsze, jedne są bardziej sławne, inne niemalże nieznane. Cała panorama, chociaż tych książek nie ma znowu niewiadomi ile. Niektórzy zachwycają się „Wichrowymi wzgórzami”, ja osobiście, nie jestem jakąś wielką fanką. Owszem czytałam, ale mnie nie zachwyciło. Natomiast „Dziwne losy Jane Eyre” mnie podbiły, uwielbiam tą książkę, to jedna z lepszych powieści jakie czytałam, masa emocji, motylki – książka idealna. Burzliwa, emocjonująca, po tej powieści moje oczekiwania wobec powieści Autora noszącego nazwisko Bronte wzrosły. I zabrałam się za „Villett”. Kupiłam za bajońską sumę na allegro, tylko po to, aby porzucić ją po kilkudziesięciu stronach. Mało książek mnie tak znudziło….

Miałam obawy co do „Profesora”, opis fabuły niebezpiecznie przypomniał to co zapamiętałam  z „Vilette”, czy Autorka zrobiła kopię swojej powieści? Czy napisała tak samo, o tym samym tylko z męskiej perspektywy? Bałam się, na początku – ale zaczęły się pojawiać pozytywne recenzje, więc oczekiwania się wyzerowały.
William Cromsworth kończy szkołę, jest bez grosza przy duszy, zależny całkowicie od swoich zamożnych krewnych staje przed wyborem tragicznym. Albo poślubi jedną ze swych kuzynek(ma pełną swobodę wyboru) i dostanie dochodową prebendę, albo wujowie odetną mu dotacje a on będzie mógł parać się kupiectwem, na łasce swego starszego brata, który również wyrzekł się wujostwa. William wybiera pracę u brata. Brat nienawidzi wujów, ale myli się czytelnik który pomyśli że wspólne antypatie zbliżą braci. Nic bardziej mylnego, starszy brat pogardza Williamem i daje mu to odczuć, upokarza chłopaka przy każdej okazji, traktuje jak zawadzający grat. Dlatego skoro tylko nadarzy się okazja William wyjeżdża za granicę, aby tam znaleźć pracę, która pozwoli mu się utrzymać. Trafia do Brukseli i przypadkiem dostaje pracę nauczyciela angielskiego w szkole dla paniczów, tam musi zdobyć respekt chłopców. Późnie znajduje dodatkowe zajęcie, wykładanie w szkole dla panien, po sąsiedzku, tylko że panienki trudniejsze w obyciu są niż panicze.

Wiemy, za Charlotta Bronte lubiła wplatać w swoje powieści wątki autobiograficzne, czy więc Williama czeka nieszczęśliwa, niemożliwa do spełnienia miłość? Przekonajcie się sami.
Słyszałam opinię, że „Profesor” jest o wiele lepszą powieścią niż „Agnes Grey” nie chciałabym umniejszać wartości „Agnes” ale faktyczne „Profesora” czyta się lepiej, przyjemniej. Ja bardziej się angażowałam, czytało mi się bardzo szybko i płynnie. Może nie przeżywałam takiego sztormu emocji jak przy losach Jane Eyre, „Dziwnym losom” ciężko dorównać.
Jedyne co mnie denerwowało podczas czytania „Profesora” to dużo wstawek z francuszczyzny, rozumiem, że Autorka chciała zaznaczyć kiedy bohater mówi w ojczystym języku, a kiedy posługuje się francuskim, ale nie wiem czemu miało to służyć. Sama nie znam francuskiego, nie mam pojęcia jak się go czyta, więc musiałam co chwilę zerkać na dół strony, aby zrozumieć o czym mowa.  Powtórzę, nie wiem czemu mają służyć wstawki z obcego języka…
To jedyna wada jaką znalazłam w tej książce, jedyne co mi przeszkadzało! Całą książkę oceniam bardzo pozytywnie, lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, że klasyka wcale nie jest przebrzmiała, jest jak Lenin – wiecznie żywa ;] Polecam ją wszystkim którzy lubią niespiesznie dobre książki.



środa, 2 stycznia 2013

"Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Bronte


To moje pierwsze od dawna spotkanie z klasyką. I pierwsze z Charlotte Bronte. Bardzo udane.
Życie tytułowej bohaterki nie było usłane różami. Od pierwszych stron przeraża sposób traktowania młodych, ubogich dziewcząt w wiktoriańskiej Anglii. I to w imię ich dobrego wychowania! Samotność, bieda, głód. Brak miłości, zrozumienia, wsparcia...
Na szczęście w  kolejnych latach los okazał się nieco łaskawszy dla Jane. Znalazła zadowalającą posadę nauczycielki, odnalazła bliskich krewnych, a wreszcie możliwość życia u boku ukochanego mężczyzny, choć ich miłość natrafiała na wiele niebezpiecznych raf.
Narratorką jest tytułowa bohaterka, która nie raz zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Sprawia to wrażenie ciepłej, miłej rozmowy. Uroku powieści dodają barwne postacie, piękne opisy krajobrazów. Jest miłość, tajemnica, zaskakujące zwroty akcji, co powoduje, że czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Recenzja także na moim blogu, zapraszam:)