wtorek, 26 lutego 2013

Anne Brontë Agnes Grey.

„Nie szukam ideału. Nie mam do tego prawa, bo mnie samemu wiele brakuje do doskonałości”. 
Klasyka literatury nigdy nie była gatunkiem do, którego by mnie jakoś specjalnie ciągnęło . Choć książki takich autorów jak Dostojewski , Tołstoj  czy Austen to  pewnego rodzaju kanon ja jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z tymi tytułami. Doszłam jednak do wniosku , że najwyższy czas nadrobić  zaległości.  Jednym  z moich   czytelniczych celów na 2013 r  jest przeczytanie wszystkich dzieł autorek o nazwisku
Brontë. Mam za sobą lekturę książki "Wichrowe Wzgórza" tak więc pierwszy krok został już wykonany. Pora zrobić kolejny  aby móc przekonać się czy powieści sióstr , które ceni wielu czytelników na całym świecie spodobają się także i mnie. Tak więc gdy tylko dowiedziałam się, że kolejna nie wydana dotąd w naszym kraju powieść najmłodszej z sióstr niebawem pojawi się w księgarniach od razu wpisałam ją sobie na listę "Chcę przeczytać". Co prawda musiałam trochę poczekać aż będę mogła przewracać jej kolejne  strony, ale uwierzcie mi  warto było. Tak napisane książki to perełki pisane przez duże p. Emocje towarzyszą czytelnikowi do ostatniej strony a wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Gdy "Agnes Grey" znalazła się w mojej biblioteczce nie zamierzałam tracić czasu i  od razu wyruszyłam w kolejną literacką podróż. Tym razem przeniosłam się do dziewiętnastowiecznej Anglii . To właśnie tam w swoje rodzinne strony zabiera czytelników sławna pisarka.

Tytułową bohaterką utworu została młoda  pochodząca z dobrego domu dziewczyna , której zawsze wpajano słuszne wartości. Od dziecka wiedziała ona czym jest miłość , godność i sprawiedliwość. Trudna sytuacja finansowa  rodziny zmusza ją do podjęcia dodatkowej pracy. Nastolatka  pomimo, iż dopiero niedawno  skończyła osiemnaście lat   postanawia spróbować swoich sił jako guwernantka. Choć rodzice starają się za wszelką cenę odwieźć córkę od tego pomysłu dziewczyna  nie zamierza tak  po prostu zrezygnować. Agnes głęboko wierzy w to , że  ciepłe uczucia jakimi darzy dzieci oraz własne doświadczenia i wspomnienia z dzieciństwa pomogą w dobrym  wykonywaniu  powierzonych jej zadań.  Doskonale wie iż opieka nad dziećmi wymaga ogromnej cierpliwości, opanowania i spokoju mimo to ma nadzieję  , że nie zawiedzie ani siebie ani swoich nowych pracodawców. Czy tak się stanie ? A może młoda kobieta bardzo szybko  będzie musiała przełknąć  gorzką  pigułkę porażki? Tego już zdradzać mi nie wolno jeśli nie chcę odbierać czytelnikowi przyjemności z odkrywania kolejnych tajemnic jakie kryje w sobie powieść.

Analizując  taki utwór  należy  przywołać kontekst biograficzny( przy okazji innych książek również można to czynić , ale nie zawsze jest to konieczne). . Książka ta oparta jest bowiem na osobistych doświadczeniach samej autorki. Ona sama w przeszłości wybrała tę jakże wymagającą profesję. Często wspominała o tym jej starsza siostra Charlotte. Fakt ten doskonale widać na kartach powieści. Anne pełni rolę przewodnika  wprowadza czytelnika w świat , w którym miała okazję żyć.  Często zwraca się bezpośrednio do  odbiorcy   kilkakrotnie powtarzając słowo Czytelniku. Pisarka powierzyła  pierwszoplanowej postaci jeszcze jedną ważną rolę. Uczyniła ją narratorką powieści, w ten sposób całą historię poznajemy z perspektywy  nastoletniej dziewczyny. Agnes nie jest  typem osoby przebojowej i pewnej swego. Wręcz przeciwnie to postać odważna , uczciwa , ale też bardzo wrażliwa . Chcę ona nie tylko wywalczyć sobie godziwe wynagrodzenie i spełnić jakieś swoje marzenia. Pragnie również dać od siebie jak najwięcej .  
Przyszła pora aby napisać kilka słów o mocnych stronach i nielicznych mankamentach utworu. Największym atutem powieści są według mnie  występujące w  niej postaci kobiece. Pisarka potrafi znakomicie nakreślić ich portrety . Pokazuje , że  z niektórych z nich można by brać przykład a zachowania pozostałych lepiej nie naśladować. Na słowa pochwały zasługuje również pierwszoosobowa i bardzo sugestywna narracja. Dzięki takiemu zabiegowi pisarka pozwala aby wykreowana przez nią bohaterka nie tylko  opowiedziała odbiorcy swoją historię , ale też przybliżyła mu   polityczne i społeczne realia  dziewiętnastowiecznej Anglii. Na kartach książki czytamy o tajnikach pracy guwernantki ale i o trudnej sytuacji kobiet w czasach   tak bardzo dla nas odległych. To opowieść o młodej pełnej zapału i chęci do pracy dziewczynie, która  próbuje odnaleźć szczęście w świecie pełnym konwenansów i żelaznych zasad. Ich złamanie może oznaczać koniec marzeń o dalszym kształceniu się i poszerzaniu swoich horyzontów. Na co jeszcze zwrócić szczególną uwagę podczas czytania tej powieści? 
Warto zauważyć także  wartościowe cytaty , które raz po raz pojawiają się przed oczami czytelnika. i nadal nie straciły na aktualności.  Przykładem mogą być choćby słowa znajdujące się na początku  tekstu. Kolejne brawa autorka dostaje ode mnie za swój naturalny dar  kierowania emocjami czytelnika. Umie ona również stworzyć bohaterki , które są kompletnymi przeciwieństwami., Najmłodsza  z sióstr Brontë napisała powieść  niesamowicie realistyczną , pełną uroku , subtelną. Jej czytanie to prawdziwa przyjemność.  Autorka choć nie musi i tak udowadnia , że  wszystkie zachwyty nad jej twórczością są jak najbardziej uzasadnione.  Jednym jedynym mankamentem książki, który zauważyłam jest to, że czasem  Agnes chce nad wyraz dokładnie przedstawić nam swój świat  i  czasami zapomina o tym iż opisy to nie wszystko, Potrzebna jest również akcja. Ten mały defekt rekompensuje mi cała gama niezwykle różnorodnych postaci. Mamy tutaj posłuszną młodą damę , doświadczoną przez los kobietę,  ja również złośliwą i opryskliwą matkę .Jest w czym wybierać. Książka  choć pozbawiona jest nagłych zwrotów akcji , drastycznych scen i zagadek do rozwikłania ma inne atuty o których wspomniałam wcześniej. Powieść broni się sama . Napisana jest barwnym, wyrazistym  i pozbawionym archaizmów językiem.  
Drogi Czytelniku Droga Czytelniczko: "Agnes Grey" nie jest książką adresowaną do wszystkich. Raczej nie przypadnie do gustu osobom lubiącym wartką akcję i oczekującym ogromnych emocji. Jeśli jednak nazywasz siebie miłośnikiem literatury epok wcześniejszych  śmiało możesz rozpocząć poszukiwania tej książki w księgarni  czy bibliotece. Nie będziesz żałował czasu , który spędzisz na jej czytaniu. Jest to  fascynująca opowieść o  poszukiwaniu szczęścia, chęci zdobycia dobrej pracy , poznaniu samej siebie. Podczas lektury zobaczysz także , że  czasem  za  możliwość realizacji swoich marzeń trzeba zapłacić bardzo wysoką cenę. Z czystym sumieniem polecam.

"Brak tchu" George Orwell



George Orwell to pisarz, którego zaczęłam czytać zbyt wcześnie. Niemal przymusowo, bo pod postacią lektury szkolnej, zawitał w moim domu dwukrotnie i spotkał się u mnie z ogromnym niezrozumieniem. „Folwark zwierzęcy” i „ Rok 1984” kojarzyły mi się przez lata z mozołem przedzierania przez strony i rozczarowanym spojrzeniem nauczycielki, że ja i moi współklasowi winowajcy nie doceniamy wielkich dzieł literackich, nie odnajdujemy drugiego dna i zawartych w nich przesłań. Przez lata kojarzyłam nazwisko Orwella z trudem czytania i z niechęcią myślałam o sięgnięciu po inne jego dzieła. Gdzieś jednak kołatała mi się w głowie zaszczepiona myśl, że Orwell wielkim pisarzem jest i trzeba mu dać kolejną szansę. Odsuwałam tą myśl aż do momentu, kiedy ujrzałam wznowienie „Braku tchu”, wtedy też pomyślałam, że może to jest moment, aby zmierzyć się z pisarstwem Orwella raz jeszcze. Bogatsza o wiele przeczytanych książek, z zupełnie innym bagażem własnych doświadczeń – zabrałam się za czytanie.

Nie przeczytałam tej książki w jeden wieczór, chociaż mogłam. „Brak tchu” wymaga i zasługuje na chwilę refleksji, zastanowienia. Pozornie to opowieść o zwykłym człowieku w średnim wieku, „panie Grubszym” – George’u Bowlingu, obrośniętym w tłuszczyk agencie ubezpieczeniowym, właścicielu sztucznej szczęki, małżonku i ojcu dwójki dzieci.  Powinien być szczęśliwym człowiekiem, ale nie jest. Dom jest obciążony kredytem, praca nie przynosi satysfakcji, małżeństwo rozczarowuje, a dzieci są roszczeniowe i denerwujące. W powietrzu zaś wisi wojna, która Bowling wyczuwa szóstym zmysłem, wieszczy kolejną ludzką katastrofę, wypowiada wiele cennych myśli na temat zniszczeń, które przynosi wojna nie tylko w świecie materialnym, ale w sercach i umysłach ludzi. Oczywiście nie bez powodu główny bohater nosi to samo imię co autor, wszystkie myśli i osądy Bowlinga są w istocie ukrytym między wierszami pacyfistycznym manifestem Orwella.

George Bowling pewnego dnia widzi afisz, który przywołuje lawinę wspomnień. Zabiera nas do krainy swojego dzieciństwa – Dolnego Binfieldu, jego krainy szczęśliwości, najpiękniejszego kawałka jego życia. Bowling, narrator powieści, ma naturę gawędziarza, plastycznie opowiada o początku dwudziestego wieku oraz okresie międzywojennym, odmalowując nie tylko szczegóły życia ówczesnych ludzi, ale także o magię i szczęśliwość dzieciństwa.
Niby to oczywiste i nie podlegające dyskusji, ale ilu z nas zdaje sobie sprawę, że świat dzieciństwa nigdy już nie wróci, rzeczy, osoby, miejsca, widziane i spotykane wtedy przemijają, zmieniają się, tracą ów specyficzny czar? Ile marzeń, których spełnienie jest o wyciagnięcie ręki, odkładamy na później? Ile złożonych obietnic rzucamy w kąt pamięci? Życie i świat gnają naprzód, zachodzą zmiany, które nie pozwalają na powrót do tego co było.  Życie to nie raz magia i ulotność chwili, uśmiech złapany w locie, piękny, słoneczny wieczór nad brzegiem stawu, największa ryba w czekająca na złowienie. Tylko raz mamy okazję tego doświadczyć. Nie przegapmy tego.  To właśnie najbardziej krzyczało do mnie ze stron książki. Życie jest ulotne, złożone z iskrzących w czasie chwil. Łapmy je i nie pozwalajmy im uciec. Kolekcjonujmy je w albumie najpiękniejszych wspomnień.

Tak. To był dobry czas na tą lekturę, „Brak tchu” Orwella do wzruszająca, literacka podróż, która ujęła mnie subtelnościami, ruszyła głęboko schowane pokłady wrażliwości, pobudziła do poszukiwań myśli i znaczeń niewypowiedzianych wprost. Podobała mi się bardzo, ale też i bardzo zasmuciła. Fatalizm autora przybija i przygwożdża czasami do podłogi.
Takiego Orwella chcę szukać i znajdować.

czwartek, 14 lutego 2013

"Portret Doriana Graya" Oscar Wilde

Akcja nie jest w książce kwestią pierwszoplanową. Dużo istotniejszy jest zapis przemyśleń Autora na temat sztuki oraz jej historii, a także XIX-wiecznego Londynu. Poznajemy obraz epoki nikczemnej, kultywującej piękno i zmysłowość. Autor dotyka też wybranych nurtów filozofii.
Trzech bohaterów pierwszoplanowych: Dorian, bardzo piękny i naiwny młodzieniec, którego trafnie charakteryzuje lady Brandon: "całkiem zapomniałam, czym on się zajmuje, zdaje się, że niczym, a prawda… gra na fortepianie czy też na skrzypcach"; Bazyli Hallward - zachwycony nim malarz i hrabia Henryk, który chce mieć jak największy wpływ na duszę Doriana, by ukształtować ją na swoją modłę. Hallward maluje wspaniały portret uwielbianego Doriana, najlepszy obraz, jaki stworzył w swym życiu. Pod wpływem rozmowy z Henrym, Dorian popada w rozpacz, ponieważ jego młodość i uroda muszą przeminąć. Pochopnie stwierdza, że oddałby wszystko, żeby tylko starzał się portret, a on by mógł do końca życia zachować swój wygląd. Jego prośba zostaje wysłuchana...Obraz staje się wizerunkiem upadku duszy młodzieńca, odzwierciedla wszystkie jego grzechy, niecne czyny itp. A Dorian nadal wygląda tak, że nikt by nie przypuszczał by był zdolny zrobić coś złego. Mimo, że stopniowo doprowadza swoją duszę do ruiny... Zadziwia siła manipulacji Henrego. Niestety, jego wpływ nie jest pozytywny. Budzi w młodzieńcu egoizm, uczy go niewrażliwości, pochwala zabawę uczuciami innych.
Rzuca się w oczy lekceważące podejście kobiet (np:"żadna kobieta nie jest geniuszem. Kobieta jest rodzajem dekoratywnym. Nigdy nie ma nic do powiedzenia, ale to nic wypowiada czarująco. Kobieta oznacza triumf materii nad umysłem, jak mężczyzna triumf umysłu nad moralnością.") czy bardzo wyraźne uwypuklanie egoizmu, kultu bogactwa, piękna i młodości. Odbieram te poglądy autora jako zamaskowaną krytykę poglądów i zachowań charakterystycznych dla bywalców londyńskich salonów epoki wiktoriańskiej.
Książka zachwyciła mnie pięknym językiem. Męczyły chwilami zbyt długie monologi dotyczące sztuki. Może dlatego, że nie należę do jej znawców.
Mimo swej niewielkiej objętości, nie jest to dzieło do przeczytania w jeden wieczór. Sposób narracji, język, styl pisania, kazały mi delektować się, zatrzymywać, sączyć powieść strona po stronie.
Więcej na moim blogu.

środa, 6 lutego 2013

"Trędowata"

Historia miłości trudnej, a jednocześnie doskonałej, zmysłowej i duchowo idealnej, a zakończonej tak, jak kończyły się największe romanse wszech czasów: Romeo i Julia czy Tristan i Izolda. W chwili, gdy już wydaje się, że kochankowie zwalczyli wszelkie przeciwności i szczęście jest na wyciągnięcie ręki, dopada ich ta, przed którą nie ma ucieczki. Śmierć. I jest to zakończenie idealne. Los Stefci Rudeckiej i ordynata Michorowskiego to los tragicznych kochanków, którzy jednak mówią do nas z odległej epoki: nie bójcie się i idźcie zawsze za odgłosem serca.



 Problem literatury niskich lotów istniał od dawna. A ja jak zwykle idę pod prąd. Tak! Zaczytuję się książkami, które wszechświat uważa za tandetne i  głupie. Ba! Ja sądzę, że aby napisać książkę, której kicz bije po oczach, a mimo to potrafi ona poruszyć – to jest sztuka. Dlatego „Trędowata” jest powieścią do której regularnie wracam. I regularnie się zachwycam. I stale odkrywam coś nowego.

Kto nie zna słynnego romansu, dla ówczesnych kucharek? Kto nie słyszał o kwintesencji kiczu, o współczesnym Kopciuszku? Mogliście nie czytać, nie oglądać, ale słyszeć musieliście! Inaczej się nie da! Jedyne co tłumaczy fakt, ze p. Mniszek Nobla literackiego nie dostała, to fakt iż niemożliwym jest przełożenie tak pysznych konstrukcji zdaniowych na obce języki, aby zachowały one swoją klasę.
Historia jest bajeczna! Młodziutka i śliczna Stefcia Rudecka zjawia się w magnackim pałacu w Słodkowcach, aby być guwernantką Luci, córki owdowiałej Idalii Elzonowskiej, z domu – ordynatówny Michorowskiej. W Słodkowcach mieszka również ojciec Idalii – Maciej, który przed wielu latu oddał ordynację synowi i sam dożywa dni w pałacyku na uboczu. Starszy pan nosi w sercu historię tragicznej miłości z lat młodzieńczych, gdy brakło mu energii, aby walczyć o miłość do panienki której nieszczęściem był brak arystokratycznego pochodzenia. Panu Maciejowi rodzina wzbroniła tego mariażu i pojął za żonę, spokrewnioną z królami, księżniczkę francuską, która również miała za sobą epizod nieszczęśliwej miłości. Oboje przez całe życie nieszczęśliwi, byli ofiarą fanatyzmu sferowego.
Obecnym ordynatem jest wnuk Macieja – Waldemar. Młodzieniec wykształcony, obyty w świecie, który na grunt polski przenosi szczytne idee. W majątku swym próbuje wcielić idee pomocniczości, sprawiedliwości społecznej.  Ze wszech miar godnym jest podziwu. Tylko rozzuchwalony jest nieco. Ma ku temu powody ma miliony, ma doskonałe koligacje, spokrewniony jest z najznamienitszymi rodami Europy. Czuje się królem świata. Nie ma rzeczy której nie mógłby osiągnąć, nie ma kobiety, która by mu się oparła. Do czasu oczywiście.
Stefcia zostaje guwernantką nie z powodów materialnych, chce uciec z domu, gdzie wszystko przypomina jej o złamanym sercu, zawiedzionej nadziei. Otóż pewien niegodziwy człowiek okazał się zupełnie innym niż przypuszczała.
Zawiedzione jej nadzieje, jeśli sądziła, że w Słodkowcach czeka ją spokój. Niestety od pierwszego spotkania zaczynają się animozje pomiędzy nią a młodym ordynatem. Kłócą się i dogryzają sobie koncertowo. Ale wiadomo – kto się czubi – ten się lubi. Czy jest szansa, że magnat poślubi zwykłą szlachciankę? Czy sfera mu na to pozwoli? Czy on sam będzie o tym poważnie myślał? Czy raczej zabawi się tylko i porzuci biedną dziewczynę.


Powieść podobno jest kwintesencją kiczu. Pogardliwie nazwano ją powieścią dla kucharek. Ogólnie używano sobie na niej ile wlezie. Jednak Mili Państwo ja kocham ją miłością pierwszą. Gdym pierwszy raz ją czytała, kilka lat temu, nie znałam zakończenia i łzy roniłam okrutnie. Owszem można, a nawet trzeba zapłakać również ze śmiechu czytając kwieciste zdania Autorki. Bo kogo nie rozbawią zmysły wypełzające na usty ordynata, kogo nie zachwyci galeria obrazów sławy wszechświatowej.  W powieści jest taki urodzaj kwiatków językowych i tak ogromna możliwość poznania nowego, barokowego słownictwa, że chociażby w celu ubogacenia swej polszczyzny trzeba „Trędowatą” przeczytać.

Chociaż książka jest podobno najniższych lotów mi czytało się ją bardzo dobrze, owszem miałam chwile okrutnego rozbawienia, gdy styl autorki mnie rozbrajał, ale starałam się skupić na losach bohaterów. Podobno oparte są one na faktach autentycznych, ze autorka spisała stylem kwiecistym autentyczne losy pewnej rodziny z Kresów. Opisała historie miłości niemożliwej, bo kto to słyszał, żeby magnat, arystokrata brał za żonę zwykłą guwernantkę, bez tytułów i bez fortuny. Owszem mógł jakiś afekt się pojawić, ale na pewno nie z finałem na ślubnym kobiercu.
Dla mnie ta powieść jest ciekawym świadectwem czasów które przeminęły, dziś coraz mniej jest takich związków, niedopuszczalnych. Owszem są małżeństwa międzykulturowe, pary mieszane, ale dla nas to już jest normalne raczej. Możemy się dziwić, ale się nie oburzamy. Nie gorszy nas mieszanie się gatunków.

Jak wspomniałam za każdym razem zwracam uwagę na inny wątek, bo wątek miłości Waldemara i Stefci był tematem numer jeden przy pierwszym czytaniu, no i autorka na nim się skupia. My możemy najwyżej alternatywnym zakończeniem się zająć. Co zajmuje i moje myśli przyznaję.
Tym razem skupiłam się na wątki Rity i Trestki, świetnie oddanych w ekranizacji Hoffmana. Podczas ostatniej lektury dużo myślałam o Ricie i Edwardzie. Żal mi ich, każdego na swój sposób. Bardzo żałuję, że p. Mniszek nie popełniła powieści na ich temat, również. Wydaje mi się, ze było tam duże pole do popisu i czytałoby się wybornie. Aż sama mam ochotę usiąść i coś popełnić.

Konstatując można na „Trędowatą” patrzeć przez pryzmat kiczu i chłamu, można wylewać na nią pomyje, bo „tak wypada”, a można po prostu usiąść i zacząć czytać, w 99% przypadkach powieść Was porwie, z tego czy innego względu. Odkryjecie niewyczerpane źródło cudownych tekstów. A może jeszcze kogoś porwie historia wielkiej namiętności?

Całkowicie nieobiektywnie, ale gorąco i szczerze polecam!!