Historia miłości trudnej, a jednocześnie doskonałej, zmysłowej i duchowo idealnej, a zakończonej tak, jak kończyły się największe romanse wszech czasów: Romeo i Julia czy Tristan i Izolda. W chwili, gdy już wydaje się, że kochankowie zwalczyli wszelkie przeciwności i szczęście jest na wyciągnięcie ręki, dopada ich ta, przed którą nie ma ucieczki. Śmierć. I jest to zakończenie idealne. Los Stefci Rudeckiej i ordynata Michorowskiego to los tragicznych kochanków, którzy jednak mówią do nas z odległej epoki: nie bójcie się i idźcie zawsze za odgłosem serca.
Problem literatury niskich lotów istniał od dawna. A ja jak zwykle idę pod prąd. Tak! Zaczytuję się książkami, które wszechświat uważa za tandetne i głupie. Ba! Ja sądzę, że aby napisać książkę, której kicz bije po oczach, a mimo to potrafi ona poruszyć – to jest sztuka. Dlatego „Trędowata” jest powieścią do której regularnie wracam. I regularnie się zachwycam. I stale odkrywam coś nowego.
Kto nie zna słynnego romansu, dla ówczesnych
kucharek? Kto nie słyszał o kwintesencji kiczu, o współczesnym Kopciuszku?
Mogliście nie czytać, nie oglądać, ale słyszeć musieliście! Inaczej się nie da!
Jedyne co tłumaczy fakt, ze p. Mniszek Nobla literackiego nie dostała, to fakt
iż niemożliwym jest przełożenie tak pysznych konstrukcji zdaniowych na obce
języki, aby zachowały one swoją klasę.
Historia jest bajeczna! Młodziutka i śliczna Stefcia
Rudecka zjawia się w magnackim pałacu w Słodkowcach, aby być guwernantką Luci,
córki owdowiałej Idalii Elzonowskiej, z domu – ordynatówny Michorowskiej. W
Słodkowcach mieszka również ojciec Idalii – Maciej, który przed wielu latu
oddał ordynację synowi i sam dożywa dni w pałacyku na uboczu. Starszy pan nosi
w sercu historię tragicznej miłości z lat młodzieńczych, gdy brakło mu energii,
aby walczyć o miłość do panienki której nieszczęściem był brak
arystokratycznego pochodzenia. Panu Maciejowi rodzina wzbroniła tego mariażu i
pojął za żonę, spokrewnioną z królami, księżniczkę francuską, która również
miała za sobą epizod nieszczęśliwej miłości. Oboje przez całe życie
nieszczęśliwi, byli ofiarą fanatyzmu sferowego.
Obecnym ordynatem jest wnuk Macieja – Waldemar. Młodzieniec
wykształcony, obyty w świecie, który na grunt polski przenosi szczytne idee. W
majątku swym próbuje wcielić idee pomocniczości, sprawiedliwości społecznej. Ze wszech miar godnym jest podziwu. Tylko
rozzuchwalony jest nieco. Ma ku temu powody ma miliony, ma doskonałe koligacje,
spokrewniony jest z najznamienitszymi rodami Europy. Czuje się królem świata.
Nie ma rzeczy której nie mógłby osiągnąć, nie ma kobiety, która by mu się oparła.
Do czasu oczywiście.
Stefcia zostaje guwernantką nie z powodów materialnych,
chce uciec z domu, gdzie wszystko przypomina jej o złamanym sercu, zawiedzionej
nadziei. Otóż pewien niegodziwy człowiek okazał się zupełnie innym niż
przypuszczała.
Zawiedzione jej nadzieje, jeśli sądziła, że w
Słodkowcach czeka ją spokój. Niestety od pierwszego spotkania zaczynają się
animozje pomiędzy nią a młodym ordynatem. Kłócą się i dogryzają sobie
koncertowo. Ale wiadomo – kto się czubi – ten się lubi. Czy jest szansa, że
magnat poślubi zwykłą szlachciankę? Czy sfera mu na to pozwoli? Czy on sam
będzie o tym poważnie myślał? Czy raczej zabawi się tylko i porzuci biedną
dziewczynę.
Powieść podobno jest kwintesencją kiczu. Pogardliwie
nazwano ją powieścią dla kucharek. Ogólnie używano sobie na niej ile wlezie.
Jednak Mili Państwo ja kocham ją miłością pierwszą. Gdym pierwszy raz ją
czytała, kilka lat temu, nie znałam zakończenia i łzy roniłam okrutnie. Owszem
można, a nawet trzeba zapłakać również ze śmiechu czytając kwieciste zdania
Autorki. Bo kogo nie rozbawią zmysły wypełzające na usty ordynata, kogo nie
zachwyci galeria obrazów sławy wszechświatowej.
W powieści jest taki urodzaj kwiatków językowych i tak ogromna możliwość
poznania nowego, barokowego słownictwa, że chociażby w celu ubogacenia swej
polszczyzny trzeba „Trędowatą” przeczytać.
Chociaż książka jest podobno najniższych lotów mi
czytało się ją bardzo dobrze, owszem miałam chwile okrutnego rozbawienia, gdy
styl autorki mnie rozbrajał, ale starałam się skupić na losach bohaterów.
Podobno oparte są one na faktach autentycznych, ze autorka spisała stylem
kwiecistym autentyczne losy pewnej rodziny z Kresów. Opisała historie miłości
niemożliwej, bo kto to słyszał, żeby magnat, arystokrata brał za żonę zwykłą
guwernantkę, bez tytułów i bez fortuny. Owszem mógł jakiś afekt się pojawić,
ale na pewno nie z finałem na ślubnym kobiercu.
Dla mnie ta powieść jest ciekawym świadectwem czasów
które przeminęły, dziś coraz mniej jest takich związków, niedopuszczalnych.
Owszem są małżeństwa międzykulturowe, pary mieszane, ale dla nas to już jest
normalne raczej. Możemy się dziwić, ale się nie oburzamy. Nie gorszy nas
mieszanie się gatunków.
Jak wspomniałam za każdym razem zwracam uwagę na inny
wątek, bo wątek miłości Waldemara i Stefci był tematem numer jeden przy
pierwszym czytaniu, no i autorka na nim się skupia. My możemy najwyżej
alternatywnym zakończeniem się zająć. Co zajmuje i moje myśli przyznaję.
Tym razem skupiłam się na wątki Rity i Trestki,
świetnie oddanych w ekranizacji Hoffmana. Podczas ostatniej lektury dużo
myślałam o Ricie i Edwardzie. Żal mi ich, każdego na swój sposób. Bardzo
żałuję, że p. Mniszek nie popełniła powieści na ich temat, również. Wydaje mi
się, ze było tam duże pole do popisu i czytałoby się wybornie. Aż sama mam
ochotę usiąść i coś popełnić.
Konstatując można na „Trędowatą” patrzeć przez
pryzmat kiczu i chłamu, można wylewać na nią pomyje, bo „tak wypada”, a można
po prostu usiąść i zacząć czytać, w 99% przypadkach powieść Was porwie, z tego
czy innego względu. Odkryjecie niewyczerpane źródło cudownych tekstów. A może
jeszcze kogoś porwie historia wielkiej namiętności?
Całkowicie nieobiektywnie, ale gorąco i szczerze
polecam!!
Wiele razy oglądałam film, książkę też mam, ale jakoś nigdy nie udało mi się jej przeczytać...
OdpowiedzUsuńMyślę, że to o niebo lepsza powieść niż te wszystkie dzisiejsze przesłodzone romansidła amerykańskie. Kiedyś jeden wpadł mi w ręce i stwierdziłam, że tego się nie da czytać.)
OdpowiedzUsuńMnie się podobała, niestety często przykleja się przysłowiowe łatki
OdpowiedzUsuńJa również czytałam Trędowatą, mnie także ona się podobała. Za to film nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.
OdpowiedzUsuńCo by nie mówić, jest to książka ważna dla rozwoju polskiej literatury popularnej. I nie ma się co ironicznie uśmiechać:)
OdpowiedzUsuńFilm wg niej zrobiono doskonały, bardzo lubię do niego wracać.
A, warto też przeczytać parodię Trędowatej, którą napisała Magdalena Samozwaniec, zdaje się, że z dużą pomocą siostry, sławnej Marii pawlikowskiej, tęż polecam!