środa, 6 lutego 2013

"Trędowata"

Historia miłości trudnej, a jednocześnie doskonałej, zmysłowej i duchowo idealnej, a zakończonej tak, jak kończyły się największe romanse wszech czasów: Romeo i Julia czy Tristan i Izolda. W chwili, gdy już wydaje się, że kochankowie zwalczyli wszelkie przeciwności i szczęście jest na wyciągnięcie ręki, dopada ich ta, przed którą nie ma ucieczki. Śmierć. I jest to zakończenie idealne. Los Stefci Rudeckiej i ordynata Michorowskiego to los tragicznych kochanków, którzy jednak mówią do nas z odległej epoki: nie bójcie się i idźcie zawsze za odgłosem serca.



 Problem literatury niskich lotów istniał od dawna. A ja jak zwykle idę pod prąd. Tak! Zaczytuję się książkami, które wszechświat uważa za tandetne i  głupie. Ba! Ja sądzę, że aby napisać książkę, której kicz bije po oczach, a mimo to potrafi ona poruszyć – to jest sztuka. Dlatego „Trędowata” jest powieścią do której regularnie wracam. I regularnie się zachwycam. I stale odkrywam coś nowego.

Kto nie zna słynnego romansu, dla ówczesnych kucharek? Kto nie słyszał o kwintesencji kiczu, o współczesnym Kopciuszku? Mogliście nie czytać, nie oglądać, ale słyszeć musieliście! Inaczej się nie da! Jedyne co tłumaczy fakt, ze p. Mniszek Nobla literackiego nie dostała, to fakt iż niemożliwym jest przełożenie tak pysznych konstrukcji zdaniowych na obce języki, aby zachowały one swoją klasę.
Historia jest bajeczna! Młodziutka i śliczna Stefcia Rudecka zjawia się w magnackim pałacu w Słodkowcach, aby być guwernantką Luci, córki owdowiałej Idalii Elzonowskiej, z domu – ordynatówny Michorowskiej. W Słodkowcach mieszka również ojciec Idalii – Maciej, który przed wielu latu oddał ordynację synowi i sam dożywa dni w pałacyku na uboczu. Starszy pan nosi w sercu historię tragicznej miłości z lat młodzieńczych, gdy brakło mu energii, aby walczyć o miłość do panienki której nieszczęściem był brak arystokratycznego pochodzenia. Panu Maciejowi rodzina wzbroniła tego mariażu i pojął za żonę, spokrewnioną z królami, księżniczkę francuską, która również miała za sobą epizod nieszczęśliwej miłości. Oboje przez całe życie nieszczęśliwi, byli ofiarą fanatyzmu sferowego.
Obecnym ordynatem jest wnuk Macieja – Waldemar. Młodzieniec wykształcony, obyty w świecie, który na grunt polski przenosi szczytne idee. W majątku swym próbuje wcielić idee pomocniczości, sprawiedliwości społecznej.  Ze wszech miar godnym jest podziwu. Tylko rozzuchwalony jest nieco. Ma ku temu powody ma miliony, ma doskonałe koligacje, spokrewniony jest z najznamienitszymi rodami Europy. Czuje się królem świata. Nie ma rzeczy której nie mógłby osiągnąć, nie ma kobiety, która by mu się oparła. Do czasu oczywiście.
Stefcia zostaje guwernantką nie z powodów materialnych, chce uciec z domu, gdzie wszystko przypomina jej o złamanym sercu, zawiedzionej nadziei. Otóż pewien niegodziwy człowiek okazał się zupełnie innym niż przypuszczała.
Zawiedzione jej nadzieje, jeśli sądziła, że w Słodkowcach czeka ją spokój. Niestety od pierwszego spotkania zaczynają się animozje pomiędzy nią a młodym ordynatem. Kłócą się i dogryzają sobie koncertowo. Ale wiadomo – kto się czubi – ten się lubi. Czy jest szansa, że magnat poślubi zwykłą szlachciankę? Czy sfera mu na to pozwoli? Czy on sam będzie o tym poważnie myślał? Czy raczej zabawi się tylko i porzuci biedną dziewczynę.


Powieść podobno jest kwintesencją kiczu. Pogardliwie nazwano ją powieścią dla kucharek. Ogólnie używano sobie na niej ile wlezie. Jednak Mili Państwo ja kocham ją miłością pierwszą. Gdym pierwszy raz ją czytała, kilka lat temu, nie znałam zakończenia i łzy roniłam okrutnie. Owszem można, a nawet trzeba zapłakać również ze śmiechu czytając kwieciste zdania Autorki. Bo kogo nie rozbawią zmysły wypełzające na usty ordynata, kogo nie zachwyci galeria obrazów sławy wszechświatowej.  W powieści jest taki urodzaj kwiatków językowych i tak ogromna możliwość poznania nowego, barokowego słownictwa, że chociażby w celu ubogacenia swej polszczyzny trzeba „Trędowatą” przeczytać.

Chociaż książka jest podobno najniższych lotów mi czytało się ją bardzo dobrze, owszem miałam chwile okrutnego rozbawienia, gdy styl autorki mnie rozbrajał, ale starałam się skupić na losach bohaterów. Podobno oparte są one na faktach autentycznych, ze autorka spisała stylem kwiecistym autentyczne losy pewnej rodziny z Kresów. Opisała historie miłości niemożliwej, bo kto to słyszał, żeby magnat, arystokrata brał za żonę zwykłą guwernantkę, bez tytułów i bez fortuny. Owszem mógł jakiś afekt się pojawić, ale na pewno nie z finałem na ślubnym kobiercu.
Dla mnie ta powieść jest ciekawym świadectwem czasów które przeminęły, dziś coraz mniej jest takich związków, niedopuszczalnych. Owszem są małżeństwa międzykulturowe, pary mieszane, ale dla nas to już jest normalne raczej. Możemy się dziwić, ale się nie oburzamy. Nie gorszy nas mieszanie się gatunków.

Jak wspomniałam za każdym razem zwracam uwagę na inny wątek, bo wątek miłości Waldemara i Stefci był tematem numer jeden przy pierwszym czytaniu, no i autorka na nim się skupia. My możemy najwyżej alternatywnym zakończeniem się zająć. Co zajmuje i moje myśli przyznaję.
Tym razem skupiłam się na wątki Rity i Trestki, świetnie oddanych w ekranizacji Hoffmana. Podczas ostatniej lektury dużo myślałam o Ricie i Edwardzie. Żal mi ich, każdego na swój sposób. Bardzo żałuję, że p. Mniszek nie popełniła powieści na ich temat, również. Wydaje mi się, ze było tam duże pole do popisu i czytałoby się wybornie. Aż sama mam ochotę usiąść i coś popełnić.

Konstatując można na „Trędowatą” patrzeć przez pryzmat kiczu i chłamu, można wylewać na nią pomyje, bo „tak wypada”, a można po prostu usiąść i zacząć czytać, w 99% przypadkach powieść Was porwie, z tego czy innego względu. Odkryjecie niewyczerpane źródło cudownych tekstów. A może jeszcze kogoś porwie historia wielkiej namiętności?

Całkowicie nieobiektywnie, ale gorąco i szczerze polecam!!

5 komentarzy:

  1. Wiele razy oglądałam film, książkę też mam, ale jakoś nigdy nie udało mi się jej przeczytać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że to o niebo lepsza powieść niż te wszystkie dzisiejsze przesłodzone romansidła amerykańskie. Kiedyś jeden wpadł mi w ręce i stwierdziłam, że tego się nie da czytać.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się podobała, niestety często przykleja się przysłowiowe łatki

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja również czytałam Trędowatą, mnie także ona się podobała. Za to film nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co by nie mówić, jest to książka ważna dla rozwoju polskiej literatury popularnej. I nie ma się co ironicznie uśmiechać:)
    Film wg niej zrobiono doskonały, bardzo lubię do niego wracać.
    A, warto też przeczytać parodię Trędowatej, którą napisała Magdalena Samozwaniec, zdaje się, że z dużą pomocą siostry, sławnej Marii pawlikowskiej, tęż polecam!

    OdpowiedzUsuń