środa, 30 października 2013

Frankenstein - Marry Shelley

Motyw potwora stworzonego przez "szalonego naukowca" jest bardzo popularny za sprawą głośnej adaptacji z 1931 roku; występuje on nawet w bajkach dla dzieci. Jednak większość ludzi sądzi mylnie, iż to film jest oryginałem, i nie ma pojęcia o istnieniu papierowej wersji. Mimo tego, że nigdy nie zetknęłam się ani z książką ani ekranizacją, miałam pojęcie o fabule "Frankensteina". Muszę powiedzieć, że historia bardzo mnie zaskoczyła - i właściwie mogę zacząć od stwierdzenia, że to lektura obowiązkowa dla każdego książkoholika. Ale po kolei.

Robert Walton wyrusza na ekspedycję naukową na biegun północny. Droga staje się coraz cięższa, aż w końcu statek zmuszony jest stanąć otoczony przez wszechobecny lód. Niedługo po tym są świadkami czegoś niezmiernie dziwnego: widzą sylwetkę nienaturalnie wysokiego człowieka, pędzącego na saniach. Następnego dnia odnajdują wycieńczonego mężczyznę - Wiktora Frankensteina. Zaczyna on opowiadać swoją historię Waltonowi.
Mianowicie w młodości bardzo interesował się naukami ścisłymi - a zwłaszcza biologią, anatomią. W pewnym momencie swojego życia zapragnął poznać tajniki życia i śmierci. Odkrycia przerosły jego najśmielsze oczekiwania - mężczyzna stał się zdolny do ożywienia ludzkiego ciała, z czego nie omieszkał skorzystać. Tak powstało monstrum stworzone z fragmentów martwych ludzkich ciał, kradzionych z kostnic i grobowców - monstrum lubujące się w morderstwach.

Zacznę od małego wyjaśnienia: na świecie panuje błędne wyobrażenie o tym, iż to potwór stworzony przez Wiktora zwie się Frankensteinem. W rzeczywistości jednak jest to nazwisko jego stwórcy; monstrum pozostaje bezimienne. Tak, moje życie też legło w gruzach. Jednak aby ułatwić życie i sobie i Wam, potwora będę nazywała zgodnie ze stereotypem Frankensteinem, a jego stwórcę - po prostu Wiktorem.

A więc od początku: Mary Shelley udało się stworzyć mroczny, specyficzny, pełen napięcia klimat. Używa nader obrazowego, bogatego języka, dzięki któremu wszystkie sceny są żywe i wciąż istniejące w mojej głowie. Autorka doskonale oddaje realia XVIII wieku; lekturze towarzyszy wrażenie przeniesienia się do tamtych czasów. Jak widać "Frankenstein" to doskonała pod względem technicznym powieść. A jest to dopiero koniec początku tej recenzji.
"I cóż z tego, że człowiek może pochwalić się tym, iż posiada subtelne uczucia znacznie wyższego rzędu niż te, które obserwujemy u zwierząt, skoro to tylko bardziej komplikuje i utrudnia życie?"
Bardzo zaskoczył mnie pomysł na narrację. Myślałam, że będzie to coś w rodzaju pamiętnika Wiktora - nie spodziewałam się retrospekcji. Jest to bardzo oryginalny pomysł (tym bardziej, iż powieść powstała w roku 1818!), podobnie jak cała fabuła. "Frankenstein" jest bowiem prekursorem gatunku science-fiction. Tak, sci-fi - nie horroru. Pod tym względem książka mnie trochę rozczarowała. Opowieści krążące o adaptacji sugerują, iż historia ta jest co najmniej straszna. W rzeczywistości od czasu do czasu owszem, przejdą ciarki, ale nic więcej. Zamiast tego mamy do czynienia z postaciami o tak złożonych obrazach psychologicznych, jakich mało. Zarówno Frankenstein jak i jego stwórca to bohaterowie nakreśleni perfekcyjnie, dokładnie przez autorkę obmyśleni. Obie persony (mogę użyć tego słowa w stosunku do Frankensteina?) wywołują współczucie, mamy nawet do czynienia z niezapisanym pytaniem "kto jest prawdziwym potworem?". Jestem pod ogromnym wrażeniem precyzji i wnikliwości pani Shelley przy tworzeniu swoich postaci. Bądź co bądź książka ta mogłaby też figurować jako psychologiczna. Przy tym wszystkim tracą znaczenie aspekty takie jak niespieszna akcja czy delikatna przewidywalność (przy czym "delikatna" wcale nie jest eufemizmem - kilka razy naprawdę się zaskoczyłam!).

A teraz powiem kilka słów o wydaniu: jestem nim po prostu zbulwersowana! Mianowicie kiedy doszłam do strony 160, okazało się, iż w moim egzemplarzu nie ma strony 161, ani 162, ani żadnej kolejnej... zastąpiono je stronami 98, 99 - i tak przez 30 stron, aż do samego końca. "Frankensteina" więc nie doczytałam, choć próbowałam po angielsku (został mi co prawda już tylko jeden rozdział, ale naprawdę nie mam do tego siły -język jest za stary). Zakończenie tej książki jest jednak powszechnie znane i to jest moje jedyne pocieszenie. Bo właśnie łamię swoją zasadę recenzowania tylko tych pozycji, które ukończyłam.

Mimo tego mogę stwierdzić, że "Frankenstein" to książka bardzo, bardzo dobra - klimatyczna, niebanalna, pod pewnym względem nawet poruszająca. Zdecydowanie obowiązkowa dla każdego szanującego się bibliofila. Polecam!

Moja ocena: 8/10

"Ania na uniwersytecie" Lucy Maud Montgomery

Tytuł: Ania na uniwersytecie
Tytuł oryginału: Anne of the Island
Autor: Lucy Maud Montgomery
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 299
Moja ocena: 5/6









Po dwóch latach pracy w szkole przed Anią otwiera się perspektywa studiów uniwersyteckich. Towarzyszymy jej teraz w życiu studenckim w Redmond. Radość Ani z wyjazdu do Redmondu przyćmiewa myśl o rozstaniu z najbliższymi. Bohaterka pociesza się faktem, że razem z nią pierwsze kroki na uniwersytecie będą stawiali: Priscilla, Karol i... Gilbert Pierwsze doświadczenia literackie i... miłość - oto co wypełnia czas niezwykle pilnej studentki. Zawieranie nowych znajomości, współzawodnictwo w egzaminach i walka o stypendium Thorburna będą najważniejszymi wydarzeniami pierwszego roku studiów.

"Ania na uniwersytecie" L.M. Montgomery jest trzecią częścią opowieści o rudowłosej Ani Shirley. W tej części, główna bohaterka opuszcza swoje ukochane Zielone Wzgórze, by udać się do Redmond. Tam rozpoczyna czteroletnią naukę na uniwersytecie oraz podejmuje najważniejsze decyzje w swoim życiu. Tematem przewodnim tego tomu powieści jest miłość, zaloty i małżeństwo.
Wraz z Anią na uniwersytet redmondzki udają się jej przyjaciele z Avonlea Priscilla, Gilbert i Karol. Pierwszy rok studiów Ania z Priscillą mieszkają na stancji, a następne trzy w uroczym małym domku nazwanym "Ustroniem Patty" od imienia właścicielki, która od pierwszego spotkania polubiła Anię. W tym niezwykłym domku panna Shirley wraz z przyjaciółkami spędza niezapomniane chwile, ciężko jej jest po trzech latach opuścić to magiczne miejsce. Czas na studiach upływa Ani na pilnej nauce, poza tym główna bohaterka zaczyna publikować w gazetach swoje pierwsze opowiadania z większym i mniejszym sukcesem. Zawiera także nowe znajomości i przyjaźnie.

(Całość można przeczytać na blogu)

wtorek, 29 października 2013

Wrzos - Maria Rodziewiczówna

Co takiego jest w powieściach Rodziewiczówny, że zawsze wsiąkam w nie od pierwszej kartki, a nie wypuszczam z rąk do ostatniej? Niby nie lubię książek o miłości, a tu przecież dałoby się fabułę streścić w trzech zdaniach z "kocha, nie kocha" w roli jedynego orzeczenia. Niemniej nazwanie "Wrzosu" po prostu romansem nie oddaje nawet połowy ducha tej książki.

Bohaterowie są bardzo dla tej pisarki typowi. On - przystojny, zamożny, dobrze urodzony, ale hulaka, utracjusz, zblazowany, serce mu już robak toczy. Ona - żadna wielka piękność, ale miła, spokojna, mądra dziewczyna, o dobrym i szczerym sercu, prawym charakterze, oddana rodzinie, patriotka i opiekunka ubogich, słowem - wzór cnót. On z Warszawy, zdegenerowany przez wielkomiejskie rozrywki. Ona ze wsi, dziecko natury, którą miasto męczy i dusi. Oboje kochają... Tyle, że nie siebie nawzajem.Andrzej i Kazia, niedobrana para połączona małżeńskim węzłem, który szczęścia im chyba dać nie może.

Zawiodą się Ci, którzy szukają, tak częstego w powieściach Rodziewiczówny pokrzepienia. Bardzo to gorzka lektura. Jej bohaterem, na równi z małżeństwem Sanickich, jest plotka. Obmowa i zawiść ukazane są tu jako te wielkomiejskie rozrywki, które całą towarzyską śmietankę zajmują najbardziej. Bez plotki nie obędzie się nawet najmniejsze zgromadzenie. Cała "warszawka" sączy sobie do ucha najwymyślniejsze pomówienia, nie bacząc, że może tym cudze życie zmienić w piekiełko. (W sumie nic się od tamtych czasów nie zmieniło, tylko teraz mamy jeszcze tabloidy...) Czy prostota i szczerość są w stanie wygrać w takim otoczeniu? Przeczytajcie...


"Wrzos" został sfilmowany w 1938 r., rolę Andrzeja Sawickiego grał Franciszek Brodniewicz, główny amant filmowy dwudziestolecia międzywojennego, a muzykę skomponował Władysław Szpilman.


poniedziałek, 21 października 2013

Klementyna z Tańskich Hoffmanowa "Dziennik Franciszki Krasińskiej"

Ależ przeżyłam niesamowitą przygodę! I to z nie byle jaką postacią... Bardzo rzadko tak wciąga mnie i porusza czyjś dziennik czy pamiętnik. Tym razem jednak Klementyna z Tańskich Hoffmanowa zaciekawiła mnie niesamowicie osobą Franciszki Krasińskiej. Nazwisko znane, a jakże, skojarzyłam z Zygmuntem Krasińskim. I jakiż to był błąd! Nie ten czas, nie to miejsce, ni ci ludzie. Na szczęście.

Spędziłam bowiem kilka przyjemnych dni w XVII-wiecznej Polsce, rządzonej przez Augusta III, barwnej, butnej, szlachtą stojącej Polsce, która w niedługim czasie miała zniknąć w map Europy. Tam poznałam młodą, wesołą osóbkę - Franciszkę Krasińską. To ona pokazała mi barwny i jakże inny od współczesnego świat szlachty, tamtejsze obycie, sposób prowadzenia konwersacji. Dzięki niej poznałam różne ciekawe zwyczaje panujące na zamkach, w pałacach i we dworach. W końcu także dzięki niej poznałam kawałek historii Polski - wszystkie bowiem informacje zawarte w pamiętniku są jak najbardziej zgodne z faktami historycznymi. Gdy dodamy do tego bardzo bogaty w opisy, nowinki, niezwykle emocjonalny i jak najbardziej osadzony w XVII wieku styl pisania - czegóż więcej nam potrzeba. Nic, tylko brać lekturę do ręki i czytać, czytać, czytać...


ciąg dalszy TUTAJ :)

książkę w formie e-booka ściągnęłam z portalu wolnelektury.pl

Buddenbrookowie - Tomasz Mann



Podobno jest to najbardziej strawna z powieści filozofującego noblisty - saga rodzinna, czyli rzecz z gatunku królujacego na topliście wypożyczeń w mojej osiedlowej bibliotece. Próżno byłoby jednak znaleźć na tej liście “Buddenbrooków”. Nie o miłość tu bowiem chodzi, jak w ksiażkach nieco niższych lotów, ani o tzw. ciepło rodzinne (na myśl o którym Mann zapewne dostałby drgawek), tylko o ambicje, pozory, pieniądze i śmierć. Książka traktuje o materialnym i fizycznym upadku pewnej zamożnej kupieckiej rodziny. Początkowo wydaje się sztywna, niczym nadmiernie wykrochmalone kołnierzyki lubeckich patrycjuszy, po jakimś czasie wciąga ... i wypluwa czytelnika kilkaset stron dalej z głową pełną pytań na które niekoniecznie łatwo znaleźć odpowiedź.
CD na moim blogu.

Wichrowe Wzgórza - Emily Brontë



„Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë po raz pierwszy przeczytałam z wypiekami na twarzy i łzami w oczach w szkole podstawowej. Później wracałam do tej książki jeszcze kilkakrotnie, zazwyczaj po obejrzeniu kolejnej ekranizacji powieści (których jest aż kilkanaście!), aby po raz kolejny skonfrontować własne odczucia po lekturze z kolejną wizją reżysera. Postanowiłam wrócić do „Wichrowych Wzgórz” po kilkunastu latach przerwy, przyznaję, że nie bez obaw, jak odbiorę powieść jako dorosła kobieta.

Heathcliff i Catherine. O ich miłości napisano już chyba wszystko, a sama powieść ma albo gorących zwolenników albo zawziętych przeciwników, wywołuje zgorszenie i niesmak. Sama nie potrafię polubić ani rozkapryszonej, rozpieszczonej Catherine, ani cygańskiego znajdę Heathcliffa, opętanego uczuciem do córki pana Earnshaw. Mimo wszystko zawsze chętnie wracam na wietrzne wrzosowiska, nawiedzane przez wichury i śnieżyce, gdzie nocą błąkają się duchy zmarłych, które nie doznały ukojenia i spokoju za życia. Wichrowe Wzgórza, zapomniane przez Boga i ludzi, przyciągają mnie jak magnes. To ta niespokojna, mroczna, diaboliczna wręcz atmosfera książki tak mnie intryguje i bujna wyobraźnia autorki, ktora napisala powieść, która wyprzedza swoją epokę. 

Podoba mi sie to, że Emily Brontë opowiada historię tak, jak widziała ją Nelly Dean, która narzuca nam interpretację zdarzeń, ocenia bohaterów, ale to pozostawia też miejsce na nasze przemyślenia. Po jakiej stronie się opowiemy? Zdroworozsądkowo powinnam współczuć z całego serca Lintonowi, ale jakoś nie potrafię. Nigdy też nie wybaczę Catherine, że poślubiła Lintona dla bogactwa i pozycji, tak łatwo poświęcając największą miłość swojego życia, prawdziwe powinowactwo dusz – Heathcliffa. Jej marne tłumaczenia nigdy mnie nie przekonają. Sam Heathcliff, wzbudza we mnie na początku żal i współczucie, do momentu, kiedy postanawia zniszczyć rodziny Earnshawów i Lintonów, aby ukarać je za wszystkie krzywdy, których doznał. Tego pełnego złości, kipiącego chęcią zemsty Heathcliffa nie lubię, kiedy  też z demoniczną obsesją pragnie zniszczyć kolejne pokolenia znienawidzonych rodzin. Mimo wszystko ciągle mu po cichu kibicuję, aby doznał spookoju, mając w pamięci niespełnione uczucie i rozdzierającą tęsknotę. Jestem wewnętrznie rozdarta, bo wiem, że ta miłość niosła za sobą tylko zgliszcza i obnażyła okrutną, perwersyjną wręcz, naturę człowieka. 
Dobrze, że Emily Brontë kończy powieść tak, że daje nam jakiś promyk nadziei na odrodzenie prawdziwej miłości i wiary w ludzi.

Po latach w "Wichrowych Wzgórzach" wciąż widzę ten romantyzm, ale więcej dostrzegam mroku i okrucieństwa. Powieść nie porusza mnie aż tak bardzo jak wtedy, kiedy byłam niewinnym dziewczęciem, ale ta wielka, niespełniona miłość pomiędzy Catherine i Heathcliffem wciąż mnie poraża i przeraża. Miłość dwojga ludzi, którzy nie wyobrażają sobie rozstania nawet po śmierci i pragną być nawiedzani przez ducha tej drugiej osoby, ich pasja, gwałtowność, kłębowisko uczuć, nierozerwalność. Czy dzisiaj tak się jeszcze kocha?

poniedziałek, 14 października 2013

Komediantka - Władysław Reymont.

 
Jak wyczytałam w Wikipedii Władysław Reymont był duszą niespokojną "często zmieniał zawody, miejsca zamieszkania, dużo podróżował po Polsce i Europie. Ukończył Warszawską Szkołę Niedzielno-Rzemieślniczą. W latach 1880-1884 uczył się zawodu krawieckiego w Warszawie, po czym został czeladnikiem. W okresie 1884-1888 był aktorem w wędrownych grupach teatralnych.

Przez te cztery lata jak widać to w "Komediantce" dogłębnie poznał  środowisko sezonowych grup teatralnych, gdyż  pokazał go w niezwykle  realistyczny sposób stwarzając całą plejadę charakterystycznych i mocno zarysowanych postaci .

Główną bohaterką książki jest Janina Orłowska, młoda kobieta, dla której teatr  to  pasja życiowa , dla realizacji której jest w stanie , jak jest o tym przekonana, zrobić wszystko.
Więcej na moim blogu.

niedziela, 6 października 2013

Agnes Grey - Anne Brontë

Nazwisko Brontë na zawsze wpisało się na karty światowej literatury. Zazwyczaj jest ono jednak kojarzone z Emily oraz Charlotte - i tak kojarzone było również przeze mnie. Nie lubię jednak pozostawać w ignorancji, więc kiedy nadarzyła się okazja, z radością sięgnęłam po dzieło trzeciej siostry Brontë. A teraz? - teraz nie mogę po prostu zrozumieć, dlaczego świat zna autorki "Wichrowych wzgórz" i "Dziwnych losów Jane Eyre", a nie zna Anne!

Zmartwiona sytuacją finansową rodziny Agnes Grey postanawia zostać guwernantką. Pragnienie poszerzenia własnych horyzontów szybko obraca się w nicość, kiedy okazuje się, iż podopieczni dziewczyny są rozpieszczeni, nieracjonalni i niesforni. Agnes mylnie uważała, że zapamiętanie siebie taką, jaką była w ich wieku, wystarczy aby zdobyć przyjaźń dzieci. A może zamiast niej, spotka ją miłość życia? 

Pierwsze strony są zaproszeniem do wstąpienia do XIX wieku - pełnego kobiet ubranych w gorsety, gentelmanów i guwernantek. Zaproszeniem, z którego nie omieszkałam skorzystać. Obecnie, kiedy już powróciłam z mojej ulubionej epoki do szarej rzeczywistości, nie mogę przestać żałować, iż nie przyszło mi żyć w epoce wiktoriańskiej. Jak mogę czuć inaczej, kiedy każda napotkana przeze mnie do tej pory książka z tamtej epoki tak kusi - i to niczym innym, jak samym klimatem? "Agnes Grey" nie odstaje od nich o ani odrobinę: lektura zapewnia rozrywkę w postaci poznawania licznych ówczesnych konwenansów, dobrych manier, masek obłudy i bali. 
Poznawanie treści umilają nader barwne i plastyczne opisy, bynajmniej nie przeszkadzające w zachłannym czytaniu i szybkim jego tempie. 
Miejsce akcji jest czytelnikowi nieznane. Nazwę zastępuje tylko pierwsza litera - hrabstwo X., miejscowość F. Nadaje to historii tajemniczości i składnia do zapytania, czemu bohaterka chce pozostać za wszelką cenę anonimowa. 
"Cóż, uważam, że jedno skradzione serce by wystarczyło - i to pod warunkiem, że uczucie byłoby odwzajemnione. W przeciwnym wypadku oznaczałoby to o jedno skradzione serce za dużo."
Portret psychologiczny głównej bohaterki został stworzony z pomysłem. Agnes to postać doskonale nakreślona, ale jednak mimo to nie potrafiłam się z nią utożsamić. Jest typową marzycielką i idealistką; z rzeczywistością radzi sobie nie bez trudności, ale próbuje robić dobrą minę to złej gry. To w niej kryje się przesłanie tej historii - dotyczące piękna i powierzchowności, próżności, determinacji oraz trwania w postanowieniach. Opowieść zdecydowanie skłania do refleksji. 

"Agnes Grey" to powieść, która spełniła moje wszystkie oczekiwania. Z pewnością zadowoli wszystkich fanów literatury wiktoriańskiej oraz sióstr Brontë. Polecam.

Ocena: 7/10

sobota, 5 października 2013

Niedobra miłość - Zofia Nałkowska.


     


 



Zofię Nałkowską do tej pory  znałam  tylko z "Granicy" czytanej wiele lat temu , jako lekturę szkolną. Być może dlatego, że była to pisarka , kolokwialnie się wyrażając przerabiana na języku polskim nie sięgnęłam po jej inne powieści,chociaż w domu od lat mam jej "Niedobrą miłość".
I właśnie tę książkę postanowiłam przeczytać w ramach wyzwania sardegny  Trójka e-pik.
Okazał się to bardzo dobry wybór, gdyż zachęcił mnie  do zapoznania się  twórczością pisarki ,  co powinnam była zrobić już mnóstwo lat temu , a poza tym nabieram coraz większej ochoty na jej "Dzienniki", była bowiem nietuzinkową kobietą, znaną  z wyzwolonych poglądów i talentu literackiego. 
   Akcja "Niedobrej miłości"  toczy  się w prowincjonalnym mieście , gdzieś na kresach wschodnich , tuż po zakończeniu pierwszej wojny światowej , w środowisku ówczesnych "sfer wyższych" czyli zubożałych rodzin ziemiańskich i hrabiowskich oraz legionowych dygnitarzy.
Czytaj więcej na moim blogu  .

środa, 2 października 2013

Albert Camus "Obcy"

Autor - przez wielu kojarzony z Dżumą, jedną ze znienawidzonych lektur szkolnych - sam w sobie jest dziwny. Kojarzymy go z egzystencjalizmem, on sam się z tym nurtem nie identyfikował. Obcy przedstawia jednak idee tej filozofii. Pobudza do myślenia i do refleksji, często podobnych jak w przypadku Zbrodni i kary Dostojewskiego.

Bardzo serdecznie zapraszam tutaj do lektury opinii. :-)