wtorek, 30 kwietnia 2013

Krystyna córka Lavransa


Norwegia - kraj znany mi tylko z kolorowych zdjęć, z podręczników historii czy wreszcie z filmów o Wikingach. Kraj gdzie jeszcze dzisiaj człowiek musi zmagać się z groźną choć piękną przyrodą i jedno z ostatnich miejsc w Europie gdzie owa przyroda nie została zdominowana przez ludzką działalność.
Może kiedyś uda mi się zobaczyć fiordy w naturze, ale na razie muszę się zadowolić ich literackim portretem, który wyszedł spod pióra i z serca Sigrid Undset, wybitnej norweskiej pisarki, laureatki Nagrody Nobla z 1928 roku.

"Krystyna, córka Lavransa" to trzytomowa, wielowątkowa opowieść o miłości i nienawiści, powołaniu i odpowiedzialności za własne czyny, poświęceniu i namiętnościach. Tytułową bohaterkę poznajemy jako kilkuletnie dziecko, stojące u progu życia i towarzyszymy jej do śmierci. Poznajemy jej najbliższych, rodziców, przyjaciół, ludzi z którymi przyjdzie jej spędzić długie lata i tych spotkanych przelotnie w różnych punktach jej życiowej drogi.

Rodzice Krystyny to ludzie zamożni, pochodzący ze starych i szanowanych rodów, i chociaż od lat osiadli w swoim gospodarstwie w dolinie Jorund, to szanowani przez sąsiadów oraz mający pewne znaczenie także poza rodzinnymi stronami. Dziewczynka jest ulubienicą ojca, który na wiele jej pozwala, ale wychowuje ją zgodnie z religią i tradycją. Zaręczona z Szymonem synem Andrzeja dziewczyna zostaje wysłana na rok do klasztoru w Oslo, aby tam pod okiem zakonnic zyskać dodatkowe wykształcenie i ogładę. Przypadkowo poznaje Erlenda syna Mikołaja i jest to punkt zwrotny w jej życiu. Niepomna na posłuszeństwo winne rodzicom, na narzeczonego i własny honor Krystyna daje się ponieść namiętności. Zdaje sobie sprawę z tego, ze Erlend to człowiek z przeszłością, który uwiódł cudzą żonę, ma z nią dwójkę nieślubnych dzieci i był skazany na wygnanie; ma świadomość, że ukochany również wobec niej nie postępuje zbyt honorowo, jest przecież przyrzeczona innemu - uczucie jest jednak silniejsze i Krystyna wbrew wszystkim postanawia walczyć o swoje szczęście. Jednak nie zawsze to czego najbardziej pragniemy jest dla nas najlepsze...

Krystyna i Erlend to dwoje ludzi kochających się z ogromną siłą i namiętnością, to przykład związku, gdzie jedna osoba nie potrafi żyć bez drugiej. Równocześnie jest to stadło ze wszech miar niedobrane charakterologicznie - pomimo, że on jest od niej kilka lat starszy i bardziej doświadczony życiowo to właśnie Krystyna jest osobą bardziej odpowiedzialną, to ona w przeciwieństwie do lekkomyślnego małżonka przyjmuje na siebie większość obowiązków, to ona również bierze na siebie brzemię ich wspólnego grzechu.
Czytając książkę przez cały czas miałam wrażenie, że chociaż akcja umiejscowiona jest w XIV wieku to Krystyna jest niezwykle współczesna ze swoimi problemami i wyborami życiowymi. To niezwykle silna osobowość, świadoma własnych pragnień, mająca odwagę wystąpić przeciwko obowiązującym normom i obyczajom, a równocześnie potrafiąca przyznać się do własnych błędów.

Książka Sigrid Undset to również niezwykle piękny i plastyczny hymn na cześć przyrody norweskiej oraz ludzi, którzy żyli w tych niezwykle trudnych warunkach. Opisy niedostępnych gór i zamieszkałych dolin, zmieniający się cykl pór roku, walka o zapewnienie godziwych warunków bytowania, ale również piękno romańskich budowli, rytuały uroczystości religijnych, uczty i zabawy dające choćby chwilowe odprężenie od codziennych kłopotów - to wszystko sprawia, że historia Krystyny, Lavransa, Erlenda i ich bliskich czyta się z ciekawością, pomimo, że powieść do najkrótszych nie należy.

Jeśli ktoś jeszcze nie zna 'Krystyny, córki Lavransa" to zachęcam do jak najszybszego nawiązania znajomości.

Zdecydowanie warto.

Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił - J.I.Kraszewski


Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił - J.I.Kraszewski


Tytuł wydaje się nieco niezgrabny, ale to wynik pochodzenia książki. "Jak się pan Paweł żenił" było drukowane w odcinkach w prasie, zdobyło olbrzymią popularność, która zaowocowała dopisaniem przez JIK-a sequelu ("Jak się pan Paweł ożenił"), ale i to nie wystarczyło napalonym czytelnikom - do książki dołączony jest jeszcze epilog - list pisarza do czytelników, w którym domyka on perypetie postaci drugoplanowych.
A traktuje to dziełko o losach wiecznego singla, który pewnego dnia stwierdza, że nie chce być sam i nie wystarcza mu jednak w życiu cyzelowanie do perfekcji systemu rowów melioracyjnych na swojej wołyńskiej posiadłości.
Najtrudniejsze okazuje się jednak pokonanie ograniczeń tkwiących w jego własnej głowie...
Książka ma duży potencjał komiczny, wyraźnie jednak większy w części pierwszej, w drugiej pan Paweł trafia na kobietę niemal idealną i śmieszne są juz tylko jego perypetie odzieżowe.
Całkiem zabawna książka dla singli aktualnych i tych byłych też:).

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Portret damy" Henry James


„Portret damy” Henry’ego Jamesa czytałam powoli, kilkadziesiąt stron dziennie. Starczyło mi tej książki na dwa tygodnie, bo książka liczy 655 stron. Wnikliwa analiza postaci Isabel Archer wymaga skupienia, ale to klimat powieści i doskonała intryga powodowały, że miałam ochotę zostać z bohaterami powieści jak najdłużej i smakować ją powoli. Nie ukrywam, że momentami przeklinałam w duchu moją dobrą pamięć, która podpowiadała mi ciąg dalszy wydarzeń,  przywołując obrazy z bardzo dobrej ekranizacji tej książki, z Nicole Kidman w roli głównej.

„Portret damy” to powieść napisana z rozmachem, poruszająca wiele spraw, oprócz roli kobiety w ówczesnym społeczeństwie, na przykład kwestię dysponowania przez rodzica życiem swojego dziecka, które ma obowiązek spełniania jego życzeń i żyć według jego woli. To także obraz, w którym autor porównuje młodą Amerykę i starą Europę oraz ich społeczeństwa, ciekawa panorama wiktoriańskich czasów. Mnie jednak najbardziej zaintrygowała osoba głównej bohaterki.

Henry James opowiada historię Isabel Archer w ten sposób, że możemy śledzić jej najdrobniejsze poczynania, wnikać w jej myśli, niemal oddychać powietrzem, którym i ona oddychała. Zwraca nam przy tym taktownie uwagę na istotne szczegóły jej charakteru i wspomina mimochodem, że wszystko zmierza do tragedii. Ta młoda, piękna i niezwykle inteligentna Amerykanka przyjeżdża do Anglii na zaproszenie ciotki po śmierci swojego ojca. Jest jak kolorowy, egzotyczny ptak, który dusi się w złotej klatce konwenansów. O jej niezwykłości przekonani są nie tylko wszyscy wokół, ale i ona sama.  Isabel jest kobietą wrażliwą, subtelną, kującą swój charakter na podobieństwo książkowych ideałów, z którymi się w swoim życiu zetknęła. Ważny jest dla niej wizerunek i wewnętrzna dyscyplina. Marzy o wolności, o wyjście poza ramy ówczesnych zapatrywań na rolę kobiety, pragnie poznać świat i siebie. Chce też czynić wszystko bezinteresownie. Głodna jest wiedzy, literatury i sztuki i to właśnie w takim lustrze lubi najbardziej się przeglądać. Ba! Ona pragnie, aby jej życie było klejnotem, kolejnym rozdziałem życia świata, misternym bibelotem, którym wielu będzie się zachwycać. Mężczyźni, którzy ją kochają, wydają się jej nie tyle nieciekawi, co niepasujący do jej życiowego planu, toteż łamie serca, jedno po drugim.  Niespodziewany spadek, który jest także ukrytym planem gry jej kuzyna, przeraża ją pierwotnie, ale później uświadamia, że nareszcie może spełnić się jej marzenie, aby sama kierować swoim losem i dowiedzieć się o ludzkich sprawach czegoś więcej. Mając w swoich rękach wszystko, nieświadomie zamyka się w klatce, chociaż sama uważa, że tego nie czyni, bo przecież to ona ma kartę przetargową – pieniądze, i poślubia Gilberta Osmonda bezinteresownie. Nie widzi, że jej małżeństwo jest jedną, wielką intrygą, a dramat rozgrywa się tuż przed jej nosem.
Henry James kieruje powieścią tak, że od samego początku stajemy za Isabel, podziwiamy jej błyskotliwy umysł, współczujemy jej w tragicznych momentach i żałujemy nawet w chwilach, kiedy są one efektem jej własnych wyborów. Jej zachowanie wobec Caspara Goodwooda na końcu powieści wprawiło mnie początkowo w osłupienie, ale później zrozumiałam dlaczego tak postąpiła.
Sama złapałam się w tą pułapkę osądów.

„Portret damy” jest książką, która w piękny, bardzo szczegółowy sposób traktuje o emocjach, wielkich uczuciach, ale bez śladu cielesności. To opowieść o niezwykłej kobiecie, którą niby poznajemy w najdrobniejszych detalach, od środka i na zewnątrz, ale która ciągle potrafi nas zaskoczyć i zostawić nas na końcu książki w zawieszeniu. Wspaniała literatura.


niedziela, 28 kwietnia 2013

"Rzym za Nerona" - J.I.Kraszewski

JIK-owy "Rzym za Nerona" był jednym z ostatnich kioskowych hitów lat póżnego PRL-u. Pamiętacie jeszcze te czasy, kiedy jeśli człowiek chciał sobie jakoś sensownie wypełnić biblioteczkę musiał mieć
znajomości w księgarni (lub, jeszcze lepiej, w wydawnictwie)? Ci, którzy mieli nieco bardziej minimalistyczne podejście i nie zależało im na hitach, takich jak "Przeminęło z wiatrem", mogli "meblować" półki zaopatrując się  w kioskach "Ruchu", gdzie było dostępnych kilka przykurzonych książeczek dziecięcych, reedycje przedwojennych książek kucharskich (nie do wykorzystania w czasach pustych półek) oraz JIK z wydawnictwa Novum.
Taką właśnie edycję przytaszczyłam do domu z biblioteki i dziś, gdy już jestem po lekturze, zastanawiam się, jakie były motywy wydania tej książki właśnie w tamtym czasie i w sporym, łatwo dostępnym nakładzie.
Najprawdopodobniej jednak ekonomiczne, gdyż "Rzym za Nerona" prezentuje treści nie będące na topie w postkomunistycznej Polsce, jest mianowicie... traktem religijnym, dość niebale przybranym w mocno prześwitujące szatki powieści.
Treść oscyluje nie tyle wokół perypetii dwójki bohaterów: Juliusza i Sabiny, ile raczej wokół ich drogi do nawrócenia na chrześcijaństwo.

Dwójka protagonistów miała ze sobą sporo wspólnego: obydwoje bogaci, choć starający się zachowywać wobec tego bogactwa postawę stoicką, obydwoje wychowani pod wpływem kultury helleńskiej. Nic dziwnego, że szybko się zaprzyjaźnili.
Gdy jednak w Rzymie zaczęła się szerzyć "chrześcijańska zaraza", zachowali się w sposób strasznie różny. Zdyscyplinowana intelektualnie Sabina uznała nową religię za logiczne dopełnienie nauk greckich filozofów i zaczęła wymykać się nocami na spotkania ze współwyznawcami w katakumbach. 
W tym samym czasie Juliusz, zamiast zadbać o swój duchowy rozwój, odkrywa,  że żywi do swojej przyjaciółki uczucia inne od platonicznych, jednocześnie zaś jej nocne
wyprawy doprowadzają do tego, że zaczyna się martwić o jej prowadzenie...
Niestety, w XIX wiecznej powieści o pierwszych chrześcijanach trudno spodziewać się większych niespodzianek. Prędzej  czy później wszyscy bohaterowie (poza Neronem) spotkają się na niebieskich pastwiskach.
Pozostaje jedynie otwarte pytanie, w jaki sposób na nie trafią - szybką ścieżka dla męczenników, bądź tą nieco wolniejszą - dla wyznawców.
Książka JIK-a, jak na dzieło okołoreligijne ma w sobie jednak pewną świeżość, niektóre tematy (np dlaczego chrześcijaństwo było atrakcyjne dla wykształconych Rzymian) były dla mnie zupełnie nowe, dlatego myślę, że spokojnie można ją polecić jako lekturę adwentową. Jeśli
ktoś oczywiście takowej poszukuje.

sobota, 27 kwietnia 2013

Pątniczym Szlakiem - Zofia Kossak Szczucka


Wyprawa do Ziemi Świętej nie wymaga w tej chwili wielkich wyrzeczeń ani przygotowań organizacyjnych, tylko co najwyżej wzięcia tygodnia urlopu i zarezerwowania około 2,5- 3 tysięcy zł. Z tym ostatnim może być większy problem, ale nie oszukujmy się, nie jest to jakiś kosmos, tylko suma zbliżona do średniej krajowej (oczywiście, jeżeli wierzymy w te GUS-owskie wyliczanki).
 W wersji turbo da się nawet "zaliczyć" Izrael w jeden dzień (w ramach wycieczki fakultatywnej z jednego z egipskich kurortów). 
W 1933, kiedy w swoją podróż w kierunku bliskowschodnim wybrała się Zofia Kossak, było w sumie podobnie. Podróż trwała wprawdzie 5 tygodni (statkiem bądź pociągiem), ale skoro już człowiek ruszył się w tak odległe rejony, przy okazji zwiedzało się Egipt, kilka greckich wysp, Ateny, Stambuł... Dostępność cenowa? Chyba zbliżona. W skład ekipy pielgrzymkowej z lat 30-stych wchodziło także kilka zamożnych "farmerek". Różnica polegał chyba na tym, że po 5 tygodniowej wyprawie autorce udało się napisac całkiem opasłą książkę. Tygodniowy urlop wystarczy co najwyżej na kilka notek blogowych, a i to wtedy, gdy ktos jest naprawdę zdolny. 
Prawdziwa różnica w sztuce podróżowania objawi się nam, gdy w początkowych rozdziałach "Pątniczym szlakiem" przeczytamy sobie o średniowiecznych pielgrzymkach. Droga do Ziemi Świętej mogła zająć pielgrzymowi całe życie. Z jednej strony to atrakcyjna perspektywa - ruszasz w drogę i nie wracasz, nie przejmując się robotą i przyszłą emeryturą. Z drugiej: nawet, jeśli w średniowieczu istniałaby opcja emerytury rzadko kiedy byłaby w ogóle brana pod uwagę, gdyż życie pielgrzyma miało spore szanse zakończyć się przed czasem. 
Książka "Pątniczym szlakiem" jest pełna takich ciekawostek. Autorka, podróżując na trasie Rodos-Aleksandria-Kair-Izrael-Stambuł-Ateny zgrabnie miesza podróżnicze obserwacje, ciekawostki historyczne a także anegdoty i zabawne dialogi podsłuchane od współwycieczkowiczów. To całkiem przydatna lektura dla tych, którzy wybierają się w tamte rejony, bądź też kiedyś je odwiedzili. Przewodniki często przytłaczają nadmiarem informacji historycznych. Tutaj podane w rozsądnych ilościach i literackiej formie same wchodzą do głowy. Jasne, że dla wielu osób najważniejsza w miejscach kultu będzie ich historia biblijna, ale ich losy od średniowiecza po początek XIX wieku takze bywały fascynujące. 
Warto porównać jak przeobraziły się opisywane miejsca przez ostatnie 80 lat. Autorka podkreśla, że Ziemia Święta to miejsce, które potrafi się nie zmieniać przez tysiąclecia. To, że z jakiejś studni korzystał np. któryś biblijny patriarcha wcale nie musi byc legendą, gdyż kolejna studnia znajduje się np. 100 km dalej. I rzeczywiście - czytając opisy wiecznych zatargów między różnymi odłamami chrześcijan wokół Bazyliki Grobu Pańskiego, czujemy się niemal jak w czasach wspólczesnych. To co się zmieniło, poza tym, że przez te 80 lat wyrosło wokół nowoczesne społeczeństwo żydowskie, które wówczas sprowadzało się do kilku skupisk, nad Morzem Śródziemnym, to wypychanie chrześcijan (Palestyńczyków). W latach 30-stych np. w Betlejem byli oni większością. W tej chwili jest to miejscowość w 70-80% muzulmańska.
Jeśli natomiast chodzi o miejsca na świecie, w których zmienia się więcej - polecam migawki z Rodos pod panowaniem Mussoliniego i ze Stambułu czasów Atatürka. Znajdą się i takie miejsca, których już nie ma. Choćby POLSKO-rumuńskie przejście w Czerniowcach, po którego przekroczeniu wyprawa już czuje się, jakby była jedną nogą w domu. Tak się składa, że byłam kiedyś w Czerniowcach. W tej chwili to ciągle miasto nadgraniczne, tyle, że to już nie ta granica. (a po drugiej jej stronie, na rumuńskiej Bukowinie, ciągle mieszka polska mniejszość). Dojazd z centrum Polski z postojem na granicy w Medyce zajmuje w tej chwili jakieś 1-1,5 dnia. Z jednej strony świat się skurczył i turystyczne destynacje są teraz łatwiej dostępne, za to wiele miejsc zapada się jakby w czarną dziurę. Do Czerniowiec dalej niż do Kairu? Na to wygląda.

Łyżka dziegciu w tej beczce miodu? Otóż trudno powiedzieć o autorce, że jest otwarta na inne kultury. Owszem, jeśli śą to kulury martwe (Bizancjum), bądż odległe (buddyzm), to usłyszymy o nich jakieś ciepłe słowo. O tych bliższych nam zarówno w czasie, jak i w przestrzeni - już niekoniecznie. 
Ale mimo to - i tak polecam:).

Źródła zdjęć: niedziela.pl, archiwum Allegro oraz czestochowa.pl. to ostatnie niespecjalnei a propos, ale mi się spodobało:).

wtorek, 23 kwietnia 2013

"Ostatni Mohikanin" James Fenimore Cooper

Tytuł: Ostatni Mohikanin
Tytuł oryginału: Last of the Mohicans
Autor: James Fenimore Cooper
Wydawca: IMBIR
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 160
Moja ocena: 5/6











 "W czasie wojny francusko-angielskiej w Ameryce Sokole Oko oraz jego przyjaciele ratują z rąk Huronów córki angielskiego dowódcy. Wydarzenie to pociąga za sobą szereg niezwykłych, nieraz dramatycznych przygód. Ciekawie przedstawione sylwetki bohaterów, trzymająca w napięciu akcja, zwyczaje i tradycje indiańskie..."

"Ostatni Mohikanin" autorstwa amerykańskiego pisarza Jamesa Fenimore Coopera (1789–1851) jest drugą i jedną z najlepszych i najbardziej znanych części cyklu pt.  Pięcioksiąg przygód  Sokolego Oka. Jest to powieść przygodowo - historyczna, ale zawierająca wątki romantyczne. Książka po raz pierwszy została opublikowana w 1826 roku. Opowiada o przygodach białego Indianina Sokolego Oka, zwanego wśród Indian "Długą Strzelbą", Indianina Chingachgookiego i jego syna Unkasa, ostatnich z Mohikanów. Akcja powieści rozgrywa się w Ameryce Północnej w czasach kolonizacji w XVIII wieku, podczas wojny Francuzów przeciwko Anglikom. Chingachgook, Unkas, Sokole Oko oraz ich angielski przyjaciel major Duckan Heyward ratują z rąk Indian Huronów porwane przez Maguę - "Przebiegłego Lisa" córki angielskiego dowódcy Munro Alicje i Korę. Powieść odznacza się wartką i pełną napięcia akcją, świetnie wykreowanymi bohaterami oraz napisana jest barwnym językiem. Prawdziwym wydarzeniem historycznym opisanym w powieści jest masakra Fortu William-Henry w 1757 roku. Powieść została kilkakrotnie zekranizowana m.in. w 1992 roku pt. "Ostatni Mohikanin" w reżyserii Michaela Manna.
Książka "Ostatni Mohikanin" urzekła mnie jako pasjonatkę powieści przygodowych. Pamiętam, że w dzieciństwie zaczytywałam się w powieściach o traperach i Indianach, bardzo podobały mi się tego typu książki i nadal cenię je sobie wysoko. W powieści oprócz wątków historycznych i miłosnych Cooper ciekawie opisał życie i zwyczaje plemion indiańskich, traperów oraz doskonale wyraził piękno przyrody. Zachęcam serdecznie do przeczytania tej lektury.
 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Perswazje Jane Austin

Cóż jeszcze można napisać na temat książki, o której napisano już tak wiele, książki, która stanowi absolutną biblię milionów czytelniczek. Perswazje przeczytałam mając wcześniej na koncie lekturę trzech (jak mi się wydawało) najbardziej znanych powieści pisarki. Lubię i cenię powieści Jane Austin, ale nigdy nie zaliczałam się do fanklubu wielbicielek pisarki.
Dotychczasowym bohaterkom Austin, jakkolwiek zyskały moją sympatię, zawsze miałam coś do zarzucenia. Lubiłam je, ale nie potrafiłam się identyfikować z żadną z dziewcząt, a to za płocha, a to za rozważna, a to zbyt dumna, a to zbyt irytująca. Tymczasem Anna Elliot to dziewczę  marzeń.
Jest łagodna, spokojna, pozbawiona egoizmu, niosąca pomoc bliźnim, nie lubiąca rozgłosu i bycia w centrum zainteresowania, mądra i rozsądna.
Jej życie nie jest godne pozazdroszczenia. Na skutek perswazji otoczenia; zadufanego w sobie ojca oraz opiekunki i przyjaciółki domu dziewczyna odrzuciła kilka lat wcześniej oświadczyny człowieka, którego kochała i przez którego była kochana. Kapitan Wentworth, był marynarzem, marzycielem o wielkich aspiracjach, lecz jego widoki na przyszłość były mgliste, a zatem nie stanowił odpowiedniej partii dla dziewczyny, której ojciec miał aspiracje iście książęce. Zaawansowana wiekiem, niezamężna, dwudziestosiedmioletnia panna to osoba znajdująca się poza kręgiem społecznych i towarzyskich zainteresowań. Doskonale nadaje się do opieki nad siostrzeńcami i bratankami, jest czymś pośrednim pomiędzy osobą prowadzącą ojcu gospodarstwo domowe a damą do towarzystwa, no i oczywiście stanowi przedmiot sąsiedzkich drwinek i ostrzeżenie dla innych panien (co je czeka, jeśli nie będą brały tego co się nadarza). Anna mieszka z próżnym, zarozumiałym, rozrzutnym i skoncentrowanym na sobie ojcem, który doprowadził do ruiny rodzinny majątek wcale tego nie dostrzegając oraz siostrą, która stanowi jego kalkę. Dziewczyna jednak nie rozpacza, nie uważa swojego życia za przegrane, szuka dla siebie szczęścia w prozaicznych czynnościach dnia codziennego. Jej spokojną egzystencję przerywa pojawianie się na horyzoncie kapitana Wentwortha, który zbiwszy majątek powraca w rodzinne strony szukać żony. Co na to Anna? Czy będzie żałować decyzji powziętej pod presją, czy może zdecyduje się podjąć kolejną próbę rozniecenia uczuć kapitana? Nie, to nie w stylu Anny. Biedaczka robi co może, aby unikać spotkania, a kiedy do niego dochodzi stara się zachować zimną krew. A nie jest to wcale łatwe, bowiem oboje pozostali wierni swej miłości. Zakończenie czyni zadość oczekiwaniom rzesz czytelniczek. Jednak to nie wątek romansowy stanowi największy atut powieści. Perswazje to wspaniałe studium psychologiczne głównej bohaterki, w której można dopatrzeć się odbicia autorki; osoby pogodzonej z losem, umiejącej cieszyć się życiem i odnajdującej jego sens, nie szukającej prostych i łatwych rozwiązań, wiernej własnym przekonaniom i sercu. To także kolejna powieść obyczajowa, w której odbija się obraz epoki wiktoriańskiej z jej konwenansami i sztucznością. To wreszcie pokłon złożony malowniczym pejzażom angielskiej wsi, które swą naturalnością i prostotą stanowią kontrast dla obrazu jej mieszkańców. No i w końcu to cała galeria wyrazistych postaci, wśród których poza nadętymi bufonami, czy egocentrykami i hipochondrykami możemy odnaleźć także całkiem sympatycznych osobników.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Paryż Emil Zola


Paryż pod koniec XIX wieku - 
z obrazów Pissarro, ze starej sepiowej fotografii, z czasów belle epoque; okresu postępu, rozkwitu i spokoju, wielkiej przebudowy. Wojna 1870 roku dawno już wybrzmiała, a nowa wojna światowa nadejdzie dopiero za kilkanaście lat. Miejsce, w którym wielu chciałoby się znaleźć.

Czy po lekturze ostatniej części trylogii Trzy miasta również? Paryż oglądany oczami Zoli to miasto oglądane od jego najciemniejszej i najwstydliwszej strony. A jednak dopiero poznanie takiego Paryża dać może pełny obraz i kto poznając miasto – pokocha je, takim jakim jest/było – pokocha je prawdziwie. Tak jak pokochał autor.

Piotr Froment, uczciwy i pełen miłosierdzia młody duchowny, który bez zarzutu spełnia swoją kapłańską posługę, a wśród owieczek bożych uważany jest za człowieka niemal świętego, dar wiary stracił już dawno temu. I jeśli ani pobyt w takich miejscach kultu; jak Lourdes, czy Rzym nie pomogły mu w odnalezieniu ścieżki wiary to tym bardziej nie mógł uczynić tego Paryż.
Miasto, w którym rząd sprawują ludzie cyniczni i przekupni, a prasa i wymiar sprawiedliwości siedzą w kieszeni finansistów, którzy dorobili się na spekulacjach giełdowych. Miasto, w którym bogate panie bawią się w dobroczynność, a panowie wykorzystują istnienie tychże towarzystw, jako narzędzie w swej grze politycznej. Miasto, w którym więzi rodzinne są parodią; córka pragnie poślubić kochanka matki, do czego matka usiłuje nie dopuścić, syn w pogardzie dla wszystkiego co normalne i dla chęci bycia oryginalnym, pozbywa się przyjaciółki – kochanki wpychając ją w ramiona utrzymanki ojca, ojciec, który trzęsie całym parlamentem i prasą, a traci rozum na skinienie paluszka kochanki. Miasto, w którym duchowni niewiele robią, aby ulżyć doli biedoty, a bardziej przedsiębiorczy wchodzą w sojusze ze światem polityki i finansjery. Miasto, w którym bezdomne i kalekie dzieci porzucane są w rynsztokach ulic, nędzarze zdychają z głodu w samotności, matki nie mają czym wykarmić dzieci, a ojcowie całymi dniami poszukują kawałka chleba dla swoich rodzin.
… ujrzał podwórze błotniste jak dół kloaczny, cuchnące schody, brudne mieszkania, lodowate i nagie, rodziny wydzierające sobie strawę, której nie zechciałyby bezpańskie psy, matki o wyschłej piersi, z płaczącymi niemowlętami na rękach, starców, którzy padli w kącie jak bydlęta i na kupie śmieci umierali z głodu. A potem stanął mu przed oczyma cały jego dzień, wspaniałość, spokój i wesołość salonów, jakie przebiegał, cały bezczelny zbytek Paryża finansów, Paryża politycznego i światowego. I teraz dotarł w końcu, o zmierzchu do Paryża Gomory, do Paryża Sodomy, zapalającego swoje światła na noc, na ohydę tej nocy-wspólniczki, której drobny popiół wolno przysypywał bezmiar dachów.
Kiedy czytałam o walkach parlamentarnych czułam się, jakbym oglądała relację z obrad sejmu. Lata mijają, mechanizmy sprawowania władzy pozostają bez zmian.
Powolna zgnilizna parlamentarna rozrosła się, atakowała organizm społeczny. Zapewne, ponad niskimi intrygami, nad pogonią ambicji osobistych, odbywała się szczytna, wzniosła walka zasad, przepływała historia odsuwając gruzy przeszłości, usiłując tchnąć w przyszłość więcej prawdy, więcej sprawiedliwości i szczęścia. Ale w praktyce, gdy widziało się tylko ohydną kuchnię codzienną, jakież rozpętanie samolubnych apetytów! Jedyne pragnienie: chwycić za gardło sąsiada, aby samemu odnieść triumf. Tam, wśród tych kilku grup, trwała tylko nieustanna walka o władzę i satysfakcję, jaką ona daje; lewica, prawica, katolicy, republikanie, socjaliści, dziesiątki odcieni politycznych były to tylko etykiety klasyfikujące, tę samą palącą żądzę panowania, rządzenia. Wszystkie problemy sprowadzały się do jednej jedynej sprawy: dowiedzieć się, kto — ten, ów czy tamten — chwyci w swe ręce Francję, aby z niej ciągnąć korzyści, aby jej kosztem udzielać łask klienteli swoich kreatur. A najgorsze, że wielkie batalie, dni i tygodnie stracone na to, aby ów nastąpił po tamtym, a ten po jeszcze innym, prowadziły jedynie do najgłupszego w świecie dreptania w miejscu, bo wszyscy byli siebie warci i zachodziły między nimi tylko nieznaczne różnice, tak że nowy władca partaczył tę samą robotę, którą spartaczył już jego poprzednik, z reguły zapominając o programach i obietnicach, gdy tylko dorwał się do władzy.
I pomiędzy tym wszystkim miota się Piotr, duchowny bez wiary, który poświęca życie na pomaganie biednym, głodnym i opuszczonym. Na krótko to dobroczynność staje się jego nową religią. Bo przecież w coś trzeba wierzyć, trzeba nadać życiu jakiś sens. Tylko, że dobroczynność staje się ślepą uliczką, im więcej z siebie daje tym mniejsze są tego efekty.
…Błoto wzbierało aż po brzegi, ohydna rana, krwawiąca i żarłoczna, ukazywała się bezwstydnie niczym rak toczący jakiś organ i sięgający serca. I cóż za niesmak, jakie obrzydzenie ogarniało wobec tego widowiska. I rodziło się pragnienie, aby nóż zemsty przywrócił zdrowie i radość!...
A zatem cóż pozostaje? Anarchia? Zemsta? Wymierzenie sprawiedliwości nawet kosztem niewinnych ofiar? Tyle, że i tutaj droga wiedzie donikąd. Nie dość, że cierpią niewinni to jeszcze atak wywiera często skutek odwrotny od zamierzonego. Zamach na przedstawiciela zepsutego mieszczaństwa okazuje się doskonałym pretekstem do zmiany rządu i zatuszowania skandalu tych, przeciwko którym był skierowany.

W finale utworu Piotr odnajduje w końcu równowagę ducha i sens istnienia. Muszę przyznać, że ten finał troszkę mnie zaskoczył, choć rozumiem, iż był on niezbędny dla uzasadnienia założenia, jakie przyjął autor.
Powieść to swoiste wyznanie wiary; wiary w potęgę rozumu, w osiągnięcia nauki, postęp, wiedzę, w siłę miłości i optymizmu, a co za tym idzie powieść stanowi krytykę religii katolickiej, jako przestarzałej i nieczułej na problemy społeczne. Można sobie wyobrazić, z jak ostrą krytyką środowisk katolickich spotkała się powieść i jej autor. Byli oni także przedmiotem ataku środowisk prawicowych, choć krytyka sięgała przecież o wiele głębiej.
Nie po raz pierwszy Zola zachwyca bogactwem opisów, choć tym razem są to opisy zjawisk, mechanizmów, analiza przyczyn, a nie opisy miejsc czy przedmiotów, które tak urzekały we wcześniejszych lekturach. Muszę przyznać, że momentami nużyły mnie przydługie opisy mechanizmów polityczno-parlamentarnych. To pewnie „wina” mojej filozofii życiowej, w której polityka z jej brudami zajmuje miejsce marginalne. Choć może, nie tyle nużyły, co mierziły ze względu na ich realność.
A jednak jest w prozie Zoli jakiś magnes, który przyciąga, słowa, które uwodzą, nawet, jeśli nie do końca zgadzamy się z ich treścią. No i jest tu Paryż prawdziwy i piękny mimo wszystko.
Paryż był niby olbrzymia kadź, w której kipiała cała ludzkość, najlepsza i najgorsza, wrzała straszliwa mikstura czarownic, cenne ingrediencje pomieszane z ekskrementami, mikstura, z której miał powstać napój miłosny i eliksir młodości. …. Osad ludzki opadał na dno kadzi i nie należało nawet życzyć sobie, aby każdego dnia dobro widomie odnosiło zwycięstwo; bowiem często potrzeba całych lat, aby z mętnej fermentacji powstała nadzieja, realizowana w tym przetwarzaniu wieczystej materii, którą wkładano raz jeszcze do tygla, aby ją jutro lepiej ukształtować. 
Moja ocena 4/6 
Zdaję sobie sprawę, iż powinnam Paryż przeczytać, jako ostatnią cześć Trylogii, jednak ograniczona dostępność powieści Zoli spowodowała taką, a nie inną kolejność.

piątek, 19 kwietnia 2013

Czas się przywitać

Jako że mam już 16 lat, stwierdziłam, że nadszedł czas, by lepiej zapoznać się z literaturą klasyczną. Fascynuje mnie ona już od dawna, jednak dopiero teraz postanowiłam poznać ją bliżej i wrócić do klasyków, które mam już za sobą. Są to w większości książki dla dzieci, ale nie tylko: Baśnie Hansa Christiana Andersena, Tajemniczy ogród, Mała księżniczka, Przypadki Robinsona Crusoe, Księga dżungli, Przygody Tomka Sawyera, W 80 dni dookoła świata, Przygody Sherlocka Holmesa, Opowieść wigilijna. W planach mam sięgnięcie po twórczość Jane Austen (m. in. Duma i uprzedzenie, Rozważna i romantyczna, Perswazje), sióstr Bronte (m. in.Wichrowe Wzgórza, Dziwne losy Jan Eyre, Profesor, Shirley) Alcott Louisy May (Małe kobietki), J. M. Barrie (Przygody Piotrusia Pana), Franka L. Bauma (Czarnoksiężnik z krainy Oz), Frances Hodgson Burnett (Mały lord), Lewisa Carrolla (Alicja w Krainie Czarów, Alicja po drugiej stronie lustra), Fyodora Dostoyewsky'ego (Zbrodnia i kara), Kenneth Grahame'a (O czym szumią wierzby), Johanny Spyri (Heidi), Londona Jacka (Biały kieł), Julesa Verne'a (20000 mil podwodnej żeglugi, Podróż do wnętrza ziemi), Leo Tolstoy'a (Wojna i pokój, Anna Karenina), Jonathana Swifta (Podróże Guliwera). To nie wszystkie książki, po które chcę sięgnąć, zapewne podczas trwania wyzwania do swojej listy dopiszę jeszcze wiele pozycji, z którymi chciałabym się zmierzyć.

Swoje recenzje będę umieszczać tutaj oraz na moim blogu.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników wyzwania! (:

"Lalka" Bolesław Prus



Gdy zaczęłam czytać Lalkę, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że coś mi tu nie pasuje. Owo „coś” nie było tym „cosiem” charakterystycznych dla lektur, które średnio lubię; czytanie pod presją czasu, z konieczności odbiera mi przyjemność.

Spodziewałam się nudnego, pozytywistycznego ględzenia, a w głównej postaci zobaczyłam romantyka. Spodziewałam się prostej kompozycji, a dostałam ciekawą strukturę narracyjną. A przede wszystkim spodziewałam się porządnego zakończenia; okazało się, że Prus nie powie mi wszystkiego.

Moim zdaniem największą zaletą Lalki jest jej wielowymiarowość. Większość ludzi znajdzie w niej coś dla siebie. Mnie najbardziej interesowały kwestie psychologiczne i okołomiłosne; bohaterowie Lalki pasują do koncepcji powieści realistycznej, ale jednocześnie mają bardzo interesujące cechy indywidualne. Rozdziały zatytułowane Pamiętnik starego subiekta niekiedy mnie nudziły, ale podobało mi się, że pokazywały wielość perspektyw; dzięki nim można zobaczyć, jak jeden z bohaterów powieści – Rzecki – odbiera rzeczywistość; dość często się myli.

W tej powieści jest sporo zdrowego rozsądku, dlatego też – według mnie – jej akcja w pewnym sensie rozczarowuje młodego, skłonnego do marzeń i idealizacji świata czytelnika.  Na pewno czytałoby mi się ją lepiej, gdybym była starszą, do bólu racjonalną kobietą. Nie zmienia to jednak faktu, że była to chyba pierwsza lektura szkolna, która wzbudziła moją ciekawość, w pewnym momencie chciałam zajrzeć na ostatnią stronę, żeby dowiedzieć się, za kogo ostatecznie wyjdzie Wokulski.

W każdym razie jeśli ktoś na podstawie czegoś, co słyszał o Lalce w szkole, nie czytał tej powieści, polecam mu nadrobienie zaległości. Nie trzeba być zainteresowanym obrazem epoki, by bez problemu znaleźć w tej powieści coś dla siebie, a sam akt lektury jest bardzo interesujący, gdyż pewne rzeczy trzeba sobie dopowiedzieć.

Bardzo podobna recenzja na http://minerwaproject.blogspot.com, zdjęcie okładki pochodzi z http://lubimyczytać.pl.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Charlotte Brontë Profesor.

Przeczytanie wszystkich powieści sióstr Brontë jest jednym z moich czytelniczych postanowień na ten rok. Tak więc po przeczytaniu dwóch książek napisanych przez Anne i Emilly przyszedł wreszcie czas aby zapoznać się z utworami , które pozostawiła po sobie najstarsza z pisarskiego rodzeństwa czyli Charlotte.
Jak na tle "Wichrowych Wzgórz" i "Agnes Grey" wypada "Profesor" ? Powiem krótko świetnie. Jeśli będziesz czytał/ czytała tę recenzję dalej dowiesz się dlaczego tak uważam. Zanim jednak wystawię książce ostateczną ocenę przybliżę jej fabułę , napiszę kilka swój o najważniejszej postaci utworu oraz stylu jakim posłużyła się ta znana pisarka oraz o rzadko spotykanym zabiegu literackim, który zastosowała autorka.

Głównym bohaterem i narratorem powieści jest młody mężczyzna William Cromsworth , który dopiero wkracza w dorosłość i wciąż poszukuje własnej tożsamości , zastanawia się co chce robić dalej. Przez pierwsze kilka lat życia zanim trafił do szkoły z internatem wychowywali go krewni. Po ukończeniu ostatniego etapu edukacji postanawia zrezygnować z tego co zapewnia mu jego arystokratyczne pochodzenie i wyjechać do Brukseli aby tam poszukać nie tylko pracy , ale i swojego miejsca. Przy małej "pomocy" przyjaciela udaje mu się zdobyć posadę nauczyciela angielskiego w szkole z internatem do. której uczęszczają tylko dziewczyny . Tym samym mężczyzna ma okazję aby wreszcie lepiej poznać naturę kobiet bo wcześniej niezbyt często dostawał szansę by z się z nimi spotykać. Czy któraś z koleżanek spróbuje zawrócić mu w głowie ? a jeśli tak to jak na te próby zareaguje tytułowy profesor ?

Debiutancka powieść Charlotte Brontë wydana w Anglii dopiero po śmierci pisarki jest prawdziwą literacką ucztą , ale nie dla każdego. Osoby , które chcą podczas czytania poczuć dreszczyk emocji czy zapoznać się z dobrze skonstruowanymi dialogami mogą czuć się zawiedzione bo w książce dominują plastyczne opisy, subtelny język a rozmowy pomiędzy bohaterami schodzą na drugi plan. Najstarsza z sióstr zgrabnie i z klasą wplata w fabułę wątki autobiograficzne ( sama również była nauczycielką języka angielskiego i miała okazję poznać smak miłości). Powieściopisarka zdecydowała się powierzyć rolę narratora mężczyźnie . Tak zabieg jest niezwykle rzadko stosowany w literaturze XIX Anglii. Wszystkie trzy siostry miały pewien niezwykły dar kreowania postaci , które na długo zapadają w pamięć. Wszystkie osoby, które udało im się stworzyć przy użyciu własnej wyobraźni są bardzo wyraziste , realne potrafią przykuć uwagę czytelnika. Każdą nich możemy obdarzyć zaufaniem i być pewni , że dobrze poprowadzi nas ulicami Londynu i opowie o tym jakie było życie w tamtym okresie historycznym oraz czym różniło się od czasów nam współczesnych . Podobało mi się to , że autorka postanowiła na niektórych stronach umieścić również zwroty w języku francuskim , które zostały objaśnione w przypisach.
Moje trzecie spotkanie z pisarskim dorobkiem brytyjskich sióstr uważam za bardzo udane. Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak tylko gorąco polecić tę pozycję i czekać aż będzie mi dane przeczytać kolejne dzieła Charlotte bo wiem , że warto.

Debiut

Dołączyłam i (w miarę) zgodnie z zasadami, które gdzieś tam są, witam się. :-)

Nie będę może spisywała całej listy przeczytanych lektur, zwłaszcza że od tego mam biblioteczkę na lubimyczytac.pl. W każdym razie z klasyką mam do czynienia właściwie na co dzień z racji środowiska szkolnego, a także planów na przyszłość. Uwielbiam czytać i wciąż uważam, że mam bardzo dużo zaległości do nadrobienia. Aktualnie czytam opowiadania Fitzgeralda oraz Zbrodnię i karę Dostojewskiego, w najbliższych planach dominują głównie lektury oraz powieści gotyckie.

Jak do tej pory opublikowałam w Internecie tylko jedną recenzję, ale mam nadzieję, że dam sobie radę i zachęcę choć kilka osób do przeczytania jakichś niedocenianych współcześnie autorów. :-) Osobiście jestem zakochana w Mickiewiczu oraz Stanisławie Ignacym Witkiewiczu, bardzo lubię teatr i dramat. Tak więc witam.

"Ania z Avonlea" Lucy Maud Montgomery

Tytuł: Ania z Avonlea
Autor: Lucy Maud Montgomery
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 288
Moja ocena. 5.5/6












 
 
Ania z Avonlea autorstwa L. M. Montgomery jest drugą częścią opowieści o rudowłosej Ani Shirley z Zielonego Wzgórza. Książka opowiada o jej dalszych losach. Ania po roku nauki w seminarium wraca do Avonlea. Niespodziewanie umiera Mateusz i Ania rezygnuje z dalszej nauki na Uniwersytecie. Decyduje się zostać w Avonlea, chce pomagać i opiekować się  Marylą, gdyż okazało się, że Maryla traci wzrok. I tak oto, Ania zostaje na dwa lata na Zielonym Wzgórzu. Przyjmuje pracę nauczycielki w tamtejszej szkole. Szybko zaskarbia sobie sympatię swoich uczniów. Nauczanie jest ciężką pracą i wielkim wyzwaniem dla Ani. Młoda nauczycielka nie zraża się jednak niepowodzeniami, gdy jej metody nauczania nie skutkują na wszystkich uczniach. Uczy uczniów miłości i dobroci. Ponadto poznaje nowych ludzi i zawiera nowe, wartościowe znajomości z Panią Lawendą i Panem Harrisonem. Dużą sympatia darzy małego chłopca, Pawła Irvinga, swojego ucznia w którym odnajduje "pokrewną duszę". Ania, Gilbert, Diana i kilku ich przyjaciół z Avonlea zakładają "Koło Miłośników Avonlea", mające na celu dokonywanie ulepszeń w wiosce, zmienianie wyglądu by Avonlea upiększyć. Maryla przygarnia dwoje bliźniąt Tolę i Tadzia. Ania pomaga Maryli wychowywać dzieci, co jest nie lada wyzwaniem. Tola jest miła, cicha i grzeczna, zaś Tadzio jest jej przeciwieństwem. Wyprawia wiele figli i psikusów, ale zaskarbia sobie miłość Ani i Maryli. Książka kończy się ślubem pani Lawendy i Pana Irvinga, oraz przygotowaniami Ani na wyjazd na Uniwersytet.

(Czytaj więcej na blogu)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"Latarnik" Henryk Sienkiewicz

Tytuł: Latarnik
Autor: Henryk Sienkiewicz
Wydawnictwo: GREG
Gatunek: Literatura piękna
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 30
Moja ocena: 6/6






  
"Latarnik" Henryka Sienkiewicza uważany jest za jedną z najwybitniejszych polskich nowel. Dzieło to powstało w 1881 roku pod wpływem podróży autora do Stanów Zjednoczonych.
Główny bohater Skawiński jest polskim emigrantem politycznym, uczestnikiem wielu wojen i powstań. Po wielu latach tułaczki, imając się wielu zawodów, z resztą wszystkie okazały się nie powodzeniem, stara się o posadę latarnika w Aspinwall, na wyspie leżącej niedaleko Panamy. Polski emigrant dostaje pracę jako latarnik i początkowo jest szczęśliwy i zadowolony. Życie latarnika przypomina życie pustelnika, lecz Skawińskiemu odpowiada taki los. Od dawna zmęczony życiem szukał jakiejś ostoi w swojej tułaczce po świecie, zapragnął osiedlić się na stale.  Latarnia w Aspinwall wydawała mu się idealnym miejscem. Po kilku tygodniach spokojnego życia na latarni morskiej, rzetelnego wykonywania swoich obowiązków, podziwiania przyrody, następuje punkt kulminacyjny w życiu Skawińskiego i tudzież tej noweli. Najważniejsza sytuacja, moment, który rozstrzygnął o dalszym żywocie głównego bohatera. Skawiński pewnego dnia otrzymał "Pana Tadeusza", zaczął czytać:

        "Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie!
        Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
        Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
        Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie…
        Panno Święta, co jasnej bronisz Częstochowy
        I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
        Nowogrodzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
        Jak mnie, dziecko, do zdrowia powróciłaś cudem,
        (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
        Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
        I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
        Iść, za zwrócone życie podziękować Bogu),
        Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono…"
                                                                     (Adam Mickiewicz)
i oczami przeniósł się do Polski, do swojej rodzinnej wsi. Słowa "Pana Tadeusza" tak mocno wstrząsnęły Skawińskim, że pogrążył się na całą noc w półśnie. Rano został obudzony z tego letargu i oznajmiono mu, że nie zapalił latarni i w skutek tego rozbił się statek. Stary emigrant został bez pracy, ale z "Panem Tadeuszem" usilnie przyciskającym do piersi. Ostatnia scena tej noweli jest swoistym wyrazem wierności narodowi, patriotyzmu i wielkiej tęsknoty do ojczyzny.
"Latarnik" Jak już wspomniałam na początku, należy do najwybitniejszych nowel polskiej nowelistyki i nie sposób pominąć tej lektury. Poza tym Sienkiewicz należy do moich ulubionych polskich pisarzy. Zawsze chętnie sięgam po książki tego autora.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Czarny obelisk Erich Maria Remarque


Po powieści Remarque`a sięgam bez obaw. Podoba mi się ich nieco mroczny klimat, prosty język, jasne przesłanie, bohaterowie rzuceni na wielką toń historycznej zawieruchy, którzy usiłują utrzymać się na jej fali zachowując godność. Bez patosu i wielkich słów, a niemal każda z jego książek to najpiękniejszy manifest przeciwko totalitaryzmowi.

Akcja powieści rozgrywa się w niewielkim miasteczku w Niemczech w roku 1923. Rośnie bezrobocie, spada siła nabywcza pieniądza, pensje wypłaca się dwa razy dziennie, inflacja szaleje, spekulanci zbijają majątki, mniej odporni psychicznie popełniają samobójstwa, umacniają cię nastroje nacjonalistyczne, rodzi się faszyzm. W poczuciu rozgoryczenia Niemcy snują marzenia o odwecie za przegraną wojnę zapominając (nie chcąc pamiętać), że sami ją wywołali. Jednym słowem świat oszalał. Ludwik weteran wojenny, muzyk, poeta i pracownik zakładu pogrzebowego próbuje odnaleźć normalność i sens w świecie, który nie zdążywszy otrząsnąć się z jednej wojny zaczyna przygotowania do kolejnej. Pracuje, spotyka się z przyjaciółmi, gra w kościele, odwiedza chorą przyjaciółkę, chodzi na spotkania stowarzyszenia poetów. Jest to młody, wrażliwy, przedwcześnie dojrzały człowiek, o traumatycznych przeżyciach, który pogrąża się w egzystencjalnych pytaniach: jak żyć, po co żyć, ku czemu zmierzamy. Podstawowe pytania dręczące każdego myślącego człowieka nabierają innego wymiaru w świecie braku poczucia stabilności, w świecie, w którym wszystko ma wymiar tymczasowy i w którym nie powinno się zadawać zbyt wielu pytań. Po co zastanawiać się, co będzie jutro, ważne, że dziś jest co zjeść na obiad, ważne, że jest wino na stole, kobieta u boku i jeszcze raz udało się przechytrzyć życie.

A jednak Ludwik wciąż zadaje pytania. A towarzyszy mu w tym Izabela, chora na schizofrenię, przebywająca w zakładzie zamkniętym dziewczyna. Ich rozmowy, jakże nierzeczywiste i niebanalne, tak oderwane od otaczającego ich świata wydają się jedynym wyrazem normalności w świecie pomiędzy (pomiędzy jednym a drugim kataklizmem).

… kto właściwie potrafi dobrze grać, a jeśli potrafi cóż mu to pomoże? Czy wielka ciemność staje się przez to mniej ciemna, czy pytania bez odpowiedzi są wówczas mniej beznadziejne, czy rozpacz nad wieczną niedoskonałością pali się wówczas mniej boleśnie? Czy dzięki temu można kiedykolwiek wytłumaczyć życie, okiełznać je i jechać na nim, jak na spokojnym koniu, czy też jest ono zawsze, jak potężny żagiel wśród burzy, który nas niesie, i gdy go chcemy schwycić, zmiata nas do wody? Niekiedy zjawia się przede mną przepaść, która zdaje się sięgać do jądra ziemi. Co ją wypełnia? Tęsknota, rozpacz, szczęście? Ale jakie? Zmęczenie? Rezygnacja? Śmierć? Po co żyję? Tak, po co żyję?

Największą krzywdą, jaką świat wyrządził Izabeli okazuje się to, że w pewnym momencie zostaje ona uleczona, ale czy szczęśliwa?

Autor w ironiczny i groteskowy sposób przedstawia społeczeństwo niemieckie oraz realia Republiki Weimarskiej w latach dwudziestych; realia w których biedacy stają się jeszcze biedniejsi, a bogaci i zaradni dzięki finansowym machlojkom pomnażają swoje fortuny. Rząd nie robi nic czekając na dewaluację długów, a polityczni agitatorzy zbijają poparcie coraz bardziej sfrustrowanych obywateli. Marazmowi i obojętności jednych przeciwstawia się kreatywność i pomysłowość drugich. Jest to doskonała analiza przyczyn kolejnej wojny. Hasła nowego nacjonalistycznego ruchu trafiły tu na podatny grunt ruchu, a kolejna wojna jest tylko kwestią czasu.

Gdzie jest granica, która dzieli chaos i ład? Kto może ją przekroczyć i potem wrócić, a gdy mu się to uda, czy coś z tego pamięta? Czy jedno nie zaciera wspomnienia o drugim? Kto jest obłąkany, napiętnowany, wyklęty - czy my z naszymi granicami rzeczy, rozsądkiem i uporządkowanym obrazem świata, czy też ci inni, w których szaleje i migocze chaos?... Ale czym jest chaos? I czym jest ład? Kto nim rządzi? I dlaczego? I komu kiedykolwiek udaje się uciec? 
Czarny obelisk to wspaniałe studium niemieckiego społeczeństwa, a zarazem gorzki zapis losów pokolenia straconego. Pokolenie młodych chłopców, których I wojna okaleczyła fizycznie i psychicznie, którzy walczą o utrzymanie się na powierzchni w okresie międzywojennym i którym przyjdzie wziąć udział w kolejnej wojnie. Jedyną alternatywą jest ucieczka.

Czarny obelisk ma o wiele więcej zalet, wymienię jedynie takie, jak malownicza galeria pełnokrwistych postaci, barwny język i groteskowy humor.

Ciekawa jestem, czy macie swoje przemyślenia – czym jest tytułowy czarny obelisk, a jeśli tak, czy podzielicie się nimi ze mną.

Moja ocena stanu podobania się (dopisuje to od pewnego czasu, dla podkreślenia, iż nie jest to ocena profesjonalna, a jedynie emocjonalna) 5,5/6

środa, 10 kwietnia 2013

Elizabeth Cleghorn Gaskell, Cranford.

Królestwo Amazonek – tak w skrócie można określić Cranford, gdzie wszystkie domy z czynszem powyżej pewnego poziomu zajmują panie, stanowiąc prawdziwy kobiecy patrycjat.(s.5)

Niewątpliwie Cranford jest już jedną z moich ulubionych książek i zajmować będzie dobre miejsce na „Gaskellowej” półce.  To książka pełna ciepła, miękkości, serca, niewysłowionej dobroci, a nawet czułości. Trudno to jednoznacznie określić, ale kto przeczyta ten będzie wiedział, co mam na myśli.

Narratorką powieści jest Mary, która co jakiś czas przyjeżdża w odwiedziny do swoich starszych przyjaciółek panien Debory i Matyldy Jenkyns. To dzięki jej opowieściom poznajemy życie mieszkańców sennego maleńkiego miasteczka. Nikt tu za bardzo nie interesuje się ani sprawami politycznymi, ani ówczesnymi nowinkami technicznymi. Za to bardzo ważne jest to, co dzieje się w miasteczku. Panie z Cranford to w większości ubogie, sympatyczne, ekscentryczne, pełne ciepła i wrażliwości. Panów właściwie tu poza paroma wyjątkami nie ma. Z naszej perspektywy niektóre ich myśli i zachowania mogą wydawać się naiwne i zabawne. Paniom z Cranford zupełnie nie zależy na opinii innych, nie zwracają uwagę na panującą modę, jeśli chodzi o ubiory, choć od czasu do czasu potrafią się pokłócić. Starają się trzymać ustalonych zasad i przepisów dotyczących składania i przyjmowania wizyt, która powinna trwać nie dłużej niż kwadrans. Panie były oszczędne do granic możliwości, wcześnie kładły się spać i wcześnie wstawały i uważały za przejaw wulgarności podawanie coś kosztownego do jedzenia i picia podczas wieczornych spotkań, a w domu sióstr Jenkyns pomarańcze jadło się we własnym pokoju. 

I w tym właśnie momencie panna Matty, która cały ranek przebywała poza domem i niedawno wróciła, wtargnęła do nas z wyrazem twarzy pełnej konsternacji i zranionego poczucia przyzwoitości.
- Niebiosa, miejcie nas w opiece! - krzyknęła- Deboro, w salonie siedzi jakiś dżentelmen i obejmuje pannę Jessie ramieniem w talii. – Oczy panny Matty zogromniały pod wpływem doznanego szoku.
Siostra od razu przywołała ją do porządku.
-I to jest najwłaściwsze miejsce dla jego ramienia. Idź sobie, Matyldo, i zajmij się swoimi sprawami. – Taka wypowiedź z ust tej, która dotychczas była wzorem i strażniczką kobiecej obyczajowości, stanowiła cios dla panny Matty i biedaczka, podwójnie zaszokowana, opuściła pokój. (s. 30) 

Elizabeth Gaskell stworzyła galerię kobiecych indywidualności: skromna, wrażliwa i uległa wobec siostry panna Matty; surowa Debora, która zawsze znała właściwą odpowiedź; wścibska i plotkująca panna Pole; lubiąca poruszać się lektyką pani Jamieson z nieodstępującym ją (do czasu) pieskiem Carlo; chełpiąca się i dumna panna Betty Barker właścicielka już zamkniętego sklepu modniarskiego założonego z siostrą, niegdyś niesprzedająca czepków czy wstążek komuś bez rodowodu. Panie z Cranford nieustannie się czymś frasują, zajmują, spotykają przy herbatce, rywalizują ze sobą, obrażają, ale w chwilach potrzeby spieszą z pomocą. Ponad to stoją na straży moralności, chcą być autorytetami, a jednocześnie niezbyt dobrze traktują gorzej urodzonych od siebie. Każda z nich ma swoją przeszłość, ale to historia miłosna panny Matty najbardziej mnie poruszyła. 

Panna Pole skłaniała się do objęcia roli bohaterki, a to za sprawą zdecydowanych kroków, jakie podjęła, by wymknąć się dwóm mężczyznom i kobiecie, którym nadała imię „tego gangu morderców”. Opisywała ich w jaskrawych kolorach i zauważyłam, że za każdym razem, gdy powtarzała swą relację, dodawała tej trójce jakieś świeże cechy łotrowskie. Jeden z nich był wysoki, lecz zanim z nim skończyliśmy, stał się gigantem; miał oczywiście czarne włosy, które z czasem zaczęły zwieszać się z czoła w zwichrzonych kołtunach i opadać na plecy. Ten dugi był niski i zwalisty, ale gdy słyszałyśmy o nim po raz ostatni, wyrósł mu na plecach garb. (s. 120)   

Elizabeth Gaskell ma lekki, niepowtarzalny styl, nacechowany dużą dawką dobrego humoru, ale i sarkazmem. Książkę czyta się wobec tego bardzo dobrze i chętnie do niej powraca. To luźne, ale bardzo urokliwe i klimatyczne opowiastki dotyczące życia mieszkańców miasteczka, które bardzo mi się podobały.



Elizabeth Cleghorn Gaskell, Cranford, wydawnictwo Poligraf, wrzesień 2012, tłumaczenie: Katarzyna Kwiatkowska, oprawa miękka, stron 220.

Książka przeczytana dzięki uprzejmości tłumaczki p. Katarzyny Kwiatkowskiej.

William Shakespeare, Sonety.

Przez ostatni tydzień (recenzja napisana w dniu 25.09.2012) tuż przed zaśnięciem radowały moją duszę Sonety Wiliama Shakespeare w przekładzie Stanisława Barańczaka, które ukazały się niedawno w cudnej oprawie graficznej i dwujęzycznej koedycji polsko – angielskiej nakładem wydawnictwa a5.


/…/ czym w ogóle są „Sonety” Shakespeare’a? Wielką poezją wynikłą zapewne (co nie wpływa na naszą ocenę i w ogóle nie jest dla nas pierwszorzędnym obiektem zainteresowania) z osobistych przeżyć – czy wielkim dokumentem osobistego przeżycia ujętym (co nie wpływa na naszą ocenę i w ogóle nie jest dla nas pierwszorzędnym obiektem zainteresowania) w formę poetycką? [1]
Po raz pierwszy były opublikowane w roku 1609 w tomie, który składał się ze 154 numerowanych utworów, a mimo to czas ich powstania jest właściwie dokładnie niesprecyzowany do końca. Niektórzy badacze przyjmują nawet, o czym pisze we wstępie wydanej obecnie książki Stanisław Barańczak, że kilka z nich nie są autorstwa Shakespeare’a, a ich układ nie jest zgodny z jego intencjami. Analizie poddawana była również wielokrotnie dedykacja, gdzie pojawiły się inicjały W.H. i T.T. 

W niektórych Sonetach adresatem – bohaterem jest mężczyzna, a w niektórych kobieta, choć istnieją sonety, które można odczytywać na dwa sposoby. Większość sonetów jest odnosi się do Młodzieńca, Czarnej Damy i Konkurencyjnego poety. Mowa jest o miłości, zdradzie i łączących się z nimi wahaniach emocjonalnych. Niektórzy badacze przyjmują, że Sonety to cykl wierszy o miłości łączącej dwóch mężczyzn, którego ostateczny wygląd został jednak zmieniony, aby nie narazić na szwank reputacji Shakespeare’a.  O tym można przeczytać w błyskotliwym wstępie autorstwa Stanisława Barańczaka.
W „Sonetach” Shakespeare’a, tej wielkiej zagadce literatury, jedna rzecz jest absolutnie jasna – a rzeczą tą jest zawarta w każdym ich słowie, rymie i wersie odpowiedź na pytanie, po co zostały napisane, po co w ogóle pisze się wiersze. Po to, aby wbrew wszystkiemu, co nam mówi doświadczenie, móc wierzyć, że „Miłość to nie igraszka czasu” (116), że ocalający ją „rym” okaże się „nad Śmierć trwalszy”:

Póki tchu w piersiach ludzi, póki w oczach wzroku –
Wiersz żyw będzie i tobie nie da zginąć w mroku.
                                                                                                        (18)[2]

W wydaniu zostały zawarte objaśnienia i przypisy tłumacza oraz Alfabetyczny spis incipitów angielskich i osobno polskich. Jak najbardziej zachęcam do ponownego być może lub też pierwszego przeczytania tego rodzaju poezji.

Na koniec fragment, który jak najbardziej pasuje do blogowego tytułu:

Gdy wglądam w malowane słowem dawne dzieje
I ożywa w mych oczach postaci gromada –
Rycerzy, dam tak pięknych, że i rym pięknieje, /…/
                                                                                                       (106)[3]


[1] Tamże, s. 13.
[2] Tamże, s. 32.
[3] Tamże, s. 143.
 


William Shakespeare, Sonetywydawnictwo a5, wydanie 2012, Przekład, wstęp i opracowanie Stanisław Barańczak, seria: Biblioteka Poetycka pod redakcją Ryszarda Krynickiego,  Tom 12, oprawa twarda, stron 216. 

Elizabeth Gaskell, Ruth.

Tak sobie myślę, że nie było wówczas łatwo pisać Elizabeth Gaskell o historii Ruth. Powieść została, bowiem po raz pierwszy wydana w 1853 roku, czyli w tym czasie, kiedy dominują przede wszystkim sztuczne konwenanse i hipokryzja w pojmowaniu obyczajowości. Zawsze wszystkiemu była winna kobieta, która powinna być podporządkowana mężowi. Jej rola była postrzegana w sposób tradycyjny, jako matki i żony. Powinna być krucha, słaba, nieśmiała, trzymająca się na uboczu, pobożna, skromna i mieć predyspozycje do wychowywania dzieci. Z kolei w tym czasie mężczyźni postrzegani są jako przedsiębiorczy, silni, wytrwali, zuchwali. Kobietom odmawiano prawa głosu, choć te wywodzące się z niższych warstw mogły pracować. Mężczyznom wolno było wszystko: mieć żonę, kochankę, nieślubne dzieci i w dodatku nie ponosić za to konsekwencji.
 
Ruth opowiada historię młodej dziewczyny, która będąc sierotą, została oddana przez opiekuna do zakładu krawieckiego pani Mason. Tam przez kilka miesięcy przyuczana była do przyszłego zawodu. Pewnego wieczoru przez właścicielkę została wybrana do grupy dziewcząt mających za zadanie dokonywać drobnych poprawek podartych sukienek na przyjęciu w ratuszu. Tam zostaje zauważona przez dwudziestotrzyletniego arystokratę Pana Henry’ego Bellinghama. W ciągu kilka dni naiwna szesnastolatka spotkała się z mężczyzną parokrotnie. Gdy na jednej z wycieczek zostaje zauważona przez panią Mason, która dbając o reputację swojego zakładu odrzuca Ruth. Załamana dziewczyna przyjmuje propozycję pana Bellinghama, wyjeżdża z nim do Londynu i staje się upadłą kobietą. Razem jadą na wakacje do Walii, gdzie na jednym ze spacerów Ruth spotyka pana Bensona. To on pospieszy z pomocą młodej dziewczynie, gdy wskutek choroby Bellinghama, przybędzie jego matka, a Ruth zostanie odrzucona i pozostawiona samej sobie.

To opowieść o nieskalanej, pięknej, czystej dziewczynie, która wskutek swojej naiwności pada ofiarą ówczesnej obyczajowości. Gdyby nie rodzeństwo Bensonów i skrzętnie obmyślona zmiana jej tożsamości, Ruth Hilton byłaby potępiona i nie znalazłaby miejsca w ówczesnym społeczeństwie. Z kolei pan Bellingham nie ponosi żadnych konsekwencji, co więcej, dość lekko porzuca kochającą go dziewczynę, która nota bene sprowadził na złą drogę, znając konsekwencje swojego postępowania. Bellingham pojawi się jednak jeszcze w życiu Ruth.

Nie miały lekko wówczas młode dziewczęta, sieroty, poddane woli opiekunom i skuszone przez wizję życia z bogatymi młodzianami naiwnie wierząc w miłość, która pokonać może nawet status społeczny. Gaskell napisała powieść mającą wydźwięk społeczny, w której wiele miejsca poświęca się konsekwencjom wynikającym z życia w nieślubnym związku. Zwraca również uwagę na pozycję nieślubnych dzieci. Wiele jest w powieści odniesień do słów zaczerpniętych z Biblii, moralizowania i pewnego rodzaju egzaltacji. Tak jakby Gaskell chciała przekazać, że resocjalizacja kobiety upadłej jest możliwa. Ruth świadoma jest swojego grzechu, a jednak walczy, aby go zmazać. Z kolei pan Benson ryzykując własną pozycję, nie potępia zhańbionej dziewczyny. W powieści nie brak jednak bohaterów żyjących w obłudzie i kierujących się ogólnie przyjętymi normami, które opierają się, na co wolno lub czego nie wolno.

Warto nadmienić, że powieść Ruth porównywana jest do wydźwięku powieści Szkarłatnej litery Nathaniela Hawthorne'a wydanej w 1850 roku oraz Tess d'Urberville  Thomasa Hardy'ego z 1891 roku. Książka oczywiście napisana jest w stylu dziewiętnastowiecznym, więc absolutnie nie mam zamiaru do niego się odnosić. Osobiście fabuła mnie tak pochłonęła, że nic mi nie przeszkadzało w jej czytaniu.
 


Elizabeth Gaskell, Ruth, wydawnictwo MG, marzec 2013, tłumaczenie: Katarzyna Malecha, oprawa twarda, stron 544.

Louisa May Alcott, Małe kobietki.

W dni pełne śniegu za oknem i minusowej temperatury sięgnęłam po klasyczną, staroświecką i dobrze znana powieść Louisy May Alcott (1832- 1888). Film z roku 1994 widziałam wielokrotnie, a w ostatnich tygodniach ponownie oglądałam we fragmentach  na kanale cbs europa. Warto jednak pamiętać, że książka była wielokrotnie ekranizowana. Zarówno film jak i książka bardzo przypadły do mojego gustu. 

Akcja rozgrywa się w Ameryce w latach 60. XIX wieku podczas toczącej się w tle wojny secesyjnej. W niej to bierze udział jako kapelan głowa rodziny Marchów. Pod nieobecność męża opiekę na czterema córkami sprawuje pani March. Stworzyła ona dom pełen ciepła, bliskości i miłości. Każda z dziewcząt ma inną osobowość, charakter i zainteresowania i mimo, że czasami dochodzi między nimi do nieporozumień, darzą się wielkim szacunkiem i miłością. Najstarsza Meg jest rozważna, najbardziej dojrzała i spokojna, Jo - jest pełna życia i niezbyt zadowolona z tego, że jest chłopcem, Beth kocha muzykę, a najmłodsza Amy jest nieco przemądrzała, choć potrafi postawić na swoim. Nie opływają w dostatki, często zmuszane są do wyrzeczeń, niosą pomoc potrzebującym, nie kupują nowych ubrań, a starsze siostry podejmują pracę, aby wspomóc matkę. Mimo zimy siostry nie nudzą się w domu, wymyślają zabawy, przedstawienia, odgrywają role. Pełne entuzjazmu, optymizmu i żywiołowości nie zapominają jednak o potrzebach innych. Warto od razu jednak napisać, że dziewczęta oprócz zalet mają również swoje wady. 

Nieziemski klimat powieści, magia, niesamowity urok i czar książki sprawia, że czas spędzony na jej czytaniu biegł szybko i nieubłaganie zbliżał się do końca. Louisa May Alcott poruszyła w powieści pozycje kobiet, jakie zajmowały w dziewiętnastowiecznej Ameryce, poglądy na temat niewolnictwa, a przede wszystkim ukazała życie codzienne przeciętnie sytuowanej rodziny. Świetna lektura na zimowy czas Bożego Narodzenia, która nie traci na aktualności i którą czyta się z wielką przyjemnością.



Louisa May Alcott, Małe kobietki, wydawnictwo MG, wydanie 2012, tłumaczenie: Anna Bańkowska, oprawa twarda, stron 304.

Charlotte Brontë, Profesor.

Bardzo się cieszę, że dzięki wydawnictwu MG mogę w końcu czytać książki wydane po raz pierwszy w wersji polskiej. Jedna z takich książek jest Profesor autorstwa Charlotte Brontë. Głównym bohaterem a zarazem narratorem jest dwudziestojednoletni William Cromsworth. Po śmierci rodziców był on pod opieką swoich arystokratycznych wujów ze strony matki. To oni łożyli na to, aby zdobył porządne wykształcenie, a po ukończeniu szkoły w Eton złożyli mu ciekawą propozycję, z której jednak William nie skorzystał. Po odrzuceniu jej nasz bohater udaje się do starszego o dziesięć lat brata, właściciela fabryki. Tam obejmuje posadę, ale nic więcej poza więzami krwi nie łączy go z Edwardem. Gdy William poznaje Hunsdena, dochodzi do wniosku, że czas na zmiany i decyduje się opuścić angielską ziemię na rzecz Brukseli. Tu zyskuje pracę jako nauczyciel języka angielskiego w szkole męskiej i obok istniejącej szkole przeznaczonej dla dziewcząt.

To opowieść o tym, że nawet wbrew przeciwnościom należy walczyć o dokonywanie swoich wyborów. William ma na tyle odwagi, aby porzucić wygodne życie na rzecz trosk, ale i wolności. Samodzielność i niezależność dla niego, jak i dla poznanej Henri są najważniejsze. Kobieta nie chce być też podporządkowana mężczyźnie, nie chce żyć tylko pracą na rzecz ogniska domowego, lecz pragnie rozwoju umysłowego i zawodowego, co rzadko było chwalone w XIX wieku. To również historia opowiadająca o trudach wypełniania zawodu nauczyciela. W powieści znajdziemy również pochwałę wszystkiego, co wywodzi się z Anglii, a może inaczej – ksenofobiczną krytykę wszystkiego, co nieangielskie. Autorka słowami i myślami wygłoszonymi przez bohaterów ukazuje w złym świetle między innymi katolickie wyznanie, flamandzkie ubiory, imiona czy architekturę domów. Nie ma tu również żadnych sentymentalnych banałów. Autorka w sposób otwarty opowiada o ludzkiej głupocie, zawiści i hipokryzji. Pokazuje świat, jaki naprawdę jest w rzeczywistości i co zresztą się nie zmieniło.

Książkę napisana jest lekkim, przystępnym stylem, dostosowanym oczywiście do dziewiętnastowiecznego słownictwa. Akcja toczy się wolno, choć im bliżej końca tym bardziej przyspiesza. W treści jest podobna do Agnes Grey autorstwa Anne Brontë. Poza tym również Charlotte czerpała pomysł na powieść z własnych nie tylko miłosnych doświadczeń i może, dlatego Profesor został wydany dopiero po jej śmierci. Trochę mnie denerwuje maniera sióstr w zwrotach dotyczących drogiego Czytelnika i pomijanie nazw miejscowości nazywanych ogólnie jako X.  Niemniej drogiej czytelnicze piszącej te słowa w XXI wieku, powieść napisana w XIX wieku bardzo się podobała.


Charlotte Brontë, Profesor, wydawnictwo MG, przełożyła: Katarzyna Malecha, oprawa twarda, stron 320.