Od jakiegoś czasu (od kiedy skompletowałam sobie kolekcję w twardych oprawach Wydawnictwa Literackiego - nie, żebym nie miała nawet większej w domu rodzinnym ;) ) robię sobie bowiem powolutku powrót do tego świata. I odkrywam - nowe rzeczy, ale nie tylko :)
Ponieważ prawie wszyscy znają fabułę, to tylko króciutko - pierwszy tom to historia młodziutkiej sieroty, która przypadkiem, przez pomyłkę, trafia na Zielone Wzgórze do domu starszego rodzeństwa Mateusza i Maryli. W drugiej części Ania próbuje swoich sił jako nauczycielka w szkole w Avonlea, mierząc się dodatkowo z wyzwaniem wychowania dwójki bliźniaków - Toli oraz Tadzia (który jest moją ulubioną postacią w tej opowieści), a w trzecim studiuje na wymarzonym uniwersytecie, gdzie przeżywa przede wszystkim różne zawirowania miłosne :)
Jak napisałam - to mój sentymentalny powrót po latach bardzo wielu. Dostrzegłam w pierwszej części wiele prostych i mądrych rzeczy, które chyba mnie jakoś ukształtowały, choć nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, zwłaszcza jako rodzica. Natomiast doceniam teraz ogromnie jak wspaniale udało się Lucy Maud Montgomery w "Ani na uniwersytecie" pokazać dziewczęta na progu dorosłości, już nie dzieci, a przecież jeszcze nie do końca dojrzałe kobiety ...
Dla bohaterki kolejnej powieści ważne są słowa. Joannę / Valancy niezwykle krzywdzą słowa wypowiadane codziennie przez jej matkę, ciotkę, rodzinę. Ją samą porywają z kolei słowa ulubionego pisarza. Ale okazuje się, że kobieta nie ma wiele do powiedzenia w sprawie swojego życia. Dopiero pewne wydarzenie i wstrząs z nim związany wywołują u Joanny chęć zawalczenia o poprawę swego losu. Tym razem powrót po latach z mieszanymi uczuciami. Na początku trochę trudno było mi przyzwyczaić się do Valancy (ja znałam ją całe życie jako Joannę) i Barneya. Poza tym trochę inaczej teraz patrzyłam na jej rodzinę i nie do końca podzielam jej zdanie.
Ale za to jak zwykle wspaniale było poczytać te piękne hymny niemalże, ku chwale lasów, jezior, natury. I odkryć z nieskrywaną radością, że śmiało mogę powiedzieć, że to właśnie L. M. Montgomery miała na mnie największy wpływ. Przy powrocie do Ani okazało się, że moje podejście do wychowania dzieci jej zawdzięczam, Błękitnemu Zamkowi - swój Błękitny Zamek i podejście do przyrody. Jestem Valancy i jestem Mateuszem.
Gdy zobaczyłam w tytule "Błękitny zamek", mój kciuk nabrał nagle prędkości światła przy kliknięciu ;)
OdpowiedzUsuńTo jedna z tych książek, do których wracam co kilka lat - i tak od dzieciństwa. Valancy od początku znam jako Valancy i to Joanna brzmi dla mnie dziwnie. Nie wiem, jak wygląda najnowsze tłumaczenie. To, które pamiętam z dzieciństwa, wydaje mi się obrane z tego ironicznego humoru, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył przy czytaniu wersji oryginalnej.