Wydawnictwo: Agora
audiobook: czas trwania 16,5 godziny
lektor: Janusz Gajos
Pana Wołodyjowskiego czytałam po raz pierwszy, jako nastolatka wygrzebawszy spod szklanego stoliczka (zamieszkałej na wsi) cioci. Czasy mojej wczesnej młodości przypadały na okres, kiedy o dostęp do książek nie było tak łatwo, jak dzisiaj. Pamiętam uczucie radości, kiedy na książkę trafiłam (znając jedynie filmową jej adaptację) oraz żal, że nie będę jej mogła zabrać ze sobą.
Oczywiście podczas tej pierwszej lektury zakochałam się w małym rycerzu, a w mojej główce roiło się, iż mogłabym zostać damskim odpowiednikiem pana Michała, albo co najmniej dzielnym hajduczkiem.
Po audiobooka Pan Wołodyjowski sięgnęłam dzięki trójkowemu wyzwaniu u Sardegny oraz jej rekomendacji.
W Panu Wołodyjowskim niemal każdy może odnaleźć coś dla siebie. Znajdują się tam wątki; miłosne, historyczne, przygodowe, obyczajowe. Jest cała galeria ciekawych i zróżnicowanych postaci z panem Onufrym Zagłobą na czele z jego krotochwilnymi przypowiastkami.
Ponowna lektura zaowocowała odkryciem i innych atutów powieści. Przede wszystkim u Sienkiewicza zachwyca przepiękny, staropolski język. Swego czasu Lirael zaproponowała akcję przywracania do użytku dawno zapomnianych słów. Ja ze swojej strony chętnie zaadoptowałabym takie perełki jak: amicycja, abominacja, mydłek, pobratymstwo, larum, animusz, afekt i moje ulubione zali (czy).
Czy uchował się jeszcze ktoś kto nie wzruszy się na słowa:
Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz! Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?
Dla wielbicieli powieści historycznej gratką będzie umiejscowienie akcji na tle wojen z Turcją w latach 1668-1673, elekcji Michała Korybuta Wiśniowieckiego, obrony Kamieńca Podolskiego i bitwy pod Chocimiem.
Uwagę zwraca też warstwa obyczajowa XVII wiecznej Polski (elekcja, życie na stanicy, stosunki damsko-męskie) a także opis życia Polaków wziętych w jasyr.
Znajdzie się też coś dla wielbicielek romansów. Mały rycerz jest nie tylko pierwszym rycerzem Rzeczpospolitej, ale i niezwykle kochliwym człowiekiem. Jeszcze nie zdążył opłakać Anusi Borzobohatej, a już w serce zapadła mu Krzysia, żeby za chwilę zapałać afektem do Basi. W Panu Wołodyjowskim jest tych miłosnych historii i dramatów więcej (Krzysia i Ketling, Pan Nowowiejski i panna Boska, Azja i … Ewa Nowowiejska/Basia Wołodyjowska). No bo jak mawiał Ketling:
Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje. Równie jak ptak, z łuku ustrzelon, spada pod nogi myśliwca, tak i człek, miłością porażon, nie ma już mocy odlecieć od nóg kochanych... Kochanie to kalectwo, bo człek, jak ślepy, świata za swoim kochaniem nie widzi... Kochanie to smutek, bo kiedyż więcej łez płynie, kiedyż więcej wzdychań boki wydają? Kto pokocha, temu już nie w głowie ni stroje, ni tańce, ni kości, ni łowy; siedzieć on gotów, kolana własne dłońmi objąwszy, tak tęskniąc rzewliwie, jako ów, który kogoś bliskiego postradał... Kochanie to choroba, gdyż w nim, jako w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną, a człowiek o śmierci rozmyśla albo jak w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada, rad miłe imię na piasku pisze, a gdy mu je wiatr zwieje, tedy powiada: "nieszczęście!"... i ślochać gotów...”
A jednak - Jeśli miłować ciężko, to nie miłować cięże jeszcze, bo kogóż bez kochania nasyci rozkosz, sława, bogactwa, wonności lub klejnoty? Kto kochanej nie powie: „Wolę cię niźli królestwo, niźli sceptr, niźli zdrowie, niźli długi wiek?...” A ponieważ każdy chętnie by oddał życie za kochanie, tedy kochanie więcej jest warte od życia...
Ale, że Pan Wołodyjowski jest ostatnią częścią Trylogii pisanej „ku pokrzepieniu serc” to bohaterowie ponad szczęście osobiste i kochanie przedkładają obowiązek obrony umiłowanej Rzeczpospolitej w imię hasła Bóg, honor, ojczyzna. Jakże to piękne.
Jest wreszcie w Panu Wołodyjowskim coś z pięknej baśni, gdzie bohaterowie, są szlachetni, rycerscy, odważni, gotowi na wszystko w imię przyjaźni i w imię miłości (szeroko pojętej, czy do kobiety, członka rodziny, czy ojczyzny), a przy tym nie są postaciami papierowymi, czy pozbawionymi wad.
Dodatkową zaletą audiobooka jest piękna interpretacja pana Janusza Gajosa.
Moja ocena 5,5/6
wtorek, 26 czerwca 2012
poniedziałek, 18 czerwca 2012
"Z legend dawnego Egiptu" Bolesław Prus
Tytuł: Z legend dawnego Egiptu
Autor: Bolesław Prus
Wydawca: Greg
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 16
Moja ocena: 4/6
Bolesław Prus urodził się 20 sierpnia 1847 r. w Hrubieszowie. Niewielu już pamięta, że Bolesław Prus, który znany jest szeroko w Polsce i poza jej granicami, należny do najbardziej poczytnych naszych pisarzy i naprawdę nazywał się Aleksander Głowacki. Prus został wcześnie osierocony przez rodziców i był wychowywany przez krewnych. Odwiedzał gimnazjum w Kielcach, Lublinie, potem rozpoczął studia w warszawskiej Szkole Głównej. Prus już od wczesnych lat związany był z dziennikarstwem, podejmował współpracę z różnymi czasopismami, następnie rozpoczął pisać felietony oraz zajmował się innymi formami żurnalistki od publicystyki społecznej po krytykę literacką i artystyczną. Z czasem zaczął pisać nowele i powieści. Bolesław Prus zmarł 19 maja 1912 r. Pochowany jest na warszawskich Powązkach, a na nagrobku istniej napis Serce, serc.
czytaj więcej na blogu
Autor: Bolesław Prus
Wydawca: Greg
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 16
Moja ocena: 4/6
Bolesław Prus urodził się 20 sierpnia 1847 r. w Hrubieszowie. Niewielu już pamięta, że Bolesław Prus, który znany jest szeroko w Polsce i poza jej granicami, należny do najbardziej poczytnych naszych pisarzy i naprawdę nazywał się Aleksander Głowacki. Prus został wcześnie osierocony przez rodziców i był wychowywany przez krewnych. Odwiedzał gimnazjum w Kielcach, Lublinie, potem rozpoczął studia w warszawskiej Szkole Głównej. Prus już od wczesnych lat związany był z dziennikarstwem, podejmował współpracę z różnymi czasopismami, następnie rozpoczął pisać felietony oraz zajmował się innymi formami żurnalistki od publicystyki społecznej po krytykę literacką i artystyczną. Z czasem zaczął pisać nowele i powieści. Bolesław Prus zmarł 19 maja 1912 r. Pochowany jest na warszawskich Powązkach, a na nagrobku istniej napis Serce, serc.
czytaj więcej na blogu
niedziela, 10 czerwca 2012
Trzej towarzysze Erich Maria Remarque
Remarque to moje osobiste odkrycie pierwszej połowy tego roku. Po jednej z najlepszych, jakie czytałam opowieści antywojennych „Na zachodzie bez zmian”, po fantastycznym obrazie Paryża z okresu dwudziestolecia międzywojennego w „Łuku Tryumfalnym” trafiłam na „Trzech towarzyszy”.
W przeciwieństwie do „Łuku tryumfalnego”, w którym życie bohaterów determinuje świadomość bliskości kolejnej wojny, kiedy echa poprzedniej jeszcze nie przebrzmiały w „Trzech towarzyszach” bohaterowie, którzy „szczęśliwie” przeżyli wojnę uczą się żyć normalnie.
Robby wraz z dwójką przyjaciół powracają w rodzinne strony i spędzają ze sobą niemal każdą chwilę; prowadzą warsztat, naprawiają samochód, wspólnie upijają się w knajpach. Tyle, że okaleczeni psychicznie patrzą na powojenną normalność z dużą dozą cynizmu, a życie wydaje się im pozbawionym sensu trwaniem. Mimo to łączy ich coś pięknego i głębokiego, coś co sprawia, że życie jest nie tylko codziennym zatracaniem się w oparach alkoholu.
Picie szybko przenosiło człowieka nad czasem, ale między wieczorem a początkiem dnia tworzyła się znów przestrzeń, jakby to były lata.
[…] Wypijemy za naiwność, głupotę i wszystko, co się z nią wiąże - miłość, wiarę w przyszłość, marzenia o szczęściu — za cudowną głupotę, raj utracony...
Trójkę przyjaciół połączyła wspólnota przeżyć (okopy, walka z wrogiem, śmierć współtowarzyszy, ratowanie życia). Kiedy w tym męskim gronie pojawia się piękna kobieta, w której zakochuje się Robby wydaje się, iż będzie ona stanowić konkurencję dla męskiej przyjaźni i solidarności. Tymczasem okazuje się, że pod wpływem miłości zmienia się nie tylko Robby, ale i jego towarzysze. Robby odnajduje sens życia, a przyjaciele jednoczą swe siły, aby wspomóc go w zmaganiu się z coraz nowymi przeciwnościami losu. Okazuje się, iż wojna której odgłosy dawno już przebrzmiały nie daje o sobie zapomnieć nawet po kilku latach wkraczając w życie szczęśliwie zakochanych i burząc ich plany i nadzieje.
Ale to nie fabuła jest u Remarque najistotniejsza. Podobnie, jak w wymienionych przeze mnie wcześniej utworach tak i tu uderza umiejętność niezwykłej obserwacji pisarza i wspaniałe oddanie obrazu „straconego” pokolenia. Pokolenia ludzi, którzy przeżywszy koszmar wojny nie potrafią odnaleźć się w zwyczajnym, normalnym, codziennym życiu, pozbawionym huku dział, wystrzałów granatów, gazów trujących, wszechobecnej śmierci.
Mimo beznadziei towarzyszącej życiu bohaterów wydźwięk powieści napawa optymizmem. Wojna nie zdołała zniszczyć w bohaterach uczuć przyjaźni i miłości. Takich przyjaciół, jakich miał Robby mógłby sobie życzyć każdy.
Remarque pięknie oddaje klimat okresu powojennego; kryzys wartości, ubożenie społeczeństwa, brak perspektyw, początki wielkiego kryzysu, nocne życie mające być odtrutką na wszelkie bolączki. W powieści podobała mi się prostota i mądrość przekazu, liryczna historia miłosna, no i piękna opowieść o przyjaźni. Sympatię budzili też bohaterowie, którzy nie poddawali się, chociaż życie rzucało im kłody pod nogi, nie upadali, a nawet, jak upadli podnosili się i szli dalej.
A oto garść wyznawanych przez przyjaciół Robbiego filozofii;
W życiu zwycięża tylko głupi; mądry widzi przed sobą zbyt wiele trudności i traci pewność siebie, zanim zacznie działać.
Człowiek wpada w melancholię kiedy rozmyśla o życiu, a staje się cynikiem kiedy widzi jak inni sobie z nim radzą.
Najlepszym środkiem przeciw prawu jest bezczelność.
Grunt to nie przywiązywać się do niczego. […] Do czego się przywiążesz, to chciałbyś zatrzymać. A zatrzymać w życiu nie można nic.
Filarami ludzkiego społeczeństwa są: chciwość, strach i przekupność. Człowiek jest zły, ale lubi dobroć w innych.
Im mniej człowiek wie, tym łatwiej mu żyć. Wiedza daje wolność, ale unieszczęśliwia.
Zasady należy łamać, inaczej nie sprawiają żadnej przyjemności.
Książkę przeczytałam w postaci e-booka (jest to moja pierwsza książka przeczytana na czytniku).
Moja ocena książki- 5/6
czwartek, 7 czerwca 2012
Przezrocza Maria Kuncewiczowa, czyli włoskie reminiscencje
Wydawnictwo Lubelskie, Rok wydania 1997. Stron 175
Książeczkę przeczytałam dzięki uprzejmości Lirael.
Przezrocza nazwała Kuncewiczowa „podróżą przez miejsca i czasy”. Ale jakie to miejsca i jakie to czasy chciałoby się powiedzieć. W okresie od 1970 do 1983 roku Włochy były areną niecodziennych wydarzeń (od porwania Aldo Moro przez Czerwone Brygady po wybór Karola Wojtyły na papieża). Przezrocza to zbiór wspomnień, z pobytów we Włoszech. Jak w kalejdoskopie przewijają się tutaj obrazki (przezrocza), w których bohaterami są ludzie, zdarzenia, natura. A wszystko to okraszone refleksją autorki na temat sytuacji społeczno-politycznej, wiary, przemijania. Pisane przez osobę stojącą u kresu drogi pełne są melancholijnej zadumy.
Obrazki Włoch, jakie wyłaniają się z kart wspomnień niewiele mają wspólnego z utrwalonym w powszechnej świadomości wizerunkiem Italii, wizerunkiem, jaki prezentują „turystom” biura podróży. Obrazki Włoch tu prezentowane są taką małą impresją na temat doświadczeń, doznań, wzruszeń, przeżyć religijnych, na temat chwil zatrzymanych w czasie, na temat ludzi żyjących we wspomnieniu, na temat wielkich zdarzeń postrzeganych przez wnikliwego obserwatora. Wnikliwego i niezwykle wrażliwego.
Przezrocza to wspomnienia niezwykle osobiste, a jednak pomimo całej melancholii i pewnego rodzaju smutku, jaki zawsze towarzyszy wspomnieniom, nie można mieć wątpliwości co do temperatury uczuć, jakie żywiła do tego niezwykłego kraju autorka. Dostrzegając absurdy życia polityczno-społecznego zachwyca się architekturą, krajobrazem, aurą i klimatem.
Jej wspomnienia koncentrują się głównie na Rzymie, bo tam spędziła gro czasu. Mnie natomiast w pamięci zapadł szczególnie pewien obrazek z Amalfi.
„W rynku wznosi się niestosowna katedra, należna jakiemuś wielkiemu placowi. Staje się przed katedrą i wzdycha; Memento Mori. Promenada nad morzem jest długa, wąska, ze skrętami na dwa mola, o które – zima była- roztrącają się z hukiem grzywiaste fale. Słodyczy szukać trzeba w prostopadłych ogródkach za murami. Do nich prowadzą serpentyny i stamtąd im wyżej- można ogląda coraz dalszy teatr morza i Czu coraz bliższy zapach wiosny. […] Szliśmy na płaską promenadę, biegnącą wzdłuż jezdni. Przed zachodem Jerzy nieodmiennie skręcał na molo, to dalsze. Tak jak ja szukałam słodyczy, tak on zdawał się szukać dramatu. Stawaliśmy na cyplu wysuniętym w żywioł, bryzgi oblewały twarze, kamienny wał pod nogami robił się wątły, prawie niematerialny, nad głowami zaczepnie krzyczały mewy, wiatr porywał czapki i włosy. Coś napastliwego zbliżało się i cofało. Teatr morza podpływał pod stopy i kusił w głąb sceny. To co się na niej działo, było większe od przyrody. Ściany, przepaście i smugi światła pod rozdartym niebem ziały przestrzenią międzyludzką. Także takich ciemnych filetów, takich płomiennych cynobrów, takich stężałych od gęstości farb, nie było mi dane nigdzie indziej oglądać. Chwilami blask wody i blask powietrza zlewały się w kipiel oderwaną od samego początku: ciemniała, rosła i stawała się chmurą.”
I muszę tu napisać, że generalnie nie jestem zwolenniczką opisów przyrody w literaturze. Zdecydowanie bardziej wolę ją w naturze, albo w malarstwie, ale czyż ten opis ustępuje najlepszym malarskim dziełom? Dla mnie to majstersztyk, jest tak plastyczny, że wyobraźnia bez trudu pozwala przenieść się do Amalfi i do tej niezapomnianej atmosfery, jaka była udziałem autorki.
Nie znalazłam w internecie dorównującej pięknem powyższemu opisowi fotografii.
Był piękny opis przyrody, a zatem dla równowagi coś z architektury:
„Barokowy kościół Jezuitów w Rzymie, jest chyba najbogatszym, jaki widziałam. Znajduje się tam, pod bocznym ołtarzem, zdobnym w oślepiające klejnoty, urna złocona Az prochami założyciela zakonu, Św. Ignacego Loyoli. Na stropie są bezcenne malowidła sławiące tryumf Jezusa. Podłoga z najdelikatniejszej mozaiki, statua św. Ignacego cała pokryta srebrem. Człowiek się czuje we wnętrzu fantastycznego pałacu, pełnego blasku i tęczy, strach zbiera czynie naruszyło się jakiegoś prześwietnego ceremoniału. Strach i dziw, że taka pyszna świątynia została ofiarowana bosonogiemu Synowi Boga i jego misjonarzowi, Ignacemu, który nauczał, pielgrzymując o żebraczym chlebie”.
To co w książce Kuncewiczowej najpiękniejsze wymyka się opisom, takie jest ulotne i nieuchwytne.
Moja ocena 5/6
środa, 6 czerwca 2012
"Zbrodnia i kara" Fiodor Dostojewski
O czym Zbrodnia i kara jest pisać chyba nie trzeba. W telegraficznym skrócie: młody (były) student Rodion Romanowicz Raskolnikow morduje, a potem musi podjąć zmagania z własną moralnością i sumieniem. Powierzchownie można rzec, że to takie psychologiczne paplanie. Owszem psychologii jest dużo, ale po pierwsze moim subiektywnym zdaniem jest zaserwowana w świetnym stylu, a po drugie Dostojewski raczy nas nie tylko przemyśleniami Raskolnikowa, ale i ciekawą fabułą.
Jeśli miałabym typować ulubioną literaturę z jakiegoś kraju to wymieniłabym dwa kraje i jednym z nich byłaby Rosja. Niewiele czytałam rosyjskich pisarzy, ale wiem na pewno, że moja miłość od pierwszego przeczytania będzie trwać nadal. Wystarczy podać jako przykład Zbrodnię i karę- spodobała mi się, i to bardzo, już od pierwszych stron i wiedziałam, że będzie to jedna z nielicznych lektur, które będą moimi ulubionymi książkami (jak na razie ta jest chyba nawet jedyna).
Prozę Dostojewskiego potrafię odczuwać wręcz całym ciałem, nie tylko umysłem. Co z tego, że teoretycznie siedzę sobie w ogródku opalając się? Jestem na petersburskich ulicach, przemykam jak cień za Rodionem. Chyba siedzę na łóżku, pod kocem, ale... czy aby na pewno? Wydaje mi się, że spaceruję z Raskolnikowem po Wyspie Wasilewskiej... Czuję skwar petersburskiego lata mimo, że leżę wieczorem w łóżku, czuję chłód nocy, mimo, że mamy letni dzień... Dostojewski pisze niezwykle sugestywnie, potrafi oddziaływać na moją wyobraźnię jak niewielu pisarzy.
Nie mam zbyt dużego porównania, także nie będę uogólniać, że piszą tak rosyjscy pisarze, ale zaobserwowałam już, że Dostojewski jak i Sołżenicyn, pisze powieści dość melancholijne, czasem brutalne, naturalistyczne. Co mnie zadziwia- pisze bardzo realistycznie, ale jeśli wplata elementy fantastyczne to są one świetnie wpasowane. I mogłabym się nad takim stylem zachwycać cały dzień! Bo go uwielbiam, czasem wręcz nie potrafię powiedzieć co takiego mi się w nim podoba, co mnie urzeka. Ktoś mógłby nie zrozumieć co takiego jest w tych "smutnych" książkach i ja na chwilę obecną niestety nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, jak na razie pozostaję pod ich urokiem.
Jeśli chodzi zaś o to o czym traktuje powieść Dostojewskiego, czyli zbrodnię i karę, to autor serwuje nam nie lada ucztę literacką skupiając się na psychice mordercy. Choć w zasadzie nie to dostrzegłam w tej powieści. Ja zobaczyłam młodego mężczyznę, któremu burzy się cały światopogląd, a punktem zwrotnym jest tak wstrząsające wydarzenie- zbrodnia. Ciekawe są poglądy Raskolnikowa i jego motywy. W zasadzie głównym powodem jest jedno...
Chciałem się tylko poważyć, Soniu, oto jedyny powód!Pewnie powinnam potępiać Rodiona, ale Dostojewski przedstawił go w taki sposób, że nie jestem w stanie. W pewien sposób jest on mi bardzo bliski.
Oczywiście poza Rodionem jest cała masa innych ciekawych postaci... Choć to nie tak oczywiste. Wielu pisarzy traktuje drugoplanowych bohaterów trochę po macoszemu. Zapewniam, że u Dostojewskiego tak nie jest, może nie poświęca im aż tyle uwagi ile Raskolnikowowi, ale także ich charaktery są mocno i wyraźnie nakreślone.
Wydawałoby się, że autor skupia się na psychice bohaterów na rzecz akcji. Może i nie jest jakoś wyjątkowo napięta, nie ma nagłych zwrotów akcji, ale niejednokrotnie czuć dreszczyk emocji.
Mam tyle przemyśleń dotyczących tej książki! Jednak starałam się, żeby "recenzja" przybliżyła Wam jej treść czy moje odczucia co do niej ogólnie, bo inaczej bym pisała, pisała, pisała i końca by nie było widać ;)
Słowem podsumowania- Zbrodnię i karę TRZEBA przeczytać. Z "technicznego" punktu się jeszcze dowiecie na lekcjach co "rewolucyjnego" wprowadził Dostojewski, ale jeśli znajdzie się ktoś kto już opuścił liceum i jej nie przeczytał... wstyd! :P Koniecznie nadrabiać i to już!
"Saga rodu Forsyte'ów" John Galsworthy
Moja czteroletnia córka wymyśliła jakiś czas temu określenie "bajka wszyściocha", nie wymagające chyba większych tłumaczeń. "Saga rodu Forsyte'ów" to taka właśnie bajka wszyściocha dla nieco starszych obywateli.
Czego tu nie ma...
Po pierwsze - sceneria: późnowiktoriańska Wielka Brytania, wielkie imperium, nad którym jednak powoli zaczyna zachodzić słońce. Przy czym Galsworthy nie ogranicza się do opisu kiecek czy konnych powozów (choć i tych nie brakuje), próbuje także uchwycić istotę zasad, którymi kierowała się klasa średnio - wyższa. Forsyte'owie, typowi przedstawiciele swojej warstwy, bez żenady przedkładają "mieć" nad "być", jednak nie sposób ich potępiać. Ostatecznie to ich energia i optymizm zbudowały potęgę imperium królowej Wiktorii.
Po drugie - fabuła: powikłane losy licznej rodziny (nie należy się dziwić, że książka została sfilmowana), ludzkie dramaty No i dwie naczelne namiętności: miłość i nienawiść.
Po trzecie: warsztat autora. Książka ma wszystkie zalety XIX- wiecznej klasyki: celne charakterystyki postaci, staranną konstrukcję. Natomiast ujęcie tematu i problematyka są jakby bardziej współczesne. No i Galsworthy nie faszeruje swojej książki jakimiś przebrzmiałymi teoriami, stawiając na bardziej uniwersalne ludzkie dylematy. Dzięki temu książka wciąga tak, że "czyta się" niemal bez udziału świadomości czytelnika.
No cóż, jeśli kiedyś traficie w bibliotece na tak uroczy widok jak na załączonym obrazku, zalecam przetestowanie tomu nr 1.
Sama wciągnęłam "Sagę" (tomy 1-3) jedną dziurką od nosa. Niestety - z drugą cześcią "Nowoczesną komedią" (tomy 4-7) już tak dobrze mi nie poszło. No cóż, spróbuję za jakiś czas, żeby nie przedawkować:).
źródło zdjęcia
Subskrybuj:
Posty (Atom)