czwartek, 7 czerwca 2012
Przezrocza Maria Kuncewiczowa, czyli włoskie reminiscencje
Wydawnictwo Lubelskie, Rok wydania 1997. Stron 175
Książeczkę przeczytałam dzięki uprzejmości Lirael.
Przezrocza nazwała Kuncewiczowa „podróżą przez miejsca i czasy”. Ale jakie to miejsca i jakie to czasy chciałoby się powiedzieć. W okresie od 1970 do 1983 roku Włochy były areną niecodziennych wydarzeń (od porwania Aldo Moro przez Czerwone Brygady po wybór Karola Wojtyły na papieża). Przezrocza to zbiór wspomnień, z pobytów we Włoszech. Jak w kalejdoskopie przewijają się tutaj obrazki (przezrocza), w których bohaterami są ludzie, zdarzenia, natura. A wszystko to okraszone refleksją autorki na temat sytuacji społeczno-politycznej, wiary, przemijania. Pisane przez osobę stojącą u kresu drogi pełne są melancholijnej zadumy.
Obrazki Włoch, jakie wyłaniają się z kart wspomnień niewiele mają wspólnego z utrwalonym w powszechnej świadomości wizerunkiem Italii, wizerunkiem, jaki prezentują „turystom” biura podróży. Obrazki Włoch tu prezentowane są taką małą impresją na temat doświadczeń, doznań, wzruszeń, przeżyć religijnych, na temat chwil zatrzymanych w czasie, na temat ludzi żyjących we wspomnieniu, na temat wielkich zdarzeń postrzeganych przez wnikliwego obserwatora. Wnikliwego i niezwykle wrażliwego.
Przezrocza to wspomnienia niezwykle osobiste, a jednak pomimo całej melancholii i pewnego rodzaju smutku, jaki zawsze towarzyszy wspomnieniom, nie można mieć wątpliwości co do temperatury uczuć, jakie żywiła do tego niezwykłego kraju autorka. Dostrzegając absurdy życia polityczno-społecznego zachwyca się architekturą, krajobrazem, aurą i klimatem.
Jej wspomnienia koncentrują się głównie na Rzymie, bo tam spędziła gro czasu. Mnie natomiast w pamięci zapadł szczególnie pewien obrazek z Amalfi.
„W rynku wznosi się niestosowna katedra, należna jakiemuś wielkiemu placowi. Staje się przed katedrą i wzdycha; Memento Mori. Promenada nad morzem jest długa, wąska, ze skrętami na dwa mola, o które – zima była- roztrącają się z hukiem grzywiaste fale. Słodyczy szukać trzeba w prostopadłych ogródkach za murami. Do nich prowadzą serpentyny i stamtąd im wyżej- można ogląda coraz dalszy teatr morza i Czu coraz bliższy zapach wiosny. […] Szliśmy na płaską promenadę, biegnącą wzdłuż jezdni. Przed zachodem Jerzy nieodmiennie skręcał na molo, to dalsze. Tak jak ja szukałam słodyczy, tak on zdawał się szukać dramatu. Stawaliśmy na cyplu wysuniętym w żywioł, bryzgi oblewały twarze, kamienny wał pod nogami robił się wątły, prawie niematerialny, nad głowami zaczepnie krzyczały mewy, wiatr porywał czapki i włosy. Coś napastliwego zbliżało się i cofało. Teatr morza podpływał pod stopy i kusił w głąb sceny. To co się na niej działo, było większe od przyrody. Ściany, przepaście i smugi światła pod rozdartym niebem ziały przestrzenią międzyludzką. Także takich ciemnych filetów, takich płomiennych cynobrów, takich stężałych od gęstości farb, nie było mi dane nigdzie indziej oglądać. Chwilami blask wody i blask powietrza zlewały się w kipiel oderwaną od samego początku: ciemniała, rosła i stawała się chmurą.”
I muszę tu napisać, że generalnie nie jestem zwolenniczką opisów przyrody w literaturze. Zdecydowanie bardziej wolę ją w naturze, albo w malarstwie, ale czyż ten opis ustępuje najlepszym malarskim dziełom? Dla mnie to majstersztyk, jest tak plastyczny, że wyobraźnia bez trudu pozwala przenieść się do Amalfi i do tej niezapomnianej atmosfery, jaka była udziałem autorki.
Nie znalazłam w internecie dorównującej pięknem powyższemu opisowi fotografii.
Był piękny opis przyrody, a zatem dla równowagi coś z architektury:
„Barokowy kościół Jezuitów w Rzymie, jest chyba najbogatszym, jaki widziałam. Znajduje się tam, pod bocznym ołtarzem, zdobnym w oślepiające klejnoty, urna złocona Az prochami założyciela zakonu, Św. Ignacego Loyoli. Na stropie są bezcenne malowidła sławiące tryumf Jezusa. Podłoga z najdelikatniejszej mozaiki, statua św. Ignacego cała pokryta srebrem. Człowiek się czuje we wnętrzu fantastycznego pałacu, pełnego blasku i tęczy, strach zbiera czynie naruszyło się jakiegoś prześwietnego ceremoniału. Strach i dziw, że taka pyszna świątynia została ofiarowana bosonogiemu Synowi Boga i jego misjonarzowi, Ignacemu, który nauczał, pielgrzymując o żebraczym chlebie”.
To co w książce Kuncewiczowej najpiękniejsze wymyka się opisom, takie jest ulotne i nieuchwytne.
Moja ocena 5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz