środa, 6 czerwca 2012

"Saga rodu Forsyte'ów" John Galsworthy


Moja czteroletnia córka wymyśliła jakiś czas temu określenie "bajka wszyściocha", nie wymagające chyba większych tłumaczeń. "Saga rodu Forsyte'ów" to taka właśnie bajka wszyściocha dla nieco starszych obywateli. Czego tu nie ma... Po pierwsze - sceneria: późnowiktoriańska Wielka Brytania, wielkie imperium, nad którym jednak powoli zaczyna zachodzić słońce. Przy czym Galsworthy nie ogranicza się do opisu kiecek czy konnych powozów (choć i tych nie brakuje), próbuje także uchwycić istotę zasad, którymi kierowała się klasa średnio - wyższa. Forsyte'owie, typowi przedstawiciele swojej warstwy, bez żenady przedkładają "mieć" nad "być", jednak nie sposób ich potępiać. Ostatecznie to ich energia i optymizm zbudowały potęgę imperium królowej Wiktorii. Po drugie - fabuła: powikłane losy licznej rodziny (nie należy się dziwić, że książka została sfilmowana), ludzkie dramaty No i dwie naczelne namiętności: miłość i nienawiść. Po trzecie: warsztat autora. Książka ma wszystkie zalety XIX- wiecznej klasyki: celne charakterystyki postaci, staranną konstrukcję. Natomiast ujęcie tematu i problematyka są jakby bardziej współczesne. No i Galsworthy nie faszeruje swojej książki jakimiś przebrzmiałymi teoriami, stawiając na bardziej uniwersalne ludzkie dylematy. Dzięki temu książka wciąga tak, że "czyta się" niemal bez udziału świadomości czytelnika. No cóż, jeśli kiedyś traficie w bibliotece na tak uroczy widok jak na załączonym obrazku, zalecam przetestowanie tomu nr 1. Sama wciągnęłam "Sagę" (tomy 1-3) jedną dziurką od nosa. Niestety - z drugą cześcią "Nowoczesną komedią" (tomy 4-7) już tak dobrze mi nie poszło. No cóż, spróbuję za jakiś czas, żeby nie przedawkować:).
źródło zdjęcia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz