środa, 26 czerwca 2013

Stanisław Wyspiański "Wesele"

Zacznę od rzeczy oczywistej, która jednak w Weselu rzuciła mi się w oczy wyjątkowo wyraźnie: dramat to utwór przeznaczony do wystawiania na scenie. Planuję jakoś obejrzeć choć fragmenty interpretacji teatralnej, bo ambicji na reżyserkę spektakli nie mam, więc ciężko mi sobie wyobrazić, jak to wszystko dzieje się na jednym weselu. Sztuka skonstruowana jest tak (przynajmniej w większości), że jedna scena to rozmowa, najczęściej między dwiema osobami.

Wyspiański wywołał swoim dramatem skandal obyczajowy. Moje opracowanie twierdzi, że wielu gości weselnych znacząco różniło się zachowaniem czy charakterem od odpowiadających im osób dramatu. Cóż, artysta właściwie obsmarował większość gości. Sama nie wiem, jak bym się czuła, gdybym bawiła się na czyimś przyjęciu, a za parę miesięcy zostałabym (być może trochę karykaturalnie) przedstawiona w sztuce słynnego, szanowanego artysty. Z jednej strony to generuje zadzieranie nosa, gdyż ów artysta mnie zauważył, z drugiej chce się płakać, bo zauważył niezbyt pozytywne rzeczy. Ludzie niestety rzadko pamiętają o tym, że sztuka jest sztuką, a nie wiernym odbiciem rzeczywistości, zapominają o fikcji literackiej. Ciężko więc się dziwić, że inne interpretacje Wesela mogły być pomijane.

Osobiście mam trochę dosyć dramatów narodowych, ale ten bez wątpienia takim jest. Wątek ten wprowadzają głównie postaci fantastyczne, jak chochoł. Chochoły oczywiście istnieją, ale bez wątpienia nie mówią, chyba że po dużej dawce alkoholu. Ale w teatrze możliwe jest wszystko i jest po coś. Na tym weselu spotkały się dwa zupełnie różne środowiska; typowo chłopskie i artyści/inteligenci. Wyspiański w niektórych scenach pokazał wzajemne niezrozumienie tych grup, pokazał też konsekwencje tego niezrozumienia.

Język postaci ze środowiska chłopskiego jest stylizowany. Moja szalona wyobraźnia spłatała mi figla, a nawet Nac Mac Feegla, gdyż widziałam chłopów jako niebieskie ludki. Tu macham łapką do fanów Pratchetta, a fanów Wyspiańskiego przepraszam za płytkość mojej wyobraźni. ;-) Ach, i nie polecam wydania, którego okładkę wkleiłam do posta; nie wiem, na ile wartościowe jest wypracowanie, ale nie lubię książek z literówkami.

Serdecznie zapraszam na http://minerwaproject.blogspot.com

środa, 12 czerwca 2013

Fredro razy dwa - "Pierwsza lepsza" oraz "Odludki i poeta"

Zapomniałam już, jak miło można spędzić czas przy utworach epoki Romantyzmu... Dawno nie miałam też w ręku komedii Fredry, stale obracałam się wokół jego wierszy dla dzieci. Aż w końcu nadarzyła się okazja - 220 rocznica urodzin hrabiego, przypadająca w tym miesiącu, więc jakże nie skorzystać z nadarzającej się sposobności poznania tego, co jeszcze przeze mnie nieodkryte..?

Tak też zrobiłam: w bibliotece miejskiej odnalazłam dwa tomy komedii i innych utworów Fredry, a wśród nich odnalazłam te, których jeszcze nie znałam. W tym poście opiszę więc dwie jednoaktówki - "Pierwszą lepszą" oraz "Odludków i poetę". Ciekawie brzmiące tytuły przykuły moją uwagę i nie pożałowałam tych kilku chwil przy nich spędzonych. A teraz krótko i na temat, o czym rzecz:

Ciąg dalszy TUTAJ lub TUTAJ :) zapraszam!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Jądro ciemności" Joseph Conrad

Tytuł: Jądro ciemności
Tytuł oryginału: Heart of Darkness
Autor: Joseph Conrad
Wydawca: Zielona Sowa
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 104
Moja ocena: 4.5/6













"Jądro ciemności" Josepha Conrada (1857-1924), a właściwie Józefa Konrada Korzeniowskiego jest nowelą. Miejscem akcji jest Afryka, rzeka Kongo. Utwór ten postrzegany jest jako opowieść autobiograficzna autora, echem jego podróży rzeką Kongo. Z pewnością duże znaczenie na problematykę i powstanie samej noweli miała odbyta podróż Korzeniowskiego rzeką Kongo, dowodzonym przez niego  parowcem w czasach XIX wiecznej angielskiej kolonizacji Afryki. 
Głównymi bohaterami noweli są Marlow, marynarz, kapitan, który jest narratorem i opowiada o swojej podróży rzeką Kongo i Kurtz - uosobienie zła, "nadzwyczajny człowiek", agent i kierownik placówki zajmujący się zdobywaniem kości słoniowej. Jednak w utworze tym nie chodzi o samych bohaterów. Korzeniowski poprzez tą nowelę chciał zwrócić uwagę czytelników na zło jakie może drzemać w człowieku, ogarniętym chęcią pożądania władzy i zdobywania majątku, oraz na problematykę kolonizacji, mordu i wyzysku Afrykanów dla grabieży ich zasobów m. in. z kości słoniowej. Mimo, iż akcja toczy się w dziewiczej Afryce, na rzece Kongo i jej brzegach, a w książce zawartych jest wiele opisów przyrody i nie brakuje przygód, nie można ją taktować jako typową opowieść podróżniczo-przygodową, aczkolwiek tym nie traci na swojej jakości.
"Jądro ciemności" średnio mnie zaciekawiło, ale lektura ta ma w sobie pewien osobliwy klimat, który sprawia, że jeżeli zacznie się czytać, to czyta się do końca, a potem człowiek zastanawia się jakie w min może drzemać jądro ciemności?

niedziela, 9 czerwca 2013

Fiodor Dostojewski "Zbrodnia i kara"



Długo myślałam, co zrobić z tą książką. Lubię Dostojewskiego i bardzo go szanuję, ale spodziewałam się, że Zbrodnia i kara przypadnie mi do gustu bardziej, niż stało się to faktycznie. Tymczasem okazało się, że Bracia Karamazow pozostają w moim prywatnym rankingu na pierwszym miejscu. Ale po kolei.

Wszyscy wiemy, o czym to jest. Świat Zbrodni i kary to świat, w którym nic nie jest do końca oczywiste; współczujemy komuś, kogo powinniśmy uznać za złego, a najbardziej pozytywną postacią staje się prostytutka. Sam morderca… zrobił o wiele więcej dobrych uczynków niż złych!

Autor bardzo głęboko zagłębia się w psychikę bohaterów, szczególnie głównego – Rodiona Raskolnikowa. Można zauważyć, że przestrzeń w książce jest silnie związana z tym, co dzieje się z bohaterami: miasto przypomina labirynt, jest ohydne i ponure. Ciężko powiedzieć, czy to miasto oddziałuje na psychikę, czy postrzeganie miasta jest zdeterminowane przez nastrój. Ale właśnie z powodu tego głębokiego wejścia w myśli i uczucia Raskolnikowa, Bracia Karamazow podobali mi się bardziej. Tam oczywiście również występowało to zjawisko, z tym że głównych bohaterów było czterech. Dostojewski wiedział o człowieku wszystko. Obserwowanie jednocześnie powiązanych ze sobą, ale różniących się postaci, wydało mi się ciekawsze.

U Dostojewskiego podobają mi się również postaci kobiece. W Zbrodni i karze najbardziej wyraziste były dla mnie trzy: wspomniana już wcześniej prostytutka Sonia, Marmieładowa oraz siostra Raskolnikowa – Dunia. Marmieładowa to silna, a nawet momentami okropna kobieta trzymająca męża pod pantoflem. To kolejna z postaci, o której nie wiadomo, co myśleć: z jednej strony bywa agresywna i nieprzyjemna, z drugiej potrafi być kochającą matką. Dunia z kolei to… rosyjska femme fatale. Ale tu z obawy, że ktoś jednak nie czytał tej lektury, nie powiem nic więcej.

W każdym razie Dostojewskiego czytać zdecydowanie warto. Świat, w którym nic nie jest czarno-białe i jednoznacznie, pozwala na myślenie, a osobiście uważam, że właśnie to czyni książki ciekawymi.

Zapraszam też bardzo, bardzo serdecznie na http://minerwaproject.blogspot.com.

Nieoswojone ptaki Maria Rodziewiczówna




Pierwsze spotkanie z prozą pisarki, którą kojarzyłam dotąd z pisarkami pokroju Mniszkówny okazało się … nijakie. Książki wysłuchałam kilka dni temu a dziś, kiedy zasiadłam do pisania, musiałam mocno wysilić pamięć, aby przypomnieć sobie zarys fabuły, o klimacie nawet nie wspominając.
Ona panna Antonina - wychowana przez inteligentnego, bogatego, acz nieco ekscentrycznego wuja zakochuje się bez pamięci i na zabój w klepiącym biedę, obiecującym malarzu Janie Stankerze, który (prawdopodobnie, bowiem motywy jego działań pozostaną do końca niewyjaśnione) licząc na posag poślubia pannę wbrew życzeniom opiekuna.  Uczucie wygasa dość szybko, okazuje się, że on ten wymarzony i wyśniony nie jest ani wymarzonym, ani nawet całkiem zwyczajnym, nudnym małżonkiem, lecz draniem skończonym, co to na dom nie łoży, żonę znieważa, dziecko głodem morzy, a do tego baby do domu sprowadza.
Antonina, unosząc się honorem, wbrew namowom przyjaciół nie zgadza się zwrócić o pomoc do wuja, bowiem małżeństwo traktuje, jak karę za nierozważną decyzję (poryw młodości/ uczucia). I tak wciąż ucieka przed mężem tyranem, a nie mając dokumentów (paszportu) zdana jest na życie tułacze. Antonina, gdziekolwiek się nie pojawi, tam staje się opoką, na której wspierają się inni (zostaje najdroższą przyjaciółką dwóch wdów, niezbędną sekretarką pewnej samotnej milionerki, przywraca wiarę w sens życia pewnemu nieszczęśliwcowi, ratuje nieszczęsne kobiety przed nędzą i poniewierką). Słowem wszędzie, gdzie się pojawia okazuje się „żoną opatrzności”. I tylko sobie nie umie pomóc.
Postacie są papierowe, niewiarygodne psychologicznie, a historia nieprzekonująca. Niemal wszyscy bohaterowie są ludźmi pozbawionymi wad. Jeden tylko Jan jest zły.  Pisarka nie wyjaśnia przyczyn, dla których Jan męczy i dręczy swą żonę. Wydaje się, że ma on stanowić przeciwwagę dla kryształowo dobrej Antoniny, aby czytelnik nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że zaszła tu krzywda ogromna. A pozbawiona jakichkolwiek praw kobieta w sytuacji, kiedy mąż (będący Panem i władcą) okaże się draniem jest niewolnikiem w jego domu, bowiem nikt nie jest jej w stanie pomóc, bowiem żona ma być posłuszna mężowi i ani władza duchowna, ani świecka nic tu nie pomogą. Tyle, że na ten temat napisano całe mnóstwo innych, o wiele lepszych książek.
Banalne, ckliwe i nierealne. Owszem czytało (słuchało) się gładko i nawet z zainteresowaniem, ale uleciało z głowy zbyt szybko. Jakoś zupełnie mnie to historyjka nie przekonała.  
Być może trafiłam na słabszą Rodziewiczównę.
Moja ocena 3-/6

wtorek, 4 czerwca 2013

Lourdes Emil Zola


Emil Zola, "Lourdes", tłum. Eligia Bąkowska, PIW, 1962. 

Pierwsza część trylogii o trzech miastach jest początkiem drogi księdza Piotra Fromet poszukującego drogi do odnalezienia wiary. A gdzie jej szukać najlepiej, jak nie w miejscu objawienia Matki Boskiej, w miejscu uświęconym wiarą tysięcy pielgrzymów oraz cudownymi ozdrowieniami. Zola przed napisaniem powieści odbył pielgrzymkę do Lourdes pragnąc zrozumieć mechanizm rządzący religijnym fanatyzmem „wiernych”. Biorę to słowo w cudzysłów, bowiem bohaterowie powieści, poza nielicznymi wyjątkami, jak Maria czy proboszcz Peyramale, są raczej fanatycznym zbiorowiskiem ludzi, którzy przybyli dobić targu z Maryją (ja coś Tobie, Ty coś mnie).

Oczami księdza Piotra (kapłana bez wiary) obserwujemy uczestników pielgrzymki i ich opiekunów i poznajemy ich ukryte pragnienia. Biały pociąg wiezie tych, którym medycyna odmówiła szansy na uzdrowienie. Zapełniają go chorzy na raka, gruźlicy, suchotnicy, paralitycy, chorzy na choroby skórne a także cierpiący na schorzenia o podłożu neurologiczno-psychologicznym. Piotr towarzyszy przyjaciółce z dzieciństwa sparaliżowanej Marii Guersaint, która jedzie w intencji uzdrowienia obojga, zdając sobie sprawę z wielkiej tajemnicy księdza, jaką jest jego brak wiary. Sceptycznie nastawiony ksiądz Piotr nie chcąc martwić swojej przyjaciółki nie dzieli się z nią obawami o bezcelowości podróży i przekonaniami, iż cudów nie ma. Jednakże, zasięgnąwszy opinii kilku lekarzy zdaje sobie sprawę z tego, że silny bodziec psychiczny może dziewczynę uleczyć. Pragnie tego głęboko nie tylko ze względu na Marię, ale także upatrując w tym szansę na „uleczenie” własnej zbolałej duszy targanej pomiędzy chęcią uwierzenia, a niemożnością uwierzenia. Z jednej strony nie wierzy, ale z drugiej chce uwierzyć, z jednej strony zakłada, że jeśli się zdarzy to, czego pragnie dla Marii, będzie to miało naukowe uzasadnienie, a z drugiej liczy na to, że może coś drgnie w jego sceptycznym i racjonalnym podejściu do kwestii wiary. Czy cud się zdarzy, a jeśli tak, to, co będzie jego podłożem, głęboka wiara, wstrząs psychiczny czy też przypadek?

Przy okazji pielgrzymki obserwujemy zjawisko religijnego fanatyzmu, zakłamania pątników oraz możliwości, jakie daje miejsce święte przedsiębiorczym ojcom kościoła oraz mieszkańcom miasteczka. Autor opisuje, jak pozbyto się z Lourdes Bernadetty, której ukazała się Matka Boska i proboszcza-pierwszego opiekuna Lourdes. Opisuje walki, jakie rozgrywały się pomiędzy mieszkańcami, a kościołem o podział „łupów”.

… nowe Lourdes: woźnice, sprzedawcy świec, kobiety oferujące pokoje do wynajęcia, zaczepiające klientów przed dworcem, moc umeblowanych domów z dyskretnymi pokojami, tłum korzystających z zupełnej swobody księży, targane namiętnością panie pielęgniarki i zwyczajni przechodnie pragnący zaspokoić swoje apetyty. Widział też żądzę zarobku rozpętaną przez deszcz milionów, całe miasto w pogoni za zyskiem, sklepy, które zmieniały ulice w bazary i zjadały się wzajemnie, hotele, które obdzierały pielgrzymów, nie wyłączając Błękitnych Sióstr, utrzymujących restaurację, i ojców z Groty, zbijających fortunę na Bogu. Jakże smutna i straszna jest wizja niewinnej Bernadety, która roznamiętnia tłumy, każe im gonić za mirażem szczęścia, kieruje ku nim rzekę złota i doprowadza wszystko do zgnilizny! Wystarczyło, aby wionęło tędy przesądem, aby ludzie się zbiegli, aby przypłynął pieniądz, a ten uczciwy zakątek ziemi zdemoralizował się...

Jest w założeniu Zoli troszkę niekonsekwencji. Bo z jednej strony przekonuje on, iż cudów nie ma, a każde uzdrowienie da się racjonalnie uzasadnić, z drugiej strony opisuje niewytłumaczalne przypadki uzdrowień, a jego bohater "modli" się o cud uzdrowienia, tak jakby rozum mówił mu co innego, a serce co innego. 
Krytycy przypisują Zoli jednostronne spojrzenie na zjawisko, jakim jest Lourdes, stawianie po jednej stronie naiwnej wiary, zabobonu litości, nieszczęścia, złudzenia symbolizowanego przez Marię Guersaint, po drugiej rozumu, nauki i umiłowania prawdy, których rzecznikiem jest ks. Piotr. Nie mogę zgodzić się z taką oceną powieści. Bowiem poza słowami potępienia dla ludzkiej zachłanności, głupoty i fanatyzmu Zola przedstawia także piękno i radość przeżyć, jakie daje ludziom wiara i nadzieja, potęgę wiary (chociażby w możliwość wyzdrowienia) a także, choć, nie na pierwszym planie, ale w tle, cichą rzeszę ludzi bezinteresownie pomagających potrzebującym; pielęgniarzy i wolontariuszy. A to, że jest ich zdecydowanie mniej niż tych, którzy zwietrzyli tu szansę na bogactwo i rozgłos odzwierciedla jedynie smutną prawdę o ludzkich ułomnościach. 

Oczywiście można się nie zgadzać z Zolą w kwestii jego światopoglądu czy wyznawanych wartości, ale nie można mu odmówić, iż opisał zarówno organizację ruchu pielgrzymkowego, jak i materialistyczne nastawienie części kleru w sposób niezwykle celny i realistyczny. Nie dostrzegam w książce ataku na wiarę, ale krytyczne spojrzenie na fanatyzm religijny i ludzką obłudę.

Nic dziwnego, iż taki punkt widzenia spowodował umieszczenie zarówno powieści, jak i autora na indeksie ksiąg zakazanych.

Powieść jest też kolejnym przykładem powieści naturalistycznej, czego najlepszym przykładem jest opis „uzdrawiającej kąpieli” w wodzie, w której pływają kawałki bandaży, płaty skóry, krwi, ropy, fragmenty ludzkich ciał, w której zanurzano dziesiątki chorych z otartymi ranami, wrzodami, chorobami skóry, a także nieboszczyka. Opis wywołuje dreszcz obrzydzenia i niesmak. 

Zola napisał powieść po odbyciu dwóch pielgrzymek do Lourdes oraz przeprowadzeniu szeregu rozmów z księżmi, organizatorami pielgrzymek i z lekarzami, zapoznaniu się z historią Bernadety i proboszcza Peyramale, o czym szczegółowo pisze Halina Suwała w biografii Emil Zola. 

Po książkę sięgnęłam dzięki wpisowi u koczowniczki.

A moja ocena książki jest tożsama z jej oceną 5/6

Nigdy nie byłam w Lourdes, nie umiem opisać, jak dzisiaj wygląda tak ważne dla milionów katolików miejsce kultu. Zapraszam natomiast na blog Łucji-Marii, która pisze o swojej pielgrzymce do Lourdes  tu 
Parę refleksji na temat Lourdes snuje też nutta (klik