Emilka wie już, że tylko zawód pisarki przyniesie jej szczęście i nie wyobraża sobie życia bez tworzenia. Nie może również zapomnieć o ukochanym Tedzie – miłości jej życia. Ale gdy Ted opuszcza Emilkę, by studiować w Montrealu, dziewczyna zupełnie się załamuje. Popełnia błąd za błędem, a chyba najpoważniejszym z nich jest decyzja o wyjściu za mąż za człowieka, którego w ogóle nie kocha. Dla Emilki zbliża się czas prawdziwej próby charakteru. Nadchodzi moment, w którym będzie musiała zdecydować, co w jej życiu jest najważniejsze.
Ostatni
akord świąt… nie mogłam się do niczego zabrać, póki nie skończyłam „Dorosłego
życia Emilki”, czytałam w nocy i dziś,
pośród porozkładanych papierów wzywających mnie, nachalnie, ale mniej jednak od
losów Emilki. Przezornie następne książki schowałam wysoko i za innymi rzędami
książek, niech wołanie przytłumią opasłe woluminy, a czego oczy nie widzą…
Emilka
skończyła szkołę i wróciła do domu. Tak jak kiedyś Ania zatrzaskując tom
Euklidesa, wyrażała radość z końca znajomości z geometrią, tak Emilka z
radością myśli o tym, że przestanie pić bawarkę, bo jest dorosła. Zarabia na
pisaniu, opędza się od wielbicieli i czeka na tego jedynego, do którego należy
jej serce, a on jakby wcale o to nie dba. Z tego powodu życie Emilki staje się
podobne do telenoweli brazylijskich, są zrywane zaręczyny, ucieczki sprzed
ołtarza, rzeki czarnej polewki. Emilka czeka i cierpi, próbuje pocieszyć się
przyjacielem, który ją rozumie i kocha, ale jej serce darzy go tylko
przyjaźnią, przez chwilę, Emilka jest przekonana, że to wystarczy. Niestety nie…
dlatego gdy jej ukochany oświadcza, że się żeni, jej wnętrze płonie z żalu, ale
rodzinna, słynna duma nie pozwala wyznać tego nikomu. Wie tylko jego matka,
która rewanżuje się okropnym wyznaniem, zbyt późnym.
A
koniec książki… no cóż, łzy mi zalśniły… Ach dlaczego ja mam tyle pracy
jeszcze, najchętniej poczytałabym coś Montgomery…
Ta
książka jest o wiele lepsza niż tom drugi, poświęcony w większości mękom
twórczym Emilki. Montgomery ma szczególny dar pisania o uczuciach. Zwłaszcza o
tych nieszczęśliwych, o męce niepewności, tęsknocie, żalu. Umie też wynagrodzić
przeżywanie tychże, czytelnikowi. To dlatego wyznanie Gilberta jest tak
motylkowe i uwielbiane przez czytelniczki. Nie każdy doświadczył sieroctwa,
dziecięcego porzucenia, ale chyba każdy był nieszczęśliwie zakochany, a
przynajmniej zdarzył mu się koniec świata, czyli święte przekonanie, że ta
jedna, jedyna osoba nie odwzajemnia uczuć, gdy nasz świat drżał w posadach,
walił się, a słońce świeciło i wstawało na wschodzie, niewzruszone, pogodne,
świetliste, naigrawając się z zawodu. Montgomery opisuje to po mistrzowsku,
przypominając czytelnikowi wszystkie te zawody, dając nadzieję, że z
najgłębszego mroku, można wyjść do światła… chociaż będzie to nas kosztowało
utratę chęci do życia, do pracy i wiele przepłakanych w samotności nocy, cichym
płaczem, aby nikt z postronnych się nie dowiedział. Chociaż po drodze podejmie
się kilka idiotycznych decyzji…
Tom drugi mnie znudził, ten pochłonęłam całą sobą i jestem rozbita… po prostu. Zastanawiam się teraz czy dobić się biografią Boya… Warto wracać do książek młodości… bo nie mogę się starzeć, skoro mój umysł jest nadal tak głupi, żeby łkać nad losami bohaterów? Miałam wykpić tę powieść, napisać, że jest jak telenowele, które wyśmiewam, ale pies to trącał. Pięknie było!!
Oryginał i zdjęcia ba blogu