niedziela, 9 października 2011

Elizabeth Gaskell, Północ i Południe.

Jeżeli ktoś się spodziewa, że będzie to czysto obiektywna opinia, to ostrzegam z góry, że absolutnie taka nie będzie. A to ze względu na moje uwielbienie, zachwyt, miłość (jak zwał tak zwał) do tak zwanej klasyki literatury popularnej. Na blogu jest mało książek z tego zakresu, a to, dlatego, że większość pozycji przeczytana została lata cale temu i choć często do nich zaglądam, czytam ponownie, to nie widzę sensu, aby pisać, że przeczytałam Dumę i uprzedzenie, Jane Eyre, (która nota bene ukazała się obecnie w nowym wydaniu) czy Wichrowe wzgórza (etc.) po raz kolejny zachwyciwszy się nimi.

Mam obecnie jednak możliwość napisać o książce pani Elizabeth Gaskell, która w końcu ukazała się na polskim rynku wydawniczym. Mam nadzieję, że Wives and daughteres zgodnie z zapowiedzią na okładce będę mogła również niedługo wam zaprezentować. Z książką „Północ i Południe” miałam do czynienia po raz pierwszy lata temu, kiedy ze słownikiem w ręku czytałam w wersji angielskiej. Potem było wspaniałe tłumaczenie kilku kobiet, które połączyły swe siły w niemałym trudzie. Aż w końcu przyszła kolej na jednotomowe wydanie ze Świata Książki w tłumaczeniu Katarzyny Kwiatkowskiej, które nie powiem, ale nawet mi się podoba. Nie mogę jednakże tego napisać o okładce, która jak na mój gust jest po prostu badziewiasta i okropna. Chyba gorszej oprawy graficznej sobie nie przypominam. Po za tym w ogóle porażką wydaje mi się notka na tylnej okładce, gdzie opowiedziana została z grubsza cała historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz