Ciężka sprawa z tym Jamesem. Dotychczas miałam do czynienia, i bardzo dawno, z Daisy Miller, która specjalnie mnie nie zachwyciła, ale wydawała się solidną, chociaż dość typową, powieścią realistyczną. Teraz postanowiłam skubnąć jego dłuższe opowiadanie (ok. 120 stron) pt. W kleszczach lęku (The Turn of the Screw). Niestety moje skubanie przerodziło się w okazjonalne i coraz bardziej niechętne dogryzanie.
Zaczyna się naprawdę ciekawie. Podczas spotkania kilkorga przyjaciół, jeden z mężczyzn twierdzi, że zna przerażającą historię, o której kiedyś opowiedziała mu pewna kobieta. Wznieciwszy zainteresowanie odmawia jednak jej zrelacjonowania twierdząc, że uprzednio musi pojechać po rękopis, autorstwa tejże kobiety, otrzymany przed jej śmiercią, z którego będzie swoim znajomym czytał. Po tym wprowadzeniu, kiedy to mężczyzna wreszcie go przytaszczył, „słuchamy” już tylko rękopisu.
Bohaterka jest guwernantką, która zgłasza się do opieki nad siostrzenicą i siostrzeńcem pewnego mężczyzny na stałe przebywającego w Londynie, który nie interesuje się wychowaniem dzieci, a ponadto nie życzy sobie, żeby informowano go o jakichkolwiek problemach.Dzieci, wraz z opiekunką – panią Grose, przebywają w dworku Bly. Gdy guwernantka tam się zjawia jest zachwycona dziewczynką, Florą, jej przykładnym zachowaniem i słodyczą. Ma nadzieje, że chłopiec, który ma wkrótce wrócić ze szkoły na wakacje, będzie równie grzeczny. Na dzień przed jego przybyciem otrzymuje jednak list, że chłopca wydalono ze szkoły. Wyobrażenia o tym, jak paskudny charakter musi mieć chłopiec zostają rozwiane przez jego nienaganne zachowanie i błyskotliwość. Wkrótce jednak sielanka opieki nad dwoma aniołkami zostaje przerwana przez pojawiające się zjawy, najpierw mężczyzny, potem również i kobiety – byłej guwernantki, Miss Jessel...
Tak, to historia o duchach. Prawda, że wydaje się interesująca? Guwernantki, dworki, duchy. Miałam ochotę na taki klimat, wprowadzający rozdział dał mi nadzieję na niesamowitą lekturę. Więc co było nie tak? W kleszczach lęku okazało się opowieścią okrutnie nudną. Już dawno nie wynudziłam się tak na żadnej książce. Styl jest paskudnie rozwklekły, zdaje się, że James przesadził w charakteryzacji „stylu zapisków dziwnej guwernantki”, bo nie wydaje mi się, żeby to był jego styl domyślny. Zakończenie jest otwarte i powinno dawać do myślenia, ale jest tak pogrzebane pod warstwą kilometrowych, stokrotnie złożonych (a jednak, w angielskim, jest to możliwe) zdań i zawikłanych refleksji. Wydaje się, że to jedna z tych książek, które się dobrze interpretuje na zajęciach z literatury, ale czyta się wręcz potwornie, chociaż muszę przyznać, że to naprawdę piękna angielszczyzna. Nie mam problemu z literaturą klasyczną, był czas, kiedy czytałam tylko taką. W obu językach – po polsku i po angielsku. Wydaje mi się jednak, że można było 100-150 lat temu pisać piękną angielszczyzną, ale do rzeczy i jaśniej. Cóż, albo nie czytałam klasyki już bardzo długo, albo akurat ten Henry James mnie w tym momencie przerósł. Być może lepiej by mi poszło z polskim tłumaczeniem? Polecam jedynie ogromnym fanom powieści gotyckiej i klasyki.
Zapraszam na mojego bloga.
Jak uwielbiałam obyczajowe powieści (i opowiadania) Jamesa, tak to jakoś do gustu mi nie przypadło.
OdpowiedzUsuńHmmm, może to po prostu nie jest tematyka James'a? Ja go uwielbiam za Portret Damy czy Europejczyków. Teraz czeka na mnie Złota czara.
OdpowiedzUsuń