Gdyby nie polecenie książki przez Czarę pewnie nigdy bym do niej nie dotarła. Orwell jest co prawda autorem dwóch pozycji, które cenię bardzo wysoko (Folwarku zwierzęcego i Roku 1984), ale nie sądzę, abym z własnej woli sięgnęła po mało znaną książkę, debiut literacki pisarza.
Wpis dzisiaj długi za przyczyną cytatów.
Wpis dzisiaj długi za przyczyną cytatów.
Książka,
jak pisze w posłowiu wydawca, jest powieścią autobiograficzną
zawierającą opis doświadczeń pisarza z czasów, kiedy zamieszkiwał w
najuboższych londyńskich dzielnicach chcąc poznać życie bezrobotnych,
żebraków i włóczęgów oraz z czasów, kiedy w Paryżu zatrudniony w (co
prawda) eleganckim hotelu, wykonywał pracę pomywacza i posługacza
kuchennego. Sam autor pisał, iż wszystkie przedstawione w książce
historie są prawdziwe i jeśli nie przydarzyły się jemu, to jego
znajomym, był ich świadkiem, lub pozyskał dowody ich prawdziwości.
W pierwszej części bohater – narrator mieszkający w Paryżu Anglik podejmuje się przeróżnych dorywczych zajęć, aby w końcu znaleźć pracę w restauracji nowo utworzonego hotelu. Kiedy zastawił już wszystko co miał do zastawienia w lombardzie, kiedy skończył się ostatni grosz, a on niemal zdychał z głodu wegetując na łóżku ledwie okryty jakimiś łachmanami znalazła się wymarzona praca. Niestety była to praca pomocnika kuchennego; praca ciężka i tak naprawdę nikomu nieprzydatna. Kilkanaście godzin dziennie bez przerwy, w pośpiechu, zaduchu, wyziewach kuchennych odpadków, w niekończącym się nigdy ciągu zadań do wykonania.
"A jednak [….] plongeurzy, choć stoją na dolnym szczeblu hierarchii, odczuwają coś w rodzaju dumy zawodowej. Jest to duma - wołu roboczego-osoby, która wykona dowolną ilość pracy. Jak się wydaje na tym poziomie można się szczycić już tylko zdolnością do ciężkiej harówki".
Cytaty dotyczące nużącej, męczącej, nikomu niepotrzebnej pracy, jako żywo odbijają stan moich ostatnich odczuć pewnie dlatego z taką lubością wyłuskuję je z tekstów literackich.
"Niewolnik- jak mawiał Marcus Kato powinien pracować, gdy nie śpi. Nie ma większego znaczenia, czy jego praca przynosi pożytek, czy nie - on musi pracować, albowiem praca sama w sobie jest znakomitym zajęciem, przynajmniej dla niewolników".
"Uważam, iż praprzyczyną instynktu, który każe jednym ludziom nieustannie zaprzęgać innych do bezużytecznej pracy, jest zwykły strach przed tłumem. Tłum bowiem (jak się wydaje bogatym) składa się ze zwierząt tak dalece prymitywnych, że gdyby tylko ofiarować im odpoczynek, stałyby się niebezpieczne, lepiej przeto zapewnić im jakieś zajęcie, żeby nie miały czasu na myślenie".
Tłem do snucia przez bohatera filozoficznych rozmyślań jest realistycznie tło – paryskich rynsztoków, spelunek, zaplecza hotelowego, gdzie wśród brudu, odpadków, insektów i gryzoni przygotowuje się wykwintne i elegancko serwowane potrawy.
W kuchni panował jeszcze gorszy brud. Powiedzenie, że kucharz paryski pluje do zupy, nie jest bynajmniej metaforą, a jedynie stwierdzeniem faktu. Taki kucharz to wprawdzie artysta pierwszej wody, ale jego artyzm nie ma nic wspólnego z czystością. W pewnej mierze kucharz jest brudny, dlatego, że jest artystą; żeby zaś potrawy wyglądały na półmisku elegancko, podczas ich przyrządzania nie sposób przestrzegać zasad higieny. Gdy na przykład szef kuchni sprawdza, czy stek został dobrze wysmażony, nie posługuje się w tym celu widelcem. Ujmuje mięso w palce, po czym rzuca je z powrotem na patelnię, następnie przejeżdża po nim kciukiem i oblizuje palec, żeby przekonać się o smaku sosu, powtarza te czynności, wreszcie postępuje krok do tyłu i kontempluje danie niczym artysta malarz wydający sąd o obrazie, w końcu zaś miłosnym ruchem kładzie stek na talerz, posługując się przy tym różowymi, tłustymi palcami, z których każdy oblizał tego rana setki razy....wręcza potrawę kelnerowi. Ten zaś oczywiście macza w sosie palce- wstrętne zatłuszczone paluchy, którymi wciąż przygładza ubrylantowane włosy....Ujmując rzecz z grubsza, im droższe posiłki, tym więcej w nich potu i śliny.
Po takim opisie odchodzi ochota na korzystanie z paryskich restauracji (a może z jakichkolwiek restauracji). Autor pozostawił jednak czytelnikowi pewną nadzieję, bowiem zauważył prawidłowość polegającą na tym, że jakość potraw jest odwrotnie proporcjonalna do ceny, jaką się za nie płaci (im wyższa cena tym gorsza jakość). A to szansa dla niezamożnej klienteli, która korzysta raczej z małych knajpek niż luksusowych, eleganckich restauracji. Choć czy dzisiejsza gastronomia nie różni się od dziewiętnastowiecznej - nie mam pojęcia. I może lepiej nie dociekać, bowiem inaczej zostałoby nam jedno wyjście – suchy prowiant.
Restauracja, którą opisywał bohater (a także restauracja, w której pracował autor) należała do jednej z najbardziej luksusowych w mieście, a mimo to, a może właśnie dlatego;
"Pomijając brud, na porządku dziennym było oszukiwanie gości przez patrona na czym tylko się dało. Surowce, z których przyrządzano dania były najczęściej nader pośledniej jakości, choć kucharze wiedzieli w jaki sposób nadawać potrawom wykwintny wygląd. Mięso było w najlepszym wypadku pośledniego gatunku, co się zaś tyczy warzyw żadna pani domu nawet by na nie na targu nie spojrzała. Pewnego dnia kelnerowi spadło pieczone kurcze do szybu windy; wylądowało na dnie, wprost na warstwie odpadków złożonej z ułomków chleba, podartych papierów i podobnego śmiecia. Kurcze po prostu wytarliśmy ścierką i ponownie wysłaliśmy na górę. W części hotelowej opowiadano sobie obrzydliwe historyjki o używanej pościeli, której nie wysyłano do pralni, tylko zwilżano, prasowano i zanoszono do numerów. …Klozety dla personelu wyglądały, jak żywcem przeniesione z Azji środkowej, ręce zaś mogliśmy myć jedynie w zlewach używanych do płukania naczyń".
Praca trwała po kilkanaście godzin na dobę, nic więc dziwnego, iż pracujący tu ludzie za jedyną rozrywkę uważali możliwość wyspania się (mam wrażenie, iż dzisiaj niektórzy wyeksploatowani pracownicy także marzą jedynie o tym, aby się porządnie wyspać). W takich warunkach nikogo nie dziwi popełnione pod oknem morderstwo. Pracownicy są tak zmęczeni, że po skonstatowaniu, iż leżący pod ich oknami człowiek jest martwy, idą spać. Na dnie w Paryżu przetrwać mógł tylko ten, kto potrafił wykazać się odpowiednim sprytem, co oznaczało oszustwo, bądź złodziejstwo.
Kiedy bohaterowi obiecano pracę w Londynie wydawało mu się, iż złapał Pana Boga za nogi. Tymczasem na skutek niesprzyjających okoliczności zmuszony był zawrzeć bliższą znajomość z bezdomnymi włóczęgami i żebrakami, poznając dogłębnie zakłady opieki społecznej, w których za grosze oferowano dach nad głową i …niewiele ponadto (pomieszczenia, w których nocowało kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, bez sanitariatów, bez okien, często bez łóżek, zawsze bez krzeseł; brudne, zaszczurzone, pełne smrodu i zaduchu). Na dnie w Londynie cierpiało się chłód, głód i poniżenie (pracowników poddawano przymusowym rewizjom oraz badaniom –które z opieką medyczną nie miały nic wspólnego), a jednak wiele osób nie wyobrażało sobie innego sposobu na życie poza żebraczką i włóczęgostwem, bowiem dawały one pewnego rodzaju poczucie wolności.
"Żebractwo jest zawodem jak każdy inny, oczywiście całkowicie bezużytecznym, ale przecież wiele poważnych zawodów jest całkowicie bezużytecznych. Porównanie żebraka z przedstawicielami wielu innych profesji wypada dlań całkiem korzystnie. Jest on uczciwy, czego nie można powiedzieć o sprzedawcach większości patentowanych leków, jest szlachetny w przeciwieństwie do właściciela niedzielnej gazety, jest sympatyczny w porównaniu z domokrążcą; krótko mówiąc jest on wprawdzie pasożytem, ale pasożytem całkowicie nieszkodliwym".
Co ciekawe, pomoc oferowały także organizacje kościelne, tam zapłatą była konieczność uczestnictwa w nabożeństwie, co dla większości włóczęgów było zbyt wysoką ceną nawet za godziwsze warunki noclegu oraz całkiem niezłe pożywienie. Książka opisuje sposób życia na dnie; zwyczaje, zachowania, rozkład dnia, spędzanie wolnego czasu oraz mentalność osób spoza nawiasu społeczeństwa. Poza głównym bohaterem mamy okazję poznać jego niezwykle interesujących towarzyszy niedoli. Książka napisana jest prostym, jasnym językiem, przedstawia ciemne i smutne strony życia ludzi na dnie w sposób niezwykle realistyczny, dokładnie i z detalami.
I choć wolę poznawać miasta od ich jaśniejszej strony, to bez tej drugiej strony ich obraz byłby niepełny.
Moja ocena 4,5/6
W pierwszej części bohater – narrator mieszkający w Paryżu Anglik podejmuje się przeróżnych dorywczych zajęć, aby w końcu znaleźć pracę w restauracji nowo utworzonego hotelu. Kiedy zastawił już wszystko co miał do zastawienia w lombardzie, kiedy skończył się ostatni grosz, a on niemal zdychał z głodu wegetując na łóżku ledwie okryty jakimiś łachmanami znalazła się wymarzona praca. Niestety była to praca pomocnika kuchennego; praca ciężka i tak naprawdę nikomu nieprzydatna. Kilkanaście godzin dziennie bez przerwy, w pośpiechu, zaduchu, wyziewach kuchennych odpadków, w niekończącym się nigdy ciągu zadań do wykonania.
"A jednak [….] plongeurzy, choć stoją na dolnym szczeblu hierarchii, odczuwają coś w rodzaju dumy zawodowej. Jest to duma - wołu roboczego-osoby, która wykona dowolną ilość pracy. Jak się wydaje na tym poziomie można się szczycić już tylko zdolnością do ciężkiej harówki".
Cytaty dotyczące nużącej, męczącej, nikomu niepotrzebnej pracy, jako żywo odbijają stan moich ostatnich odczuć pewnie dlatego z taką lubością wyłuskuję je z tekstów literackich.
"Niewolnik- jak mawiał Marcus Kato powinien pracować, gdy nie śpi. Nie ma większego znaczenia, czy jego praca przynosi pożytek, czy nie - on musi pracować, albowiem praca sama w sobie jest znakomitym zajęciem, przynajmniej dla niewolników".
"Uważam, iż praprzyczyną instynktu, który każe jednym ludziom nieustannie zaprzęgać innych do bezużytecznej pracy, jest zwykły strach przed tłumem. Tłum bowiem (jak się wydaje bogatym) składa się ze zwierząt tak dalece prymitywnych, że gdyby tylko ofiarować im odpoczynek, stałyby się niebezpieczne, lepiej przeto zapewnić im jakieś zajęcie, żeby nie miały czasu na myślenie".
Tłem do snucia przez bohatera filozoficznych rozmyślań jest realistycznie tło – paryskich rynsztoków, spelunek, zaplecza hotelowego, gdzie wśród brudu, odpadków, insektów i gryzoni przygotowuje się wykwintne i elegancko serwowane potrawy.
W kuchni panował jeszcze gorszy brud. Powiedzenie, że kucharz paryski pluje do zupy, nie jest bynajmniej metaforą, a jedynie stwierdzeniem faktu. Taki kucharz to wprawdzie artysta pierwszej wody, ale jego artyzm nie ma nic wspólnego z czystością. W pewnej mierze kucharz jest brudny, dlatego, że jest artystą; żeby zaś potrawy wyglądały na półmisku elegancko, podczas ich przyrządzania nie sposób przestrzegać zasad higieny. Gdy na przykład szef kuchni sprawdza, czy stek został dobrze wysmażony, nie posługuje się w tym celu widelcem. Ujmuje mięso w palce, po czym rzuca je z powrotem na patelnię, następnie przejeżdża po nim kciukiem i oblizuje palec, żeby przekonać się o smaku sosu, powtarza te czynności, wreszcie postępuje krok do tyłu i kontempluje danie niczym artysta malarz wydający sąd o obrazie, w końcu zaś miłosnym ruchem kładzie stek na talerz, posługując się przy tym różowymi, tłustymi palcami, z których każdy oblizał tego rana setki razy....wręcza potrawę kelnerowi. Ten zaś oczywiście macza w sosie palce- wstrętne zatłuszczone paluchy, którymi wciąż przygładza ubrylantowane włosy....Ujmując rzecz z grubsza, im droższe posiłki, tym więcej w nich potu i śliny.
Po takim opisie odchodzi ochota na korzystanie z paryskich restauracji (a może z jakichkolwiek restauracji). Autor pozostawił jednak czytelnikowi pewną nadzieję, bowiem zauważył prawidłowość polegającą na tym, że jakość potraw jest odwrotnie proporcjonalna do ceny, jaką się za nie płaci (im wyższa cena tym gorsza jakość). A to szansa dla niezamożnej klienteli, która korzysta raczej z małych knajpek niż luksusowych, eleganckich restauracji. Choć czy dzisiejsza gastronomia nie różni się od dziewiętnastowiecznej - nie mam pojęcia. I może lepiej nie dociekać, bowiem inaczej zostałoby nam jedno wyjście – suchy prowiant.
Restauracja, którą opisywał bohater (a także restauracja, w której pracował autor) należała do jednej z najbardziej luksusowych w mieście, a mimo to, a może właśnie dlatego;
"Pomijając brud, na porządku dziennym było oszukiwanie gości przez patrona na czym tylko się dało. Surowce, z których przyrządzano dania były najczęściej nader pośledniej jakości, choć kucharze wiedzieli w jaki sposób nadawać potrawom wykwintny wygląd. Mięso było w najlepszym wypadku pośledniego gatunku, co się zaś tyczy warzyw żadna pani domu nawet by na nie na targu nie spojrzała. Pewnego dnia kelnerowi spadło pieczone kurcze do szybu windy; wylądowało na dnie, wprost na warstwie odpadków złożonej z ułomków chleba, podartych papierów i podobnego śmiecia. Kurcze po prostu wytarliśmy ścierką i ponownie wysłaliśmy na górę. W części hotelowej opowiadano sobie obrzydliwe historyjki o używanej pościeli, której nie wysyłano do pralni, tylko zwilżano, prasowano i zanoszono do numerów. …Klozety dla personelu wyglądały, jak żywcem przeniesione z Azji środkowej, ręce zaś mogliśmy myć jedynie w zlewach używanych do płukania naczyń".
Praca trwała po kilkanaście godzin na dobę, nic więc dziwnego, iż pracujący tu ludzie za jedyną rozrywkę uważali możliwość wyspania się (mam wrażenie, iż dzisiaj niektórzy wyeksploatowani pracownicy także marzą jedynie o tym, aby się porządnie wyspać). W takich warunkach nikogo nie dziwi popełnione pod oknem morderstwo. Pracownicy są tak zmęczeni, że po skonstatowaniu, iż leżący pod ich oknami człowiek jest martwy, idą spać. Na dnie w Paryżu przetrwać mógł tylko ten, kto potrafił wykazać się odpowiednim sprytem, co oznaczało oszustwo, bądź złodziejstwo.
Kiedy bohaterowi obiecano pracę w Londynie wydawało mu się, iż złapał Pana Boga za nogi. Tymczasem na skutek niesprzyjających okoliczności zmuszony był zawrzeć bliższą znajomość z bezdomnymi włóczęgami i żebrakami, poznając dogłębnie zakłady opieki społecznej, w których za grosze oferowano dach nad głową i …niewiele ponadto (pomieszczenia, w których nocowało kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, bez sanitariatów, bez okien, często bez łóżek, zawsze bez krzeseł; brudne, zaszczurzone, pełne smrodu i zaduchu). Na dnie w Londynie cierpiało się chłód, głód i poniżenie (pracowników poddawano przymusowym rewizjom oraz badaniom –które z opieką medyczną nie miały nic wspólnego), a jednak wiele osób nie wyobrażało sobie innego sposobu na życie poza żebraczką i włóczęgostwem, bowiem dawały one pewnego rodzaju poczucie wolności.
"Żebractwo jest zawodem jak każdy inny, oczywiście całkowicie bezużytecznym, ale przecież wiele poważnych zawodów jest całkowicie bezużytecznych. Porównanie żebraka z przedstawicielami wielu innych profesji wypada dlań całkiem korzystnie. Jest on uczciwy, czego nie można powiedzieć o sprzedawcach większości patentowanych leków, jest szlachetny w przeciwieństwie do właściciela niedzielnej gazety, jest sympatyczny w porównaniu z domokrążcą; krótko mówiąc jest on wprawdzie pasożytem, ale pasożytem całkowicie nieszkodliwym".
Co ciekawe, pomoc oferowały także organizacje kościelne, tam zapłatą była konieczność uczestnictwa w nabożeństwie, co dla większości włóczęgów było zbyt wysoką ceną nawet za godziwsze warunki noclegu oraz całkiem niezłe pożywienie. Książka opisuje sposób życia na dnie; zwyczaje, zachowania, rozkład dnia, spędzanie wolnego czasu oraz mentalność osób spoza nawiasu społeczeństwa. Poza głównym bohaterem mamy okazję poznać jego niezwykle interesujących towarzyszy niedoli. Książka napisana jest prostym, jasnym językiem, przedstawia ciemne i smutne strony życia ludzi na dnie w sposób niezwykle realistyczny, dokładnie i z detalami.
I choć wolę poznawać miasta od ich jaśniejszej strony, to bez tej drugiej strony ich obraz byłby niepełny.
Moja ocena 4,5/6
Nie miałam pojęcia o istnieniu tej książki. Dzięki, podsunęłaś mi świetną lekturę:)
OdpowiedzUsuńBędę miała tę pozycję na uwadze :-)
OdpowiedzUsuń