wtorek, 12 lipca 2011
U babuni - J.I.Kraszewski
Babcie bywają różne. Są oczywiście takie, które uważają, że wnuki je postarzają (w związku z tym wychodzą z nimi na spacery tylko po zmroku, gdy nikt nie widzi). Gdy jednak słyszymy słowo babunia, kojarzy się ono od razu z siwą istotą w okularach, która zawsze ma czas, przytuli, porozmawia, przygotuje ulubione dania...
Tytułowa babunia z książki Kraszewskiego, całkowicie wyłamuje się z tego stereotypu. Podkomorzyna Anastazja z Morawieckich Mylska przede wszystkim nie ma żadnych wnuków, gdyż jedyna jej córka zmarła bezpotomnie. Zakonserwowana niczym generałowa Zajączkowa 60-letnia wdowa, żelazną ręką wyprowadziła na prostą zadłużony majątek męża. Ten majątek sprawia, że przez cały czas otoczona jest przez tłum ludzi - głównie z rodziny męża, bez wyjątku utracjuszy i łowców spadków.
"Samotna w tłumie" kobieta postanawia odnowić kontakty z rodziną Morawińskich. W wyniku tego w jej posiadłości - Zamszach, pojawia się Zosia Morawińska, jej cioteczna wnuczka, bystra i niedająca sobie dmuchać w kaszę 20-latka. Efekt jest podobny do wrzucenia granatu do szamba- wybuchają tłumione animozje, a gra o spadek sięga apogeum.
Czy jednak zgarnięcie spadku jest równoznaczne z sukcesem, czy też może w tej historii chodzi o coś więcej?
Powieść mocno przypomina współczesną telenowelę o zacięciu satyrycznym. Blisko jej było np. do starych odcinków "Złotopolskich". Bohaterowie w większości ostro przerysowani, dialogi wpadające czasami w absurd, nacisk raczej na opis obyczaju, niż psychologię. Do tego autor stara się raczej puentować poszczególne epizody, niż zadbać o kompozycję całości. Nic w tym zresztą dziwnego, "U babuni" powstawało jako powieść w odcinkach.
Nie jest to absolutnie lektura obowiązkowa, ale w nerwowych czasach (a mi się właśnie takie trafiły na moment lektury), sprawdza się nieźle. jest jak założenie starych wygodnych kapci- niby są mało sexy, ale jednak najlepsze:).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz