wtorek, 14 lutego 2012

"Kwitnące floksy" - Hanna Muszyńska Hoffmanowa

Czy blogi książkowe nadają się do prognozowania trendów? Jest to trudne, ale jeśli odsiać z nich nowości wydawnicze, to i owo daje się zauważyć.
Mamy boom na siostry Kossak (artystki i bujne osobowości), za nimi wracają też do łask lata międzywojenne. Jeśli relaks - to najlepiej przy powieści młodzieżowej, ale nie byle jakiej, tylko takiej, która opisuje życie na pensji.
Do łask wracają listy, pamiętniki, autobiografie - wszystko, co pozwoli na chwilę złapać klimat dawnych lat.
Bo to właśnie chyba "łapanie klimatu" jest tu wspólnym mianownikiem. Klimatu czasów, gdy jeszcze nie wszystko było z plastiku, i gdy nikt nie słyszał o tipsach.
"Kwitnące floksy" sytuują się gdzieś na marginesie tego nurtu. Przez to, że nie traktują o artystycznej bohemie, nie mogą liczyć na natychmiastowy podbój, ale są prawdziwym rarytasem dla czytelników spragnionych lektury zabawnej, ciepłej i relaksującej.

"Floksy" to fabularyzowane losy rodzin Glogerów i Rzędzianów w XIX wieku. Glogerowie to śląsko-niemiecka rodzina osiadła za czasów Króla Stasia na Podlasiu, (jej najsłynniejszym przedstawicielem był etnograf Zygmunt Gloger) Rzędzianowie zaś byli niczym nie wyróżniającą się szlachtą zagrodową (czyli de facto chłopami z herbem), których jeden z przedstawicieli została niemal w całości inkorporowany do sienkiewiczowskiego "Potopu".
Rodzinne historie zostały opowiedziane wyłącznie z kobiecej perspektywy - najpierw Agnieszki Rzędzianki, starej panny (słowo singielka jakoś zupełnie nie pasuje do tej osoby na okladce, nieprawdaż?:)), z monstrualnym ego, podkochującą się w swoim pracodawcy - Wilhelmie Glogerze (nie na tyle jednak, aby uczyniło to wyłom w jej szlacheckich zasadach - ponieważ jego herb był 300 lat młodszy, uważała go za zwykłego łyka), a następnie jej ciotecznej wnuczki - Anki.
To świat dworków, kuracji ziołowych, faktycznego matriarchatu w patriarchalnym świecie , artystycznych kontaktów (wielokrotnie pojawi się na kartach książki Kraszewski). Z rzadka tylko spokój zakłócają jakieś wojny lub powstania. Jeśli jednak, jak główna bohaterka, żyje się prawie sto lat i siłą rzeczy co jakiś czas uczestniczy się w pogrzebach ludzi o jedno lub dwa pokolenia młodszych (75 lat i już umarł? Zawsze wiedziałam, że jest niedojdą!), można traktować te kataklizmy dziejowe w zupelnie innej perspektywie.
Lektura szczególnie polecana na siarczyste mrozy:).


Źródła zdjęć:
1. Humanitas.pl
2. swiatcebul.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz