Wracam do Was i od razu z
recenzją. Książkę przeczytałam jeszcze przed wyjazdem, podczytywałam ją do
posiłków. Natchnęło mnie do tego wyzwanie „Czytamy Anię”. „Dolina Tęczy”
to książka, którą traktowałam po macoszemu. Chyba najrzadziej do niej wracałam. Sama nie wiem dlaczego, ale wiem że
niesłusznie.
„Dolina tęczy” to książka o
dzieciach Ani i Gilberta, jednak w odróżnieniu od „Ani ze Złotego Brzegu”
większy nacisk jest na przyjaciół Jima, Waltera i bliźniaczek. Shirley i Rilla
nie odgrywają w tej książce zbyt wielkiej roli, ze względu na wiek. Są jeszcze
małymi dziećmi, nie mogą wiec bawić się tak jak ich starsze rodzeństwo. Na
Plebanie wprowadza się nowy pastor. Okazuje się wdowcem z czwórką dzieci.
Pastor John Meredith jest człowiekiem bardzo uczonym, ale niestety równie
bardzo roztrzepanym. Władzę w jego domu dzierży ciotka Marta, która niestety
nie radzi sobie z gospodarstwem na świeczniku i rozbrykaną gromadką łobuziaków.
Wkrótce dzieci z plebani staną się tematem numer jeden w Przystani Czterech
Wiatrów. Wszystkim im przygodom będą się przyglądały: Ania Blythe, Zuzanna
Baker i Kornelia Elliot.
W odróżnieniu od dzieci
Blythe`ów, dzieci Pastora, są nieznośnie psotne, nie ma dnia by nie
skompromitowały ojca i parafii. Nie można mieć o to do nich pretensji, bo nikt
ich nie wychowuje, rosną jak dzikie rośliny, zdane tylko na intuicję, zdane na
siebie. A to przecież tylko dzieci, pewne sprawy postrzegają zupełnie inaczej.
Nie zdają sobie sprawy, że dorośli z ich dobrych intencji wywiodą coś
przeciwnego, założą że to wina tego że są niewychowanymi smarkaczami. Dzięki
tym szalonym pomysłom książka nabiera niezwykle humorystycznego akcentu. Oto
znów mamy do czynienia z „takimi Aniami”, które najpierw robią/mówią a później
myślą.
Zapomniałam już jak bardzo podobały
mi się te historie, jak bardzo wkurzała mnie Mary Vance, jak ciepło mi się na
sercu robiło, gdy czytałam o Unie.
Autorka, jednak nie skupia się tylko na opowieściach o dzieci. Jak w
każdej dobrej książce, mamy sporą szczyptę romansu. Opowieści o miłości,
niespodziewanej. Niepierwszej, ale pięknej, takiej niewinnej, której nie da
się, nie kibicować.
Teraz czytam kolejny tom „Rillę”
tam proza życia, gorycz i smutek, lekko sygnalizowane tylko w „Dolinie Tęczy”
są silnie wyczuwalne. „Dolina tęczy” to kwintesencja młodości, już nie tak
beztroskiej i sielskiej jak dzieciństwo, bardziej wymagającej, ale w gruncie
rzeczy pewnej i szczęśliwej. A czarne chmury, które dopiero zaczynają pojawiać
się na horyzoncie są tylko zwiastunem nowej przygody, a nie potencjalnym
huraganem, który zmiecie nasz świat z powierzchni ziemi a nas pokiereszuje.
Montgomery w tej książce pokazuje
to, za co pokochały ją miliony, humor, dystans, ironię. Szkoda, że tak po
macoszemu traktowałam ten tom, szkoda, że tak rzadko się o nim mówi. Warto! Warto
poczytać!