Dawno
już nie czytało mi się tak lekko i z taką przyjemnością. Zola potrafi
malować słowami i uwodzić opisem. Paryż w jego wydaniu jest niczym
rajski ogród, pełen przepychu i bogactwa, nawet, jeśli to tylko
powierzchowna fasada, która szpetotę i zgniliznę moralną jego
mieszkańców ukrywa w urzekająco pięknym otoczeniu.
W drugiej części cyklu Rougon-Macqartowie autor
rozprawia się z złodziejstwem i spekulacjami drugiego cesarstwa czyniąc
bohaterem swej powieści Arystydesa Rougnon i członków jego rodziny.
Tyle, że rodzina to pojęcie niezbyt pasujące do tworu, jaki powstał z
połączenia nienasyconego chęcią zdobywania milionów parweniusza, bez
skrupułów ze znudzoną życiem w luksusie Renatą oraz narcystycznym
hermafrodytą Maksymilianem, żyjącym chwilą, bezwolnym synem Arystydesa i
pasierbem, jego żony.
Arystydesa, który pod naciskiem brata (ministra) zmienia nazwisko na przypominające suchy brzęk złota Sacchard „dobre, aby dostać się na galery lub zrobić miliony”
zajmuje wyłącznie pomnażanie majątku. Jest w swej żądzy nieugięty, nie
ma podłości, jakiej by się nie podjął dla pozyskania „paru franków”;
ograbienie wspólnika czy żony, wyswatanie syna z kaleką, wyłudzenie z
państwowej kasy milionów za ruinę niewarta nawet małej części jej
wartości to dla niego codzienność.
Jego
młoda i śliczna żona, kapitał zakładowy, który zyskał, dzięki
„szczęśliwemu zbiegowi okoliczności” (śmierć pierwszej żony i
„kompromitacja” drugiej) znudzona wszystkimi rozkoszami, jakich zdążyła
zaznać (bogactwo, powodzenie, romanse) szuka czegoś, co zapełniłoby jej
pustkę.
Już
od pierwszej sceny, w której macocha zwierza się pasierbowi, że swoich
pragnień otrzymania czegoś nieokreślonego widać, jaka będzie puenta ich
wzajemnych relacji.
Maksym osobliwa
mieszanina nienasyconych apetytów ojca i indolencji matki,
zrobaczywiały owoc, w którym wady obojga uzupełniły się i pogłębiły,
wyrasta wśród przyjaciółek macochy, kobiecych łaszków, często w
niewieścim przebraniu, traktowany, jak zabawka, laleczka, zniewieściały i
bezwolny. Poddaje się równie łatwo miłosnym uściskom Renaty, jak i
matrymonialnym planom ojca.
Galerię
typów spod ciemnej gwiazdy uzupełnia rajfurka Sydonia, siostra
Arystydesta osoba o nieciekawej powierzchowności i nędznego charakteru.
Zgodnie z założeniem autora cyklu Zdobycz
to analiza złodziejskich spekulacji i oszustw II Cesarstwa, jakich
dopuszczają się urzędnicy miejscy, którzy w planie rozbudowy Paryża
dojrzeli możliwość zbicia milionowej fortuny, skupując grunta
przeznaczone w planach do wywłaszczenia, podbijając ich cenę i
otrzymując krociowe odszkodowania. Opis całego procederu jest tyleż
fascynujący, co nużący dla czytelnika, dla którego kwestia pomnażania
kapitału jest całkiem obca. Jednakże bez opisu procederu, jakiemu
oddawał się Arystydes i jemu podobni nie byłaby Zdobycz tak wiarygodnym
obrazem epoki.
Z
jednej strony jest złodziejska spekulacja i rodzenie się krociowych
majątków, coś co w pewien sposób, mimo wstrętu budzi podziw dla talentów
spekulanta, a z drugiej pustka, marnotrawienie czasu i pieniędzy na
jałowe rozrywki (bale, operetki, przejażdżki, wizyty u krawców) oraz
opis rozpasanego życia znudzonych przedstawicieli biznesu i ich
„rodzin”.
Zola piętnuje klasztorne wychowanie, w wyniku którego panna z dobrego, mieszczańskiego domu wynosi duszę zbrukaną, serce odarte z dziewictwa
i ciekawość zakazanego owocu, piętnuje zniewieściałych młodzieńców
marnotrawiących rodzinne fortuny, piętnuje moralność kobiet, którym
splendoru dodaje częsta zmiana kochanków i piętnuje małość ludzi, którzy
stanowią elitę społeczeństwa z racji posiadanego kapitału.
Powieść
na przykładzie „rodziny” Arystydesa ukazuje obraz stosunków społecznych
z czasów przebudowy Paryża za barona Hausmana, to one są tutaj
najistotniejsze, dlatego też trudno byłoby doszukać się psychologii
jednostkowego bohatera. Zarówno Arystydes, jak i Maksym, Renata, czy
Sydonia są jedynie typem bohatera, a nie bohaterem samym w sobie.
Obraz
był tak niepokojąco prawdziwy, iż autor został wezwany przez
prokuratora i nakłoniony do zaprzestania druku. W liście do przyjaciela
napisał: …Nuta
złota i zmysłów, szmer milionów i potężniejący wrzask orgii brzmiały
tak silnie, że postanowiłem napisać Zdobycz. … Nie można oskarżyć mnie o
przejaskrawienie barw. Odwrotnie, nie ośmieliłem się nawet napisać
wszystkiego. Zarzucana mi zuchwałość w mówieniu o sprawach drastycznych
cofała się niejednokrotnie przed dokumentami, które posiadam”. (Emil Zola Halina Suwała str. 132).
Salon Napoleona III w Luwrze |
Zdobycz
obfituje w bogate, pełne detali opisy. Są one niezwykle kunsztowne,
niemal malarskie, wręcz baśniowe. I jest to zarówno zaletą powieści, jak
i może być jej wadą. Nie każdego czytelnika zachwyci (mnie zachwyciła)
powieść zbudowana z fotograficznych klisz/ obrazów miejsc, toalet,
ogrodów, pejzaży. I nawet mimo woli dałam się uwieść cudownym opisom.
W
rozedrganym mroku, za rzeźbionymi oparciami krzeseł boazerie, duży
niski kredens, rozpostarte tu i tam płaty aksamitu majaczyły zaledwie.
Mimo woli wzrok powracał ku stołowi, nasycał się jego przepychem. Środek
zajmowało piękne surtout [ozdobny talerz] z matowego srebra o
połyskującej cylezurze; przedstawiało ono grupę faunów porywających
nimf; ponad nią, z szerokiego rogu opadały kiście naturalnych kwiatów
olbrzymiego bukietu. Ustawione po dwóch krańcach wazy również pełne były
kwiatów. Dwa kandelabry, związane z grupą środkową – dwóch satyrów w
biegu, unoszących na jednej ręce zemdloną kobietę, a drugą
podtrzymujących dziesięcioramienny świecznik- migotem świec pomnażały
jeszcze blask żyrandola. Pomiędzy tymi ozdobami stały symetrycznie
mniejsze i większe grzejniki z pierwszym daniem, a obok nich muszle z
przystawkami, porcelanowe kosze, kryształowe czary, płaskie talerze,
kompotiery na podstawkach, zawierające część deseru już podaną na stół.
Wzdłuż kordonu talerzy armia kieliszków, karafek z wodą i z winem,
małych solniczek - cała ta kryształowa zastawa była delikatna i lekka
jak muślin, bez jednego rżnięcia, i tak przezroczysta, że nie rzucała
ani odrobiny cienia. Surtout i większe nakrycia przypominały fontanny
ognia; połyskliwymi ściankami grzejników przebiegały błyski; widelce,
łyżki, noże o rękojeściach z perłowej masy tworzyły płomienne smugi;
kieliszki rozpinały tęczowe łuki, a pośród tej ulewy iskier, tej masy
rozpalonej do białości, karafki z winem znaczyły obrus plamami czerwieni. (Str. 28 Zdobycz Emil Zola Wydawnictwo Opolpress)
Natomiast
poniższy zmysłowy opis oranżerii musiał rozpalać wyobraźnię
czytelniczek na równi z opisem miłosnych uścisków kochanków.
Spryskane
czerwienią liście begonii i podobne do lanc białe liście popłanów
stanowiły dalszy ciąg niezrozumiałych dla Renaty i Maksyma okaleczeń- tu
i ówdzie dostrzegali jakby krągłe biodro lub kolano tarzające się po
ziemi w brutalnej pieszczocie. Drzewa bananowe uginające się pod
kiściami owoców mówiły im o hojnej płodności ziemi, a wilczomlecze,
których pokraczne, kolczaste świece, pełne wstydliwych gruzłów majaczyły
w mroku, zdawały się ociekać sokiem, występującą z brzegów ognistą
strugą życia. W miarę jak spojrzenia ich zagłębiały się w zakamarki
cieplarni, ciemność wypełniała się coraz zajadlejszą rozpustą liści i
łodyg; nie rozróżniali już aksamitowców, łagodnych w dotyku, gloksynii o
fioletowych dzwonkach, dracen podobnych do płytek lśniącej laki – był
to jeden żywy krąg roślin złaknionych siebie i nienasyconych. Zasłonięte
firankami lian altany rozpłomieniały zmysłowe marzenia Renaty i
maksyma, zwinne pędy waniliowców, jadowic, kwiskwalisów, nadwoi
stanowiły nie kończące się ramiona ukrytych kochanków, w łapczywym
uścisku zgarniających wszelką rozkosz. (Str.205 Zdobycz Emil Zola)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz