poniedziałek, 2 stycznia 2012

Dziewczynka o wybujałej wyobraźni - "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy M. Montgomery

Jako dziecko zawsze byłam nieco inna niż moje rówieśnice.
Owszem, stroiłam swoje Barbie w wściekle różowe kreacje, miniaturowe szpilki, odgrywałam nimi scenki rodzajowe z udziałem Kena (lalek miałam około dziesięć, ale Kena tylko jednego - biedny Ken!), czesałam barwne kucyki Pony, z wypiekami na twarzy śledziłam coniedzielne dobranocki Disneya (i piątkowe Smerfy), budowałam różne fortyfikacje z klocków Lego i chciałam chodzić tylko w sukienkach, którymi można było "kręcić".

Ale jednocześnie potrafiłam bawić się przez cały dzień całkowicie sama, czytając, "rozmawiając" lalkami, tworząc niesamowite opowieści i potem je na swój sposób spisując. Podczas spaceru przyglądałam się wszystkiemu dookoła - drzewom, napotkanym ludziom, czy nawet kałużom - z tego powodu najczęściej wracałam do domu z płaczem, pobrudzoną sukienką i co najmniej jednym rozbitym kolanem. Wracając z przedszkola albo później już z podstawówki ciągnięta za rękę przez babcię lub mamę mogłam oddać się całkowicie marzeniom - wyobrażałam sobie wówczas najróżniejsze sytuacje, wymyślałam przedziwne historie, układałam nawet w głowie gotowe dialogi rozmów pomiędzy bohaterami moich rozmyślań.

Nic więc dziwnego, że gdy podczas dosyć nudnego, deszczowego pobytu w Piwnicznej Zdrój otworzyłam, zakupioną w miejscowej księgarni za namową mamy, znaną powieść dla młodzieży, od razu rozpoznałam w głównej bohaterce kawałek siebie. Prawdziwą bratnią duszę.

Ania Shirley w momencie przybycia na Zielone Wzgórze była nieco starsza ode mnie - małej dziewczynki, która po raz pierwszy miała w rękach historię jej przygód w Avonlea. Nie przeszkodziło to jednak rudowłosej i piegowatej istocie zostać moją najprawdziwszą literacką przyjaciółką. Z Anią zwiedziłam wszystkie zakątki Zielonego Wzgórza, przysiadałam pod uroczą Królową Śniegu, spacerowałam Białą Drogą Rozkoszy, podziwiałam Jezioro Lśniących Wód i z lekkim niepokojem przebiegałam przez Las Duchów. Z Anią cieszyłam się z zamieszkania na Zielonym Wzgórzu, wstydziłam się próżnością po zafarbowaniu włosów, przeraziłam tonącą łódką i płakałam po stracie Mateusza...

Do przeczytania całości, tej nieco spóźnionej i długiej recenzji jakże genialnej książki, którą chyba wszyscy wspominamy miło, zapraszam na mego bloga.

1 komentarz:

  1. Mam w domu dokładnie to samo wydanie Ani. Nie wiem ile razy je czytałam, w każdym razie mnóstwo. Od kilu lat staram się skompletować całą serię, właśnie dokładnie tego wydania Naszej Księgarni. Już prawie się udało :)
    Kiedy trochę podrosłam, miejsce Ani... zajął Błękitny Zamek ;)

    OdpowiedzUsuń