czwartek, 29 marca 2012
D`Artagnan Aleksandra Dumasa (powieśc młodzieżowa)
Wydawnictwo- Zielona Sowa- miękka okładka. Ilośc stron - 179. Rok wydania - 2011. Wzięłam udział w tym miesiącu w wyzwaniu Trójka e-pik u Sardegny polegającym na czytaniu trzech książek z różnych gatunków literatury, do których gdyby nie wyzwanie byśmy nie sięgnęli. W tym miesiącu jest to między innymi powieść młodzieżowa. Z wieku młodzieńczego wyrosłam lata temu, siostrzeńcy jeszcze nie wyrosły z etapu literatury dziecięcej, gdyby nie wyzwanie do tego typu literatury nie sięgnęłabym wcale. Musze przyznać jednak, iż łącząc przyjemne z pożytecznym (klasykę z wyzwaniem) sięgnęłam po klasyczną powieść młodzieżową Aleksandra Dumasa (ojca). Któż z nas nie zna przygód „Trzech muszkieterów”; Atosa, Portosa, Aramisa i D`Artagnana, jeśli nie z lektury to przynajmniej z filmowej ekranizacji z Michelem Yorkiem w roli najdzielniejszego muszkietera Królowej Anny Austriaczki, żony Ludwika XIII.
D`Artagnan to dalszy ciąg przygód walecznej czwórki przyjaciół. Od tajnej misji muszkieterów oraz śmierci księcia Buckingam minęło już pięć lat. Królowa dowiaduje się, iż nieprzychylny jej kardynał Richelieu snuje kolejny spisek w celu zdyskredytowania jej w oczach króla i poddanych. Nie mając w swym otoczeniu nikogo, komu mogłaby zaufać przypomina sobie oficera D`Artagnan, który zgłosił się do niej po odbiór królewskiej poczty. Najjaśniejsza Pani zleca muszkieterowi kolejną misję, która może ocalić jej dobre imię. W drodze do Paryża muszkieter wchodzi przypadkiem w posiadanie pewnego listu, którego treść jest wielce intrygująca. List sugeruje istnienie dziecka, którego pochodzenie owiane jest tajemnicą. Od tej chwili zaczyna się walka z czasem i szpiegami kardynała. Działający początkowo w pojedynkę D`Artagnan udaje się po pomoc do Portosa (najsilniejszego z całej czwórki), następnie przypadkiem spotyka Atosa (najmądrzejszego z kompanii), by w końcu odnaleźć też Aramisa (najbardziej kochliwego kawalera). Podobnie, jak w poprzedniej powieści tak i tutaj nadal obowiązuje zasada jeden za trzech, a trzech za jednego, choć i tutaj Aramis zdaje się przedkładać niewieście wdzięki nad poczucie braterstwa z kompanami. Powieść jest powieścią z gatunku płaszcza i szpady, co oznacza, iż akcja płynie wartko, na bohaterów co krok czekają nowe zasadzki, intryga się zagęszcza, trup się ściele a napotkane osoby okazują się być nie tymi, za których się podają. Co do naszych bohaterów najbardziej adekwatnym wydaje mi się spopularyzowane przez popularny przed laty serial powiedzenie „zabili go i uciekł”. Tak też kawalerowie otrzymawszy ilość kilkunastu ran, z których każda mogłaby powalić wołu, podnoszą się, wsiadają na swojego konia i jadą dalej, bo za rogiem czeka kolejna przygoda, a w następnej osadzie kolejna dama, która gotowa jest obdarzyć wdziękami dzielnego młodzieńca.
Muszę przyznać, że D`Artagnan jest w mojej opinii zdecydowanie słabszą powieścią niż Trzej muszkieterowie. Bohaterowie niemal Ci sami, szybkie tempo akcji, niespodziewane zwroty, narażony na szwank honor królowej, a jednak powieść jest mniej zajmująca. Odniosłam wrażenie, że autor trochę na fali popularności wcześniejszej powieści chciał stworzyć Trzech muszkieterów 2. Nie wiem sama, czy to powielanie tematu, czy też upływ lat spowodował, że nie potrafiłam się wciągnąć w akcję.
Trudno mi ocenić, czy dzisiejszego młodego czytelnika książka byłaby w stanie zainteresować. W każdym razie, jeśli będę kiedyś polecać Dumasa moim siostrzeńcom to polecę im raczej Trzech muszkieterów, niż D`Artagnana.
I jeszcze jedna uwaga do wydania- Wydawnictwo Zielona Sowa - miękka okładka. Otóż opis na okładce jest streszczeniem powieści, tyle, że nie D`Artagnan. Opis dotyczy powieści Trzej muszkieterowie, co może wprowadzić potencjalnego czytelnika w błąd i spowodować rozczarowanie. Zaletą natomiast są liczne przypisy, dla młodego czytelnika jak najbardziej wskazane, dla mnie niektóre brzmiące nieco naiwnie.
Ogólna ocena powieści 3,5/6
Zdjęcia-1. okładka, 2. Czterej muszkieterowie ściągnięte z internetu
wtorek, 27 marca 2012
"Emma" Jane Austen
Czy można recenzować powieści od lat uznane za klasykę literatury? Prawdopodobnie niektórzy mogą się o to pokusić. Ja jednak nie podejmę się tak trudnego zadania, więc dzisiaj chciałabym się jedynie podzielić z Wami moimi wrażeniami po przeczytaniu powieści Jane Austen pt. „Emma”.
Było to moje czwarte już spotkanie z twórczością tej niezwykłej angielskiej pisarki żyjącej na przełomie XVIII i XIX wieku. Duma i uprzedzenie, Mansfield Park oraz Rozważna i romantycznaoczarowały mnie i wielokrotnie do nich wracałam. Jednak w przypadku Emmy, mój zachwyt jest raczej stonowany. Powieść ta różni się od poprzednich przede wszystkim ze względu na postać głównej bohaterki. Do tej pory Jane Austen przyzwyczaiła mnie do pewnego schematu, dając w swych książkach pierwszeństwo młodym, łagodnym i ubogim kobietom, których głównym problemem było dobre zamążpójście. Do każdej z nich czułam sympatię już od pierwszych stron. W przypadku Emmy jednak, autorka stwierdziła: Zamierzam stworzyć bohaterkę, za którą nikt, prócz mnie, nie będzie przepadał. Cóż, niewątpliwie udało jej się to całkowicie.
Czytaj więcej >>
wtorek, 20 marca 2012
Jack London MALEŃKA PANI WIELKIEGO DOMU
Jack London pisał swoje książki dla chłopców. Taką naukę wyniosłam ze szkoły podstawowej, kiedy to w jednym czasie my, dziewczynki, poznawałyśmy „Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett, zaś chłopcy równolegle z nami czytali (przynajmniej w przekonaniu nauczycielki) powieść amerykańskiego pisarza, „Biały kieł”. Historia psa czy nawet wilka nie mogła się równać z tajemnicami angielskiego domostwa, więc ani przez chwilę nie czułam się pokrzywdzona owym niepraktykowanym nigdy wcześniej zjawiskiem podziału lektur. Zaś w mojej biblioteczce nie było od tej pory miejsca na książki Jacka Londona – wszak nie jestem chłopcem.
Tym większe było zdumienie, gdy sięgając po moją pierwszą powieść tego autora, „Maleńką Panią Wielkiego Domu”, trafiłam w historię o miłosnym trójkącie rozgrywającą się na tle rozgrzanej słońcem kalifornijskiej hacjendy. Miłość namiętna kontra przywiązanie i oddanie. Wielkie uczucia w świecie wielkich wyzwań i osobowości. U Jacka Londona miłość wymaga prawdziwej siły charakteru – jak każdy wielki wyczyn godny uwagi.
Pełny tekst na blogu ZACZYTANA - zapraszam :)
czwartek, 15 marca 2012
Meg, Jo, Beth i Amy czyli "Małe kobietki"
Zdarzyło się kilkakrotnie, że o jakiejś książce dowiedziałam się przy lekturze czegoś innego - tak było z "Małymi kobietkami" Louisy May Alcott, które czytała Agata Abbot, bohaterka "Tajemniczego opiekuna".
Książkę, która w założeniu miała być lekturą dla dorastających panienek przeczytałam kilka lat temu jako osoba całkowicie dorosła - wcześniej nie mogłam jej nigdzie zdobyć. Przeczytałam książkę i polubiłam jej bohaterki. Jakoś niedługo potem obejrzałam ekranizację z 1994 roku i, o ile to możliwe, moja sympatia dla panien March jeszcze się pogłębiła.
Jesteśmy w Ameryce Północnej w okresie wojny secesyjnej. W Orchard House mieszka rodzina Marchów. Pan March walczy na froncie, a jego żona zajmuje się domem i wychowaniem czterech córek. Matka ma bardzo nowoczesne jak na owe czasy poglądy na wychowanie dzieci oraz na rolę kobiety w społeczeństwie, daje córkom dużą swobodę, pomaga rozwijać własne talenty i zachęca do szukania własnego miejsca w świecie. Panny March to cztery indywidualności, które pomimo dzielących je różnic bardzo się kochają i świetnie rozumieją. Najstarsza Meg jest tradycjonalistką, jej największym marzeniem jest założyć szczęśliwą rodzinę, zostać spełnioną żoną i matką. Nieco młodsza Jo to rodzinna artystka - fascynuje ją teatr, ma talent literacki i w pisaniu widzi swoją przyszłość. Jest też najbardziej niezależna z sióstr March. Z kolei Beth jest bardzo nieśmiała a jej największym marzeniem jest niesienie pomocy innym, nawet kosztem własnego zdrowia. Najmłodsza siostra Amy to jeszcze dziecko, chociaż pozuje na damę, i jak to najczęściej z najmłodszymi w rodzinie bywa jest rozpieszczona i kapryśna.
Na kartach książki śledzimy codzienne życie sióstr March, ich radości i smutki, nadzieje i rozczarowania. I chociaż książka powstała niemal 150 lat temu w dalszym ciągu może być aktualną lekturą dla młodych dziewcząt - a i dla tych starszych też. Być może dla współczesnej czytelniczki będzie ta opowieść zbytnio moralizatorska, ale trzeba pamiętać, że w okresie kiedy powstała "powieści dla dorastających panien" musiały nieść ze sobą wartości wychowawcze - to samo można dostrzec w uwielbianej przez większość młodszych i starszych czytelniczek "Ani z Zielonego Wzgórza", która chociaż powstała sporo później, to jednak napisana jest w bardzo podobnej konwencji.
Autorce udało się stworzyć wiarygodnych bohaterów, a przez to, że każda z dziewcząt jest inna czytelniczki mają większą możliwość utożsamienia się z którąś z nich.
Prosty język, nieco staroświecki urok i ciekawe postacie stworzone przez autorkę sprawiają, że książka jest idealną lekturą na długie wieczory lub leniwe popołudnia...
Jesteśmy w Ameryce Północnej w okresie wojny secesyjnej. W Orchard House mieszka rodzina Marchów. Pan March walczy na froncie, a jego żona zajmuje się domem i wychowaniem czterech córek. Matka ma bardzo nowoczesne jak na owe czasy poglądy na wychowanie dzieci oraz na rolę kobiety w społeczeństwie, daje córkom dużą swobodę, pomaga rozwijać własne talenty i zachęca do szukania własnego miejsca w świecie. Panny March to cztery indywidualności, które pomimo dzielących je różnic bardzo się kochają i świetnie rozumieją. Najstarsza Meg jest tradycjonalistką, jej największym marzeniem jest założyć szczęśliwą rodzinę, zostać spełnioną żoną i matką. Nieco młodsza Jo to rodzinna artystka - fascynuje ją teatr, ma talent literacki i w pisaniu widzi swoją przyszłość. Jest też najbardziej niezależna z sióstr March. Z kolei Beth jest bardzo nieśmiała a jej największym marzeniem jest niesienie pomocy innym, nawet kosztem własnego zdrowia. Najmłodsza siostra Amy to jeszcze dziecko, chociaż pozuje na damę, i jak to najczęściej z najmłodszymi w rodzinie bywa jest rozpieszczona i kapryśna.
Na kartach książki śledzimy codzienne życie sióstr March, ich radości i smutki, nadzieje i rozczarowania. I chociaż książka powstała niemal 150 lat temu w dalszym ciągu może być aktualną lekturą dla młodych dziewcząt - a i dla tych starszych też. Być może dla współczesnej czytelniczki będzie ta opowieść zbytnio moralizatorska, ale trzeba pamiętać, że w okresie kiedy powstała "powieści dla dorastających panien" musiały nieść ze sobą wartości wychowawcze - to samo można dostrzec w uwielbianej przez większość młodszych i starszych czytelniczek "Ani z Zielonego Wzgórza", która chociaż powstała sporo później, to jednak napisana jest w bardzo podobnej konwencji.
Autorce udało się stworzyć wiarygodnych bohaterów, a przez to, że każda z dziewcząt jest inna czytelniczki mają większą możliwość utożsamienia się z którąś z nich.
Prosty język, nieco staroświecki urok i ciekawe postacie stworzone przez autorkę sprawiają, że książka jest idealną lekturą na długie wieczory lub leniwe popołudnia...
środa, 14 marca 2012
"Dni powszednie państwa Kowalskich" - Maria Kuncewiczowa
Kowalscy to para jakich wiele w mieście stołecznym Warszawie. Obydwoje są "elementem napływowym". Paweł pochodzi z Krakowa, Irena zaś z Kazimierza nad Wisłą. Obydwoje przygnała do tego miasta (jakżeby inaczej) praca. Są jakiś rok po ślubie, niczego się jeszcze nie dorobili, wynajmują tylko nędzny pokoik w Śródmieściu u pani Sklepiczyńskiej. W końcu, wiedzeni potrzebą posiadania własnego kąta przeprowadzają się do małego mieszkanka na Żoliborzu (wówczas były to niemal przedmieścia). Jako, że rzecz dzieje się w latach 30-stych za mieszkankiem nie idzie kredyt hipoteczny, który spłacaliby pewnie do dziś:).
Ale to nie jedyne zmiany w ich życiu. Tak się składa, że obydwoje Kowalscy uwielbiają rozmawiać. Być może wynika to z tego, że są parą jeszcze dość świeżą, która wciąż nie działa na zasadzie autopilota i wykazuje pewną otwartość na drugiego człowieka;). Jedna z takich rozmów zostaje przypadkiem nie tylko podsłuchana, ale i wyemitowana w radiu. Odtąd za Kowalskimi snuje się niewidzialny cień. Każde wydarzenie z ich życia (wywiadówki, Boże Narodzenie, wizyta teściowej i ciotki feministki, domniemana kochanka Pawła, atak wyrostka u Ireny), zostaje detalicznie obgadane, czasem kończy się chwilą zadumy, czasem karczemna awanturą, a czasem... (tu spuszczamy zasłonę milczenia, jesteśmy ostatecznie w dość purytańskich latach 30-stych). No a rozmowy te może usłyszeć niemal online od razu pół Polski.
Po co w ogóle śledzić rozmowy przeciętniaków o ich zwyczajnym życiu?
"Wszyscy ukrywamy porażki, lęk, desperacką nadzieję jak sekretną chorobę. Noszac nędzę w sercu chodzimy jak pawie. Doznalem ulgi wejrzawszy - niewidzialny - w głąb życia państwa Kowalskich. Dlatego postanowilem spotkać ich jeszcze nie raz i rozplotkować przez radio podsłuchane rozmowy. Żeby ci, którzy rozpaczają nad własnym ubóstwem i ci, którzy małość swego życia uważają za haniebny wyjątek we wspaniałych dziejach ludzkości - żeby ci właśnie zostali pocieszeni".
"Kowalscy" to pierwsza polska powieść radiowa, jeszcze z czasów przedwojennych, na dużo jednak wyższym poziomie niż mocno telenowelowe produkcje PRL-owskie. (nie wyobrażam sobie wydanych w formie książkowej Matysiaków). Najbardziej skojarzyli mi się z felietonami rodzinnymi Talków, tyle, że tu chyba więcej jest ciepła, mniej natomiast satyry (co nie oznacza, że Marii Kuncewiczowej zbywa na poczuciu humoru).
Książka zdecydowanie nadaje się do podczytywania (w autobusie, poczekalni u dentysty, przy myciu zębów....). A jeśli ktoś chciałby zasymulować oryginalne warunki brzegowe - czyli radio, może pokusić się o głośne czytanie.
Przeczytane w ramach akcji:
Źródło zdjęcia okładki: allegro.
wtorek, 13 marca 2012
Na zachodzie bez zmian Erich Maria Remarque
Wydawnictwo Rebis, rok 2004 rok, 157 stron.
O wojnie i jej okropnościach zapisano już tysiące tomów ksiąg. Kiedy sięgnąwszy po książkę Na zachodzie bez zmian spostrzegłam, że jest to kolejna książka o wojnie nie byłam zachwycona. Czy można napisać o wojnie coś nowego. Wszak wszyscy wiemy, że ta machina śmierci jest bezduszna, cyniczna i okrutna. Tymczasem książka okazała się dla mnie wyjątkową. Przede wszystkim w książce nie ma ani odrobiny polityki. To jeden wielki manifest antywojenny.
Grupa szkolnych kolegów za namową nauczyciela zaciąga się do wojska. Nie bardzo mają ochotę, ale presja społeczna, naciski ze strony wychowawców oraz młodzieńcza ciekawość przenoszą chłopców ze szkolnego boiska wprost do wojennych okopów.
„Kiedy maszerowaliśmy do powiatowej komendy uzupełnień, byliśmy jeszcze klasą, złożoną z dwudziestu wyrostków, którzy (wielu po raz pierwszy) dali się butnie i wesoło ogolić pospołu, zanim wkroczyli na dziedziniec koszar. Nie mieliśmy wytyczonych planów na przyszłość, myśli o karierze i zawodzie u bardzo niewielu były tylko na tyle określone, iżby mogły zdecydować o formie istnienia: natomiast tkwiło w nas mnóstwo idei niepewnych, które życiu, a także wojnie nadawały w oczach naszych charakter wyidealizowany i niemal romantyczny”.
Przez pierwsze strony nie wiadomo, jaka to wojna i jakiej narodowości są chłopcy. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Bohater jest młodym Niemcem biorącym udział w pierwszej wojnie światowej, ale równie dobrze mógłby by młodym Francuzem, czy Rosjaninem walczącym po drugiej stronie linii frontu. Ważne jest tylko to, że chłopcy zostali postawieni tam z czyjegoś rozkazu i teraz mają dwa wyjścia; zabijać, albo dać się zabić. Bohater z pozorną obojętnością opisuje drobiazgowo życie na froncie. Ta obojętność, to wydawałoby się pogodzenie z tym, że każdy dzień i każda godzina może być tą ostatnią się przerażające. Z czasem czytelnik zaczyna rozumieć, iż jest to jedyna możliwa reakcja na codzienność pełną okrucieństwa; ostrzał artyleryjski, wybuchy bomb, naloty gazowe, okopy, wszechobecną śmierć, ból, kalectwo, głód, wszy, szczury, trupy.
„Pierwszy ogień huraganowy ukazał nam naszą omyłkę i pod nim to runął pogląd na świat, którego nas nauczali. (...) Nie staliśmy się przeto tchórzami – a tymi wyrażeniami szafowano przecie lekką ręką – ojczyznę naszą kochaliśmy zupełnie tak samo jak oni, a podczas każdego ataku mężnie parliśmy naprzód; ale rozróżnialiśmy obecnie, raptem nauczyliśmy się widzieć. I ujrzeliśmy, że z ich świata nie pozostało nic. Nagle zostaliśmy straszliwie osamotnieni i sami jedni musieliśmy temu sprostać”.
Wojna nie jest piękną, romantyczną, męską przygodą. Opis wojny nie ma nic wspólnego z heroiczną walką, chociaż codzienne próby utrzymania się przy życiu są heroiczne. Jedyne co znają posłani na śmierć chłopcy to walka o przeżycie kolejnego dnia i kolejnej godziny, jedyne, co potrafią to zabijanie.
Autor ukazuje absurdalność wojennej machiny. Główny bohater walczy każdego dnia, nie o zdobycie kolejnego punktu na mapie, ale o przetrwanie. Aby żyć musi zabijać, aby żyć musi być bezwzględny. Jak to pogodzić z brakiem nienawiści do ludzi, których nakazano mu zabijać. Przecież oni są tacy sami, jak my.
„Rozkaz uczynił te ciche stworzenia naszymi wrogami, rozkaz mógłby ich odmienić w przyjaciół. Przy jakimś tam stole jacyś tam ludzie, których nikt z nas nie zna, podpisują papiery, i oto na lata całe najwyższym naszym celem staje się to, co w innych warunkach ściąga na siebie pogardę życia i najsurowszą karę. Kto potrafi tu coś zrozumieć, gdy widzi tych cichych ludzi o dziecięcych twarzach, o brodach apostołów! Każdy podoficer jest większym wrogiem rekrutowi, każdy nauczyciel uczniowi, niż my im, a oni nam. A przecież wypuści ich na wolność, a będziemy się znowu tępili. Przerażam się, stop!, dalej nie trzeba snu myśli. Ta droga wiedzie w otchłań. Jeszcze nie jest stosowna pora”.
Z kart książki przebija też uczucie osamotnienia. Sami ze swoimi myślami, lękami, bólem, sami w walce i sami w umieraniu. Paradoksalnie chłopcy, którzy zakosztowali wojny nie potrafią już żyć bez niej. Podczas urlopu w domu bohater nie potrafi znaleźć sobie miejsca, mierzą go pytania o sytuację na froncie (jak można wytłumaczyć najbliższym, iż każdy dzień to piekło, a ich mały synek i braciszek to nieludzka maszyna do zabijania), denerwują dobre rady starszych, którzy zrobiliby porządek na froncie, nie zajmują „normalne” zajęcia.
Bohater siedząc przed półkami z książkami, które z pasją kolekcjonował przed wojną pisze:
„Pragnę się wmyślić w tamte czasy. Są jeszcze w tym pokoju, czuję to od razu, przechowały je ściany. Ręce moje leżą na poręczy kanapy, teraz kładę je wygodnie, wyciągam nogi i tak siedzę bezpiecznie w kącie, wtulony w ramiona kanapy. (...) I tak samo tu będzie- jeśli mi się poszczęści- gdy wojna się skończy i ja powrócę na zawsze. Będę tak samo tu siedział, patrzał na swój pokój i czekał. Jestem wzburzony, ale nie chcę i nie powinienem być wzburzony.
Pragnę znowu odczuwać to ciche uniesienie, to uczucie silnego, niewypowiedzianego porywu jak dawniej, gdy przystępowałem do książek. Wicher pragnień, który zrywał się z kolorowych grzbietów, niechaj znowu mnie porwie, niech roztopi ciężką, martwą bryłę ołowiu, która gdzieś tkwi we mnie, niech budzi niecierpliwe oczekiwanie przyszłości, skrzydlatą radość ze świata myśli. Niech mi zwróci straconą pochopność młodości”.
Na zachodzie bez zmian to też opowieść o przyspieszonym i bolesnym dojrzewaniu.
„Jestem młody, mam dwadzieścia lat; ale z życia nie znam nic poza rozpaczą, śmiercią, trwogą i spojeniem w jeden łańcuch najniedorzeczniejszej płaskości z całą otchłanią cierpienia. Widzę, iż popędzono jeden naród przeciw drugiemu i że mordują się milcząc, nieświadomi, ogłupieni, posłuszni, niewinni.(..) Przemieniliśmy się w niebezpieczne bestie. Nie walczymy, bronimy się przed zagładą, cóż w chwili tej wiemy o tym, tam szczuje za nami śmierć z ramionami i hełmami”.
Książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Moim zdaniem to jedna z lepszych książek opisujących bezsens wojny.
Moja ocena 5,5/6
Jako ciekawostkę dodam, że książka z powodu swego antywojennego przesłania przez długi czas znajdowała się w Niemczech na indeksie książek zakazanych.
O wojnie i jej okropnościach zapisano już tysiące tomów ksiąg. Kiedy sięgnąwszy po książkę Na zachodzie bez zmian spostrzegłam, że jest to kolejna książka o wojnie nie byłam zachwycona. Czy można napisać o wojnie coś nowego. Wszak wszyscy wiemy, że ta machina śmierci jest bezduszna, cyniczna i okrutna. Tymczasem książka okazała się dla mnie wyjątkową. Przede wszystkim w książce nie ma ani odrobiny polityki. To jeden wielki manifest antywojenny.
Grupa szkolnych kolegów za namową nauczyciela zaciąga się do wojska. Nie bardzo mają ochotę, ale presja społeczna, naciski ze strony wychowawców oraz młodzieńcza ciekawość przenoszą chłopców ze szkolnego boiska wprost do wojennych okopów.
„Kiedy maszerowaliśmy do powiatowej komendy uzupełnień, byliśmy jeszcze klasą, złożoną z dwudziestu wyrostków, którzy (wielu po raz pierwszy) dali się butnie i wesoło ogolić pospołu, zanim wkroczyli na dziedziniec koszar. Nie mieliśmy wytyczonych planów na przyszłość, myśli o karierze i zawodzie u bardzo niewielu były tylko na tyle określone, iżby mogły zdecydować o formie istnienia: natomiast tkwiło w nas mnóstwo idei niepewnych, które życiu, a także wojnie nadawały w oczach naszych charakter wyidealizowany i niemal romantyczny”.
Przez pierwsze strony nie wiadomo, jaka to wojna i jakiej narodowości są chłopcy. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Bohater jest młodym Niemcem biorącym udział w pierwszej wojnie światowej, ale równie dobrze mógłby by młodym Francuzem, czy Rosjaninem walczącym po drugiej stronie linii frontu. Ważne jest tylko to, że chłopcy zostali postawieni tam z czyjegoś rozkazu i teraz mają dwa wyjścia; zabijać, albo dać się zabić. Bohater z pozorną obojętnością opisuje drobiazgowo życie na froncie. Ta obojętność, to wydawałoby się pogodzenie z tym, że każdy dzień i każda godzina może być tą ostatnią się przerażające. Z czasem czytelnik zaczyna rozumieć, iż jest to jedyna możliwa reakcja na codzienność pełną okrucieństwa; ostrzał artyleryjski, wybuchy bomb, naloty gazowe, okopy, wszechobecną śmierć, ból, kalectwo, głód, wszy, szczury, trupy.
„Pierwszy ogień huraganowy ukazał nam naszą omyłkę i pod nim to runął pogląd na świat, którego nas nauczali. (...) Nie staliśmy się przeto tchórzami – a tymi wyrażeniami szafowano przecie lekką ręką – ojczyznę naszą kochaliśmy zupełnie tak samo jak oni, a podczas każdego ataku mężnie parliśmy naprzód; ale rozróżnialiśmy obecnie, raptem nauczyliśmy się widzieć. I ujrzeliśmy, że z ich świata nie pozostało nic. Nagle zostaliśmy straszliwie osamotnieni i sami jedni musieliśmy temu sprostać”.
Wojna nie jest piękną, romantyczną, męską przygodą. Opis wojny nie ma nic wspólnego z heroiczną walką, chociaż codzienne próby utrzymania się przy życiu są heroiczne. Jedyne co znają posłani na śmierć chłopcy to walka o przeżycie kolejnego dnia i kolejnej godziny, jedyne, co potrafią to zabijanie.
Autor ukazuje absurdalność wojennej machiny. Główny bohater walczy każdego dnia, nie o zdobycie kolejnego punktu na mapie, ale o przetrwanie. Aby żyć musi zabijać, aby żyć musi być bezwzględny. Jak to pogodzić z brakiem nienawiści do ludzi, których nakazano mu zabijać. Przecież oni są tacy sami, jak my.
„Rozkaz uczynił te ciche stworzenia naszymi wrogami, rozkaz mógłby ich odmienić w przyjaciół. Przy jakimś tam stole jacyś tam ludzie, których nikt z nas nie zna, podpisują papiery, i oto na lata całe najwyższym naszym celem staje się to, co w innych warunkach ściąga na siebie pogardę życia i najsurowszą karę. Kto potrafi tu coś zrozumieć, gdy widzi tych cichych ludzi o dziecięcych twarzach, o brodach apostołów! Każdy podoficer jest większym wrogiem rekrutowi, każdy nauczyciel uczniowi, niż my im, a oni nam. A przecież wypuści ich na wolność, a będziemy się znowu tępili. Przerażam się, stop!, dalej nie trzeba snu myśli. Ta droga wiedzie w otchłań. Jeszcze nie jest stosowna pora”.
Z kart książki przebija też uczucie osamotnienia. Sami ze swoimi myślami, lękami, bólem, sami w walce i sami w umieraniu. Paradoksalnie chłopcy, którzy zakosztowali wojny nie potrafią już żyć bez niej. Podczas urlopu w domu bohater nie potrafi znaleźć sobie miejsca, mierzą go pytania o sytuację na froncie (jak można wytłumaczyć najbliższym, iż każdy dzień to piekło, a ich mały synek i braciszek to nieludzka maszyna do zabijania), denerwują dobre rady starszych, którzy zrobiliby porządek na froncie, nie zajmują „normalne” zajęcia.
Bohater siedząc przed półkami z książkami, które z pasją kolekcjonował przed wojną pisze:
„Pragnę się wmyślić w tamte czasy. Są jeszcze w tym pokoju, czuję to od razu, przechowały je ściany. Ręce moje leżą na poręczy kanapy, teraz kładę je wygodnie, wyciągam nogi i tak siedzę bezpiecznie w kącie, wtulony w ramiona kanapy. (...) I tak samo tu będzie- jeśli mi się poszczęści- gdy wojna się skończy i ja powrócę na zawsze. Będę tak samo tu siedział, patrzał na swój pokój i czekał. Jestem wzburzony, ale nie chcę i nie powinienem być wzburzony.
Pragnę znowu odczuwać to ciche uniesienie, to uczucie silnego, niewypowiedzianego porywu jak dawniej, gdy przystępowałem do książek. Wicher pragnień, który zrywał się z kolorowych grzbietów, niechaj znowu mnie porwie, niech roztopi ciężką, martwą bryłę ołowiu, która gdzieś tkwi we mnie, niech budzi niecierpliwe oczekiwanie przyszłości, skrzydlatą radość ze świata myśli. Niech mi zwróci straconą pochopność młodości”.
Na zachodzie bez zmian to też opowieść o przyspieszonym i bolesnym dojrzewaniu.
„Jestem młody, mam dwadzieścia lat; ale z życia nie znam nic poza rozpaczą, śmiercią, trwogą i spojeniem w jeden łańcuch najniedorzeczniejszej płaskości z całą otchłanią cierpienia. Widzę, iż popędzono jeden naród przeciw drugiemu i że mordują się milcząc, nieświadomi, ogłupieni, posłuszni, niewinni.(..) Przemieniliśmy się w niebezpieczne bestie. Nie walczymy, bronimy się przed zagładą, cóż w chwili tej wiemy o tym, tam szczuje za nami śmierć z ramionami i hełmami”.
Książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Moim zdaniem to jedna z lepszych książek opisujących bezsens wojny.
Moja ocena 5,5/6
Jako ciekawostkę dodam, że książka z powodu swego antywojennego przesłania przez długi czas znajdowała się w Niemczech na indeksie książek zakazanych.
czwartek, 8 marca 2012
"Opowieści niesamowite" Edgar Allan Poe
„Opowieści niesamowite” to zbiór utworów amerykańskiego pisarza – Edgara Allana Poego. Autor „Opowieści niesamowitych” znany jest głównie ze swojego wiersza „Kruk” oraz jako twórca prozy detektywistycznej. Niewiele osób czytało jego opowiadania, a jeszcze mniej polubiło. W końcu nie wszyscy lubią czytać o złych stronach ludzkiego charakteru. W ostatnim czasie jego popularność stale rośnie i zawdzięcza ją Kelly Creagh – autorce „Nevermore.Kruk”. Muszę przyznać, że ja również zaczęłam czytać Poego dopiero po przeczytaniu książki Kelly Creagh. Jednak moja fascynacja „Nevermore.Kruk” minęła, a fascynacja twórczością Poego pozostała.
Styl pisania Edgara Allana Poego jest bardzo charakterystyczny. Jego utwory są pełne niespodziewanych zwrotów akcji, różnorodnych wątków i niesamowitej atmosfery. W jego opowiadaniach dominuje nastrój tajemnicy i grozy i nie ma tematów tabu. Autor nie boi się pisać o tym, co innych szokuje i sprawia, że są zniesmaczeni. Uważam to za ogromny plus, bo nie stara się na siłę przypodobać publice.
Utwory Edgara Allana Poego złożone są głównie z opisów i choć zazwyczaj opisy mnie irytują to te Poego cały czas mnie zachwycają. Opisów przyrody i budynków jest niewiele, ale są one bardzo dobrze skonstruowane. Opisy uczuć są głównym elementem jego dzieł i od razu widać, że autor długo nad nimi pracował. Są bardzo realistyczne. Autor naprawdę ma dar do opisywania emocji. Potrafi doskonale „wczuć” się w myśli szaleńca, zabójcy, osoby skazanej na śmierć czy osoby, która po wielu latach cierpień mści się. Wydaje się po prostu niemożliwe, żeby osoba, która czegoś takiego nie przeżyła mogła to tak dobrze opisać, a jednak to możliwe i nazywa się talent, a Edgar Allan Poe niewątpliwie go miał.
Bohaterowie w „Opowieściach niesamowitych” są doskonale skonstruowani. Znamy ich myśli, które choć często szalone, uczą nas rozumieć umysł szaleńca i traktować go jako osobę z problemem, a nie jako zło konieczne. Praktycznie niewiele wiemy o tym, co bohaterowie robili w przedakcji czy po zakończeniu akcji, znamy ich tylko w tym niekoniecznie optymistycznym teraz, ale jest to jeden z elementów budujących nastrój tajemnicy. Jak już mówiłam treść opowiadań koncentruje się głównie na uczuciach i emocjach, dzięki czemu bohaterowie są bardzo realistyczni, a przy tym mimo ich złych charakterów dają się lubić.
„Opowieści niesamowite to zdecydowanie książka godna polecenia. Spodoba się na pewno osobom, które lubią czytać powieści grozy i lubią, kiedy w książkach rzeczywistość miesza się z fikcją. Moimi ulubionymi opowiadaniami z tej książki są „Studnia i wahadło” i „William Wilson” i jeśli nie chcecie czytać całego zbioru utworów Poego to przeczytajcie, chociaż te dwa, a na pewno się nie zawiedziecie.
Ocena: 10/10
Recenzja znajduje się również na moim blogu www.wakacyjna-czyta.blogspot.com , na którego oczywiście serdecznie zapraszam.
Recenzja znajduje się również na moim blogu www.wakacyjna-czyta.blogspot.com , na którego oczywiście serdecznie zapraszam.
sobota, 3 marca 2012
Królowa Margot Aleksandra Dumas, powrót do młodzieńczych wzruszeń
Wydawnictwo - Zielona Sowa,
Stron - 496
Powodów przeczytania tej książki jest kilka. Po pierwsze szalenie podobał mi się Hrabia Monte Christo pióra Dumas (ojca), po drugie bardzo lubię literaturę francuską, po trzecie lubię powieści z historią w tle, po czwarte tytułowa bohaterka jest moją imienniczką, a po piąte pałęta się tam niejaka Kaśka z Medicich, a do tego rodu mam szczególny sentyment.
Fabuła, jak to w powieściach płaszcza i szpady bywa toczy się wartko, pełna jest intryg, zasadzek, forteli, uwięzień, spisków, cudownych uwolnień, częstych zwrotów akcji no i oczywiście miłosnych wątków. A to wszystko w historycznym tle. Akcja rozpoczyna się w Paryżu (co dla mnie stanowi dodatkowy wabik), w sierpniową noc, zwaną przez jednych Nocą Św. Bartłomieja, a przez innych Rzezią hugenotów. Kilka dni wcześniej miały miejsce zaślubiny Henryka Burbona z Nawarry z córką Katarzyny Medycejskiej, księżną Małgorzatą de Valois. Paryż pełen jest gości weselnych, którzy na tak wspaniałą uroczystość licznie przybyli. Zwłaszcza wielu jest hugenotów szczęśliwych z powodu zakończenia długich sporów religijnych pomiędzy katolikami i hugenotami poprzez małżeństwo katolickiej, francuskiej księżniczki z hugenockim następcą tronu z Nawarry. Tymczasem okazuje się, iż małżeństwo było jedynie pretekstem do ściągnięcia hugenotów do Paryża, aby tutaj ich bestialsko zgładzić. Podczas jednej nocy zginęło około trzech tysięcy osób.
Wśród przybyłych gości znajdują się dwaj młodzieńcy; hrabia Józef Bonifacy de Lerac de La Mole (hugenot) i hrabia Marc-Annibal de Coconnas (katolik). Początkowi wrogowie po jakimś czasie stają się najlepszymi przyjaciółmi. Połączy ich brawura, męstwo i miłość do dwóch zaprzyjaźnionych kobiet. Od tej pory stają się nierozłączni, działają ramię w ramię i można rzec „dwóch za jednego, jeden za dwóch”.
Królowa Margot, będąca dzięki politycznemu mariażowi królową Nawarry dostrzegając dalekowzrocznie korzyści (koronę Francji), jakie może przynieść sojusz z mężem decyduje się na współdziałanie z Henrykiem. Ponieważ i Henryk wolałby zamienić koronę małego państewka na koronę znaczącego państwa zawiązują przymierze. Dzięki temu udaje im się nie raz wyprowadzać w pole samą królową – matkę, Katarzynę Medycejską. Działając zgodnie z maksymą cel uświęca środki, oboje nie tylko gotowi są przymykać oczy na romanse współmałżonków, a nawet pomagają sobie wzajemnie tę małżeńską fikcję utrzymywać w tajemnicy. Tajemnica wkrótce staje się tajemnicą poliszynela, znaną wszystkim mieszkańcom dworu.
Margot i Henryk w swych dążeniach do korony Francji mają silną konkurencję. Przede wszystkim żyje jeszcze brat Małgorzaty, Karol IX, któremu co prawda przepowiednie nie dają szans na długie życie (umrze w wieku 24 lat), ale z którym należy się liczyć. Następnie żyje dwóch braci Karola IX; Henryk Walezjusz, którego Karol pozbywa się wyrażając zgodę na jego elekcję na króla Polski oraz Franciszek, który czuje się najbardziej pokrzywdzony, jako czwarty syn i ostatni w kolejce do tronu syn królewski. No i w końcu jest królowa matka - Katarzyna Medycejska, która musi mieć ostatnie zdanie w kwestii regencji i na tronie króla Francji najchętniej widziałaby ukochanego Henryka Walezjusza.
Mam wrażenie, iż na tym dworze nie przeżyłabym ani godziny. Aby utrzymać się przy życiu należy mieć się na baczności i nikomu nie zdradzać swoich sekretów i planów. Dla zdobycia korony każdy z pretendentów gotów jest zrobić bardzo wiele. Szczególnie niebezpieczna okazuje się królowa matka - Kaśka z Medicich, której nie obce są zwłaszcza doświadczenia z truciznami (raz zatruje rękawiczki, innym razem pomadka do ust, a jeszcze innym arszenikiem poskleja strony książki). Kiedy trzeba nie wzbroni się od uruchomienia pułapki – zapadni, aby pozbyć się niewygodnego świadka.
Katarzyna Medycejska przedstawiona została, jako wyjątkowo okrutna i bezwzględna dama. Nie wiem, czy Dumas miał powody, aby tak ją obsmarować w swojej powieści, bowiem, jak dotąd nie natrafiłam na ślady tej jej dodatkowej działalności. Już mnie korci, aby sięgnąć po książkę Wyznania Katarzyny Medycejskiej (i znowu książka po kolejnością). Z tego co czytałam w recenzji u Nemeni wyłania się tam podobny (i chyba w dużej mierze nieprawdziwy) wizerunek Medyceuszki.
W powieści wiele jest historycznych przeinaczeń. Przedstawiona w książce, jako wierna swojemu rycerzowi i szczerze kochająca niewiasta Królowa Margot, przez historię zapamiętana została wyłącznie, jako niemoralna królowa, bohaterka wielu romansów. Jako ciekawostka jednym z jej kochanków był naprawdę szlachcic de La Mole. Dumasowski Karol IX, przedstawiony, jako nieco chwiejnego charakteru, ale w gruncie rzeczy szlachetny i sprawiedliwy król (gdyby nie ta rzeź hugenotów), był chorowitym i niezrównoważonym umysłowo człowiekiem.
W powieści mamy też wątek polski (sprawa elekcji króla Henryka II Walezjusza, który po krótkim panowaniu czmychnął do Francji, aby objąć tron po Karolu IX).
Jest także pod zmienionym nazwiskiem Nostradamus. Królowa – matka Katarzyna Medycejska pokładała dużą wiarę w jego przepowiednie i była wyznawczynią wiedzy tajemnej.
Prawdy historycznej tutaj niewiele, choć są zarówno historyczne postacie, jak i zdarzenia, jest też prawdziwa rywalizacja o władzę, no i jest klimat tamtych czasów.
Jak to w powieści płaszcza i szpady bywa wiele tutaj przesady. Kobiety są najpiękniejsze, młodzieńcy najmężniejsi, stroje najwspanialsze, a królowa – matka jest najokrutniejszą ze wszystkim. Dziwnym trafem prawie zawsze dzielnym bohaterom udaje się ją przechytrzyć i okrutna Kaśka wychodzi na nieudolną Kaśkę.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze, szybko i z dużą przyjemnością. Przyjemnie było na chwilkę przenieść się w okolice Katedry Notre Dame, poszwędać po Luwrze (gdzie można przez pomyłkę wpaść do sypialni króla lub królowej) czy poczuć ciarki grozy ponownie uczestnicząc w egzekucji na placu de Greve.
I tak prawdę mówiąc to już sama nie wiem, czy powieść z gatunku płaszcza i szpady to już dziś przeżytek.Ja dobrze się przy nie zrelaksowałam, choć do Hrabiego Monte Christo jej daleko.
Moja ocena 4,5/6
Zdjęcia z internetu: 1. Królowa Margot (o której mawiano piękna, inteligentna i niemoralna), 2. Królowa - matka Katarzyna Medycejska (o której mawiano brzydka i okrutna, przypisując wyłącznie jej decyzję o wymordowaniu hugenotów)
Stron - 496
Powodów przeczytania tej książki jest kilka. Po pierwsze szalenie podobał mi się Hrabia Monte Christo pióra Dumas (ojca), po drugie bardzo lubię literaturę francuską, po trzecie lubię powieści z historią w tle, po czwarte tytułowa bohaterka jest moją imienniczką, a po piąte pałęta się tam niejaka Kaśka z Medicich, a do tego rodu mam szczególny sentyment.
Fabuła, jak to w powieściach płaszcza i szpady bywa toczy się wartko, pełna jest intryg, zasadzek, forteli, uwięzień, spisków, cudownych uwolnień, częstych zwrotów akcji no i oczywiście miłosnych wątków. A to wszystko w historycznym tle. Akcja rozpoczyna się w Paryżu (co dla mnie stanowi dodatkowy wabik), w sierpniową noc, zwaną przez jednych Nocą Św. Bartłomieja, a przez innych Rzezią hugenotów. Kilka dni wcześniej miały miejsce zaślubiny Henryka Burbona z Nawarry z córką Katarzyny Medycejskiej, księżną Małgorzatą de Valois. Paryż pełen jest gości weselnych, którzy na tak wspaniałą uroczystość licznie przybyli. Zwłaszcza wielu jest hugenotów szczęśliwych z powodu zakończenia długich sporów religijnych pomiędzy katolikami i hugenotami poprzez małżeństwo katolickiej, francuskiej księżniczki z hugenockim następcą tronu z Nawarry. Tymczasem okazuje się, iż małżeństwo było jedynie pretekstem do ściągnięcia hugenotów do Paryża, aby tutaj ich bestialsko zgładzić. Podczas jednej nocy zginęło około trzech tysięcy osób.
Wśród przybyłych gości znajdują się dwaj młodzieńcy; hrabia Józef Bonifacy de Lerac de La Mole (hugenot) i hrabia Marc-Annibal de Coconnas (katolik). Początkowi wrogowie po jakimś czasie stają się najlepszymi przyjaciółmi. Połączy ich brawura, męstwo i miłość do dwóch zaprzyjaźnionych kobiet. Od tej pory stają się nierozłączni, działają ramię w ramię i można rzec „dwóch za jednego, jeden za dwóch”.
Królowa Margot, będąca dzięki politycznemu mariażowi królową Nawarry dostrzegając dalekowzrocznie korzyści (koronę Francji), jakie może przynieść sojusz z mężem decyduje się na współdziałanie z Henrykiem. Ponieważ i Henryk wolałby zamienić koronę małego państewka na koronę znaczącego państwa zawiązują przymierze. Dzięki temu udaje im się nie raz wyprowadzać w pole samą królową – matkę, Katarzynę Medycejską. Działając zgodnie z maksymą cel uświęca środki, oboje nie tylko gotowi są przymykać oczy na romanse współmałżonków, a nawet pomagają sobie wzajemnie tę małżeńską fikcję utrzymywać w tajemnicy. Tajemnica wkrótce staje się tajemnicą poliszynela, znaną wszystkim mieszkańcom dworu.
Margot i Henryk w swych dążeniach do korony Francji mają silną konkurencję. Przede wszystkim żyje jeszcze brat Małgorzaty, Karol IX, któremu co prawda przepowiednie nie dają szans na długie życie (umrze w wieku 24 lat), ale z którym należy się liczyć. Następnie żyje dwóch braci Karola IX; Henryk Walezjusz, którego Karol pozbywa się wyrażając zgodę na jego elekcję na króla Polski oraz Franciszek, który czuje się najbardziej pokrzywdzony, jako czwarty syn i ostatni w kolejce do tronu syn królewski. No i w końcu jest królowa matka - Katarzyna Medycejska, która musi mieć ostatnie zdanie w kwestii regencji i na tronie króla Francji najchętniej widziałaby ukochanego Henryka Walezjusza.
Mam wrażenie, iż na tym dworze nie przeżyłabym ani godziny. Aby utrzymać się przy życiu należy mieć się na baczności i nikomu nie zdradzać swoich sekretów i planów. Dla zdobycia korony każdy z pretendentów gotów jest zrobić bardzo wiele. Szczególnie niebezpieczna okazuje się królowa matka - Kaśka z Medicich, której nie obce są zwłaszcza doświadczenia z truciznami (raz zatruje rękawiczki, innym razem pomadka do ust, a jeszcze innym arszenikiem poskleja strony książki). Kiedy trzeba nie wzbroni się od uruchomienia pułapki – zapadni, aby pozbyć się niewygodnego świadka.
Katarzyna Medycejska przedstawiona została, jako wyjątkowo okrutna i bezwzględna dama. Nie wiem, czy Dumas miał powody, aby tak ją obsmarować w swojej powieści, bowiem, jak dotąd nie natrafiłam na ślady tej jej dodatkowej działalności. Już mnie korci, aby sięgnąć po książkę Wyznania Katarzyny Medycejskiej (i znowu książka po kolejnością). Z tego co czytałam w recenzji u Nemeni wyłania się tam podobny (i chyba w dużej mierze nieprawdziwy) wizerunek Medyceuszki.
W powieści wiele jest historycznych przeinaczeń. Przedstawiona w książce, jako wierna swojemu rycerzowi i szczerze kochająca niewiasta Królowa Margot, przez historię zapamiętana została wyłącznie, jako niemoralna królowa, bohaterka wielu romansów. Jako ciekawostka jednym z jej kochanków był naprawdę szlachcic de La Mole. Dumasowski Karol IX, przedstawiony, jako nieco chwiejnego charakteru, ale w gruncie rzeczy szlachetny i sprawiedliwy król (gdyby nie ta rzeź hugenotów), był chorowitym i niezrównoważonym umysłowo człowiekiem.
W powieści mamy też wątek polski (sprawa elekcji króla Henryka II Walezjusza, który po krótkim panowaniu czmychnął do Francji, aby objąć tron po Karolu IX).
Jest także pod zmienionym nazwiskiem Nostradamus. Królowa – matka Katarzyna Medycejska pokładała dużą wiarę w jego przepowiednie i była wyznawczynią wiedzy tajemnej.
Prawdy historycznej tutaj niewiele, choć są zarówno historyczne postacie, jak i zdarzenia, jest też prawdziwa rywalizacja o władzę, no i jest klimat tamtych czasów.
Jak to w powieści płaszcza i szpady bywa wiele tutaj przesady. Kobiety są najpiękniejsze, młodzieńcy najmężniejsi, stroje najwspanialsze, a królowa – matka jest najokrutniejszą ze wszystkim. Dziwnym trafem prawie zawsze dzielnym bohaterom udaje się ją przechytrzyć i okrutna Kaśka wychodzi na nieudolną Kaśkę.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze, szybko i z dużą przyjemnością. Przyjemnie było na chwilkę przenieść się w okolice Katedry Notre Dame, poszwędać po Luwrze (gdzie można przez pomyłkę wpaść do sypialni króla lub królowej) czy poczuć ciarki grozy ponownie uczestnicząc w egzekucji na placu de Greve.
I tak prawdę mówiąc to już sama nie wiem, czy powieść z gatunku płaszcza i szpady to już dziś przeżytek.Ja dobrze się przy nie zrelaksowałam, choć do Hrabiego Monte Christo jej daleko.
Moja ocena 4,5/6
Zdjęcia z internetu: 1. Królowa Margot (o której mawiano piękna, inteligentna i niemoralna), 2. Królowa - matka Katarzyna Medycejska (o której mawiano brzydka i okrutna, przypisując wyłącznie jej decyzję o wymordowaniu hugenotów)
czwartek, 1 marca 2012
Twarz mężczyzny Marii Kuncewiczowej, czyli kilka słów o dojrzewaniu do macierzyństwa i nie tylko
Twarz mężczyzny to zbiór trzech opowiadań oraz dwóch nowelek (220 stron).
W skład zbioru wchodzi stanowiące debiut literacki Przymierze z dzieckiem. Wydany w 1927 roku utwór wywołał skandal z powodu poruszenia - stanowiącego do tej pory tabu - tematu ciąży i porodu oraz trudnego okresu rodzenia się uczuć macierzyńskich. Do tej pory ciąża określana mianem stanu błogosławionego, tak też była traktowana, jako najszczęśliwszy okres w życiu kobiety, a miłość macierzyńska pojawiała się jeśli nie w okresie prenatalnym, to najpóźniej wraz z pierwszym krzykiem dziecięcia. Tymczasem Kuncewiczowa przelała na papier własne doświadczenia pokazując, iż uczucia macierzyńskie rodzą się czasami w większym bólu niż dziecko i nie każda kobieta stworzona jest do rodzenia dzieci.
Dobrze jest poprzedzić lekturę Przymierza lekturą Twarzy mężczyzny. Bohaterką obu opowiastek jest Tereska. W pierwszym opowiadaniu poznajemy nieco egzaltowanego podlotka, który odkrywa swoją seksualność i którego zainteresowania zaczynają i kończą się na chłopcach, miłosnych wzdychaniach i podobaniu się. Typowa nastolatka, tyle, że sprzed wieku.
„Terenia popadła w ciężkie wątpliwości. Czy jej nogi całkiem są jak należy? Czy ramiona mają tę długość i przepisową rozpiętość? Czy nie za szerokie są dłonie? I czy w tych wszystkich wiązaniach i płaskich miejscach nie przywarowało ziarno brzydoty, grożące lada moment rozrostem… Ustawiała tak lustra, aby od razu móc widzieć i piersi i profil…”
W drugim opowiadaniu Tereska jest już mężatką. Nadal jest pustą, głupiutką kobietką, która interesuje się wyłącznie strojami, bywaniem w kawiarniach i na dansingach. Kiedy zachodzi w ciążę oczekuje wybuchu uczuć nieziemskich, tymczasem zamiast fajerwerków, eksplozji radości i szczęścia, pojawiają się obrzęknięte nogi, bolesne piersi, ociężałość i zmęczenie. „Długie miesiące rządziło się w niej cudze życie”.
Poród opisany jest niemal, jako apokalipsa, koniec świata. Dla osoby beztroskiej i skoncentrowanej wyłącznie na sobie był to koniec świata.
„Kiedy zdyszana na śmierć zaszczuta do plugawego obłędu, potworna i ślepa ze strachu, chciała spłynąć z łoża tortur na kształt strumienia, co bez pamięci pada w przepaść – wychynęły z brzasku żelazne paszczęki, kleszcze złowrogie i opasłe butle jodyny.. Tłuszcza oprawców przywarowała w ciszy, by na dane hasło dziesiątkiem zębów szarpnąć łono i rozedrzeć je na dymiące ochłapy…”
Czyż nie brzmi, jak opis średniowiecznych tortur?
Instynkt macierzyński nie pojawia się także, kiedy na świat przechodzi strzyga, ssak, nowy twór. Dziecko sprowadziło Tereskę do roli karmicielki, opiekunki, niewolnicy, tymczasem ona chce być kobietą, kochanką, człowiekiem. Długi czas po porodzie Tereska nie nadaje dziecku imienia, jest ono tylko żarłocznym ssakiem, krzykiem/wrzaskiem z kosza, prześladowcą.
"Teraz ciało matki było zahukane, do cna wyzute z pewności siebie, całe nasiąknięte jeszcze pamięcią o ranach. […] Piersi ciążyły i rozpierały stanik. Prześliczne piersi, stokrotki wdzięczne – tak upragnione oczom i ustom mężczyzny, tak beztroskie – piersi Teresy stały się łupem ssaka. Wiadomo było, że kiedy wrzask z kosza bucha szczególnie natarczywy, trzeba ująć w dłonie różowe czarki i pozwolić wargom żarłoka, by niezdarnie szarpały to, co nie zaznało innego dotknięcia prócz pieszczoty. Zresztą nowe to już były piersi – nie te sny opalowe, ledwie znaczne wśród falistości ramion; raczej krzyczące magnolie, nalane pychą i mlekiem. Wszystkie suknie zostały poszerzone i Teresa – ze śmiercią w duszy – obnosiła po świecie nienawistny przepych swego ciała."
Akceptacja przychodzi dopiero wówczas, kiedy dziecko nie potrzebuje już tak intensywnej opieki matki, wówczas Teresa nawiązuje przymierze. Tylko pojawia się pytanie. Z nim? Czy z sobą samą? Czy to narodziny uczucia, czy odzyskanie panowania nad własnym życiem powoduje to przymierze?
Dawno już nie czytało mi się książki z tak mieszanymi uczuciami. W szerokiej gamie tychże na pierwsze miejsce wychodziły zachwyt i utrudzenie.
Pierwsze wrażenia z lektury to język. Poetycko-metaforyczny. Przywodzi na myśl inne dziedziny sztuki. Gdybym miała zobrazować opowiadania wybrałabym któryś z obrazów Alfreda Muchy. … Któregoś ranka w lipcu było tak prawdziwe, że czuła na piersiach, na ustach twarde i gorące dotyki. Zamknęła oczy – a wtedy Ono legło na niej, całe włochate i lśniące, jak nieziemski zwierz. Gęsta słodycz zalepiła usta, nie chciało się śliny połykać, a kolana drżały coraz słabsze i słabsze. …
To było o słońcu.
We wstępie czytam, że nadmierne metaforyzowanie zarzucali młodej debiutantce Irena Krzywicka i Antoni Słonimski. A Zofia Nałkowska – stwierdziła – „Pisarz musi mieć z czego wyrastać. Jeśli autor debiutuje jako artysta bez nadmiarów, natomiast z aptekarską wagą, należy się spodziewać, że jego styl dojrzały będzie scenografią”.
Zdecydowanie podpisuję się pod tą opinią. Nadmiar metafor powoduje, iż to, co początkowo zachwyca, z czasem zaczyna męczyć.
Najpierw smakowałam te literackie porównania, delektowałam się nimi. Taki np. zwrot „Wydaje mi się wtedy, że nie ma rzeczy, której bym nie nauczył… [kobiety]. Nawet milczenia w osiemnastu językach” powalił mnie na kolana.
Czy też „W październiku Bóg pokarał drzewa nagością za ich pychę sierpniową”.
Jednak w miarę czytania zagęszczenie metafor powoduje przesyt i zaczyna nużyć. Zgodnie z powiedzeniem, co za dużo to nie zdrowo. Poza nadmiarem metafor jest tu sporo egzaltacji.
Przez dwieście dwadzieścia stron lektury brnę cały tydzień. Równocześnie pochłaniając Królową Margot Dumasa (496 str.).
Jest jednak w tym języku, w tej poetyce coś co wciąga, nawet pomimo znużenia, coś, co daje obietnicę dobrych kolejnych utworów, utworów, w których mam nadzieję autorka przyjmie krytyczne rady kolegów po piórze i zapanuje równowaga pomiędzy ozdobnikami a poetyką.
Naprawdę bardzo jestem ciekawa, jak sprawa przedstawia się w dojrzalszych dziełach pisarki.
Kolejna sprawa to postać bohaterki. Z jednej strony pięknie odmalowane, pogłębione studium psychologiczne, z drugiej taż właśnie bohaterka szalenie mnie irytuje swoją powierzchownością. No bo niby oczytana, niby bywalczyni teatru, a jednak to przedkładanie swojego wyglądu i swoich przyjemności nade wszystko jakoś nie zjednuje mojej sympatii.
Nowatorstwo tematu - na pewno miało duże znaczenie w momencie wydania, świadczyło o odwadze i pewnym pójściu pod prąd. Wywołało ono oburzenie i falę listów protestacyjnych do publikującego Przymierze z dzieckiem kobiecego czasopisma „Bluszcz”. Dzisiaj temat nie wywoła takich emocji, zwłaszcza, kiedy o depresji poporodowej wiedzą już prawie wszyscy, a kobieta bezdzietna (z wyboru) nie jest wytykana palcami, jako egoistka i dziwadło.
Dla mnie zbiór opowiadań, jak na debiut jest całkiem niezły. Jednak czytanie go, jako lekturę pierwszego kontaktu jest ryzykowne, gdyż to co we mnie wywoływało mieszane uczucia innych może zniechęcić do dalszej znajomości z pisarką. Polecałam na kolejną lekturę.
Osobiście jestem bardzo ciekawa Dwóch księżyców. Oglądałam ekranizację i chętnie sięgnę po książkę.
Książkę przeczytałam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią, za co dziękuję Lirael, bo zapewne gdyby nie ona nie przypomniałabym sobie o tej autorce.
Iza podesłała link do wypowiedzi współczesnej matki, której słowa brzmią bardzo podobnie do wypowiedzi Tereski choć mniej metaforycznie, a którą zapewne wszyscy znacie choćby z piosenki A jak powiem sobie dość. I jeśli nie dziwiły w ustach młodej mężatki z lat trzydziestych to w ustach gwiazdki pop brzmią jak kolejny chwyt marketingowy; nie ważne co piszą, ważne aby pisali.
W skład zbioru wchodzi stanowiące debiut literacki Przymierze z dzieckiem. Wydany w 1927 roku utwór wywołał skandal z powodu poruszenia - stanowiącego do tej pory tabu - tematu ciąży i porodu oraz trudnego okresu rodzenia się uczuć macierzyńskich. Do tej pory ciąża określana mianem stanu błogosławionego, tak też była traktowana, jako najszczęśliwszy okres w życiu kobiety, a miłość macierzyńska pojawiała się jeśli nie w okresie prenatalnym, to najpóźniej wraz z pierwszym krzykiem dziecięcia. Tymczasem Kuncewiczowa przelała na papier własne doświadczenia pokazując, iż uczucia macierzyńskie rodzą się czasami w większym bólu niż dziecko i nie każda kobieta stworzona jest do rodzenia dzieci.
Dobrze jest poprzedzić lekturę Przymierza lekturą Twarzy mężczyzny. Bohaterką obu opowiastek jest Tereska. W pierwszym opowiadaniu poznajemy nieco egzaltowanego podlotka, który odkrywa swoją seksualność i którego zainteresowania zaczynają i kończą się na chłopcach, miłosnych wzdychaniach i podobaniu się. Typowa nastolatka, tyle, że sprzed wieku.
„Terenia popadła w ciężkie wątpliwości. Czy jej nogi całkiem są jak należy? Czy ramiona mają tę długość i przepisową rozpiętość? Czy nie za szerokie są dłonie? I czy w tych wszystkich wiązaniach i płaskich miejscach nie przywarowało ziarno brzydoty, grożące lada moment rozrostem… Ustawiała tak lustra, aby od razu móc widzieć i piersi i profil…”
W drugim opowiadaniu Tereska jest już mężatką. Nadal jest pustą, głupiutką kobietką, która interesuje się wyłącznie strojami, bywaniem w kawiarniach i na dansingach. Kiedy zachodzi w ciążę oczekuje wybuchu uczuć nieziemskich, tymczasem zamiast fajerwerków, eksplozji radości i szczęścia, pojawiają się obrzęknięte nogi, bolesne piersi, ociężałość i zmęczenie. „Długie miesiące rządziło się w niej cudze życie”.
Poród opisany jest niemal, jako apokalipsa, koniec świata. Dla osoby beztroskiej i skoncentrowanej wyłącznie na sobie był to koniec świata.
„Kiedy zdyszana na śmierć zaszczuta do plugawego obłędu, potworna i ślepa ze strachu, chciała spłynąć z łoża tortur na kształt strumienia, co bez pamięci pada w przepaść – wychynęły z brzasku żelazne paszczęki, kleszcze złowrogie i opasłe butle jodyny.. Tłuszcza oprawców przywarowała w ciszy, by na dane hasło dziesiątkiem zębów szarpnąć łono i rozedrzeć je na dymiące ochłapy…”
Czyż nie brzmi, jak opis średniowiecznych tortur?
Instynkt macierzyński nie pojawia się także, kiedy na świat przechodzi strzyga, ssak, nowy twór. Dziecko sprowadziło Tereskę do roli karmicielki, opiekunki, niewolnicy, tymczasem ona chce być kobietą, kochanką, człowiekiem. Długi czas po porodzie Tereska nie nadaje dziecku imienia, jest ono tylko żarłocznym ssakiem, krzykiem/wrzaskiem z kosza, prześladowcą.
"Teraz ciało matki było zahukane, do cna wyzute z pewności siebie, całe nasiąknięte jeszcze pamięcią o ranach. […] Piersi ciążyły i rozpierały stanik. Prześliczne piersi, stokrotki wdzięczne – tak upragnione oczom i ustom mężczyzny, tak beztroskie – piersi Teresy stały się łupem ssaka. Wiadomo było, że kiedy wrzask z kosza bucha szczególnie natarczywy, trzeba ująć w dłonie różowe czarki i pozwolić wargom żarłoka, by niezdarnie szarpały to, co nie zaznało innego dotknięcia prócz pieszczoty. Zresztą nowe to już były piersi – nie te sny opalowe, ledwie znaczne wśród falistości ramion; raczej krzyczące magnolie, nalane pychą i mlekiem. Wszystkie suknie zostały poszerzone i Teresa – ze śmiercią w duszy – obnosiła po świecie nienawistny przepych swego ciała."
Akceptacja przychodzi dopiero wówczas, kiedy dziecko nie potrzebuje już tak intensywnej opieki matki, wówczas Teresa nawiązuje przymierze. Tylko pojawia się pytanie. Z nim? Czy z sobą samą? Czy to narodziny uczucia, czy odzyskanie panowania nad własnym życiem powoduje to przymierze?
Dawno już nie czytało mi się książki z tak mieszanymi uczuciami. W szerokiej gamie tychże na pierwsze miejsce wychodziły zachwyt i utrudzenie.
Pierwsze wrażenia z lektury to język. Poetycko-metaforyczny. Przywodzi na myśl inne dziedziny sztuki. Gdybym miała zobrazować opowiadania wybrałabym któryś z obrazów Alfreda Muchy. … Któregoś ranka w lipcu było tak prawdziwe, że czuła na piersiach, na ustach twarde i gorące dotyki. Zamknęła oczy – a wtedy Ono legło na niej, całe włochate i lśniące, jak nieziemski zwierz. Gęsta słodycz zalepiła usta, nie chciało się śliny połykać, a kolana drżały coraz słabsze i słabsze. …
To było o słońcu.
We wstępie czytam, że nadmierne metaforyzowanie zarzucali młodej debiutantce Irena Krzywicka i Antoni Słonimski. A Zofia Nałkowska – stwierdziła – „Pisarz musi mieć z czego wyrastać. Jeśli autor debiutuje jako artysta bez nadmiarów, natomiast z aptekarską wagą, należy się spodziewać, że jego styl dojrzały będzie scenografią”.
Zdecydowanie podpisuję się pod tą opinią. Nadmiar metafor powoduje, iż to, co początkowo zachwyca, z czasem zaczyna męczyć.
Najpierw smakowałam te literackie porównania, delektowałam się nimi. Taki np. zwrot „Wydaje mi się wtedy, że nie ma rzeczy, której bym nie nauczył… [kobiety]. Nawet milczenia w osiemnastu językach” powalił mnie na kolana.
Czy też „W październiku Bóg pokarał drzewa nagością za ich pychę sierpniową”.
Jednak w miarę czytania zagęszczenie metafor powoduje przesyt i zaczyna nużyć. Zgodnie z powiedzeniem, co za dużo to nie zdrowo. Poza nadmiarem metafor jest tu sporo egzaltacji.
Przez dwieście dwadzieścia stron lektury brnę cały tydzień. Równocześnie pochłaniając Królową Margot Dumasa (496 str.).
Jest jednak w tym języku, w tej poetyce coś co wciąga, nawet pomimo znużenia, coś, co daje obietnicę dobrych kolejnych utworów, utworów, w których mam nadzieję autorka przyjmie krytyczne rady kolegów po piórze i zapanuje równowaga pomiędzy ozdobnikami a poetyką.
Naprawdę bardzo jestem ciekawa, jak sprawa przedstawia się w dojrzalszych dziełach pisarki.
Kolejna sprawa to postać bohaterki. Z jednej strony pięknie odmalowane, pogłębione studium psychologiczne, z drugiej taż właśnie bohaterka szalenie mnie irytuje swoją powierzchownością. No bo niby oczytana, niby bywalczyni teatru, a jednak to przedkładanie swojego wyglądu i swoich przyjemności nade wszystko jakoś nie zjednuje mojej sympatii.
Nowatorstwo tematu - na pewno miało duże znaczenie w momencie wydania, świadczyło o odwadze i pewnym pójściu pod prąd. Wywołało ono oburzenie i falę listów protestacyjnych do publikującego Przymierze z dzieckiem kobiecego czasopisma „Bluszcz”. Dzisiaj temat nie wywoła takich emocji, zwłaszcza, kiedy o depresji poporodowej wiedzą już prawie wszyscy, a kobieta bezdzietna (z wyboru) nie jest wytykana palcami, jako egoistka i dziwadło.
Dla mnie zbiór opowiadań, jak na debiut jest całkiem niezły. Jednak czytanie go, jako lekturę pierwszego kontaktu jest ryzykowne, gdyż to co we mnie wywoływało mieszane uczucia innych może zniechęcić do dalszej znajomości z pisarką. Polecałam na kolejną lekturę.
Osobiście jestem bardzo ciekawa Dwóch księżyców. Oglądałam ekranizację i chętnie sięgnę po książkę.
Książkę przeczytałam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią, za co dziękuję Lirael, bo zapewne gdyby nie ona nie przypomniałabym sobie o tej autorce.
Iza podesłała link do wypowiedzi współczesnej matki, której słowa brzmią bardzo podobnie do wypowiedzi Tereski choć mniej metaforycznie, a którą zapewne wszyscy znacie choćby z piosenki A jak powiem sobie dość. I jeśli nie dziwiły w ustach młodej mężatki z lat trzydziestych to w ustach gwiazdki pop brzmią jak kolejny chwyt marketingowy; nie ważne co piszą, ważne aby pisali.
Subskrybuj:
Posty (Atom)