Jack London pisał swoje książki dla chłopców. Taką naukę wyniosłam ze szkoły podstawowej, kiedy to w jednym czasie my, dziewczynki, poznawałyśmy „Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett, zaś chłopcy równolegle z nami czytali (przynajmniej w przekonaniu nauczycielki) powieść amerykańskiego pisarza, „Biały kieł”. Historia psa czy nawet wilka nie mogła się równać z tajemnicami angielskiego domostwa, więc ani przez chwilę nie czułam się pokrzywdzona owym niepraktykowanym nigdy wcześniej zjawiskiem podziału lektur. Zaś w mojej biblioteczce nie było od tej pory miejsca na książki Jacka Londona – wszak nie jestem chłopcem.
Tym większe było zdumienie, gdy sięgając po moją pierwszą powieść tego autora, „Maleńką Panią Wielkiego Domu”, trafiłam w historię o miłosnym trójkącie rozgrywającą się na tle rozgrzanej słońcem kalifornijskiej hacjendy. Miłość namiętna kontra przywiązanie i oddanie. Wielkie uczucia w świecie wielkich wyzwań i osobowości. U Jacka Londona miłość wymaga prawdziwej siły charakteru – jak każdy wielki wyczyn godny uwagi.
Pełny tekst na blogu ZACZYTANA - zapraszam :)
hmmm...wydaję się być fajne , w wolnym czasie postaram udać się do biblioteki ;)
OdpowiedzUsuńObserwujemy ? Napewno się odwdzięcze ;**
http://dont--stop--believin.blogspot.com/
Też nie znałem tego pisarza od tej strony...
OdpowiedzUsuńNie czytalam, a jestem ciekawa, na pewno wezme, jak znajde w bibliotece :-).
OdpowiedzUsuńPrzeczytajcie lepiej Martina Edena... To jedna z piękniejszych książek jaką czytałam. Polecam również książkę Irwinga Stone'a "Jack London. Żeglarz na koniu" Życie Londona było ciekawsze od jego książek...
OdpowiedzUsuńzarówno książkę "Martin Eden" jak i "Maleńka Pani Wielkiego domu" bardzo polecam
OdpowiedzUsuń