środa, 14 marca 2012

"Dni powszednie państwa Kowalskich" - Maria Kuncewiczowa


Kowalscy to para jakich wiele w mieście stołecznym Warszawie. Obydwoje są "elementem napływowym". Paweł pochodzi z Krakowa, Irena zaś z Kazimierza nad Wisłą. Obydwoje przygnała do tego miasta (jakżeby inaczej) praca. Są jakiś rok po ślubie, niczego się jeszcze nie dorobili, wynajmują tylko nędzny pokoik w Śródmieściu u pani Sklepiczyńskiej. W końcu, wiedzeni potrzebą posiadania własnego kąta przeprowadzają się do małego mieszkanka na Żoliborzu (wówczas były to niemal przedmieścia). Jako, że rzecz dzieje się w latach 30-stych za mieszkankiem nie idzie kredyt hipoteczny, który spłacaliby pewnie do dziś:). Ale to nie jedyne zmiany w ich życiu. Tak się składa, że obydwoje Kowalscy uwielbiają rozmawiać. Być może wynika to z tego, że są parą jeszcze dość świeżą, która wciąż nie działa na zasadzie autopilota i wykazuje pewną otwartość na drugiego człowieka;). Jedna z takich rozmów zostaje przypadkiem nie tylko podsłuchana, ale i wyemitowana w radiu. Odtąd za Kowalskimi snuje się niewidzialny cień. Każde wydarzenie z ich życia (wywiadówki, Boże Narodzenie, wizyta teściowej i ciotki feministki, domniemana kochanka Pawła, atak wyrostka u Ireny), zostaje detalicznie obgadane, czasem kończy się chwilą zadumy, czasem karczemna awanturą, a czasem... (tu spuszczamy zasłonę milczenia, jesteśmy ostatecznie w dość purytańskich latach 30-stych). No a rozmowy te może usłyszeć niemal online od razu pół Polski. Po co w ogóle śledzić rozmowy przeciętniaków o ich zwyczajnym życiu? "Wszyscy ukrywamy porażki, lęk, desperacką nadzieję jak sekretną chorobę. Noszac nędzę w sercu chodzimy jak pawie. Doznalem ulgi wejrzawszy - niewidzialny - w głąb życia państwa Kowalskich. Dlatego postanowilem spotkać ich jeszcze nie raz i rozplotkować przez radio podsłuchane rozmowy. Żeby ci, którzy rozpaczają nad własnym ubóstwem i ci, którzy małość swego życia uważają za haniebny wyjątek we wspaniałych dziejach ludzkości - żeby ci właśnie zostali pocieszeni". "Kowalscy" to pierwsza polska powieść radiowa, jeszcze z czasów przedwojennych, na dużo jednak wyższym poziomie niż mocno telenowelowe produkcje PRL-owskie. (nie wyobrażam sobie wydanych w formie książkowej Matysiaków). Najbardziej skojarzyli mi się z felietonami rodzinnymi Talków, tyle, że tu chyba więcej jest ciepła, mniej natomiast satyry (co nie oznacza, że Marii Kuncewiczowej zbywa na poczuciu humoru). Książka zdecydowanie nadaje się do podczytywania (w autobusie, poczekalni u dentysty, przy myciu zębów....). A jeśli ktoś chciałby zasymulować oryginalne warunki brzegowe - czyli radio, może pokusić się o głośne czytanie. Przeczytane w ramach akcji: Źródło zdjęcia okładki: allegro.

1 komentarz: