czwartek, 1 marca 2012

Twarz mężczyzny Marii Kuncewiczowej, czyli kilka słów o dojrzewaniu do macierzyństwa i nie tylko

Twarz mężczyzny to zbiór trzech opowiadań oraz dwóch nowelek (220 stron).
W skład zbioru wchodzi stanowiące debiut literacki Przymierze z dzieckiem. Wydany w 1927 roku utwór wywołał skandal z powodu poruszenia - stanowiącego do tej pory tabu - tematu ciąży i porodu oraz trudnego okresu rodzenia się uczuć macierzyńskich. Do tej pory ciąża określana mianem stanu błogosławionego, tak też była traktowana, jako najszczęśliwszy okres w życiu kobiety, a miłość macierzyńska pojawiała się jeśli nie w okresie prenatalnym, to najpóźniej wraz z pierwszym krzykiem dziecięcia. Tymczasem Kuncewiczowa przelała na papier własne doświadczenia pokazując, iż uczucia macierzyńskie rodzą się czasami w większym bólu niż dziecko i nie każda kobieta stworzona jest do rodzenia dzieci.
Dobrze jest poprzedzić lekturę Przymierza lekturą Twarzy mężczyzny. Bohaterką obu opowiastek jest Tereska. W pierwszym opowiadaniu poznajemy nieco egzaltowanego podlotka, który odkrywa swoją seksualność i którego zainteresowania zaczynają i kończą się na chłopcach, miłosnych wzdychaniach i podobaniu się. Typowa nastolatka, tyle, że sprzed wieku.
„Terenia popadła w ciężkie wątpliwości. Czy jej nogi całkiem są jak należy? Czy ramiona mają tę długość i przepisową rozpiętość? Czy nie za szerokie są dłonie? I czy w tych wszystkich wiązaniach i płaskich miejscach nie przywarowało ziarno brzydoty, grożące lada moment rozrostem… Ustawiała tak lustra, aby od razu móc widzieć i piersi i profil…”
W drugim opowiadaniu Tereska jest już mężatką. Nadal jest pustą, głupiutką kobietką, która interesuje się wyłącznie strojami, bywaniem w kawiarniach i na dansingach. Kiedy zachodzi w ciążę oczekuje wybuchu uczuć nieziemskich, tymczasem zamiast fajerwerków, eksplozji radości i szczęścia, pojawiają się obrzęknięte nogi, bolesne piersi, ociężałość i zmęczenie. „Długie miesiące rządziło się w niej cudze życie”.
Poród opisany jest niemal, jako apokalipsa, koniec świata. Dla osoby beztroskiej i skoncentrowanej wyłącznie na sobie był to koniec świata.
„Kiedy zdyszana na śmierć zaszczuta do plugawego obłędu, potworna i ślepa ze strachu, chciała spłynąć z łoża tortur na kształt strumienia, co bez pamięci pada w przepaść – wychynęły z brzasku żelazne paszczęki, kleszcze złowrogie i opasłe butle jodyny.. Tłuszcza oprawców przywarowała w ciszy, by na dane hasło dziesiątkiem zębów szarpnąć łono i rozedrzeć je na dymiące ochłapy…”
Czyż nie brzmi, jak opis średniowiecznych tortur?
Instynkt macierzyński nie pojawia się także, kiedy na świat przechodzi strzyga, ssak, nowy twór. Dziecko sprowadziło Tereskę do roli karmicielki, opiekunki, niewolnicy, tymczasem ona chce być kobietą, kochanką, człowiekiem. Długi czas po porodzie Tereska nie nadaje dziecku imienia, jest ono tylko żarłocznym ssakiem, krzykiem/wrzaskiem z kosza, prześladowcą.
"Teraz ciało matki było zahukane, do cna wyzute z pewności siebie, całe nasiąknięte jeszcze pamięcią o ranach. […] Piersi ciążyły i rozpierały stanik. Prześliczne piersi, stokrotki wdzięczne – tak upragnione oczom i ustom mężczyzny, tak beztroskie – piersi Teresy stały się łupem ssaka. Wiadomo było, że kiedy wrzask z kosza bucha szczególnie natarczywy, trzeba ująć w dłonie różowe czarki i pozwolić wargom żarłoka, by niezdarnie szarpały to, co nie zaznało innego dotknięcia prócz pieszczoty. Zresztą nowe to już były piersi – nie te sny opalowe, ledwie znaczne wśród falistości ramion; raczej krzyczące magnolie, nalane pychą i mlekiem. Wszystkie suknie zostały poszerzone i Teresa – ze śmiercią w duszy – obnosiła po świecie nienawistny przepych swego ciała."
Akceptacja przychodzi dopiero wówczas, kiedy dziecko nie potrzebuje już tak intensywnej opieki matki, wówczas Teresa nawiązuje przymierze. Tylko pojawia się pytanie. Z nim? Czy z sobą samą? Czy to narodziny uczucia, czy odzyskanie panowania nad własnym życiem powoduje to przymierze?
Dawno już nie czytało mi się książki z tak mieszanymi uczuciami. W szerokiej gamie tychże na pierwsze miejsce wychodziły zachwyt i utrudzenie.
Pierwsze wrażenia z lektury to język. Poetycko-metaforyczny. Przywodzi na myśl inne dziedziny sztuki. Gdybym miała zobrazować opowiadania wybrałabym któryś z obrazów Alfreda Muchy.
… Któregoś ranka w lipcu było tak prawdziwe, że czuła na piersiach, na ustach twarde i gorące dotyki. Zamknęła oczy – a wtedy Ono legło na niej, całe włochate i lśniące, jak nieziemski zwierz. Gęsta słodycz zalepiła usta, nie chciało się śliny połykać, a kolana drżały coraz słabsze i słabsze. …
To było o słońcu.
We wstępie czytam, że nadmierne metaforyzowanie zarzucali młodej debiutantce Irena Krzywicka i Antoni Słonimski. A Zofia Nałkowska – stwierdziła – „Pisarz musi mieć z czego wyrastać. Jeśli autor debiutuje jako artysta bez nadmiarów, natomiast z aptekarską wagą, należy się spodziewać, że jego styl dojrzały będzie scenografią”.
Zdecydowanie podpisuję się pod tą opinią. Nadmiar metafor powoduje, iż to, co początkowo zachwyca, z czasem zaczyna męczyć.
Najpierw smakowałam te literackie porównania, delektowałam się nimi. Taki np. zwrot „Wydaje mi się wtedy, że nie ma rzeczy, której bym nie nauczył… [kobiety]. Nawet milczenia w osiemnastu językach” powalił mnie na kolana.
Czy też „W październiku Bóg pokarał drzewa nagością za ich pychę sierpniową”.
Jednak w miarę czytania zagęszczenie metafor powoduje przesyt i zaczyna nużyć. Zgodnie z powiedzeniem, co za dużo to nie zdrowo. Poza nadmiarem metafor jest tu sporo egzaltacji.
Przez dwieście dwadzieścia stron lektury brnę cały tydzień. Równocześnie pochłaniając Królową Margot Dumasa (496 str.).
Jest jednak w tym języku, w tej poetyce coś co wciąga, nawet pomimo znużenia, coś, co daje obietnicę dobrych kolejnych utworów, utworów, w których mam nadzieję autorka przyjmie krytyczne rady kolegów po piórze i zapanuje równowaga pomiędzy ozdobnikami a poetyką.
Naprawdę bardzo jestem ciekawa, jak sprawa przedstawia się w dojrzalszych dziełach pisarki.
Kolejna sprawa to postać bohaterki. Z jednej strony pięknie odmalowane, pogłębione studium psychologiczne, z drugiej taż właśnie bohaterka szalenie mnie irytuje swoją powierzchownością. No bo niby oczytana, niby bywalczyni teatru, a jednak to przedkładanie swojego wyglądu i swoich przyjemności nade wszystko jakoś nie zjednuje mojej sympatii.
Nowatorstwo tematu - na pewno miało duże znaczenie w momencie wydania, świadczyło o odwadze i pewnym pójściu pod prąd. Wywołało ono oburzenie i falę listów protestacyjnych do publikującego Przymierze z dzieckiem kobiecego czasopisma „Bluszcz”. Dzisiaj temat nie wywoła takich emocji, zwłaszcza, kiedy o depresji poporodowej wiedzą już prawie wszyscy, a kobieta bezdzietna (z wyboru) nie jest wytykana palcami, jako egoistka i dziwadło.
Dla mnie zbiór opowiadań, jak na debiut jest całkiem niezły. Jednak czytanie go, jako lekturę pierwszego kontaktu jest ryzykowne, gdyż to co we mnie wywoływało mieszane uczucia innych może zniechęcić do dalszej znajomości z pisarką. Polecałam na kolejną lekturę.
Osobiście jestem bardzo ciekawa Dwóch księżyców. Oglądałam ekranizację i chętnie sięgnę po książkę.
Książkę przeczytałam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią, za co dziękuję Lirael, bo zapewne gdyby nie ona nie przypomniałabym sobie o tej autorce.
Iza podesłała link do wypowiedzi współczesnej matki, której słowa brzmią bardzo podobnie do wypowiedzi Tereski choć mniej metaforycznie, a którą zapewne wszyscy znacie choćby z piosenki A jak powiem sobie dość. I jeśli nie dziwiły w ustach młodej mężatki z lat trzydziestych to w ustach gwiazdki pop brzmią jak kolejny chwyt marketingowy; nie ważne co piszą, ważne aby pisali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz