Ania i Gilbert od lat mieszkają w Złotym Brzegu. Są rodzicami 5
dzieci i czekają na szóste. Powieść toczy się na przestrzeni kilku lat,
jesteśmy świadkami dorastania maluchów i wielu wydarzeń z życia rodziny,
począwszy od przedłużającej się o długie miesiące wizyty toksycznej i
zgorzkniałej ciotki Mary Marii, aż do wątpliwości Ani co do uczuć Gilberta. Większą część stanowią przygody dzieci.
Nie są one zbyt lubiane przez okolicznych kolegów i koleżanki,
posądzane o zadzieranie nosa. Nie raz wykorzystana jest ich naiwność, co
prowadzi do wielkich dramatów w małych serduszkach. Przyznaję, że i we
mnie młodzi Blythe'owie nie wzbudzili sympatii, są zbyt cukierkowi i
"chowani pod kloszem", w rażącym kontraście do biedoty zamieszkującej
pewnie w większości okoliczne wioski i port.
To chyba część
serii, która do tej pory najmniej przypadła mi do gustu. Przygody
kolejnych dzieci oparte są na tym samym schemacie: biedne, wiejskie
dziecko chce zagrać na nosie wynoszącemu się mieszkańcowi Złotego
Brzegu, wykorzystuje jego naiwność, robi mu psikusa, potem naigrywa się
za jego plecami. Maluch w skrytości przeżywa katusze, w końcu nie umie
sobie samemu z nimi poradzić i zwierza się ze wszystkiego mamie, która
jest plasterkiem na krwawiące serduszko.
Brakowało mi Ani, jej
marzeń, obserwacji przyrody i okolicy. Rudowłosa pani pojawia się raczej
w tle, niż jako główna bohaterka.
Plusem jest wnikliwa, wręcz
reporterska obserwacja ludzkich charakterów i zachowań, których cały
wachlarz przewija się przed oczami czytelnika. Nie są to tylko osoby
kryształowe i nieskazitelne, ale również zmarły Piotr, który był tyranem
dla swoich żon.
To część bardzo realistyczna, "życiowa", daleka od pełnej fantazji i gadulstwa "Ani z Zielonego Wzgórza".
Notka również na moim blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz