źródło |
Ilość stron – 395
Wydawnictwo – Replika
Data Wydania – 2010
Przekład – Jan Stanisław Zaus
Moja ocena – 7/10
Gdybym nie wiedziała wcześniej, że
Tajemnica Edwina Drooda była próbą zmierzenia się Dickensa z kryminałem, to
prawdopodobnie zreinterpretowałabym się, z czym mam do czynienia, dopiero w środku.
Pierwsza połowa książki to typowa
powieść dickensowska: pełna realiów, stylu ocierającego się czasem o parodię, nieraz przerysowanych bohaterów. Tylko wiedząc, co tak naprawdę, czytam, szukałam
świadomie wskazówek. I muszę przyznać, że nie są one jakoś głęboko ukryte. Wiadomo,
kto dokonał zbrodni (co do tego, czy Drood przeżył faktycznie toczą się dyskusje).
Wiadomo dlaczego i jak się do tego zabrał.
Największym walorem powieści, jak dla
mnie, jest właśnie to, że została niedokończona. Przez to jest dla mnie zagadkowa i tajemnicza. Tysiąc specjalistów od teorii literatury może sobie twierdzić swoje, ale święte jest dla mnie tylko o, co na papierze.
Najbardziej interesujące jest to, kim naprawdę był tajemniczy Dick Datchery i czy Erwin czasem
nie miał na końcu powrócić. Jeśli już przy tym jesteśmy, to jakoś nie polubiłam
tytułowego bohatera – wydawał mi się funkcjonować tylko jako postać „do zabicia”.
Róży też na początku nie darzyłam sympatia. Wydawała mi się kapryśną panną, nie wiedzieć czemu adorowaną przez wszystkich, ale muszę przyznać, że swoją postawą w obliczu
szantażu zdobyła moje uznanie. Po Datcherym najbardziej intrygująca postacią
jest John Jasper. Żałuję, że nie mogłam do końca poznać jego motywów oraz
powodów wyjazdów do Londynu.
Każdy czytelnik książki ma pewnie swoje ulubione teorie i chyba to jest w tej książce najatrakcyjniejsze.
Niesamowita okładka!
OdpowiedzUsuń