wtorek, 27 stycznia 2015

Król Lear Wiliama Szekspira oraz teatralna adaptacja

Stary, osiemdziesięcioletni król postanawia rozdać majątek trzem córkom, sobie zostawiając jedynie tytuł królewski i monarszą godność. Aby dokonać sprawiedliwego w swoim zniedołężniałym umyśle podziału przeprowadza test miłości „powiedzcie mi córeczki, która z was najbardziej kocha tatusia”. Na to pytanie dwie starsze (Goneryla i Regana) prześcigają się w pochlebstwach, aby zyskać jak największe wiano. Ukochana, najmłodsza Kordelia wyznaje swe uczucia szczerze, acz powściągliwie. Lear wydziedzicza ją, ponieważ jej zapewnienia brzmią zbyt skromnie, za mało czołobitnie i kwieciście. Kordelia opuszcza kraj, a starty ojciec zamieszkuje raz u jednej, raz u drugiej z córek. Szybko okazuje się, iż zapewnienia Goneryli i Regany były jedynie pustymi frazesami, a córki mając dość przyzwyczajonego do uległości ojca zaczynają snuć intrygę mającą go ubezwłasnowolnić. Intrygi, kłamstwa i knowania prowadzą do tragedii.

Tak w wielkim skrócie można by opisać fabułę sztuki. Dramat Szekspira jest ponadczasowy. Uniwersalizm przekazu daje bogate pole do interpretacji. Moje pierwsze odczytanie to dramat człowieka, który nie potrafi dokonać właściwego osądu rzeczywistości, bo za bardzo uwierzył w siłę władzy. A ta wiara przesłaniała mu właściwe widzenie świata. To dramat władcy, który przekonany jest o własnej nieomylności. Dramat głodnego pochlebstw starca, który utraciwszy stanowisko czuje się głęboko nieszczęśliwy nie godząc się z tym, iż poddani przestają liczyć się z jego zdaniem, jego zachciankami, z nim samym wreszcie. 
Źródło
Król Lear to historia bezwzględnej walki o władzę, walki, w której cel uświęca środki. W tym przypadku to walka młodych ze starymi. Co tam rodzina, co tam starszeństwo, co tam szacunek, czy poczucie sprawiedliwości. Dla zdobycia tronu (lepszej pozycji, dziś powiedzielibyśmy kierowniczego stanowiska) można zrobić wszystko i żadna cena nie będzie w przekonaniu walczących zbyt wysoka. Co znaczy parę pochlebstw, kilka świństw, czy nawet zbrodnia, jeśli w grę wchodzi awans społeczny (zawodowy). Uczciwych pozostaje niewielu, ale przecież są i choć przegrywają to dają świadectwo, iż właśnie dzięki nim świat nadal trwa w swoich koleinach (Kordelia, Kent, Błazen). 
Przede wszystkim jednak Król Lear to dramat starzejącego się człowieka, który nie potrafi pogodzić się ze starością, zniedołężnieniem, odsunięciem na drugi plan. Starzec momentami budzący grozę, momentami uśmiech, a najczęściej współczucie. Potrząsa sznurkami, z których dawno zerwały się kukiełki. I sam wpada w pułapkę, którą zastawiał na innych. Upada, ale w swym upadku jest zarazem godny współczucia, jak i majestatyczny. 
Jest w tej sztuce tyle uniwersalnej prawdy, że aż dziw, iż tak rzadko jest wystawiana. Bezwzględna walka o władzę prowadzona w białych rękawiczkach to przecież nasza codzienność. Pochlebców zmieniających front z każdym powiewem wiatru widujemy codziennie, jak nie w zakładach pracy to w mediach. Pogoń za władzą, najbardziej dziś pożądanym towarem zaślepia wielu.
Źródło

W krakowskim Teatrze Starym Król Lear jest przedstawicielem władzy duchownej. Niesiony w lektyce, w białej szacie i złotych bucikach Lear to stary, zniedołężniały papież. Szekspirowski dramat walki o władzę w Teatrze Starym przeniesiony został za mury Watykanu (?) i przekształcony w walkę o prymat w kościele. I tak jak król Lear dzielił królestwo pomiędzy córki, tak papież Lear dzieli królestwo pomiędzy córki (Reganę i Gonerylę grają mężczyźni, prawdę mówiąc nie bardzo zrozumiałam dlaczego, wprowadzało to element groteskowy, kiedy dwóch panów zwracało się do siebie w formie żeńskiej). 
Jakkolwiek sam pomysł przeniesienia sztuki na płaszczyznę Kościoła nie budzi mojego sprzeciwu, to jednak pomysł uczynienia bohaterem sztuki zniedołężniałego, schorowanego, starego papieża może wywołać sprzeciw części odbiorców. Zwłaszcza, kiedy papieża zamyka się w szklanej klatce pokazując, jak bezsilny i bezradny jest wobec spisków i knowań podległych mu duchownych. 
W trakcie przedstawienia salę opuściło kilka osób, na szczęście obyło się to spokojnie i bez zakłócania przedstawienia. Jakkolwiek krytyczne miewam zdanie na temat przedstawienia jestem przeciwnikiem krzyków na widowni.
Im dłużej myślę o tym przedstawieniu tym bardziej dochodzę do wniosku, iż nie było ono być może złe, ale było za bardzo przeładowane. To nie był Szekspir, to raczej była analiza chorego środowiska duchownego przeprowadzona przy wykorzystaniu tekstu Szekspira. Nie całego Szekspira. W dodatku ze zmienionym finałem. Może i chyba, raczej… bowiem, to co w teatrze najważniejsze, czyli słowo okazało się w przedstawieniu nieczytelne. Nie wiem, czy to wina akustyki sali, kiepskiej dykcji aktorów, zbyt szybkiego (hiphopowego) wypowiadania tekstu, czy raczej licznych efektów akustycznych czyniących tekst (co najmniej w połowie) kompletnie niezrozumiałym. Wielu widzów ratowało się anglojęzycznymi napisami na bocznych ekranach (swoją drogą takie ekrany z tekstem to świetny pomysł. Może przydałby się także polski dla uczynienia przedstawienia bardziej
Źródło
zrozumiałym). Od tekstu odrywały efekty akustyczne (jęczenia, wycia, krzyki, nieartykułowane wyrażenia i dźwięki) oraz wizualne (skakanie, pląsy, połączenie tańca na rurze z tańcem Św. Wita). Jakkolwiek, wydaje mi się, iż zrozumiałam ideę pokazania świata, w którym to co nas otacza jest niezrozumiałe, to jednak idąc do teatru oczekuję czegoś innego. W tym wszystkim (rozedrganiu, hałasie, zgiełku) ginął Szekspir i dramat człowieka. 
Chciałabym powiedzieć, że aktorzy grali świetnie, ale nie umiem tego ocenić, ponieważ nie rozumiałam znacznej części wypowiadanych, a wręcz wykrzykiwanych kwestii. I nie ja jedna. Po przedstawieniu słyszałam glosy wyrażające zaniepokojenie, z powodu nie zrozumienia co najmniej połowy tekstu. 
Pomysł przeniesienia dramatu w świat władzy duchownej to pomysł dość kontrowersyjny, co było zresztą do przewidzenia znając poglądy reżysera. 
Było parę ciekawych trików, przede wszystkim widok sceny z lotu ptaka, albo z Boskiej perspektywy (motyw wspinania się aktorów pod górę, czy finałowa scena ułożenia się aktorów w pozycji kwiatu (?). Podobała mi się także otwierająca przedstawienie scena wnoszenia papieża w lektyce przy dźwiękach coveru „Nothing compares to you” brzmiącego, jak pieśń kościelna. Podobała mi się scenografia dość prosta, z pięknymi, lśniącymi, czystymi szatami aktorów. Nie wiem jednak, czy to wystarczające atuty przedstawienia.
Źródło
Przyznam, iż sama miałam ochotę wyjść w trakcie i to nie z powodu oburzenia pomysłem reżyserskim, ale z powodu znużenia. Poszłam na Szekspira, ale Szekspira tam nie znalazłam. 
Nie mam nic przeciwko uwspółcześnianiu, ciekawym wizjom, czy pomysłom w teatrze, ale do teatru idę przede wszystko po SŁOWO. A skoro tego słowa nie słyszę to chyba lepiej przeczytać Szekspira. 

A jego mogę polecić z czystym sumieniem, bo jego teksty pomagają zrozumieć i przeszłość i teraźniejszość i … niestety przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz