czwartek, 28 stycznia 2016

Duma i uprzedzenie

Dzisiejszy post dedykuję mojej ulubionej pisarce, której każda powieść jest dla mnie magiczna i pozostanie w mym sercu do końca życia. Chodzi oczywiście o Jane Austen, której życie już dawno przeszło do historii, ale proza wciąż działa na miliony czytelników na całym świecie. Data publikacji tego posta nie jest przypadkowa. Dzisiaj mamy 203 rocznicę pierwszego wydania mojej ulubionej książki, czyli ,,Dumy i uprzedzenia" autorstwa Jana Austen.

Jane Austen
Książka ukazała się 28 stycznia 1813 roku. Angielska pisarka wydała powieść pod pseudonimem ,,A Lady" (Pewna dama). Musiała zachować anonimowość, ponieważ w tamtych czasach jako kobieta autorka była narażona na wiele nieprzyjemności. Choć Jane Austen nie mogła podpisać się pod swoją powieścią, dzisiaj jest jedną z najbardziej popularnych  pisarek w Wielkiej Brytanii, a ,,Duma i uprzedzenie" jest drugą najchętniej czytaną książką na wyspach. Powieść zajmuje również pierwsze miejsce na liście BBC.
Okładka książki
Państwo Bennet wraz z pięcioma córkami mieszkają w niewielkim angielskim miasteczku. Pewnego razu do posiadłości w sąsiedztwie przybywa bogaty Charles Bingley. Jesteśmy w czasach, w których małżeństwo jest miarą życiowego sukcesu kobiety. Nowy sąsiad od razu wzbudza zainteresowanie pani Bennet, której celem jest dobrze wydać córki za mąż, a skoro jest ich pięć nie jest to prostym zadaniem. Po długich namowach żony ojciec młodych panien udaje się z wizytą do sąsiada. W końcu rodzina... Czytaj dalej

środa, 27 stycznia 2016

"Cudzoziemka" Maria Kuncewiczowa

To powieść-portret. Obraz kobiety nieszczęśliwej przez całe swoje życie. Córka polskiego emigranta, wychowana w Rosji. W dzieciństwie wyrwana z bezpiecznego rodzinnego domu przez ciotkę. Długo nie czuła się dobrze w Polsce. Utalentowana muzycznie, a jednak ukierunkowana w stronę, która nie dawała jej satysfakcji.  Odrzucona przez największą i jedyną miłość swojego życia. To przez Michała nigdy nie zaznała szczęścia w małżeństwie. To przez tego mężczyznę, który mamił ją czułymi gestami i słowami, a potem na żonę wybrał inną - całe życie karała siebie i innych. Żal i smutek odrzucenia spowodowały, że mściła się na najbliższych, nienawidziła ich i siebie. Sama sobie nie dawała prawa do szczęścia. Zawsze i wszędzie czuła się obca, żadnego miejsca nie mogła nazwać swoim, z żadnym się nie identyfikowała, nie zżywała. Wszędzie była cudzoziemką...
Powieść jest wspaniałym studium psychologicznym. Autorka dokładnie opisuje odczucia, nastroje zarówno Róży, jak i jej męża czy dzieci. Każde z nich żyło w cieniu i pod wpływem przeszłości matki i żony.
Przyznam, że lektura momentami mnie męczyła, po pierwsze formą (bardzo długie, kilkulinijkowe zdania) jak i zachowaniami bohaterki. Bo Róża irytuje. Mimo chęci zrozumienia, nie potrafiłam zaakceptować jej sposobu odnoszenia się do męża i córki. Jedynie synów, i tego zmarłego w dzieciństwie, i tego żyjącego, wciąż uwielbiała, kochała i gloryfikowała, mamiąc się myślą, że - podobni z urody do niej - mogliby być dziećmi jej i Michała....Wierzyła, że ukochany syn pomoże jej przenieść się do innego świata, zaznać życia, które było tylko daleką mrzonką, spełnić marzenia i ambicje. To w sumie smutna opowieść o tym, jak można zmarnować swoje życie. Mimo, że koniec życia Róży przyniósł ostatecznie pojednanie, nazwanie uczuć po imieniu, to jednak pozostaje gorycz tych wszystkich lat, które upłynęły w smutku, rozczarowaniu i gniewie...
Notka ukazała się również na moim blogu.

niedziela, 17 stycznia 2016

Noc w Lizbonie E.M.Remarque

Rok wydania 1974 - tł. Aleksander Matuszyn 
Książek Remarqua przeczytałam kilka. Lubię jego prozę, za jej mroczny, niepokojący klimat, prosty, oszczędny język, choć muszę przyznać, że zdarzają mu się banalne wtręty, ale przymykam na nie oko. Remarque pisał o tym, co znał najlepiej. Był niemieckim uchodźcą który na skutek nagonki nazistowskich władz emigrował najpierw do Szwajcarii, potem za Ocean. 
Lizbona, oświetlony tysiącami świateł port to ostatni skrawek nadziei dla uciekinierów z Europy. Niestety już następnego dnia Lizbona ma się pogrążyć w ciemności; tego dnia odpłynie ostatni statek do Ameryki, ziemi obiecanej wszystkich wygnańców. 
Zdesperowany bohater, niemiecki uciekinier, przeciwnik totalitarnego systemu, chcąc uchronić życie (swoje i żony) poszukuje sposobu wyrwania się z ogarniętej wojną Europy i dostania się na statek, który przewiezie go za ocean. Niestety nie ma ani pieniędzy, ani dokumentów, a dostanie biletów graniczy z cudem. Kiedy przegrawszy ostatnie grosze w kasynie traci już wszelką nadzieję, spotyka mężczyznę, który proponuje przepustkę do życia (bilety na statek wraz z dokumentami); ma tylko jedną prośbę; potrzebuje towarzystwa na tę ostatnią noc, chce coś ocalić, coś niebagatelnego; pamięć o swojej żonie. Mężczyzna posługujący się cudzą tożsamością (Schwarz) w ciągu tej ostatniej nocy opowiada historię życia. Opowiada o tym, jak bezskutecznie poszukiwał azylu, opowiada o pobytach w więzieniach, obozach, ucieczkach, o tęsknocie do żony, niebezpiecznych powrotach i wreszcie o jej śmierci. Opowiada sugestywnie. Za wszelką cenę chce, aby jego opowieść wryła się mocno w pamięć jego współtowarzysza, bo wie, iż sam ją szybko zapomni. Miota się w domysłach, wątpliwościach, chce zostać zrozumiany i zrozumieć sam to co przeżył. Zastanawia się czy był kochany, czy tylko użyteczny, czy uszczęśliwił żonę, czy też ją zabił. 
… moja pamięć będzie usiłowała zniszczyć wspomnienie. Zostanie ono rozczłonkowane, rozdrobnione, zatarte i sfałszowane, a w końcu stanie się znośne i niebezpieczne. Już po kilku tygodniach nie potrafiłbym opowiedzieć panu, tego, co opowiedziałem panu dzisiejszej nocy. Dlatego właśnie zwróciłem się do pana, żeby pan mnie wysłuchał! Pan zachowa to niespaczone, ponieważ dla pana nie jest niebezpieczne. Musi się przecież gdzieś zachować…. 
Schwarz przeżywszy piekło będące udziałem wszystkich uchodźców z faszystowskich Niemiec staje się oschły i obojętny, tylko jedna rzecz trzyma go przy życiu; miłość do żony, której, jak się okazuje prawie wcale nie znał. Odkrywając kolejne jej tajemnice coraz bardziej oddala się od niej. Swoją opowieścią przytłacza słuchacza, który zgodnie z jego przekonaniem nie będzie się umiał wyzwolić z tej opowieści, zabierając obraz Ruth do Ameryki i wszędzie tam, gdzie się kiedykolwiek uda. 
Pogrążająca się w ciemnościach Lizbona 

Remarque podobnie, jak w innych powieściach nie szczędzi swoim bohaterom cierpień i traumy, ale też taki był los setek a może tysięcy podobnych Schwarcowi czy Ravikowi (z Łuku Triumfalnego). I opowiada te historie tak wzruszająco, iż stajemy się nie tylko ich obserwatorami, ale i współuczestnikami. To kolejna opowieść o samotności i wyobcowaniu, bo kto w ogarniętej wojną Europie wywołanej przez hitlerowskie Niemcy będzie współczuł uciekającym przed reżimem jego przeciwnikom. Autor potrafi fantastycznie oddać nastrój grozy, strachu, niepewności, beznadziei, nastrój, w jakim znajduje się osaczone przez polujących nań zwierzę, bo tak czuli się jego bohaterowie. 
Opowieść jest przejmująca i smutna, choć mimo wszystko niesie nadzieję. 
Momentami raził mnie język autora, ale podejrzewam, że to kwestia tłumaczenia, bowiem we wcześniej czytanych książkach Remarque nie miałam takich zastrzeżeń. Tutaj chwilami brzmiał chropawo i zmuszał do ponownego odczytania jakiegoś zdania czy dialogu. Nie mniej jednak to książka warta przeczytania. 
Niestety dzisiaj, w pogrążonej w ciemności Europie ta opowieść przejmuje chyba większą grozą niż jeszcze kilka lat temu.
Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny.
Wpis po raz pierwszy zamieściłam na blogu Moje podróże.

czwartek, 14 stycznia 2016

"A lasy wiecznie śpiewają" Trygve Gulbranssen

Bardzo lubię literaturę norweską. Marzę, by stanąć na fiordach i odetchnąć mroźnym, świeżym powietrzem. Toteż gdy przeczytałam świetne recenzje powieści "A lasy wiecznie śpiewają", zobaczyłam jej wysokie notowania w internecie, zerknęłam na magiczną okładkę-bardzo chciałam ją przeczytać. Jakaż była ma radość, gdy na bibliotecznej półce stał jeden opasły egzemplarz zawierający oba tomy sagi! Oczywiście otworzyłam ją gdy tylko dotarłam do domu! I...mój zachwyt jakoś zmalał po 50 stronach, by potem z każdą przewracaną z nadzieją kartką jeszcze się kurczyć...
Saga opowiada dzieje norweskiego rodu, mieszkającego w lasach dalekiej Północy w XIX wieku. Poznajemy twardych ludzi, głównie mężczyzn, zmagających się z surową naturą i własnymi porywczymi charakterami. Głównym bohaterem jest Dag, początkowo młodzieniec, który nagle zostaje sam i musi zacząć gospodarować majątkiem zostawionym przez przodków. Wraz z upływem czasu sprowadza do domu żonę, zostaje ojcem, jest niezaprzeczalnie nestorem rodu i głową rodziny. Wiedzie spory z wrogo nastawionymi mieszkańcami okolicznych osad, stara się pomnażać majątek i okiełznać przyrodę.
Tłem opisywanych wydarzeń ma być dzika natura Norwegii. Jednak jak dla mnie jest jej mało, za mało! Poza tym przedstawiona jest urywkowo, brak opisom malowniczości, która by porywała.
Autor sporo miejsca poświęca opisom warunków, w jakich mieszkali wtedy ludzie, strojom, zwyczajom.
Jedynie portretom bohaterów niewiele mogę zarzucić. Są surowi, zamknięci w sobie, mężczyźni - twardzi, bezkompromisowi i porywczy, kobiety - zaradne, gospodarne i harde. Jak przystało na prawdziwych potomków Wikingów.
Powieść mnie zmęczyła, znudziła. Bardzo się dłużyła. Akcja nabierała tempa dosłownie na chwilkę, by wracać na utarte, powolne i mdławe tory. Zabrakło mi szczegółów, które pomogłyby zanurzyć się w życiu bohaterów, opisów, które pozwoliłyby lepiej wyobrazić sobie przedstawiany świat. Miałam wrażenie, jakbym czytała dzieło w punktach, których Autor dość często zapomniał rozwinąć.
Ogólnie spodziewałam się dużo więcej...
Notka ukazała się również na moim blogu.

wtorek, 12 stycznia 2016

"Rilla ze Złotego Brzegu" L.M. Montgomery

Tym razem główną bohaterką powieści L.M. Montgomery jest najmłodsza córka Ani i Gilberta-Rilla. 15-letnia dziewczynka, dość próżna, pusta, dziecinna, naiwna, egoistyczna. Piękna i niechętna do nauki. Czerpiąca z życia przyjemności pełnymi garściami. Skupiona na zabawie i pięknych strojach. W dniu jej pierwszego balu do Glenn dociera wiadomość, że Anglia przystąpiła do wojny z Niemcami. Budzi ona wielkie poruszenie w młodych męskich sercach. Powoduje, że Rilla będzie musiała szybko dojrzeć...Tym bardziej, że podejmuje bardzo odpowiedzialną decyzję o opiece nad "wojennym dzieckiem"-niemowlakiem. Organizuje wraz z rówieśnicami Czerwony Krzyż, by chociaż w ten sposób - zbiórkami datków czy dzierganiem skarpet - mieć swój wkład w walkę przeciwko Niemcom. Anię i Gilberta czeka wiele trudnych, wręcz tragicznych chwil. Jednak mimo toczącej się w Europie wojny życie w Glenn trwa. Dziewczęta kontynuują naukę, ploteczki jak zwykle krążą po okolicy, ludzie umierają, rodzą się i zakochują.
To najpoważniejsza chyba, najsmutniejsza część serii o Ani. Cała zanurzona w okresie I wojny  światowej, przepełniona troską o bliskich chłopców i mężczyzn, którzy wyruszyli na front. Porusza ważne tematy, odwagi, ale i lęku przed walką, buntu przeciwko zabijaniu wroga, który przecież też jest czyimś synem, mężem, a często i ojcem.
Notka ukazała się również na moim blogu. 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Dzienniki Marii Dąbrowskiej tom piąty

Skończyłam czytać Dzienniki. Trochę mi się ich lektura rozciągnęła w czasie, ale może to i dobrze, tyle tu ciekawostek, tyle rzeczy, które chciałoby się wynotować, zapamiętać. Tyle refleksji, które są mi szczególnie bliskie, jak ta poniższa w ostatnich dniach:
Obserwuję u siebie ohydną skłonność do siedzenia godzinami na krześle albo tapczanie bez ruchu w jakiejś bezmyślnej czarnej rozpaczy. Przedzieram się przez powracające stany prostracji, wydzieram z ciemności po omacku - to co chcę jeszcze powiedzieć, wyrazić, zostawić. 2.11.1958 r.
I tyle nazwisk znajomych z różnych dziedzin życia.
Ciekawa refleksja na temat dostojników świata katolickiego (przywodząca na myśl skojarzenia z Papieżem Franciszkiem) …Ciemne masy katolickie (w każdym razie w Polsce) i świeckie, i duchowne (księża) w ogromnej części nie są w stanie zrozumieć dwu papieży nowatorów, a nawet ich nienawidzą. [Jan XXIII i Paweł VI]. Czy Watykan zdoła wygrać walkę „o nowe” z własną swoją owczarnią? Co gorsza nasz Wyszyński, tak gorąco przyjmowany przez wielkiego Jana, jest podobno „le dur”[twardy] i sprzeciwia się wszelkim próbom Konkordatu, który jest jednak koniecznością w dziele tej ewolucji Kościoła. Podobno watykańskim kandydatem na Prymasa Polski jest nowy arcybiskup Wojtyła, człowiek nowego ducha. Ale prymasostwo jest dożywotnie ...Tylko, jeśli prawdą jest to co mówią o Wojtyle- dzisiejszy Kraków może być nosicielem nowego… 3.02.1964 r.
Po co je notuję, czy będę do nich kiedyś wracać, czy zdążę je przejrzeć po raz kolejny? A jednak fakt, że jeszcze to robię daje być może złudne poczucie sensu lektury. Kiedy pamięć coraz bardziej szwankuje takie wypisywanie pozwala utrwalić to, co w danej chwili jest mi bliskie/ważne.
Tom piąty obejmuje lata 1958 – 1965. Ostatnie lata życia; pełne goryczy spowodowanej niemocą twórczą, zmęczeniem, chorobami, oczekiwaniem kresu. Pisanie ostatniej (niedokończonej) powieści Przygody człowieka myślącego to dla Dąbrowskiej męka. Czasami odnoszę wrażenie, iż robi wszystko inne, aby nie pisać kolejnych rozdziałów.
Ale są to też lata niepozbawione radości dnia codziennego; spotkania z ludźmi, pisanie artykułów, lektury, wizyty w teatrze, na koncertach i najnowsze odkrycie - dziesiąta muza. Krytyczne uwagi na temat telewizji z wcześniejszych tomów zastąpił zachwyt nad filmem. Wielbiciele tej dziedziny sztuki mogą tu znaleźć uwagi na temat kultowych (i nie tylko) filmów z końca lat pięćdziesiątych i początków sześćdziesiątych (jak choćby Ostatni dzień lata, Popiół i diament, Dolce vita, Stracone złudzenia Grahama Greene`a, Awantura o Basię). Ponownie sporo miejsca zajmują opinie na temat przeczytanych lektur, czy obejrzanych spektakli, którym należałoby poświęcić odrębny wpis (wpisy).
I wciąż pojawia się refleksja dotycząca pisania Dzienników; strata czasu - czy dokumentowanie zdarzeń?
…. Z powodu wydania fragmentów Dziennika Virginii Woolf jest parę cierpkich uwag o „dziennikach” pisarzy. Że są rzeczą zbędną i nawet niebezpieczną, stwarzają m.in. surogat twórczości, odciągający od twórczości prawdziwej. To mnie od razu zdetonowało i wprawiło w rozpacz, zniechęciło do kontynuowania „Dziennika”. W samej rzeczy, po cóż ja to robię? Sama się nudzę czytając…. 15.07.1958 r.
A ja nie. Ja się nie nudziłam, choć przyznaję, że było parę fragmentów mniej zajmujących, zwłaszcza te, które dotyczyły fachowych rozważań nad literaturą czy osób, których nazwiska były mi zupełnie obce. A jednak to właśnie w piątym tomie występuje najwięcej bliskich mi postaci, bo one albo żyją nadal, albo żyją wciąż w mojej pamięci. Schyłek życia Dąbrowskiej zazębia się z początkiem mojego, dlatego z ciekawością czytałam o tym, co poprzedzało dzień mojego przyjścia na świat. W dniu tym Dąbrowska napisała „Tragedią starości nie jest starzenie się, ale to, że czujemy się młodzi”. Dziś nie potrafię się z tym zgodzić. Największą obawą przejmuje mnie to, iż mogłabym stracić radość istnienia i chcę się czuć młodo, choć może inaczej pojmujemy czucie się młodym.
Coraz mniej jest tu polityki, coraz więcej refleksji na temat życia i sztuki. Choć oczywiście nie sposób uniknąć polityki zupełnie, zwłaszcza tej, która zapisuje karty historii.
Od tygodnia konflikt Rosja-USA zaostrzył się tak, że właściwie wojna światowa, a właściwie globowa- bo to idzie o istnienie globu ziemskiego- wisi na włosku [kryzys kubański] Na lament ludzkości zgodzono się na jakieś rozmowy. Ludzie mówią „koniec świata odłożono o trzy tygodnie”- i trochę zelżało w sklepach, z których wykupywano już wszystko. To zdanie „koniec świata odłożony” brzmi jak żart, ale nie jest żartem. Poszło o Kubę… Ze względu na zbliżającą się wojnę atomową, a z nią koniec świata, zrobiłyśmy sobie dziś z Anną (a raczej Mela zrobiła) królewski obiad: barszczyk (domowego kiszenia) z kruchymi słonymi krążkami, wyborną kaczkę z jabłkami i czerwonym winem i na deser migdałowy tort. 28.10.1962 r.
A mnie się przez długi czas wydawało, że młodość moich rodziców upływała niemal w sielance. I co ja przygotowałabym sobie na taki odłożony koniec świata? Sałatkę z rukoli i sushi z kieliszkiem białego wina.
No i to co staje się już istotą jej życia.
Starość to najbardziej niespokojny okres życia. To miotanie się, jak na dworcu, z którego pociąg- ważny ostateczny pociąg ma niebawem odjechać. Męczący stan…. 15.07.1958 r.
Jestem w o wiele większej dekompozycji duchowej, niż ktokolwiek może to sobie wyobrazić. Męczy mnie uczucie wypuszczania wszystkich spraw życia z ręki. …. Czuję się niewygodnie w istnieniu i nie wiem, czy to kwestia starości, czy po prostu nie umiem już sobie stworzyć warunków dobrych na samopoczucie. 28.04.1958 r.
I chyba najbardziej optymistyczne zdanie z kresu podróży … Jak to się dzieje, że mimo tylu rozpaczy właściwie czuję się szczęśliwa? To już koniec nadchodzi, a mnie się ciągle zdaje, że znowu żyć zaczynam, że jeszcze tyle przede mną. 2.10.1958 r.
Zastanawiam się, jaką prawdę obiektywną postawiają dzienniki? Są przecież efektem rozmyślań ważnych i ważkich na daną chwilę, prawdziwych dziś, innych jutro, za miesiąc, rok czy dekadę.
W ostatnim tomie jest dużo słów o doskwierającej samotności, ale są też i takie .. męczą mnie już ci goście-łaknę samotności, jak kania wody. Tylko do czego mi ta samotność potrzebna? Nie do twórczości, już, ale do napisania listu potrzebuję całego dnia spokoju, skupienia, bezludzia… 20.08.1958 r.
I ta ciągłe powracająca myśl aby nie całkiem umrzeć…
wszyscy wierzący i niewierzący, módlcie się za mnie, abym żyła sto lat. Mam jeszcze coś do powiedzenia sobie, ludziom i czasom. A raczej, a raczej- coś do utrwalenia jako znak, symbol naszych rzeczy, czy też może mam do rozwiązania i uchwycenia w plastycznej konkretności abstrakcyjne symbole i znaki naszych czasów.. 7.7.1959 r.
Czy ta myśl nie przyświeca i nam piszącym blogi, chęć uchwycenia czegoś istotnego, wypowiedzenia jakiejś ważnej myśli tak do końca.

Wpis zamieściłam po raz pierwszy na blogu Moje podróże

Dzienniki Marii Dąbrowskiej tom czwarty

Czwarty tom Dzienników czytałam z uczuciem wszechogarniającego smutku. Obejmuje on okres od 1951 do 1957 roku. Dąbrowska jest kobietą ponad sześćdziesięcioletnią, pisarką w okresie kryzysu twórczego, osobą żyjącą w siermiężnej rzeczywistości początków budowy państwa socjalistycznego, widzącą wady funkcjonowania systemu.

Smutno jakoś i trwożnie żyć na tym świecie (20.01.51 r.), Ach, jakbym chciała jeszcze odzyskać czucie młodości! (16.02.51 r.). Ludzie mnie jakoś nudzą i niecierpliwią. Dokądkolwiek nie pójdę, z kimkolwiek się zobaczę, wracam śmiertelnie znudzona. Marzę o ludziach, z którymi spotkanie uskrzydlałoby i uszczęśliwiało, bo sama też zrobiłam się nudna i postna (10.01.52 r.).
Znów trzy tygodnie sine linea, O Samuelu Pepysie, o, Gouncourcie - dodajcie mi sił, charakteru i wytrwałości, bym na co dzień notowała. Ale tak mam mało już chęci do czegokolwiek. Nie jestem w dobrym stanie ciała, ani ducha. …nie czuję się wcale tak jak ci wspaniali starcy, co zdają się nigdy nie mieć na pamięci bliskiego kresu wędrówki. (12.12.52 r.)
Jestem jakaś śmiertelnie smutna i zniszczona, a choć zarabiam dosyć na kilka osób, jakie mam do utrzymania i podtrzymania, choć powodzi mi się, a nawet umiem pisać lepiej, niż umiałam - życie nie przedstawia już dla mnie żadnego interesu i nie jest już dla mnie żadną pod żadnym względem przyjemnością. (3.04.54 r.)
Pisanie powieści (Przygody człowieka myślącego) idzie opornie, co pisarka tłumaczy sytuacją w kraju, w którym pisarz nie czuje się wolny.
Gdybym miała swobodę mówienia wszystkiego, potrafiłabym wyprowadzić nawet z najdrastyczniejszych faktów pozytywne wnioski z dzisiejszej rzeczywistości. (28.02.51 r.). Jakiś rodzaj dna rozpaczy. Mój pierwszy brulion opowiadania dobiega końca, ale jak dotąd nie mogę się w nim dopatrzeć wartości. Jestem .... nieszczęśliwa, a za nieszczęście uważam to, że jestem taka nieszczęśliwa. Nie ma się prawa być aż tak nieszczęśliwym i tak do gruntu zniechęconym. Nawet gdy się poniesie najbardziej niepowetowane straty. A mimo wszystko jeszcze tak chciałabym się odrodzić. (22.11.54 r.).
W to uczucie zniechęcenia wkraczają chwile radości spowodowane udziałem w przedstawieniach teatralnych (można odnieść wrażenie, że Dąbrowska bywała w teatrze przynajmniej raz w miesiącu), czy spotkaniem ciekawego rozmówcy. Ilość osób, które wspomina jest ogromna. Same przypisy z krótkimi notkami biograficznymi zajmują niemal połową Dzienników.
Czas spędza głównie na tłumaczeniach (Czechow, Gorki, poprawki do wcześniejszego tłumaczenia Pepysa), przygotowywaniu artykułów rocznicowych, referatów oraz pisaniu opowiadań.
Sporo miejsca zajmuje opis realiów społeczno-politycznych i udział pisarki w życiu publicznym.
Na początku 1952 roku umiera wieloletni przyjaciel, towarzysz życia pisarki Stanisław Stempowski. Wyrzucam sobie, że mu za mało w te lata dawałam z siebie, że nie wszystkie siły ducha i życia zużyłam na to, aby powstrzymać ten proces umierania, no, choćby jeszcze na rok, może przez ten rok doczekałby się, najdroższy, czegoś, co by go ucieszyło. Jakie to dla mnie niepojęte- ja prawie więcej cierpię po Jego odejściu niż po śmierci Mariana [mąż pisarki]. Dłużej z nim żyłam, o całe dwanaście lat. A nadto wtedy byłam młoda i tyle jeszcze nadziei przede mną. A teraz nie mam żadnych. Nie umiem tworzyć, ani zajmować się sprawami ogólnymi, gdy nie mam szczęśliwego życia osobistego. (9.07.52 r.)
W 1954 roku pisarka zamieszkuje ze swoją przyjaciółką (towarzyszką życia) i jej córką. Między wierszami daje się zauważyć napięte relacje łączące obie panie, a kością niezgody wydaje się być córka Anny Kowalskiej, Tulcia.
Męczy mnie tylko, że Anna cały dzień zajmuje się Tulcią i nie ma czasu pracować. I że, jak Anna mówi, dla Tulci przeniesienie się z Wrocławia jest taką tragedią, że gdyby miała świadomość tego, co się dzieje, popełniłaby samobójstwo. (24.09.54 r.)
Tulcia jest z pozoru łatwym dzieckiem i tzw. grzecznym, a przede wszystkim niehałaśliwym. Ale w istocie rzeczy ma dużo kaprysów, przekory, egoizmu i egotyzmu. […] Ale na punkcie Tulci Anna jest „niedotykalna”. ..Nic nie wiesz, nic nie rozumiesz” odpowiada, gdy ośmielę się zrobić jakąś uwagę. (29.09.54 r.) W całym cytacie najważniejsze jest chyba nie to, co napisane, ale to czego nie ma, trzy kropki w nawiasie.
Być może przyczyną był stosunek pisarki do dzieci w ogóle.
Co do mnie nie jestem aż taką apologetką sprawy dzieci. Znam bardzo wymyślne i okrutne sposoby znęcania się dzieci nad rodzicami. Dzieci to na ogół istoty koszmarne w swym egoizmie, instynktach niszczycielskich, oschłości serca. Jak i wśród dorosłych są tylko czarowne wyjątki. Dzieci wymagają opieki, ale nie uważam, żeby były o włos bardziej godne litości czy współczucia jak dorośli. Jak nie istniała dla mnie odrębna sprawa kobieca, tak nie istnieje dla mnie odrębna sprawa dziecka. Istnieje sprawa ludzka. (22.02.55 r.)
W życiu pisarki pojawiają się też chwile radości. Święta zeszły na niczym, choć czułam się z Anną, Tulcią i naszym tajemniczym cudem-panną Hanią- tak szczęśliwie i dobrze, jak tylko jeszcze mogę i potrafię. Boże Narodzenie, którego żywy, wonny i śpiewny czar dawno zetlał (po śmierci Mariana), odzyskuje w obecnych warunkach nieco nowych rumieńców życia. (1.1.56 r.).
Dopiero dziś przez cały dzień nie wypaliłam ani jednego papierosa. To świadczy, że jestem szczęśliwa i moje życie nabiera sensu. Zdaje się, że mogę być szczęśliwa tylko żyjąc na wsi. Szkodzi mi wielkie miasto. (19.02.56 r.).
Jestem teraz w zgoła innym usposobieniu od tego, co mnie niedawno trapiło - od tych nastojów łaknących samotności. Odczuwam nasz dom, jako największe, dostępne mi szczęście, a w nim Annę i Tulcię, jako wcielenie idealnego współżycia. (15.11.55 r.)
Pisanie Dzienników jest dla Dąbrowskiej niezwykle ważne, mają one pozostawić świadectwo czasów.
… mam do stracenia tylko jedną, ale dla mnie piekielnie ważną rzecz-te moje dzienniki. Nie, aby miały jakąkolwiek wartość literacką, ale że przez nie tylko jestem w stanie wystąpić kiedyś, choćby po śmierci, jako świadek czasów. Dla ich zachowania dałabym bodaj wszystko - nawet życie, a w razie ich utraty – nie warto by mi żyć ani godziny więcej. (10.05.56 r.) Nie znaczy to jednak iż nie dopada jej zwątpienie, czy to notowanie, które zabiera tak wiele czasu ma jakikolwiek sens. Przepisując stare zapiski dochodzi do wniosku, że takie pisanie na gorąco zniekształca osąd rzeczywistości.
Wynotowałam całe mnóstwo fragmentów, podkreśliłam ich jeszcze więcej. Ale na koniec chciałam jeszcze przytoczyć poniższy cytat.
Czytam Seneki Listy do Lucyliusza- egzemplarz wydany w 1781 roku. Od tego czasu leży tu nierozcięty. Jestem jego pierwszą po 170 latach czytelniczką. … W późnej porze życia zabieram się do starożytności, i o dziwo znajduję w niej wiele pokrewnego sobie
. (16.12.56r.)

Wpis po raz pierwszy zamieściłam na blogu Moje podróże

Pożoga Zofia Kossak- Szczucka

Pożoga to zapis zbrodni, jakiej dopuszczono się w latach 1917-1919 na Kresach. Począwszy od napadów o charakterze rabunkowym, poprzez mordy i pogromy, aż do próby wymazania z pamięci ludzkiej faktu istnienia na tej ziemi świata innego niż bolszewicki autorka opisuje zdarzenia, których była świadkiem – żona administratora jednego z majątków na Wołyniu. Debiut pisarski pani Kossak-Szczuckiej wywołuje we mnie mieszane uczucia. 

Z jednej strony Pożoga budzi uczucie wdzięczności z powodu utrwalenia pewnego okresu dziejów, który, być może, gdyby nie zapisy świadków rozmyłby się w historii, jako niebyły, lub li tylko, jako zbiór suchych faktów. Z drugiej strony sposób pisania (emfatyczny, metaforyczny, trochę infantylny) powodował momentami zgrzytanie zębami. Za największy walor książki uważam jej wartość dokumentalną, danie świadectwa obrazu zbrodni i ludzkiego zwyrodnienia, świadectwa zniszczenia świata na Kresach. Moja wiedza na ten temat - przyznaję - była niewielka. 
Po niezwykle urokliwym wstępie, będącym fotografią arkadyjskiej krainy ziemiańskiego dworku, oazy radości, piękna, ostoi kultury, sprawiedliwości, sielskiego dzieciństwa i młodości autorka przenosi czytelnika w świat chaosu, rabunków i mordów. Obraz przechodzenia z rąk do rąk ziem kresowych od ukraińskich chłopów, poprzez bolszewików, Niemców, do działających pod różnymi sztandarami Ukraińców oraz obraz grabieży, rzezi i pogromów jest niezwykle poruszający, żeby nie powiedzieć wstrząsający. Bardzo żałuję, iż po raz kolejny książkę poznałam w formie audio, bowiem nie mogłam zamknąć uszu na opisy bestialstwa katów (dorównujące w swym okrucieństwie i zwyrodnieniu jedynie opisom średniowiecznych tortur). Kossak – Szczucka pisze w sposób niezwykle emocjonalny, co z jednej strony jest zaletą książki; daje autentyczny obraz przeżyć, z drugiej pozbawia jasnego osądu zdarzeń i powoduje jednostronność sądów (kiedy np. idealizuje ziemiaństwo przedstawiając je, jako pozbawione wad zbiorowisko ludzi szlachetnych, kulturalnych i sprawiedliwych, albo kiedy dokonuje osądu zachowań poszczególnych nacji, któremu to osądowi często brakuje konsekwencji). Mimo wszystko, uważam, iż książkę warto przeczytać, choćby ze względu na jej wartość poznawczą. Jako relacja naocznego świadka wydarzeń ma nieocenioną wartość historyczną.
Po raz pierwszy opublikowałam post na blogu Moje podróże.

niedziela, 10 stycznia 2016

Panie z Cranford

Elizabeth Gaskell - nazwisko tej dziewiętnastowiecznej angielskiej pisarki "prześladowało" mnie już od dłuższego czasu. Miałam szczere chęci poznać jej utwory, tyle, że jakoś nie było ich skąd wziąć - w naszej bibliotece ich nie ma, znajomi od których od czasu do czasu coś pożyczam też nie mieli, wydawnictwa z którymi w jakimś stopniu współpracuję nastawione są na zupełnie inną literaturę, a na zakupy nałożyłam sobie w ubiegłym roku całkowite embargo... 
I pewnie dalej znałabym panią Gaskell tylko i wyłącznie z nazwiska gdyby nie półeczka z książkami w Biedronce ;) Postanowienie niekupowania książek zostało zepchnięte w głąb świadomości a ja stałam się szczęśliwą posiadaczką dwóch książek wzmiankowanej autorki - "Panie z Cranford" oraz "Północ i Południe". Dodam jeszcze, że książki wydane są w serii "Angielski Ogród" (wyd. Świat Książki) i mają śliczne kwiatowe okładki co stanowi dodatkowy bonus.

Cranford to niewielkie miasteczko w zachodniej Anglii w hrabstwie Cheshire. Zamieszkują go głównie kobiety - niezamożne stare panny i wdowy. Prowadzą one oszczędny i raczej nudny tryb życia i hołdują nieco już niemodnym zasadom i formom towarzyskim, które wyniosły ze swoich rodzinnych domów. Panuje wśród nich dosyć sztywna hierarchia, a każda nowa obywatelka Cranford musi się jej poddać jeśli chce być przyjmowana w domach innych pań.

"Panie z Cranford" nie są powieścią w ścisłym tego słowa znaczeniu. To raczej zbiór historii powiązanych osobami bohaterek i miejscem akcji. 
Jakie są mieszkanki Cranford? Różne, bardzo różne. Najsympatyczniejsza jest moim zdaniem córka byłego pastora panna Matty Jenkyns: serdeczna, nieco nieśmiała, zahukana przez swoją siostrę kostyczną i zasadniczą Deborę. Sympatię budzi również panna Pole, której głównym życiowym celem jest rozprowadzanie wiadomości (żeby nie powiedzieć plotkowanie), jednak należy dodać, że nie kieruje nią złośliwość, a jedynie chęć zaistnienia w towarzystwie.
Najmniej sympatyczna postacią jest niejaka pani Jamieson - nudna, pompatyczna, snobująca się na arystokratyczne (mocno naciągane) koneksje, a przez to uważająca się za naturalną przywódczynię cranfordzkiej wspólnoty. 

"Panie z Cranford" to ciepła, nostalgiczna, ale i pełna humoru książka, trochę w stylu powieści Jane Austen. Autorka jest świetną obserwatorką, potrafi barwnie i ciekawie opowiadać, jej bohaterki dają się lubić, chociaż nie brakuje im (oprócz niezaprzeczalnych zalet) rozmaitych wad i śmiesznostek. Całość aż skrzy się od anegdotek i rozmaitych "złotych myśli" tytułowych pań - swoją drogą niektóre z nich nadają się do wyszycia złotą nitką i powieszenia w widocznym miejscu...





niedziela, 3 stycznia 2016

Opowieść wigilijna

 ,,Opowieść wigilijna" autorstwa Charles'a Dickenas'a. Absolutna klasyka literatury i choć związana z Bożym Narodzeniem jest to opowieść uniwersalna.

Ilustracja z mojego wydania książki

Zacznijmy od fabuły, która przez wielu jest już pewnie znana. Ebenezer Scrooge jest bogaczem mieszkającym w wiktoriańskim Londynie. Bogaty, ma własną firmę, którą założył ze swoim przyjacielem Marleyem. Mimo swego majątku Scrooge jest skąpcem do tego stopnia, że nawet sam na sobie oszczędza. Fragment książki:

,,(...) przy ogarku Scrooge'a panowały tam prawdziwe egipskie ciemności. Ale on nic sobie z tego nie robiąc, wchodził na górę, bo w końcu ciemność niewiele kosztuje, i za to ją lubił."

Historia z ,,Opowieści wigilijnej" rozpoczyna się w Wigilię, kilka lat po śmierci  Marleya. Scrooge, stary sknera nie widzi sensu w Świętach Bożego Narodzenia i denerwuje go nastrój, który w ten dzień ogarnia całe miasto. Nie ma więc mowy aby nawet w ten szczególny dzień okazał wsparcie potrzebujących, jeśli to miało by spowodować nawet niewielki ubytek w jego majątku.

,,-Panie Scrooge, w tym świątecznym czasie - zaczął jeden z nich, podnosząc pióro - jakże pożądane jest, byśmy wyasygnowali jakieś datki dla biednych i pozbawionych środków do życia, którzy w obecnych czasach cierpią ogromny niedostatek. Wielu tysiącom ludzi brakuje rzeczy najniezbędniejszych, setki tysięcy potrzebują najprostszych wygód.
-A czyż nie ma więzień? - spytał Scrooge.
-Naturalnie, jest wiele - odrzekł jegomość, odkładając pióro.
-A przytułki z obowiązkiem pracy? - dopytywał się Scrooge. - Przestały działać?
-Owszem, działają. Wolałbym oczywiście móc powiedzieć, że przestały.
-Oznacza to zatem, że kieraty więzienne i prawo ubogich w pełni obowiązują? - indagował Scrooge.
-Tak, bardzo są oblegane, sir.
-Och, zacząłem się już obawiać, słysząc pańskie wcześniejsze słowa, że coś przeszkodziło im w ich pożytecznym działaniom - rzekł Scrooge. - Cieszę się zatem, że nie."

Czytaj dalej...