„(…) twierdzi pan, że to pokusy ćwiczą charakter. Z drugiej strony jednak uważa pan, że kobiety nie powinno się na nie narażać i że nie należy jej zanadto zaznajamiać ze złem. A więc pańskim zdaniem jest ona z natury tak niemoralna lub bezrozumna, że nie będzie umiała przeciwstawić się pokusie. I póki utrzymywana jest w niewiedzy i zamknięciu, pozostanie czysta i niewinna, ale ponieważ pozbawiona jest prawdziwej moralności, gdy tylko dowie się, co to grzech, od razu stanie się grzesznicą. A im większą posiądzie wiedzę i wolność, tym większe będzie jej zepsucie.”
Przed tą książką ostrzegano kobiety. Pełna rozpusty, zepsucia i wulgarności
(wedle ówczesnych standardów rzecz jasna) miała bowiem pokazywać świat
przerysowany, zupełnie nieznany oburzonym gremiom panów redaktorów.
Podłe insynuacje, jakoby rozwiązłość, rozrzutność i używki mogły
dotyczyć przykładnych mężów i dżentelmenów z urodzenia, zakrawało na
jawną niedorzeczność, ale i tak szkodzić mogły przecież naiwnym i
niezdolnym do samodzielnego myślenia niewieścim główkom. Zaś sam pisarz
rozprawiający o żonie tkwiącej w pułapce koszmarnego małżeństwa to z
pewnością dewiant lubujący się w konfabulacjach i szerzeniu fermentu. W
takiej atmosferze roku 1848 „Lokatorka Wildfell Hall” autorstwa
Actona Bella odniosła wydawniczy sukces, wyprzedając się w pełnym
nakładzie w okresie zaledwie sześciu tygodni.
Ukryta pod męskim pseudonimem, Anne Brontë napisała powieść na tyle szokującą dla ówczesnego czytelnika, iż nie znalazła dla swojej prozy poparcia nawet u własnej siostry, pisarki Charlotte Brontë,
która to zaraz po śmierci młodszej Anne, wstrzymała wydawnicze plany
dodruków bestselerowej, jakby na to dziś spojrzeć, „Lokatorki Wildfell
Hall”, skazując tytuł na długotrwałe zapomnienie. Lub co najmniej
usunięcie się w cień dzieł starszych sióstr. Odważny i postępowy głos
autorki został skutecznie wyciszony – sytuacja żony jako własności męża nie podlegała w ówczesnej Anglii publicznej dyskusji. A o tym jest właśnie rzeczona powieść najmłodszej z sióstr Brontë.
Przeczytałam całość recenzji, bardzo ciekawe uwagi. Anna jest wciąż u nas nieznana, dobrze, że są w końcu tłumaczenia jej książek. Mam jej "Agnes Grey" po angielsku, ale to niestety bardzo słabe jest (tzn, jako dokument z epoki - bezcenne, ale literacko słabe).
OdpowiedzUsuńDlatego jestem ciekawa, jak to wygląda w przypadku "Lokatorki". Piszesz o treści, ale powiedz tak uczciwie, czy to się przypadkiem już nie zestarzało w sensie czytelniczym? Czy to się po prostu daje jeszcze czytać?
Nie mam porównania z "Agnes Grey" przyznaję.
OdpowiedzUsuńDla mnie "Lokatorka" była przyjemną literacko lekturą. Nie wiem ile w tym zasługi czytanych przed nią bubli, czyli kontekstu czytelniczego ;) Określiłabym ją jako czytadło z górnej półki: bardzo sprawnie napisane, dopracowane, lekkie w odbiorze. Brak jej "błysku" Austen czy rozmachu Dickensa. Ale nie samymi arcydziełami człowiek żyje ;)