Długo
nie mogłam zabrać się za napisanie paru słów na temat tej książki. A
kiedy już je skreśliłam długo zastanawiałam się nad sensem ich
publikacji. Książka bowiem wywołała we mnie letnie uczucia, ani mnie nie
zachwyciła, ani mnie nie wkurzyła. Nie będę siliła się na pisanie
długiego wywodu, dlaczego stało się, jak się stało. Wiedziałam, że jest
to jedna z ulubionych książek sukienki w kropki
i zabierając się za lekturę bardzo chciałam poczuć radość podobną do
tej, jaką na samo wspomnienie książki przejawia moja blogowa koleżanka.
Niestety serce nie sługa i nie posłuchało tym razem podpowiedzi rozumu,
który przekonywał, że przecież powinno mi się spodobać. Rzecz dzieje się
w tle pięknej włoskiej krainy, którą tak kocham, gdzieś tam
pobrzmiewają jeszcze echa Waterloo, w którą to bitwę zaplątał się główny
bohater (ach i związana z tym otoczka romantycznej epoki
napoleońskiej), no i uczucia grające tu pierwszoplanową rolę (a uczucia
to przecież rzecz najważniejsza). I nic, żadne racjonalne argumenty
nie pomogły, a serce nie zapikało.
Przeczytałam w biblionetce opinię mniej więcej takiej treści: Pustelnia parmeńska to połączenie brazylijskiej telenoweli, kronikarskiego stylu i głębi wyrazu spotykanego, jedynie u Szekspira i bardzo mi się ten skrócony opis lektury spodobał.
Osobiście zaliczyłabym ją do gatunki „płaszcza i szpady”, ale coś z tą telenowelą jest na rzeczy.
Fabrycy del Longo młodszy syn mediolańskiego arystokraty ucieka z Italii (nie mogąc się dogadać z ojcem) i przyłącza się do armii Napoleona, walczy pod Waterloo. Po powrocie przybywa do (kochającej się w nim) ciotki Sanseveriny do Parmy, gdzie za jej namową decyduje się na wybór kariery duchownego.
Bohater powieści, mający stanowić odbicie aspiracji i marzeń samego pisarza prezentuje typowo włoski temperament; spontaniczność, żywiołowość, gwałtowność uczuć, namiętność, brawurę, dzięki czemu zdobywając wdzięki kolejnych pań pakuje się w coraz to nowe kłopoty; ucieczka, więzienie, wygnanie, odosobnienie. W końcu zaznawszy radości przelotnych miłostek trafia na tę jedyną. Tyle, że trudno mi jest w to uczucie uwierzyć, skoro sam bohater uważa, iż nie jest miłości godzien, bowiem nie potrafi kochać i uczuć odwzajemniać.
Cała wartość powieści leży nie w fabule, która nie porywa (tzn. mnie nie porwała, ale to może wina gatunku, który się przeżył), a w sposobie opisu uczuć. Prezentacja rozważań Fabrycego i księżnej Sanseveriny w sposób niezwykły, jak na dziewiętnastowieczną literaturę ukazuje wewnętrzne życie bohaterów wraz z całą gamą miotających nimi uczuć. Wyobraźnia bohaterów to wynosi ich pod niebiosa, to spycha w piekielne otchłanie. W zderzeniu z suchym przedstawieniem zdarzeń wewnętrzne monologi bohaterów stanowią dobrą przeciwwagę. Stendhal składa hołd prostocie uczuć, wynikających z pierwotnych cech człowieka. Namiętność rozgrzesza wszystko; usprawiedliwia zarówno zdradę, jak i zbrodnię, bo namiętność jest poza moralnością. Czy aby na pewno? Nie jestem przekonana.
I to jest wszystko, co udało mi się sklecić na temat lektury. A zamiast oceny przytoczę fragment opinii jej tłumacza Boya-Żeleńskiego.
Przeczytałam w biblionetce opinię mniej więcej takiej treści: Pustelnia parmeńska to połączenie brazylijskiej telenoweli, kronikarskiego stylu i głębi wyrazu spotykanego, jedynie u Szekspira i bardzo mi się ten skrócony opis lektury spodobał.
Osobiście zaliczyłabym ją do gatunki „płaszcza i szpady”, ale coś z tą telenowelą jest na rzeczy.
Fabrycy del Longo młodszy syn mediolańskiego arystokraty ucieka z Italii (nie mogąc się dogadać z ojcem) i przyłącza się do armii Napoleona, walczy pod Waterloo. Po powrocie przybywa do (kochającej się w nim) ciotki Sanseveriny do Parmy, gdzie za jej namową decyduje się na wybór kariery duchownego.
Bohater powieści, mający stanowić odbicie aspiracji i marzeń samego pisarza prezentuje typowo włoski temperament; spontaniczność, żywiołowość, gwałtowność uczuć, namiętność, brawurę, dzięki czemu zdobywając wdzięki kolejnych pań pakuje się w coraz to nowe kłopoty; ucieczka, więzienie, wygnanie, odosobnienie. W końcu zaznawszy radości przelotnych miłostek trafia na tę jedyną. Tyle, że trudno mi jest w to uczucie uwierzyć, skoro sam bohater uważa, iż nie jest miłości godzien, bowiem nie potrafi kochać i uczuć odwzajemniać.
Cała wartość powieści leży nie w fabule, która nie porywa (tzn. mnie nie porwała, ale to może wina gatunku, który się przeżył), a w sposobie opisu uczuć. Prezentacja rozważań Fabrycego i księżnej Sanseveriny w sposób niezwykły, jak na dziewiętnastowieczną literaturę ukazuje wewnętrzne życie bohaterów wraz z całą gamą miotających nimi uczuć. Wyobraźnia bohaterów to wynosi ich pod niebiosa, to spycha w piekielne otchłanie. W zderzeniu z suchym przedstawieniem zdarzeń wewnętrzne monologi bohaterów stanowią dobrą przeciwwagę. Stendhal składa hołd prostocie uczuć, wynikających z pierwotnych cech człowieka. Namiętność rozgrzesza wszystko; usprawiedliwia zarówno zdradę, jak i zbrodnię, bo namiętność jest poza moralnością. Czy aby na pewno? Nie jestem przekonana.
I to jest wszystko, co udało mi się sklecić na temat lektury. A zamiast oceny przytoczę fragment opinii jej tłumacza Boya-Żeleńskiego.
"Mimo swoich słabizn, mimo - zwłaszcza - dotkliwych rozwlekłości (w części drugiej) - mimo swego "naturalnego" stylu, przetrwała ona i przetrwa zapewne jako jeden z najbogatszych w treść wewnętrzną, najbardziej sugestywnych utworów epoki. Jest ta książka jedną z najbardziej znanych, cytowanych. Istotnie, kto ją raz przeczyta, ten jej nie zapomina; zacierają się w pamięci szczegóły zawiłej intrygi, ale dusza bogaci się o jeden ton, oryginalny, mocny i nieraz wspomnieniem swoim pogrążający w zadumie. I to współtajemnicze działanie stanowi urok Stendhala i sprawia, że książki jego przeżyły tyle innych, skądinąd może doskonalszych utworów literackich".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz