poniedziałek, 31 grudnia 2012

"Cranford" Elizabeth Gaskell


"Cranford" Elizabeth Gaskell to przesympatyczna miniaturka, zawierająca migawki z życia wyższych sfer prowincjonalnego miasteczka w dziewiętnastowiecznej Anglii.  Napisana z przymrużeniem oka i doskonałym poczuciem humoru książka, opisuje miasto panien i wdów w wieku przynajmniej średnim. Świat się zmienia, ale tam wszystko pozostaje takie samo, a damy pieczołowicie dbają o to, aby przestrzegano konwenansów i pielęgnowano tradycje. Kranfordzki świat widzimy oczyma Mary Smith, która odwiedza miasteczko, a okresowo nawet tam pomieszkuje. To spojrzenie daje nam szerszy obraz, bo z jednej strony jest to ktoś empatyczny niemal z wewnątrz, a z drugiej – osoba, która potrafi również się zdystansować.

Pisarka doskonale namalowała słowami wszystkie postaci. Każda dama jest inna, każda ma swoje dziwactwa. Jedna oszczędza cukier, podając podczas herbatek jego miniaturowe kawałki, druga namiętnie oszczędza świece, kolejna zbiera sznurki... A to wszystko prowadzi do przezabawnych sytuacji. W mieście tym nie tylko trzeba dokładnie wiedzieć z kim należy rozmawiać, w jakim sklepie kupować, ale także znać szczegółowe wytyczne jak należy żyć, aby nie narazić się na towarzyską banicję. Panie mają różny status majątkowy, ale jak same mówią o sobie: „(...) żadnej z nas nie można by nazwać zamożną, choć posiadamy środki do życia idealnie wystarczające do zaspokojenia naszych eleganckich i wykwintnych gustów, i żadna, nawet gdyby mogła, nie zhańbiłaby się okazywaniem wulgarnej ostentacji”.  Niemile na przykład widziana była przesada w nabywaniu nowych strojów. Panie zazwyczaj rano nosiły sfatygowane suknie, stare czepki i połatane koronki. Przebierały się tuż przed południem, kiedy to w Cranford wraz z wybiciem dwunastej, zaczynał się czas odwiedzin. Wtedy trzeba było zaprezentować się godniej. Koronki były towarem luksusowym, a więc każda dama dbała o swoje koronkowe skarby z  największą starannością. Czepek stanowił, oprócz koronkowego kołnierzyka i licznych broszek noszonych do znoszonych sukien, najbardziej ozdobny element garderoby. To właśnie on był najbardziej pożądaną nowością, a wybór fasonu i koloru był przedmiotem długich rozmyślań i wahań. Czas odwiedzin był limitowany do piętnastu minut, ale nietaktowne było używanie zegarków. Prawdziwą zaś osłodą kranfordzkiego życia były wieczorne przyjęcia, którym towarzyszyła zazwyczaj gra w karty i poczęstunek, który powinien być skromny, ponieważ zbyt obfity uważano klasyfikowano jako wulgarny.

Doskonale bawiłam się podczas czytania, także dlatego, że po raz pierwszy mogłam tak szczegółowo śledzić życie dziewiętnastowiecznego angielskiego miasteczka. Wspaniałe pióro Gaskell powoduje, że można na kilka godzin na dobrze zatracić się w kranfordzkiej rzeczywistości, która, wbrew pozorom, nie jest nudna i sztywna. To także świat dużych i małych dramatów, za które po części można winić zamkniecie się tego światka w klatce konwenansów. Być może niektóre z tych problemów mogą wydawać się błahe, ale doskonale mogę sobie wyobrazić do jakiej rangi mogły urosnąć w takim świecie i ile wymagały trudu i poświecenia, aby im sprostać.

„Cranford” Gaskell to taki literacki bibelocik, małe arcydzieło, w które włożono dużo serca i treści, a historie opisano lekko i z prawdziwą maestrią. Bawi, wzrusza i rozczarowuje, bo tak szybko się kończy. Mała ilość stron to mój jedyny zarzut. 




_____________________

Elizabeth Gaskell, Cranford, przeł. Katarzyna Kwiatkowska, Wydawnictwo Poligraf, 2012, s. 220.

sobota, 15 grudnia 2012

"Perswazje" Jane Austen

Tytuł: Perswazje
Autor: Jane Austen
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 200
Moja ocena: 5/6











Anna Elliot, skromna i delikatna, przed ośmiu laty za namową rodziny zerwała zaręczyny z przystojnym, lecz niezamożnym kapitanem Wentworthem. Teraz ma lat dwadzieścia siedem i ponieważ odrzucała względy innych mężczyzn, wydaje się skazana na staropanieństwo. Gdy rodzina z powodu kłopotów finansowych przeprowadza się do Bath, los znów stawia na jej drodze ukochanego. Czy kapitan Wentworth odkryje na nowo wdzięk i szlachetność Anny? I czy ona rzeczywiście pragnie odzyskać jego miłość, tym bardziej, że o jej względy zabiega bogaty i utytułowany kuzyn? 
Perswazje to klasyczny romans, zaliczane także do powieści obyczajowej, są ostatnią książką którą Jane Austen napisała, a została wydana już po śmierci literatki w 1817 roku. Główną bohaterką jest Anna Elliot, jak wyżej wspomniał wydawca bardzo skromna i delikatna, ja dodam, że oprócz tego jest mądrą, rozważną, opanowaną, dobrą, młodą kobietą. Anna Elliot zna się na ludziach, trafnie ocenia ludzkie charaktery i nie daje zwieźć się pozorom. Zawsze gotowa nieść wszystkim pomoc. Nie da się jej nie polubić, wzbudza w czytelniku wielka sympatię. Bez wątpienia Austen ma dar w wyrażaniu ludzkich uczuć, gdyż wnikliwie opisuje postać Anny. 
Anna po wielu latach, dostała od życia druga szansę na szczęście, miłość i małżeństwo z ukochanym, którego pokochała przed ośmiu laty i z wzajemnością, lecz za namową przyjaciółki i rodziny odrzuciła wówczas jego oświadczyny. Później bardzo żałowała tego niefortunnego kroku. Ale wtenczas kapitan Wentworth był młodym, pięknym mężczyzną, z widokami na przyszłość, aczkolwiek bez majątku i to było główną przyczyną odrzucenia propozycji małżeństwa. Po ośmiu latach do Anny uśmiechnęło się znowu  szczęście i nadzieja. Anna i kapitan Wentworth ponownie się zaręczają i biorą ślub. Opowiedziana przez Austen miłosna historia dowodzi, że prawdziwa miłość nie rdzewieje, że zawsze warto mieć nadzieję i nigdy nie wiadomo, kiedy szczęście się do nas uśmiechnie.
 
(Całość można przeczytać na blogu)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

"Jądro ciemności" - Joseph Conrad

Ziemia nie wydawała się ziemska. Przywykliśmy patrzeć na spętany kształt pokonanego potwora, ale tam - tam się oglądało potworny stwór na swobodzie. Ziemia nie była ziemską, a ludzie byli... Nie, ludzie nie byli nieludzcy. Widzicie, otóż to było najgorsze ze wszystkiego - podejrzenie, że oni nie są nieludzcy. Przenikało to z wolna do świadomości. Wyli i skakali, i kręcili się, i wykrzywiali straszliwie; a najbardziej ze wszystkiego przejmowała mnie właśnie myśl o ich człowieczeństwie - takim samym jak moje - myśl o mym odległym powinowactwie z tym dzikim namiętnym wrzaskiem. Brzydkie. Tak, to było dość brzydkie; ale jeśli człowiek miał w sobie dosyć męstwa, musiał przyznać w duchu, że jest w nim jakiś najniklejszy ślad odzewu na przerażającą szczerość tego zgiełku, jakieś mgliste podejrzenie, iż to ma pewien sens, który by można zrozumieć mimo tak wielkiego oddalenia od mroku pierwszych wieków. I dlaczego by nie? Umysł ludzki jest zdolny do wszystkiego - ponieważ zawiera w sobie wszystko, zarówno przeszłość, jak przyszłość. Cóż tam było właściwie? Radość, przestrach, smutek, ofiarność, męstwo czy wściekłość - któż to mógł powiedzieć? - ale była tam prawda - prawda bez maski czasu. Głupiec niech się gapi i wzdryga - człowiek rozumie i może patrzeć bez zmrużenia powiek. Ale musi być choćby na tyle człowiekiem co ci na brzegu.
Fragment pochodzi z książki pt. "Jadro ciemności" autorstwa J. Conrada wydanej w 2009 roku przez Wydawnictwo Zielona Sowa.

 
Teodor Józef Konrad Korzeniowski (pseudonim: Joseph Conrad) urodził się 3 grudnia 1857 roku w Berdyczowie, zmarł 3 sierpnia 1924 roku w Bishopsbourne. Korzeniowski urodził się jako Polak  na syberyjskim wygnaniu, jednak jego proza zalicza się do kręgu angielskiej. Pisarz wychował się w domu wuja, gdyż jego rodzice zmarli, gdy był jeszcze chłopcem. W wieku 16 lat wyjechał na Zachód, by zrealizować marzenie o pływaniu na statkach. Udało mu się. Piął się po szczeblach kariery marynarskiej, by w 1888 roku objąć dowództwo statku. W 1894 roku stan zdrowia zmusił go do osiedlenia się  i poświęcenia się karierze literackiej. W Polsce podchodzi się do twórczości Conrada z dystansem, gdyż autor nie manifestował w swoich utworach swej polskości. Conrad wykorzystał tematykę marynistyczną, najbliższą mu dzięki doświadczeniom, aby przekazać treści moralne czy wręcz filozoficzne. W utworach przekazywał ideały honoru i odwagi w walce z fatum. Przez jego prozę przemawia realizm, autor przeprowadza dogłębną analizę psychologiczną swoich postaci. Jego książki uznawało się za trudne, przez co źle się sprzedawały, a Conrad stale zmagał się z kłopotami finansowymi.

"Jądro ciemności" to jedno z arcydzieł XX wieku i najlepsze dzieło Conrada. Pamiętam, że gdy swego czasu czytałam "Lorda Jima", gdyż akurat był lekturą szkolną, to miałam pretensje do Pana Conrada, że raczył mnie czymś tak niezrozumiałym i tak niewiarygodnie nudnym. A może to po prostu choroba morska... Nie wiedziałam, czego spodziewać się po "Jądrze ciemności". Oczywiście obiły mi się o uszy różne recenzje, opinie - jedni wychwalali pod niebiosa, inni twierdzili, że przez tę książkę stracili tylko czas. Nie było wyjścia, trzeba było przekonać się samemu.

Tytułowe jądro ciemności to serce dżungli - dosłownie i w przenośni. Akcja utworu rozgrywa się w Londynie na pokładzie statku "Nellie", gdzie narrator zapoznaje nas z Charlesem Marlowem, który opowiada nam właściwą historię, historię swojej wyprawy w głąb dżungli, gdzie spotyka niejakiego Kurtza. Opowieść jest hipnotyzująca. Z resztą każdy z bohaterów książki - i główny narrator i Marlow, i inni - każdy we właściwy sobie sposób dodaje do powieści jakiś tajemniczy element. Już na początku przepiękne, niezwykle malownicze opisy wprawiają czytelnika niejako w narkotyczny trans, cała opowieść jest pokryta ciężką mgłą, a może dymem, atmosfera jest duszna. W zasadzie nie mamy pewności, czy nie została przez Marlowa wymyślona na poczekaniu, ale gdy tylko na to pozwolimy porwie nas naprawdę w otchłań, bardzo ciemną otchłań. Po drodze będziemy zdobywać informacje, a może strzępki informacji o dzikości natury, szaleństwie, charyzmie, duszy człowieka i duszy świata, wobec której cywilizacja to w sumie papierowa maskotka. A właściwie - o istocie życia, która objawia się Marlowowi dzięki zaszytemu w dalekich odstępach Kurtzowi - obsesyjnie wręcz czczonemu przez dzikich i tych, którzy go znali, którzy obracali się w jego towarzystwie, dla których był niemal bogiem.

W powieści mnóstwo jest niedopowiedzeń, co może nas drażnić, bo pewnie chcielibyśmy dowiedzieć się więcej o jądrze ciemności. Jednak w tę podróż każdy z nas powinien wybrać się sam. O ile znajdzie w sobie odwagę.

niedziela, 9 grudnia 2012

"Trzech panów w łódce (nie licząc psa)" - Jerome K. Jerome


„Trzech panów w łódce, nie licząc psa” autorstwa Jerome K. Jerome jest książką, której przeczytanie odkładałam w nieskończoność. Znana i uwielbiana przez wielu od ponad stu lat, zawsze była wymieniana wśród grona moich bliższych i dalszych znajomych jako „obowiązkowa” i zapewniająca rozrywkę na wysokim poziomie (słowo obowiązkowa zawsze wywołuje u mnie odwrotny skutek).  Akurat mam nastrój około-świąteczny, postanowiłam jeszcze trochę go podkręcić.

Książkę wielu zna przynajmniej ze słyszenia, więc tylko w kilku zdaniach napiszę o fabule. Trzech panów: Harris, George i J. (narrator) oraz pies Montmorency postanawiają wybrać się w dwutygodniową wyprawę łódką po Tamizie, dla relaksu i poratowania zdrowia. Od śluzy do śluzy wiosłują lub holują łódkę, podziwiając urocze zakątki, co służy przypominaniu sobie historii i anegdotami z nimi związanymi lub skojarzeniom z wydarzeniami z życia bohaterów. Oczywiście wszystko jest dobrze, gdy sprzyja pogoda, brzuchy są pełne, a na rzece nie spotykają ich przykre niespodzianki. W innych okolicznościach ujawniają się przywary głównych bohaterów, z miłych dżentelmenów zmieniają się w złośliwych, egoistycznych, marudzących osobników. Wiele przygód ich spotyka, wiele niesamowitych opowieści można usłyszeć z ust narratora. Moimi ulubionymi są dwie. Pierwsza o wieszaniu obrazu przez wujka Podgera (ileż takich osób znam, które do wykonania najprostszej czynności potrzebują dziesięciu pomocników), a druga to o trzech pannach ubranych w gustowne stroje żeglarskie, udające się na wycieczkę łodzią i piknik (czyż nie spotykam takich osobników płci obojga i teraz? Na przykład wybierających się do lasu w nieodpowiednim aczkolwiek gustownym obuwiu lub na piknik w śnieżnobiałych spodniach?).

Kto uwielbia szorstki, często bardzo złośliwy humor z absurdalnymi sytuacjami,  z dobrze naszkicowanymi postaciami, będzie na pewno tą książką zachwycony.  Ze mną jest różnie. Lubię na przykład: „Co ludzie powiedzą?”, „Allo, Allo”,  czy „Jasia Fasolę”, ale do „Benny Hilla” czy „Cyrku Monty Pythona” mam już dużo chłodniejszy stosunek. „Trzech panów w łódce, nie licząc psa” pozostawiło mnie taką... letnią. Ani mnie ta książka nie oczarowała, ani nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała. Taka mocna czwórka, gdybym oceniała, jak w szkole, w skali 1-6. Humor okołoświąteczny nie został zepsuty, ale jakieś specjalnej jego zwyżki po lekturze również nie zanotowałam. 




Jerome K. Jerome, Trzech panów w łódce, nie licząc psa, przeł. Magdalena Małkowska, Wydawnictwo Vesper, Poznań 2007, s. 248.

piątek, 7 grudnia 2012

"Cheri" - Colette


Przyznaję, że czytając książkę „Cheri” Colette ciągle miałam przed oczami film z 2009 roku ze wspaniałą Michelle Pfeiffer w roli Lei. Świat Stephena Frearsa był dokładnie taki, jak sobie zawsze wyobrażałam czytając o belle epoque – przepych, wspaniałe wnętrza, przepiękne stroje. Trochę czasu musiało minąć, abym chciała skonfrontować obraz filmowy z książką Colette. Wydana w Polsce w 2010 roku, rok po premierze filmowej, 90 lat po napisaniu. Chwała za to, że powstał film, inaczej miłośnicy Colette i Klaudyny mogliby się nigdy nie doczekać polskiego przekładu głośnej książki Colette.

Powieść opowiada historię romansu emerytowanej, prawie pięćdziesięcioletniej kurtyzany Lei z młodym, dwudziestopięcioletnim synem jej rywalki, którego nazywa Cheri.  Mogłoby być bardzo banalnie, ale nie jest. Powieść jest napisana pięknym, subtelnym językiem, który podkreśla wszystkie niuanse męsko-damskiej  gry, erotyzmu wiszącego w powietrzu oraz wewnętrznych rozterek bohaterów.
Lea, to kobieta wspaniale wyposażona przez naturę, o przepięknej figurze, nogach, porównywana często do nimfy. W swojej profesji wspięła się na szczyty, bajecznie bogata, mogła pozwolić sobie wybierać tylko młodych kochanków. Obsesyjnie dbająca o swój przemijający kapitał – urodę, wyrachowana, nie pozwalająca usidlić się żadnemu mężczyźnie. Jednocześnie bardzo samotna wśród przepięknych wnętrz swojego domu, pod warstwą makijażu i spowita w najwspanialsze stroje.  Kiedy poznaje młodego Peloux- syna Charlotty, dawnej i obecnej rywalki, którą nazywa przyjaciółką, jej wprawione oko od razu poznaje nieoszlifowany diament. Bierze go pod swoje skrzydła kreując niejako na swoje podobieństwo. Cheri jest dzieckiem uwięzionym w ciele wspaniałego mężczyzny, zaniedbywany przez swoją matkę, podrzucany na wychowanie służącym, obracający się w towarzystwie kurtyzan, wyrósł na mężczyznę bez kręgosłupa moralnego. Niesamowicie rozpieszczony, mimo braków w wychowaniu i wykształceniu uważa siebie za najlepszego wśród najlepszych, także wspaniałego biznesmena, którym faktycznie jest, oraz znawcę piękna, nie tylko kobiecego. Kocha piękne stroje, wspaniałą biżuterię, piękne wnętrza, perfumy, dobre jedzenie. Straszliwie samotny lgnie do Lei, która staje się jego wzorem kobiety idealnej, nie tylko ze względu na wygląd, wnętrze, ale także na erotyczne doznania. 

Ciąg dalszy na blogu

środa, 5 grudnia 2012

"Zew krwi" - Jack London



 Ale Buck posiadał jedną zaletę, która stanowi o wielkości — wyobraźnię. Walczył kierując się instynktem, lecz mógł również walczyć kierując się rozumem. Skoczył na Szpica, jak gdyby chciał zastosować poprzedni manewr uderzenia barkiem, ale w ostatniej chwili przypadł nisko do ziemi i chwycił zębami lewą przednią łapę wroga. Rozległ się trzask łamanej kości i biały pies musiał walczyć dalej na trzech nogach. Trzykrotnie Buck próbował go powalić, aż wreszcie powtórzył manewr i złamał Szpicowi przednią prawą łapę. Pomimo bólu i bezradności, Szpic starał się rozpaczliwie stawić mu czoło. Widział, że milczący pierścień psów o płonących ślepiach i wywieszonych jęzorach, osnuty srebrzystymi oparami oddechów, zacieśnia się wokół niego, tak jak kiedyś zacieśniały się inne pierścienie dookoła zwyciężonych wrogów. Ale tym razem on został zwyciężony.
      Nie było dla niego nadziei. Buck był bezlitosny. Litość istniała tylko w ciepłych krajach. Teraz zbierał się do ostatecznego ciosu. Pierścień zacieśnił się tak, że czuł na sobie oddechy husky. Widział je za plecami Szpica i po obu bokach, prężące się do skoku ze ślepiami wlepionymi w ofiarę. W walce jak gdyby nastąpiła przerwa. Psy zamarły w bezruchu jak skamieniałe. Tylko Szpic drżał i jeżył sierść, zataczając się i warcząc przeraźliwe groźby, jakby chciał odstraszyć nadchodzącą śmierć. Wtedy Buck skoczył, jeszcze raz uderzając barkiem o bark. Ciemny pierścień zamknął się tworząc plamę na śniegu, co srebrzył się w świetle księżyca. Szpic znikł z oczu. Buck stał i patrzył. Wygrał walkę. Pierwotna bestia zabiła ofiarę i poczuła smak zwycięstwa.


Tekst pochodzi z książki pt. "Zew krwi" autorstwa Jacka Londona wydanej przez Krakowską Oficynę Wydawniczą w 1991 roku.

 Jack London urodził się 12 stycznia 1876 roku w San Francisco, zmarł 22 listopada 1916 roku. Naprawdę nazywał się John Griffith Chaney, nazwisko przejął od ojczyma. Był samoukiem (uciekł ze szkoły), a wiedzę zdobywał dzięki licznym zawodom, których się imał - był rybakiem, robotnikiem, marynarzem. Wstąpił na uniwersytet po czteroletnim kursie szkoły średniej, jednak szybko zrezygnował z nauki na rzecz poszukiwania przygód i złota. Odsiedział swoje w więzieniu za włóczęgostwo. Brak pieniędzy sprawił, że postanowił zająć się pisaniem. U szczytu sławy popełnił samobójstwo w swoim domu, tzw. Wolf House.

"Zew krwi" jest to niewątpliwie najbardziej znana powieść Londona, która nawiązuje do przeżyć autora  na Alasce. Opowiada o psie - Bucku. Buck to mieszaniec owczarka i wilczycy, który swą młodość spędza w komfortowych warunkach mieszkając u pewnego sędziego na Południu Stanów Zjednoczonych. Pewnego dnia zostaje jednak porwany, odtransportowany na Północ i zmuszony do uciążliwej pracy w zaprzęgu. Uczy się walki o byt, odkrywa w sobie pierwotną bestię, uczy się też miłości do człowieka, a ta miłość rodzi się dopiero po wielu bolesnych doświadczeniach, wcześniej najgłębszym uczuciem, którego doświadczył było najzwyklejsze przywiązanie.

Książka ukazuje, jak ważny dla przetrwania jest instynkt, jak ważna jest siła i jak dla tego celu niezbędnym jest nauczenie się praw natury, według których zawsze zwycięża silniejszy, a nie ten bardziej cywilizowany. Uczynienie z psa głównego bohatera, pozwala nie tylko zwrócić uwagę, na trudy z jakimi borykają się zwierzęta zmuszane do niezwykle trudnej pracy, co jest oczywiście głównym tematem książki, ale pozwala też na refleksję nad kondycją ludzką, refleksji z innej niż zaplątanej w nasze ego perspektywy - w powieści pojawiają się, jako postaci drugoplanowe, różni ludzie - i ci lepsi i ci gorsi, i ci którzy okazują serce innym i ci bezwzględni, liczący się tylko ze swoim dobrem. 

 Styl pisarza jest przystępny, a nawet można powiedzieć bezbłędny. Opisuje z rozmachem trudne warunki życia w mroźnej Północy, ukazując przy okazji piękno tych surowych warunków. Wnika, wydaje się z łatwością, w psychikę zwierząt opisując bardzo sugestywnie ich zachowania.   

 Jednak tematyka, kojarząca mi się z kagankami oświaty i dziećmi pieczonymi w piecach, nie odpowiada mi zupełnie, tym niemniej to tylko moja opinia...

wtorek, 4 grudnia 2012

"Trzech panów w łódce (nie licząc psa)" - Jerome K. Jerome

Trzech panów w łódce, pies i ja...

Minęło jeszcze pół godziny morderczej pracy, zanim płachta była rozpięta jak należy. Zrobiwszy porządek na pokładzie, wyjęliśmy rzeczy potrzebne do kolacji. Postawiliśmy czajnik na kuchence, w dziobie łódki, po czym przeszliśmy na rufę i zajęliśmy się innymi sprawami, udając, że czajnik nic nas nie obchodzi.
To jedyny sposób, żeby zagotować wodę nad Tamizą. Jeżeli czaj­nik widzi, że się niecierpliwicie, nigdy nie zagwiżdże. Najlepiej odejść na bok i zacząć jeść kolację, jakbyście wcale nie mieli zamia­ru pić herbaty. Nie wolno wam nawet zerkać w jego stronę. Wkrót­ce usłyszycie, jak woda bulgocze i aż rwie się do tego, żeby zrobić z niej herbatę.
Jeżeli bardzo wam się spieszy, nie od rzeczy jest mówić głośno do siebie, że nie macie ochoty na herbatę, więc gorąca woda wam nie­potrzebna. Podchodzicie blisko czajnika, żeby was dobrze słyszał, po czym wołacie: - Nie chcę herbaty. Ty chcesz, George? - na co George odkrzykuje: - Och, nie, ja nie lubię herbaty. Napijemy się lemoniady. Herbata źle robi na trawienie. - Słysząc to, czajnik kipi i zalewa kuchenkę.
Zastosowaliśmy ten niewinny podstęp, skutkiem czego, zanim wszystko było gotowe, herbata już czekała. Zapaliliśmy lampę i usiedliśmy do kolacji.
Gorąco pragnęliśmy tej kolacji.


Fragment pochodzi z książki pt. "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)" autorstwa J. K. Jerome wydanej w 2007 roku przez Wydawnictwo Vesper.


Jerome Klapka Jerome urodził się 2 maja 1859 roku w Walsall, zmarł 14 czerwca 1927 roku. Jerome jest klasykiem angielskiego humoru. Dorastał w biedzie i bardzo wcześnie rozpoczął pracę zarobkową - był m.in. urzędnikiem, nauczycielem, aktorem, agentem handlowym i dziennikarzem. Założył ilustrowany miesięcznik humorystyczny "Próżniak" i tygodnik literacki "To-Day". W trakcie I Wojny Światowej zgłosił się na ochotnika jako kierowca ambulansu we Francji, wysłano go do Waszyngtonu na misję propagandową.

Natomiast książka... ach...(to wzruszenie). Trzech dżentelmenów - George, Harris i J. oraz pies o wdzięcznym imieniu Montmorency (już wiem, jak nazwę psa, o ile będę go kiedyś miała) wybierają się na wycieczkę łodzią po Tamizie. Postanawiają spędzić na Tamizie dwa tygodnie, jednakże podczas wyprawy niewiele się dzieje, a jeśli już, to każde zdarzenie wywołuje lawinę wspomnień i przezabawnych anegdotek z życia wziętych, przede wszystkim pokazujących na jak wiele wyrafinowanych sposobów można wytłumaczyć lenistwo i nieudolność.

Książka jest ponadczasowa i niewątpliwie jest perełką światowej literatury. Specyficzne brytyjskie poczucie humoru, choć dotyczy tu czasów nam odległych, przybliża nas do tematyki do tego stopnia, że w sumie można by powiedzieć, że książka jest o nas samych. Ząb czasu się jej na pewno nie ima i nie będzie miał jeszcze długo szansy, bo, przynajmniej w moim mniemaniu, natura ludzka w tym wymiarze - cwaniactwa, blazerstwa, lenistwa - nie prędko się zmieni, o ile w ogóle w tej materii możliwy jest jakiś skok cywilizacyjny. Książka epatuje bardzo inteligentnym humorem, który bez dydaktyzmu wyśmiewa te przyziemne przywary, do których nieczęsto potrafimy się przyznać. Polecam z ręką na sercu.

W mojej ocenie 10/10.