Wiele już czytałam powieści o
miłości rodzicielskiej. Wiele łez wylałam przy tego typu historiach,
gdyż przeważnie sytuacje opisywane przez autorów okazywały się skrajnie
patologiczne (niekoniecznie w negatywnym sensie). Jednak opowieść
szwedzkiej pisarki, bądź co bądź laureatki Nagrody Nobla, wywarła na
mnie niesamowite wrażenie, a łezka się w oku nie zakręciła. Jak to
możliwe? Pytam dotąd sama siebie :)
S.
Lagerlof wzięła na warsztat nietypowy temat - tacierzyństwo. Wątek,
który w dzisiejszych czasach byłby czymś normalnym lub też czymś
pożądanym, sto lat temu musiał wywołać skrajne emocje.Być może dlatego
właśnie autorka wybrała tak specyficzny sposób opisu historii Jana
Andersona i jego córki Klary Finy Gulleborgi. Za chwilę postaram się
wyjaśnić dokładniej, o co mi chodzi, choć nie jestem pewna, czy będę
potrafiła w pełni oddać to, co kłębi mi się w głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz