Dwudziestoparoletni Heinrich wychowany w bogatej, mieszczańskiej prohitlerowskiej rodzinie buntujący się przeciwko hipokryzji i podwójnej moralności pokolenia rodziców zostaje klownem. Dzięki pieniądzom i koneksjom ojca miałby zapewnioną świetną przyszłość, wybiera niepewny los, aby żyć w zgodzie z przekonaniami. Nie przeszkadza mu tułacza egzystencja, dopóty ma przy boku ukochaną kobietę. Życie w podróży i na walizkach, od hotelu do hotelu. Niestety pewnego dnia Maria odchodzi, a Heinrich doznaje załamania. Zaczyna więcej pić, jego występy są coraz słabsze, aż w końcu druzgocząca krytyka sprawia, że musi ich zaprzestać. Bez perspektyw i bez jednej marki w kieszeni rozpoczyna spowiedź, w trakcie której rozlicza się z przeszłością. Obnaża zakłamanie rodziców i kręgu ich znajomych, którzy podczas wojny w różnym stopniu sprzyjali polityce nazistowskich Niemiec, aby zaraz po jej zakończeniu odciąć się od przeszłości angażując w życie różnych organizacji religijnych. Przy czym ich życie daleko odbiega od zasad, które głoszą.
Bardzo spodobał mi się początek opowieści, kiedy Heinrich opisuje, jak nagle to co było czymś naturalnym staje się monotonią powtarzających się zdarzeń.
Usiłowałem zwalczyć w sobie automatyzm, wytworzony w ciągu pięciu lat moich nieustannych podróży: schodami w dół, schodami w górę, stawiam walizkę, wyjmuję bilet z kieszeni płaszcza, podnoszę walizkę, oddaję bilet, podchodzę do kiosku, kupuję wieczorne gazety, wychodzę z Halu dworca, przywołuję taksówkę. Przez pięć lat prawie co dzień skądś wyjeżdżałem i dokądś przyjeżdżałem, rano schodami w górę i w dół, popołudniu schodami w dół i w górę, przywoływałem taksówkę, szukałem drobnych po kieszeniach, kupowałem w kiosku wieczorne gazety i w jakimś zakątku świadomości rozkoszowałem się dokładnie wystudiowaną niedbałością tego automatyzmu. Odkąd Maria opuściła mnie (…) procedura przyjazdów i wyjazdów stała się jeszcze bardziej mechaniczna, nie tracąc nic ze swojej niedbałości. (str. 7)
Zwierzenia klowna są ciekawe, zaskakujące, chwilami szokują. Jak choćby w przypadku braku reakcji matki na śmierć córki, do której pośrednio się przyczyniła, czy w opisie zakradającej się do spiżarni matki, aby zjeść po kryjomu plaster szynki, kiedy dzieci w tej najbogatszej w okolicy rodzinie niedojadały. Poza opisem wspomnień są też ciągi myśli, refleksji i pomysłów Heinricha, a te bywają przytłaczające i ciężkie. Przyznaję, że miałam momentami dość bohatera i jego egzystencjalnej wiwisekcji, jego pijackich pomysłów i nużących wywodów. Ludzie z otoczenia Heinricha w sporej mierze są podłymi hipokrytami, egoistami, nierzadko mają zbrodniczą przeszłość. Ale i bohaterowi można sporo zarzucić, jest coś z fałszu w jego uczuciu do Marii, jest okrucieństwo i egoizm wobec bliskich. Krytykuje otaczających go ludzi, ale wyciąga rękę po ich pieniądze, tęskni za Marią, którą jak twierdzi kochał, ale można odnieść wrażenie, że bardziej irytuje go to, że kobieta, odnalazła stabilizację u boku innego, niż to, że odeszła. Ale czy można się dziwić, że kalekie czasy rodzą kalekich ludzi.
Niezła książka, choć jej lektura nie jest lekką.
Książka ma ciekawą dedykację – Klaudynce klown Grześ. Widocznie książka nie trafiła w gust obdarowanej, bo cztery lata później nabyłam ją na allegro.
Po raz pierwszy recenzja opublikowana na blogu Moje podróże
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz