Państwowy Instytut Wydawniczy-rok 1957, tłumaczenie Nina Gubrynowicz, stron - 283
Jedna książka – wiele oczekiwań. Z
jednej strony Zacofany w lekturze polecił mi ją w konkursie z Paryżem w tle, jako sposób na
poznanie miasta z jego kolorami,
smakami, zapachami i zapaszkami. Z drugiej strony zafascynowana Zolą Czara - stwierdziła
ostatnio po lekturze tejże książki, iż Zola po raz pierwszy ją irytował, a
litanie opisów zdawały jej się zbędne, a fabuła schematyczna. Z trzeciej strony
jestem ja - czytelnik, któremu lektura Zoli sprawiała, jak dotąd dużą
przyjemność i moje pragnienie poznawania
miasta przez literaturę.
Książkę nie tyle czytałam, co smakowałam. W przeciwieństwie do Czary nie
wyrzuciłabym z niej ani jednego opisu. To właśnie one moim zdaniem stanowią o
wartości książki, to one są jej istotną treścią.
Dziewiętnastowieczne dzieło Wiktora Baltarda – dwanaście żeliwno-szklanych
pawilonów Hal (Halles) stanowi tło i
jądro powieści Brzuch Paryża. Hale były miejscem, w którym zaopatrywał się cały
Paryż. Budziły się one do życia, kiedy całe miasto pogrążone było jeszcze w
głębokim śnie. Wówczas to nadjeżdżały z okolicznych wiosek i miasteczek wozy pełne
tego, co urodziła ziemia. To tutaj na ogromnej przestrzeni 10 hektarów odbywał
się handel.
Najpierw hurtowy, kiedy zaspani jeszcze kupcy przed wschodem słońca odbierali
towar od dostawców, potem detaliczny, kiedy wystawiony na straganach za pomocą
specjalnych „układaczy” kusił przez cały
dzień potencjalnych nabywców.
Stragany stanowiły imponujące widowiska, godne pędzla nie tylko jednego z
bohaterów powieści - malarza Klaudiusza.
Pęta kiełbas, góry szynek, osełki maseł, kobiałki serów, piramidy owoców
i warzyw, bukiety kwiatów, kompozycje ryb i owoców morza to tylko niewielka
cześć asortymentu, którym handlowali straganiarze z Hal. Każdy pawilon miał
swoją specjalizację.
Obok Hale Baltarda
Wędliniarnia, która płonęła we wschodzącym
słońcu…
Radowała oczy. Śmiała się, cała jasna z
przymieszką żywych kolorów, które grały wśród bieli marmurów. Szyld był to
obraz za szkłem, gdzie w obramowaniu gałęzi i liści, wyrysowanym na delikatnym
tle, lśniły duże złote litery… Obie boczne ściany wystawy, również malowane i
oszklone przedstawiały małe, pyzate amorki, które igrały wśród kłów dzików,
kotletów wieprzowych, wieńców parówek, a te martwe natury zdobne w spirale i
rozety miały tę pastelową subtelność, że surowe mięso przybierało różowe,
cukierkowe tony. W tej miłej oprawie wznosiła się wystawa sklepowa. Ustawiono
ją na posłaniu z cienkich skrawków niebieskiego papieru; miejscami liście
paproci, misternie ułożone, zmieniały niektóre talerze w bukiety okolone
zielenią. Było to mnóstwo smacznych rzeczy, soczystych, tłustych rzeczy.
Hale to nie
tylko bogactwo i różnorodność towarów oraz piękne dekoracje godne uwiecznienia na płótnie. Hale to również mieszanina zapachów. Można
łatwo sobie wyobrazić, jakie zapachy, czy też raczej, jaki smród, wydobywał się z Hal po kilku godzinach
przechowywania żywności bez lodówek, przy chociażby- kilkunastostopniowej
temperaturze, nie mówiąc o upalnych letnich dniach. Słodkawo - mdły zapach
rozkładającego się mięsa, ryb, owoców, czy serów mógł przyprawić nie tylko o
ból głowy.
Stały
żegnając się wśród zmieszanych w finale woni serów. W tej chwili wszystkie równocześnie
grały. Była to kakofonia smrodliwych zapachów, począwszy od szwajcarskich
serów, ich gnuśnej, ciężkiej woni gotowanego ciasta aż do odrobiny alkalicznego
zapachu olivet. Było w tym głuche sapanie organów-kantal, cheser, kozie
sery-podobne do swobodnej na basie pieśni, gdzie jak urywane tony odcinały się
nagle zapaszki neufchatel, troyes i Mont
d`or. Po czym wonie płoszyły się, spływały jedne na drugie, gęstniały w nagłych
kłębach zapachów port-salut, Limburg, gerome, marolle, livarot, pont-l`e-
veque, rozwijały się powoli zlewając w jeden buchający smród. Te zmieszane ze
sobą wonie rozchodziły się, utrzymywały wśród ogólnej wibracji, oszałamiające
jak nieustanne nudności i o straszliwej, duszącej sile.
Obok Hale w 2007 r.
Hale - miejsce
bogate w żywność, którą można było zarówno kupić, znaleźć, wyłudzić, jak i
ukraść przyciągało, jak magnes wszelkie miejskie szumowiny. Nędzarki, które w
zamian za jaki - taki ochłap na kolację sprzedawały prawdziwe lub zmyślone
historyjki, podrzutki i sieroty, które znajdowały tu wraz z kawałkiem chleba i opiekunów,
złodziei, którzy okradali zarówno pracodawców, jak i obcych.
Na tym tle sama
fabuła wydaje się dużo mniej interesująca. Florentyn, były więzień polityczny (więzień
z przypadku) ucieka z miejsca deportacji i powraca do Paryża. Tutaj znajduje schronienie u brata,
który prowadzi ustabilizowany, mieszczański żywot właściciela masarni i ojca rodziny. Kiedy brat z bratową opływają
w dostatki, niczym pączki w maśle, Florentyn – niepoprawny idealista i romantyk
szuka możliwości zemsty na znienawidzonym rządzie; czyta radykalne pisma i
organizuje kółko lewicowe, które ma za zadanie przygotować przewrót. Niestety
Florentyn zupełnie nie nadaje się do czynu, co doprowadza do przewidywalnego
finału.
Fabuła,
początkowo nawet wciągająca, z czasem staje się jedynie tłem dla opisu
codziennego życia mieszkańców Hal; biedoty (Chudych) i żyjących w dobrobycie
(Grubych).
Po raz kolejny
zadziwia mnie kunszt opisu błahych i niegodnych opisu tematów. Tak jak kiedyś
zachwycało bogactwo opisu towarów Galerii Handlowej, tak tutaj zachwyca (mnie
zachwyca, innych być może znudzi nadmiarem i drobiazgowością) malarski opis
żywnościowego asortymentu, wystroju wnętrz sklepików i dekoracji wystaw. Opis
pierwszej czytam z zainteresowaniem, przy drugiej myślę sobie ten sam pomysł,
co we Wszystko dla pań, przy trzeciej
zastanawiam, na ile jeszcze wystarczy pisarzowi pomysłu, aby nie zanudzić
czytelnika, przy czwartej myślę to trzeba geniuszu, aby pisać pięknie o marchwi
i rzodkwi, tak, aby chciało się to czytać, przy piątej cieszę się, że tyle
jeszcze przede mną lektury.
Raduje mnie to
bogactwo barw, kształtów, smaków i zapachów, raduje to ożywienie martwej natury na kartach powieści,
uchwycenie jakiejś cząstki Paryża, którego już nie ma.
Obok Hale z 2011 r.
Dzisiejsze Hale
– bez charakteru i stylu w niczym nie przypominają tamtejszych trzewi miasta.
Ponieważ jednak rozpoczęła się przebudowa Hal, kto wie, co objawi nam się za
parę lat, w miejscu dawnych Hal Baltarda.
W tym wszystkim
trochę umknął mi obraz społeczny II Cesarstwa, w którym obok głodującej wśród
nadmiaru żywności biedoty funkcjonowała warstwa zamożnego mieszczaństwa,
przedstawiona została tak samo krytycznie, jak w innych dziełach przedstawił
Zola burżuazję. A to z powodu jej pędu do bogacenia się , dążenia do utrzymania
istniejącego status quo za wszelką cenę, jej dwulicowej moralności.
W tyle, wzdłuż półek znajdowały się
rzędy melonów, pokiereszowane od brodawek kantalupy, melony inspektowe niby
szarą gipiurą okryte, małpi chleb o
nagich guzach. Na straganie piękne owoce, delikatnie przyozdobione w koszach,
na pół widoczne pod zasłoną liści, miały krągłość lic, co się kryją, oblicza
dorodnych dzieci; zwłaszcza rumiane brzoskwinie z Montreuil, o cienkiej i
jasnej skórze córek północy, i żółte, spalone słońcem południowe brzoskwinie
ogorzałe, jak prowansalskie dziewczęta. Morele przybrały na mchu ciepłe
bursztynowe tony jak u brunetek, które w zachodzącym słońcu grzeją swój meszkiem
pokryty kark.
Zdecydowanie
w książce na plan pierwszy wysuwają się Hale - te jego wnętrza, które
strawią wszystko, co doń trafi.
Czytając książkę
nieodmiennie przychodziły mi na myśl porównania z Wszystko dla pań, chyba właśnie z powodu tego bogactwa opisów i
klimatu Paryża.
Moja ocena
Paryża i Hal – 5,5/6, moja ocena książki 4/6
Serdecznie
dziękuję Zacofanemu w lekturze za udostępnienie mi książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz