poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Brzuch paryża Emil Zola


Państwowy Instytut Wydawniczy-rok 1957, tłumaczenie Nina Gubrynowicz, stron - 283
 
Jedna książka  – wiele oczekiwań. Z jednej strony Zacofany w lekturze polecił mi ją w konkursie z Paryżem w tle, jako sposób na poznanie miasta  z jego kolorami, smakami, zapachami i zapaszkami. Z drugiej strony zafascynowana Zolą Czara - stwierdziła ostatnio po lekturze tejże książki, iż Zola po raz pierwszy ją irytował, a litanie opisów zdawały jej się zbędne, a fabuła schematyczna. Z trzeciej strony jestem ja - czytelnik, któremu lektura Zoli sprawiała, jak dotąd dużą przyjemność i  moje pragnienie poznawania miasta przez literaturę.
Książkę nie tyle czytałam, co smakowałam. W przeciwieństwie do Czary nie wyrzuciłabym z niej ani jednego opisu. To właśnie one moim zdaniem stanowią o wartości książki, to one są jej istotną treścią.

Dziewiętnastowieczne dzieło Wiktora Baltarda – dwanaście żeliwno-szklanych pawilonów  Hal (Halles) stanowi tło i jądro powieści Brzuch Paryża. Hale były miejscem, w którym zaopatrywał się cały Paryż. Budziły się one do życia, kiedy całe miasto pogrążone było jeszcze w głębokim śnie. Wówczas to nadjeżdżały z okolicznych wiosek i miasteczek wozy pełne tego, co urodziła ziemia. To tutaj na ogromnej przestrzeni 10 hektarów odbywał się handel.
Najpierw hurtowy, kiedy zaspani jeszcze kupcy przed wschodem słońca odbierali towar od dostawców, potem detaliczny, kiedy wystawiony na straganach za pomocą specjalnych „układaczy”  kusił przez cały dzień  potencjalnych nabywców.
Stragany stanowiły imponujące widowiska, godne pędzla nie tylko jednego z bohaterów powieści - malarza Klaudiusza.  Pęta kiełbas, góry szynek, osełki maseł, kobiałki serów, piramidy owoców i warzyw, bukiety kwiatów, kompozycje ryb i owoców morza to tylko niewielka cześć asortymentu, którym handlowali straganiarze z Hal. Każdy pawilon miał swoją specjalizację.

Obok Hale Baltarda

Wędliniarnia, która płonęła we wschodzącym słońcu…
Radowała oczy. Śmiała się, cała jasna z przymieszką żywych kolorów, które grały wśród bieli marmurów. Szyld był to obraz za szkłem, gdzie w obramowaniu gałęzi i liści, wyrysowanym na delikatnym tle, lśniły duże złote litery… Obie boczne ściany wystawy, również malowane i oszklone przedstawiały małe, pyzate amorki, które igrały wśród kłów dzików, kotletów wieprzowych, wieńców parówek, a te martwe natury zdobne w spirale i rozety miały tę pastelową subtelność, że surowe mięso przybierało różowe, cukierkowe tony. W tej miłej oprawie wznosiła się wystawa sklepowa. Ustawiono ją na posłaniu z cienkich skrawków niebieskiego papieru; miejscami liście paproci, misternie ułożone, zmieniały niektóre talerze w bukiety okolone zielenią. Było to mnóstwo smacznych rzeczy, soczystych, tłustych rzeczy.  

Hale to nie tylko bogactwo i różnorodność towarów oraz piękne dekoracje  godne uwiecznienia na płótnie.  Hale to również mieszanina zapachów. Można łatwo sobie wyobrazić, jakie zapachy, czy też raczej, jaki smród,  wydobywał się z Hal po kilku godzinach przechowywania żywności bez lodówek, przy chociażby- kilkunastostopniowej temperaturze, nie mówiąc o upalnych letnich dniach. Słodkawo - mdły zapach rozkładającego się mięsa, ryb, owoców, czy serów mógł przyprawić nie tylko o ból głowy. 
 
Stały żegnając się wśród zmieszanych w finale woni serów. W tej chwili wszystkie równocześnie grały. Była to kakofonia smrodliwych zapachów, począwszy od szwajcarskich serów, ich gnuśnej, ciężkiej woni gotowanego ciasta aż do odrobiny alkalicznego zapachu olivet. Było w tym głuche sapanie organów-kantal, cheser, kozie sery-podobne do swobodnej na basie pieśni, gdzie jak urywane tony odcinały się nagle zapaszki neufchatel,  troyes i Mont d`or. Po czym wonie płoszyły się, spływały jedne na drugie, gęstniały w nagłych kłębach zapachów port-salut, Limburg, gerome, marolle, livarot, pont-l`e- veque, rozwijały się powoli zlewając w jeden buchający smród. Te zmieszane ze sobą wonie rozchodziły się, utrzymywały wśród ogólnej wibracji, oszałamiające jak nieustanne nudności i o straszliwej, duszącej sile. 

Obok Hale w 2007 r.

Hale - miejsce bogate w żywność, którą można było zarówno kupić, znaleźć, wyłudzić, jak i ukraść przyciągało, jak magnes wszelkie miejskie szumowiny. Nędzarki, które w zamian za jaki - taki ochłap na kolację sprzedawały prawdziwe lub zmyślone historyjki, podrzutki i sieroty, które znajdowały tu wraz z kawałkiem chleba i opiekunów, złodziei, którzy okradali zarówno pracodawców, jak i obcych.
Na tym tle sama fabuła wydaje się dużo mniej interesująca. Florentyn, były więzień polityczny (więzień z przypadku) ucieka z miejsca deportacji i powraca do  Paryża. Tutaj znajduje schronienie u brata, który prowadzi ustabilizowany, mieszczański żywot właściciela masarni  i ojca rodziny. Kiedy brat z bratową opływają w dostatki, niczym pączki w maśle, Florentyn – niepoprawny idealista i romantyk szuka możliwości zemsty na znienawidzonym rządzie; czyta radykalne pisma i organizuje kółko lewicowe, które ma za zadanie przygotować przewrót. Niestety Florentyn zupełnie nie nadaje się do czynu, co doprowadza do przewidywalnego finału.
Fabuła, początkowo nawet wciągająca, z czasem staje się jedynie tłem dla opisu codziennego życia mieszkańców Hal; biedoty (Chudych) i żyjących w dobrobycie (Grubych). 


Po raz kolejny zadziwia mnie kunszt opisu błahych i niegodnych opisu tematów. Tak jak kiedyś zachwycało bogactwo opisu towarów Galerii Handlowej, tak tutaj zachwyca (mnie zachwyca, innych być może znudzi nadmiarem i drobiazgowością) malarski opis żywnościowego asortymentu, wystroju wnętrz sklepików i dekoracji wystaw. Opis pierwszej czytam z zainteresowaniem, przy drugiej myślę sobie ten sam pomysł, co we Wszystko dla pań, przy trzeciej zastanawiam, na ile jeszcze wystarczy pisarzowi pomysłu, aby nie zanudzić czytelnika, przy czwartej myślę to trzeba geniuszu, aby pisać pięknie o marchwi i rzodkwi, tak, aby chciało się to czytać, przy piątej cieszę się, że tyle jeszcze przede mną lektury.
Raduje mnie to bogactwo barw, kształtów, smaków i zapachów, raduje to  ożywienie martwej natury na kartach powieści, uchwycenie jakiejś cząstki Paryża, którego już nie ma. 

 
Obok Hale z 2011 r.

Dzisiejsze Hale – bez charakteru i stylu w niczym nie przypominają tamtejszych trzewi miasta. Ponieważ jednak rozpoczęła się przebudowa Hal, kto wie, co objawi nam się za parę lat, w miejscu dawnych Hal Baltarda.
W tym wszystkim trochę umknął mi obraz społeczny II Cesarstwa, w którym obok głodującej wśród nadmiaru żywności biedoty funkcjonowała warstwa zamożnego mieszczaństwa, przedstawiona została tak samo krytycznie, jak w innych dziełach przedstawił Zola burżuazję. A to z powodu jej pędu do bogacenia się , dążenia do utrzymania istniejącego status quo za wszelką cenę, jej dwulicowej moralności.

W tyle, wzdłuż półek znajdowały się rzędy melonów, pokiereszowane od brodawek kantalupy, melony inspektowe niby szarą gipiurą  okryte, małpi chleb o nagich guzach. Na straganie piękne owoce, delikatnie przyozdobione w koszach, na pół widoczne pod zasłoną liści, miały krągłość lic, co się kryją, oblicza dorodnych dzieci; zwłaszcza rumiane brzoskwinie z Montreuil, o cienkiej i jasnej skórze córek północy, i żółte, spalone słońcem południowe brzoskwinie ogorzałe, jak prowansalskie dziewczęta. Morele przybrały na mchu ciepłe bursztynowe tony jak u brunetek, które w zachodzącym słońcu grzeją swój meszkiem pokryty kark. 
Zdecydowanie w książce na plan pierwszy wysuwają się Hale - te jego wnętrza, które strawią wszystko, co doń trafi.
Czytając książkę nieodmiennie przychodziły mi na myśl porównania z Wszystko dla pań, chyba właśnie z powodu tego bogactwa opisów i klimatu Paryża.
Moja ocena Paryża i Hal – 5,5/6, moja ocena książki 4/6
Serdecznie dziękuję Zacofanemu w lekturze za udostępnienie mi książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz