niedziela, 19 sierpnia 2012

salonowe intrygi z żabiej perspektywy...

Liczba rozwodów w Polsce i na całym świecie nieustająco wzrasta, a to inspiruje naukowców z różnych specjalizacji (psychologów, socjologów, ekonomistów itd.) do przeprowadzania badań nad przyczynami i skutkami takiego stanu rzeczy. Jednak w niewielu kwestiach wszyscy oni są tak zgodni, jak w tej, że dobro dzieci jest tym, co sąd powinien mieć na uwadze w trakcie każdej rozprawy rozwodowej. 
 
Niestety, najlepsze nawet prawo i najtroskliwsi sędziowie nie mogą zagwarantować żadnemu dziecku ani miłości rodzicielskiej, ani tego, by jego dobro było priorytetem dla jego rodziców – czy to pozostających w związku, czy rozwiedzionych. Przekonała się o tym sześcioletnia Maisie Farange, bohaterka powieści "O czym wiedziała Maisie" Henry’ego Jamesa, a wszyscy zainteresowani mogą prześledzić jej losy (a ściślej: kilka lat z jej życia), czytając książkę, którą właśnie po raz pierwszy (sic!) wydano po polsku (pierwsze wydanie oryginalne pochodzi z 1897 roku), ubraną w twardą oprawę z hipnotyzującym wizerunkiem dziecka na froncie.
 
Opowieść Henry'ego Jamesa zaczyna się w chwili rozwodu Idy i Beale’a Farange'ów, który trwał długo i był skomplikowany, a zakończył się orzeczeniem, że ich córka ma "spędzać po sześć miesięcy u każdego z rodziców", choć "ani matka, ani ojciec nie zdawali się przykładem do naśladowania". "Wielu drżało na myśl, co czeka jej niewinną duszę w rękach tych dwojga; nikt nie mógł założyć, że nie wyrządzą jej trwałej szkody", bo każde z nich myślało tylko o tym, jak nastawić Maisie przeciwko byłemu współmałżonkowi. "Żal, który czuli bądź udawali, że czują względem drugiej strony, lali hojnie w jej poważną duszyczkę jak w naczynie bez dna, każde w myśl świętego obowiązku ukazania prawdziwego oblicza drugiej strony".
 
Kiedy rodzice Maisie zawierają nowe związki małżeńskie, rywalizacja o przejęcie opieki nad dziewczynką przekształca się w próby przerzucenia odpowiedzialności za nią na kogoś innego. A dodatkowymi graczami w tej grze stają się nowi partnerzy jej rodziców i guwernantka. Dla jednych Maisie jest zbędnym balastem, dla innych pretekstem do spotkań albo gwarancją materialnego zabezpieczenia na przyszłość. Nikt tak naprawdę się o nią nie troszczy, choć wszyscy usiłują sprawiać takie wrażenie.
 
Największą siłą tej powieści jest perspektywa (malarz nazwałby ją żabią), z jakiej autor pokazuje nam świat, w którym żyje Maisie, bo choć nie uczynił dziewczynki narratorką tej opowieści, to udaje mu się przekonać czytelnika, że patrzy na powieściową rzeczywistość jej oczami. Naiwność i bezbronność Maisie wzrusza, a zderzenie naturalnej łatwowierności dziecka z intrygami knutymi przez dorosłych sprawia, że wydają się one jeszcze bardziej nikczemne, niż są naprawdę.
 
Jeśli ktoś zapytałby, czy taka lektura może zainteresować współczesnego czytelnika, ja zapytałabym: Czy są wśród współczesnych rodziców tacy, którzy usiłują negatywnie nastawiać dzieci do byłych współmałżonków? Czy są tacy, którzy próbują scedować odpowiedzialność za właściwe wychowanie swoich dzieci na innych? Czy są tacy, którzy niezbyt troszczą się o rozwój intelektualny swoich pociech? Czy są tacy, dla których dzieci są jedynie przeszkodą w używaniu życia?
 
Obawiam się, że wszystkie odpowiedzi na te pytania byłyby twierdzące, a to znaczy, że ludzie od stuleci powtarzają te same błędy - może więc warto od czasu do czasu nad nimi podumać (a chyba lepiej zrobić to w trakcie lektury niż podczas rachunku sumienia?)… ;)

Podejrzewam, że James z pełną premedytacją napisał tę powieść z użyciem zdań wielokrotnie złożonych, tworząc niecodzienne konstrukcje stylistyczne czy gramatyczne, by w powstałym gąszczu słów czytelnik poczuł się zagubiony jak dziecko w świecie dorosłych, ale zachwalałabym pierwsze polskie wydanie "O czym wiedziała Maisie" z większym zapałem, gdyby nie to, że można w nim trafić na zdania–koszmarki. Na przykład takie: "Dziewczynka miała wprawdzie tylko ogólny zarys sytuacji, wszakże on pomógł jej zrozumieć, że przyczyny nieobecności sir Claude’a należało upatrywać w tym, iż był on kochankiem pani Beale i z tej racji nie mógł pretendować do miana głównego opiekuna Maisie." – słowa 'Dziewczynka' i 'Maisie' oznaczają tutaj tę samą osobę, pierwszy zaimek 'on' odnosi się do 'ogólnego zarysu sytuacji', a drugi do 'sir Claude’a'…
Jedyny komentarz, do jakiego jestem zdolna w obliczu czegoś takiego, brzmi: Litości!

2 komentarze:

  1. Bardzo jestem ciekawa tej książki! Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła zatopić się w tej opowieści!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdarzają się zdania porozgałęziane jak wodorosty, ale da się popłynąć... ;)

    OdpowiedzUsuń