Liczba rozwodów w Polsce i na całym świecie nieustająco wzrasta, a to
inspiruje naukowców z różnych specjalizacji (psychologów, socjologów,
ekonomistów itd.) do przeprowadzania badań nad przyczynami i skutkami
takiego stanu rzeczy. Jednak w niewielu kwestiach wszyscy oni są tak
zgodni, jak w tej, że dobro dzieci jest tym, co sąd powinien mieć na
uwadze w trakcie każdej rozprawy rozwodowej.
Niestety, najlepsze nawet prawo i najtroskliwsi sędziowie nie mogą
zagwarantować żadnemu dziecku ani miłości rodzicielskiej, ani tego, by
jego dobro było priorytetem dla jego rodziców – czy to pozostających w
związku, czy rozwiedzionych. Przekonała się o tym
sześcioletnia Maisie Farange, bohaterka powieści "O
czym wiedziała Maisie" Henry’ego Jamesa, a wszyscy zainteresowani mogą
prześledzić jej losy (a ściślej: kilka lat z jej życia), czytając
książkę, którą właśnie po raz pierwszy (sic!) wydano po polsku (pierwsze
wydanie oryginalne pochodzi z 1897 roku), ubraną w twardą oprawę z hipnotyzującym wizerunkiem dziecka na froncie.
Opowieść Henry'ego Jamesa zaczyna się w chwili rozwodu Idy i Beale’a
Farange'ów, który trwał długo i był skomplikowany, a zakończył się
orzeczeniem, że ich córka ma "spędzać po sześć miesięcy u każdego z
rodziców", choć "ani matka, ani ojciec nie zdawali się przykładem do
naśladowania". "Wielu drżało na myśl, co czeka jej niewinną duszę w
rękach tych dwojga; nikt nie mógł założyć, że nie wyrządzą jej trwałej
szkody", bo każde z nich myślało tylko o tym, jak nastawić Maisie
przeciwko byłemu współmałżonkowi. "Żal, który czuli bądź udawali, że
czują względem drugiej strony, lali hojnie w jej poważną duszyczkę jak w
naczynie bez dna, każde w myśl świętego obowiązku ukazania prawdziwego
oblicza drugiej strony".
Kiedy rodzice Maisie zawierają nowe związki małżeńskie, rywalizacja o
przejęcie opieki nad dziewczynką przekształca się w próby przerzucenia
odpowiedzialności za nią na kogoś innego. A dodatkowymi graczami w tej
grze stają się nowi partnerzy jej rodziców i guwernantka. Dla jednych
Maisie jest zbędnym balastem, dla innych pretekstem do spotkań albo
gwarancją materialnego zabezpieczenia na przyszłość. Nikt tak naprawdę
się o nią nie troszczy, choć wszyscy usiłują sprawiać takie wrażenie.
Największą siłą tej powieści jest perspektywa (malarz nazwałby ją
żabią), z jakiej autor pokazuje nam świat, w którym żyje Maisie, bo choć
nie uczynił dziewczynki narratorką tej opowieści, to udaje mu się
przekonać czytelnika, że patrzy na powieściową rzeczywistość jej oczami.
Naiwność i bezbronność Maisie wzrusza, a zderzenie naturalnej
łatwowierności dziecka z intrygami knutymi przez dorosłych sprawia, że
wydają się one jeszcze bardziej nikczemne, niż są naprawdę.
Jeśli ktoś zapytałby, czy taka lektura może zainteresować
współczesnego czytelnika, ja zapytałabym: Czy są wśród współczesnych
rodziców tacy, którzy usiłują negatywnie nastawiać dzieci do byłych
współmałżonków? Czy są tacy, którzy próbują scedować odpowiedzialność za
właściwe wychowanie swoich dzieci na innych? Czy są tacy, którzy
niezbyt troszczą się o rozwój intelektualny swoich pociech? Czy są tacy,
dla których dzieci są jedynie przeszkodą w używaniu życia?
Obawiam się, że wszystkie odpowiedzi na te pytania byłyby twierdzące,
a to znaczy, że ludzie od stuleci powtarzają te same błędy - może więc
warto od czasu do czasu nad nimi podumać (a chyba lepiej zrobić to w
trakcie lektury niż podczas rachunku sumienia?)… ;)
Podejrzewam, że James z pełną premedytacją napisał tę powieść z użyciem zdań wielokrotnie złożonych,
tworząc niecodzienne konstrukcje stylistyczne czy gramatyczne, by w
powstałym gąszczu słów czytelnik poczuł się zagubiony jak dziecko w
świecie dorosłych, ale zachwalałabym pierwsze polskie wydanie "O czym
wiedziała Maisie" z większym zapałem, gdyby nie to, że można w
nim trafić na zdania–koszmarki. Na przykład takie: "Dziewczynka miała
wprawdzie tylko ogólny zarys sytuacji, wszakże on pomógł jej zrozumieć,
że przyczyny nieobecności sir Claude’a należało upatrywać w tym, iż był
on kochankiem pani Beale i z tej racji nie mógł pretendować do miana
głównego opiekuna Maisie." – słowa 'Dziewczynka' i 'Maisie' oznaczają tutaj tę samą osobę, pierwszy zaimek 'on' odnosi się do 'ogólnego zarysu sytuacji', a drugi do 'sir Claude’a'…
Jedyny komentarz, do jakiego jestem zdolna w obliczu czegoś takiego, brzmi: Litości!
Bardzo jestem ciekawa tej książki! Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła zatopić się w tej opowieści!
OdpowiedzUsuńZdarzają się zdania porozgałęziane jak wodorosty, ale da się popłynąć... ;)
OdpowiedzUsuń