Przeczytałam młodzieńczą powieść Elizy Orzeszkowej (na zdjęciu).
Z pewnym trudem, ale przeczytałam. Najbardziej umęczyła mnie zbyt romansowa konwencja połączona z gęsto rozsianymi w tekście tezami dziewiętnastowiecznego feminizmu i pozytywizmu, które dzisiaj mogą wydawać się nieco anachroniczne. Ale dzielnie parłam naprzód.
Z pewnym trudem, ale przeczytałam. Najbardziej umęczyła mnie zbyt romansowa konwencja połączona z gęsto rozsianymi w tekście tezami dziewiętnastowiecznego feminizmu i pozytywizmu, które dzisiaj mogą wydawać się nieco anachroniczne. Ale dzielnie parłam naprzód.
A więc tak: poznajemy pannę Wacławę w momencie, kiedy ma lat siedemnaście i właśnie kończy pensję. Na początku powieści panienka jest rozdarta pomiędzy dwom światami: ojca, profesora uniwersytetu i matki, bogatej ziemianki. Rodzice od lat żyją w separacji. Matka Wacławy popełniła niegdyś mezalians wychodząc za inteligenta, który utrzymuje się z własnej pracy. (Swoją drogą, nieźle się żyło ówczesnym inteligentom: wielopokojowe mieszkanie w kamienicy, służba, podróże zagraniczne itd., dzisiejszy nauczyciel mógłby pozazdrościć.) Po kilku latach nieudanego pożycia opuściła męża i wróciła do siebie na wieś.
Jeśli chodzi o Wacławę, to umowa między jej rodzicami jest taka: panienka ma spędzić rok w majątku matki, a potem zamieszkać z ojcem w mieście, chyba w Wilnie. Matka przyszykowała na jej przyjazd piękne pokoje we dworze, kupuje jej modne stroje i zamierza wypłatać mężowi figla, to jest w przeciągu przyznanego jej roku, wydać córkę bogato i korzystnie za mąż. Poczynaniom matki Wacławy patronuje seniorka rodu, despotyczna ciocia-babcia Hortensja, której głównym zajęciem jest robienie szydełkiem frywolitek oraz lektura „Naśladowania Chrystusa” Tomasza a’Cempis.
Nie wiem, dlaczego Orzeszkowa nienawidziła frywolitek tak bardzo, że uczyniła je symbolem wstecznictwa, zacofania i przestarzałej tradycji. Pisze o nich co jakiś czas z ogromnym jadem. Może ją zmuszano, by je robiła i nie wychodziło? Dla mnie frywolitki są piękne i w żaden sposób nie kłócą się z feminizmem.
O, to są właśnie szydełkowe frywolitki, robione z cienkiej bawełnianej nici (motyw motków i kłębków bawełny nr 100 odgrywa ważną rolę w "Pamiętniku Wacławy"):
Podczas pobytu u matki Wacława poznaje zamożnego hrabiego z sąsiedztwa, który staje do niej w konkury. Jednak szybko okazuje się, że hrabia ma skrywany romans z ubogą kuzynką Rozalią. Dalej nie będę opowiadać, kto chce, niech czyta. Myślę, że ta powieść powinna spodobać się tym wszystkim młodym pannom, które dzisiaj z wypiekami na twarzy czytają przeżywające u nas swój renesans powieści pani Gaskell. „Pamiętnik Wacławy” jest taki właśnie „gaskellowaty” w moim odbiorze.
A, jeszcze o feminizmie nie napisałam. Otóż, ponieważ jest to powieść tendencyjna z założenia, więc Orzeszkowa krytykowała w niej tradycyjne wychowanie szlacheckich dziewic, które uczono tylko języków obcych, gry na fortepianie, malowania obrazków oraz robienia tych nieszczęsnych frywolitek. A według niej, panny powinny same zarabiać na życie, najlepiej pracą własnych rąk. Cholernie socrealistyczne hasła szerzyła pani Eliza. Dobrze, że o normach pracy nie pisała. Ja tam bym wolała siedzieć ładnie ubrana w salonie i robić szydełkiem frywolitki, czasem udać się na konną przejażdżkę z jakimś hrabią, tudzież czytać francuskie romanse, zamiast zapieprzać na trzy zmiany w zakładzie, co nam zgotowało wyzwolenie kobiet. (I to mówię ja, kobieta dojrzała, która za młodu uważała się za feministkę. O losie!) I to jest pierwsze, co mi się nie podoba w „Pamiętniku Wacławy”. Poza tym, nie podobają mi się nieskrywane ataki Orzeszkowej na Kościół katolicki i wiarę katolicką. Jedna Matka Boska Ostrobramska jakoś nie oberwała od niej tylko.
Trochę dziwnie mi, bo wcześniej uważałam Orzeszkową za pisarkę bogoojczyźnianą, ale teraz chyba będę zmuszona zmienić zdanie. Strasznie lustracyjna się zrobiłam ostatnioJ.