Wydawnictwo Oskar
Rok 2005
Ilość stron- 231
Przypadek
postawił wdowca obok wdowy. A może przypadek nie miał nic do rzeczy,
ponieważ ich historia zaczęła się w Zaduszki? W każdym razie wdowa była
już na miejscu, kiedy wdowiec potknął się, stracił na chwilę równowagę,
ale nie upadł.
Stanął obok niej. Numer butów czterdzieści trzy obok numeru butów
trzydzieści siedem. Przy straganie chłopki, który oferował zebrane w
koszyku i rozpostarte na gazecie grzyby, do tego cięte kwiaty w trzech
wiadrach, wdowiec i wdowa znaleźli się nawzajem.
Tak zaczyna
się akcja powieści Gintera Grassa. Jest rok 1989, krótko przed
zburzeniem muru berlińskiego. Polska konserwatorka zabytków spotyka
niemieckiego profesora – badacza sztuki. Aleksandra Piątkowska i
Aleksander Reschke. Wiele ich łączy; wspólnota zainteresowań, wiek
(oboje po pięćdziesiątce), przeszłość, której raczej należałoby się
wstydzić niż nią chełpić, miejsce (Gdańsk) oraz idea.
Pierwsze
spotkanie rozpoczęte pod Halą Targową i spacer do miejsca spoczynku
rodziców Aleksandry skutkują narodzinami idei. Aleksandra, pamiętająca
niespełnione pragnienie rodziców pochówku w Wilnie i Aleksander
przyznający, iż i jego rodzice chcieli być pochowani w Gdańsku,
postanawiają założyć Polsko – Niemiecko – Litewskie Towarzystwo
Cmentarne. Założeniem towarzystwa jest umożliwienie wszystkim chętnym,
którzy musieli opuścić miejsca swego urodzenia powrotu doń na wieczny
spoczynek.
To
co nazywamy ziemią rodzinną, jest przez nas doświadczane mocniej
aniżeli same pojęcia ojczyzny, czy narodu, dlatego tak liczni, z
pewnością nie wszyscy, ale w miarę starzenia się coraz liczniejsi żywią
pragnienia, żeby być pogrzebanym niejako u siebie, pragnienie zresztą,
które przeważnie pozostaje gorzko niespełnione, bo często okoliczności
stoją temu na przeszkodzie. … W katalogu praw człowieka należałoby
wreszcie zagwarantować również i tę zasadę. Nie, nie mam na myśli
postulowanego tu przez działaczy naszych uciekinierskich związków prawa
do ziemi rodzinnej- właściwą nam ziemię rodzinną utraciliśmy w sposób
zawiniony i ostateczny- ale o prawo zmarłych do powrotu w swoje strony…
Tak
Aleksander Rieschke formułuje założenie Towarzystwa, które w
ostatecznym kształcie staje się polsko-niemieckim. Strona Litewska z
powodów politycznych wykazuje ostrożne zainteresowanie, ale w tej chwili
ma inne priorytety (oderwanie się od Związku Radzieckiego). Aleksandra i
Aleksander widzą w idei utworzenia Towarzystwa idę pojednania i
przebaczenia.
Para bohaterów ulega fascynacji nie tylko ideą, ale i sobą nawzajem.
Piękna
idea, jak to często z ideami bywa ulega jednak wypaczeniu. Z jednej
strony odzywają się niemieckie dążenia ekspansji polskich terenów pod
płaszczykiem tworzenia na polskiej ziemi najpierw niemieckich domów
starców, potem zakładów opieki zdrowotnej aż po pola golfowe dla
wnuczków odwiedzających ziemię, gdzie leżą prochy ich zmarłych. Z
drugiej strony pojawia się wizja zrobienia dobrego interesu (i to z obu
stron, zarówno niemieckiej, jak i polskiej).
Bohaterowie stają
przed koniecznością podjęcia decyzji, czy kontynuować rozpoczęte dzieło,
czy odciąć się od niego, czy iść na kompromis, czy zrezygnować z tego,
co było ich wspólnym dzieckiem.
Wróżby
kumaka to książka nie tylko o tym, jak piękne idee ulegają wypaczeniu,
jak wiele wzniosłych pomysłów niszczy polityka i żądza zysku. Wołanie
kumaka w niemieckiej tradycji jest ostrzeżeniem, przestrogą, zapowiedzią
nieszczęścia. W książce Grassa wołanie kumaka jest trochę jak
wieszczenie Kasandry; napomina i ostrzega.
Książka jest też afirmacją życia, choć nie pozbawioną sceptycyzmu, łączy w sobie realizm z wizjonerstwem.
Mnie
we Wróżbach kumaka najbardziej podobały się nowatorstwo języka i miłość
do rodzinnego miasta autora, które jest też moim miastem rodzinnym.
Z
tego rodzaju narracją spotkałam się po raz pierwszy. Narrator pisze o
bohaterach w trzeciej osobie, z dystansu, odnosi się wrażenie, jakby
przyglądał się im z zewnątrz, chociaż wiemy, ze korzysta z dziennika
głównego bohatera. Odnoszę wrażenie, iż nie wykazuje on zbytniej
sympatii do Aleksandra, ale stara się zachować obiektywizm.
Jest
to rodzaj narracji, który albo się pokocha od razu, albo będzie
czytelnika męczył. Ja pokochałam. Lektura była raczej smakowaniem, niż
pożeraniem powieści.
Siedzieli naprzeciwko siebie. Poszła im
butelka bułgarskiego czerwonego wina. Wdowa na koniec wymieszała grzyby
ze śmietaną, całość lekko popieprzyła i posypała mączysto rozpadłe
ziemniaki siekaną pietruszką. Dolewając Reschke zabrudził obrus.
Skwitowana śmiechem plama z czerwonego wina. Posypana solą. Znowu
elektroniczne kuranty z ratusza; tragiczne, heroiczne. – To melodia do
sławnego tekstu Marii Konopnickiej-powiedziała wdowa. – Nie rzucim
ziemi, skąd nasz ród..
Miłość
do Gdańska. Czytając wędrowałam uliczkami miasta; od Hali Targowej,
zwanej Dominikańską, poprzez Ogarną (mieszkanie Aleksandry), Długą
(spotkanie pod Neptunem i ślub w Ratuszu), kościoły św. Jana, Bożego
Ciała, Piotra (myślę, że chodziło o kościół Piotra i Pawła, kościół, w
którym przystępowałam, do pierwszej komunii), aż po cmentarze. Ten, na
którym narodziła się idea Cmentarza jest zarazem tym, na którym spoczywa
mój tata. Razem z bohaterami przemierzałam znane i mniej znane zakątki
mojego miasta. Jadąc tramwajem przez Wielką Aleję, zwaną dziś Aleją
Zwycięstwa, czytałam o przejażdżce bohaterów rikszą tą samą trasą.
Odnalazłam w tej książce ogromną miłość do miasta, miłość, którą zapewne
potęguje tęsknota do miejsca urodzenia pisarza.
Myślę, że z tego właśnie powodu odbieram ją szalenie osobiści.
Na
podstawie książki powstał film w reż. Roberta Glińskiego z Krystyną
Jandą (Aleksandra) oraz Matthiasem Habichem (Aleksandrem). To właśnie
obejrzenie filmu było dla mnie impulsem do sięgnięcia po książkę.
Moja ocena 5,5/6
Zdjęcia:
1. Lwy z Ratusza Głównego, 2.Hala Dominikańska- dziś, 3. Przedproża na
Mariackiej, 4. Park Heweliusza (w tle Wielki Młyn i Pomnik astronoma)