sobota, 8 marca 2014

Pracownicy morza Wiktor Hugo


Państwowy Instytut Wydawniczy, rok 1955, ilość stron- 578 
Hugo to mój ukochany pisarz. Nie wiem, czy można deklarować uczcie przeczytawszy zaledwie trzy książki autora, ale deklaruję. Napiszę więcej zakochałam się w Hugo po przeczytaniu Katedry, która jest młodzieńczym utworem pisarza.

Powieść Pracownicy morza (1866) dedykowana jest mieszkańcom wyspy Guernsey, na której autor spędził swe wygnańcze lata. To tutaj powstali Nędznicy (1862) i Człowiek śmiechu (1869).

Samą fabułę poprzedza dokładny opis wyspy, jej mieszkańców, krajobrazu, historii, zwyczajów. Przedstawiona na łamach książki historia to jedynie pretekst do przedstawienia życiowych przemyśleń autora na temat dwóch żywiołów; żywiołu natury i żywiołu serca. Jednym z głównych bohaterów opowieści jest ocean; wielki, bezkresny, niezwyciężony (?).

Na niegościnnych skałach Dover rozbija się jedyna w całej okolicy łódź parowa. Jej właściciel, dla którego oprócz bratanicy Druchetty łódź była jedyną radością i sensem życia publicznie przyrzeka rękę dziewczyny śmiałkowi, który odważy się stawić czoło żywiołom i wydrze morzu serce łodzi (silnik). Niebezpiecznego zadania podejmuje się Gilliat; samotnik cieszący się opinią dzikusa, odmieńca, szatana. Zakochany w dziewczynie rybak prowadzi nierówną walkę z żywiołem. Kiedy wraca do osady po obiecaną nagrodę spotyka go rozczarowanie.

Jednak ta nieskomplikowana historia służy autorowi dla ukazania głębszych treści; walki człowieka z losem, jego samotności w tej walce, a zarazem jego siły, która jest w stanie zwyciężyć żywioł natury (walka Gilliata z oceanem, głodem, zimnem, burzą czy ośmiornicą), ale nie jest w stanie zapanować nad sercem (serce dziewczyny pozostaje głuche na jego uczucie). W losie Gilliata odczytuję los samego Hugo, który walczy, przegrywa i znowu podejmuje walkę w swojej osobistej kampanii z losem. I wierzy, że nawet jak przegra to walka będzie toczyć się dalej. Bo najsilniejszym z żywiołów jest żywioł ludzkiego ducha; niepokonany. Nikt i nic nie jest w stanie zapanować nad ludzkim sercem. Pracownicy morza to bardzo osobiste wyznanie pisarza. Po raz pierwszy (mogę porównywać jedynie z trzema znanymi mi utworami) tło społeczne nie odgrywa w powieści żadnego znaczenia.

Uwiedziona słowami, mogłabym czytać je dla samego ich brzmienia. A brzmią one w mych uszach, jak najpiękniejsza muzyka. Zatracam się w ich pięknie.

Człowiek w obliczu nocy czuje się niepełny w swym człowieczeństwie. Widzi ciemność i odczuwa swą ułomność. Czarne niebo to ślepy człowiek. Mierząc się oko w oko z nocą, człowiek ugina się, pada na kolana, na twarz, czołga się po ziemi, pełznie do jakiejś nory lub szuka skrzydeł. Prawie zawsze pragnie uciec od bezkształtnej obecności Nieznanego. Zastanawia się, co by to miało być, drży, chyli czoła, nie wie, a czasami pragnie wyjść jej naprzeciw. Pójść? Dokąd?  
Tam.  
Tam, co to znaczy? I co tam się znajduje?  
Ciekawość taka jest niewątpliwie ciekawością rzeczy zakazanych, gdyż od tej strony wszystkie mosty wokół człowieka są zerwane. Brakuje przęsła łączącego z nieskończonością. Lecz to, co zakazane pociąga, ponieważ jest przepaścią. Gdzie stopa nie dotrze, dotrzeć może spojrzenie, gdzie wzrok nie sięga, duch próbuje sięgnąć.

Nie wiem, jak wy, ale ja smakuję każde słowo.

Ta książka należy do tych, które należy czytać powoli, niespiesznie. Dopiero wtedy można dostrzec całe jej bogactwo. Bogactwo treści i bogactwo formy.

Bohater Pracowników morza Gilliat podobny jest hugonowskim bohaterom wcześniejszych powieści; odrzucony przez społeczeństwo, wyrzucony poza jego nawias, wyklęty (niczym Quasimodo, Gwynplaine - człowiek śmiechu czy Valjean) a jednak potrafiący walczyć i kochać, jak rzadko kto. Gilliat nie jest jednak powieleniem żadnego ze wspomnianych wyżej bohaterów. Jest on do nich podobny, lecz nie jest tożsamy z żadnym z nich. Drugim z bohaterów jest morze. Zetknięcie tych dwojga stanowi zasadniczy trzon powieści.

Bardzo przypadł mi do gustu opis jednej z drugoplanowych postaci; imć Clubina – uchodzącego za wzór uczciwości i prawości obywatela, który ukazuje nam swoje prawdziwe oblicze.

Obłuda ciążyła nad tym człowiekiem lat trzydzieści. Był wcieleniem zła, a poślubił uczciwość. [….] Nosił w sobie zawsze zbrodnicze zamysły, a od chwili, gdy osiągnął wiek męski, włożył ów sztywny pancerz, jakim są pozory. Pod tym pancerzem krył się potwór; żył z sercem bandyty w skórze porządnego człowieka. Był łagodnym korsarzem, więźniem uczciwości; zamknął się, jak mumia w trumnie zwanej niewinnością; przybrał się w skrzydła anielskie nie do uniesienia dla zwykłego łajdaka. Czuł się przytłoczony ludzkim szacunkiem. […] Cnota go dławiła. Przez całe życie chciał kąsać tę rękę kneblującą mu usta. I chcąc kąsać musiał ją całować.

Muszę jednak uczciwie przyznać, że lektura powieści była dla mnie sporym wyzwaniem. Mimo, że pisarz uwodził mnie słowami i nie mogłam oderwać się od książki, były w niej spore fragmenty, które czytało mi się ciężko i z niecierpliwością czekałam końca rozdziału. To, co tak mi się podobało w Katedrze czy Nędznikach; opisy miejsc, zdarzeń, grup społecznych stanowiące tło akcji i jej dopełnienie w Pracownikach morza było (być może jedynie dla mnie) trudne w odbiorze. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie zainteresowania dla drobiazgowych, choć rzetelnych (poprzedzonych gruntownymi studiami) opisów skał, statków, żeglarstwa. I mając pełną świadomość tego, że są one niezbędne dla całości obrazu wydawały mi się nużące.

Dlatego też nie polecałabym książki osobom, które nie znają twórczości Hugo. Obawiam się, że mogłaby ona zniechęcić do lektury pozostałych jego dzieł, które uważam za łatwiejsze w odbiorze, aczkolwiek nie pozbawione stanowiących zmorę części czytelników opisów.

Moja subiektywna ocena książki 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz