czwartek, 3 stycznia 2013

Znowu Bronte

Losy kobiety walczącej o niezależność w świecie, gdzie w oczach społeczeństwa i w świetle prawa żona jest jedynie własnością męża. Pojawienie się we dworze Wildfell Hall pięknej i tajemniczej wdowy wywołuje huragan plotek wśród okolicznych mieszkańców. Czy młoda kobieta skrywa jakiś mroczny sekret? Nikt nie może uciec przed przeszłością...


 Macie czasami uczucie, że nie pasujecie do swojej epoki? Ze urodziliście się co najmniej o 150 lat za późno? Ja miewam tak często, dlatego tym chętniej sięgam po powieści. Bardzo cenię Twórczość Sióstr Bronte, moja faworytką pozostają „Dziwne losy Jane Eyre”, ale widzę, że „Lokatorka Wildfell Hall” będzie następna na liście, chociaż zatrważająco długo gościła na mojej liście „teraz czytam” to w rzeczywistości, gdy się za nią naprawdę zabrałam poszło piorunem. Bo nie mogło być inaczej.

Książka to klimatyczna opowieść o tym jak do jednego z dworów wprowadza się tajemnicza kobieta z synem. Wszyscy mają ją za wdowę, jednak dosyć szybko po okolicy rozchodzą się plotki o jej niemoralnym prowadzeniu w przeszłości, na nieznajomą unosi się aura skrywanej tajemnicy, Helena maluje obrazy, które wysyła na sprzedaż do Londynu, ale nie podpisuje się prawdziwymi inicjałami, mętnie się tłumacząc. Tymczasem Gilbert młody mężczyzna traci dla sąsiadki głowę. Stara się do niej zbliżyć, gdy ona mu to utrudnia wykorzystuje do tego jej syna, który najwyraźniej potrzebuje męskiego towarzystwa, gdyż Helena sprawia wrażenie nadopiekuńczej. Okazuje się, że Helena nie odtrąca Gilberta bez powodu, sama też do niego czuje ale ze względu na swoją przeszłość nie chce chłopakowi utrudniać życie, daje mu do przeczytania swój dziennik z czasów gdy była mężatką. Gilbert chyba nigdy nie spodziewał się czego się dowie.

Początkowo obawiałam się, że będzie to powieść epistolarna za czym nie przepadam za bardzo, szczęście moje obawy były przedwczesne, autorka zastosowała kilka rodzajów narracji(w tym również listy), z każdym rodzajem radząc sobie świetnie, na pewno nie zrazi nas narracja, chociaż próżno oczekiwać tutaj adrenaliny jak w thrillerze czy kryminale, to jest zaleta powieści XIX-wiecznych, wszystko tchnie spokojem, pozbawione jest tej znanej nam z codzienności  bieganiny. Tutaj światem rządzą ugruntowane, może się wydawać od wieków konwenanse. W tym świecie kobieta jest zagubioną, słabą istotą zdaną na łaskę mężczyzn, dla której jedyną szansą na dobre życie jest zamążpójście. Przykład bohaterki pokazuje jak łatwo było w ten sposób wpaść w pułapkę, przecież Helena nie była szczęśliwa w małżeństwie, jej dzienniki pokazują ile przeszła, ile wycierpiała, jakiego heroizmu wymagała od niej decyzja by porzucić męża i rozpocząć nowe życie. Jakiż to ogromny kontrast w porównaniu do dzisiejszych czasów gdy małżeństwa rozpadają się z błahych powodów i takie rozejście nic nie znaczy.
Siostry Bronte, same będący dosyć postępowe w swoich książkach kreują fascynujące żeńskie postacie, silne, takie które walczą o siebie, o swoje szczęście i przyszłość, a nie pozwalają nieść się życiu, jak bezwolne liście rzucone do strumienia. Helena jest bez wątpienia kobietą która wyprzedza swoją epokę, z jej charakterem ułożyłaby sobie życie w każdych czasach.

Co tu dużo mówić książka to nie tylko ciekawa opowieść o życiu w XIX wieku, konwenansach, małżeństwie, ale także opowieść o pięknej miłości, nie takiej spektakularnej jak z hollywoodzkiego filmu, ale takiej normalnej, codziennej.

Osobiście bardzo książkę polecam…

1 komentarz: