czwartek, 3 stycznia 2013

"Żony i córki"



Saga rodzinna autorki powieści Północ i Południe. Skomplikowane losy dwóch rodzin o odmiennym statusie społecznym oraz barwny obraz angielskiej prowincji w epoce wiktoriańskiej. Molly jest dorastającą córką lekarza w miasteczku Hollingford. Mimo że we wczesnym dzieciństwie została osierocona przez matkę, żyje beztrosko i szczęśliwie. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że jej ukochany ojciec postanawia ożenić się po raz drugi. Molly pogrąża się w rozpaczy. W tym dramatycznym momencie pomocną dłoń wyciąga do niej syn bogatych sąsiadów, Roger… Barwne i wyraziste w swojej różnorodności postacie bohaterów. Ich skomplikowane relacje ukazują stosunki społeczne w XIX-wiecznej Anglii w przededniu nadchodzących zmian obyczajowych i politycznych.



Zarywając noc, bo wstać będę musiała po szóstej, uparcie dokańczałam książkę…



Elizabeth Gaskell to autorka dwóch świetnych powieści, które zajmują w moim sercu ważne miejsce, nie ukrywam, że pierwsza miłość narodziła się po obejrzeniu świetnych ekranizacji, dziś chciałabym Wam opowiedzieć o moich wrażeniach, pierwszych wrażeniach z lektury „Żon i córek”, książki mającej ponad 800 stron a jednocześnie tak wciągającej, że mijają one niepostrzeżenie, jak krajobraz widziany z pędzącego pociągu. W mgnieniu oka. To jedna z tych książek, która powoduje rozdwojenie uczuć, z jednej strony chce się ja skończyć a drugiej strony każda strona przybliżająca do końca napawa smutkiem, że niedługo trzeba będzie opuścić ten świat wytwornych pań, honorowych dżentelmenów, pachnący białymi goździkami i smakujący jeżynami.



„Żony i córki” to coś więcej niż płomienny romans kostiumowy, to przede wszystkim spokojna, nieśpieszna historia sennego miasteczka, gdzie plotkowanie jest głównym zajęciem. W takim miasteczku żyje doktor Gibson ze swoją córką Molly, doktor jest wdowcem ale nie narzeka na swój stan ze swoją dorastającą córką rozumie się tak świetnie, że wiele współczesnych rodzin mogłoby mu tego zazdrościć, jednak młode kobiety to potencjalne zgryzot źródła dla swych ojców i takiego frasunku doświadcza szacowny doktor, uznaje więc(cóż za typowo męska błyskotliwość i logika), postanawia więc powtórnie się ożenić z niezwykle elegancką wdową Panią Krikpatrik de domo Cler o kwietnym imieniu Hiacynta, która również ma córkę. I tak zaczyna się wszystko. Będzie wielka miłość, skandal, szalone zauroczenia, tajemnice, wyższe sfery, ach! Będzie wszystko.



Dziś książki takiej objętości i o takiej tematyce nie cieszą się takim powodzeniem jak niegdyś. Śmiem twierdzić, że absolutnie niesłusznie, ta książka jest bowiem jedną z najlepszych jakie ostatnimi czasy czytałam. Niesamowita mnogość uczuć towarzyszy czytelnikowi w trakcie lektury, zainteresowanie, bezbrzeżna irytacja, smutek i wzruszenie, to tylko niektóre z barwnej palety. Pani Gaskell z realizmem i dokładnością maluje nam obraz życia małego miasteczka, trosk i radości jego mieszkańców.



Autorka zmarła niestety przed jej ukończeniem, wprawdzie znamy kierunek w jakim miała zamiar poprowadzić losy bohaterów, jednak nikt nie porwał się( z tego co wiem, jeśli jest inaczej proszę mnie poprawić) na dokończenie tego dzieła, wiemy tylko że miał miejsce happy end, jednak jak dokładnie do niego doszły, jakie słowa padły pozostawione jest naszej wyobraźni(co zresztą teraz zajmuje me myśli).



Wiele wątków mnie porwało, bo nie da się nie zaangażować w akcję, chyba każdy poczuje gorzki smak łez wzruszenia, czytając o głębokiej miłości Dziedzica do swej żony, autorka opisuje je z niezwykłą subtelnością i delikatnością, nie jest wylewna, ale słowa jakich używa trafią do każdego serca… do mnie przykładowo ten wątek w mini-serialu przemówił w pełni dopiero po przeczytaniu opisów książkowych.
Cudowną postacią jest nowa pani Gibson, jestem pewna ze ją znienawidzicie, jest typem tak irytującym, że pokochacie swoich najbardziej upierdliwych rodziców, uznacie się za dzieci szczęścia i na kolanach będziecie dziękować Illuvatarowi, że nie macie w domu takiej brzęczącej kobiety, która jest tak niezwykle pusta, próżna i pełna hipokryzji oraz wiecznych pretensji. A jednocześnie jej osoba jest opisana z tak celną ironią, że zasługuje to na określenie majstersztyku.
Mogłabym tak pisać i pisać bez końca… bo tyle uczuć, myśli teraz się we mnie kłębi, ale chyba lepiej będzie niż czytać te wypociny chwycicie za w/w książkę. Ja zaś przed snem chyba oglądnę sobie resztę serialu : )
Chciałabym wspomnieć jeszcze o technicznej stronie, która niestety mnie zawiodła, książka nie jest tania… chociaż w porównaniu do niektórych książek branżowych jej cena jest śmiesznie niska, ale niestety proporcjonalnie do jakości wydania jest szalenie wygórowana. Wydana na cieniutkim i lekkim papierze, co jest zaletą bo niewiele waży, obwiozłam ją tam i z powrotem przez dwa województwa i nie czułam jakiegoś dotkliwego ciężaru, to jest niewątpliwy plus. Papier jest bardzo delikatny, cieńszy mam tylko w domowym wydaniu Pisma Świętego. Ale grzbiet! Uniknąć zmarszczek, czy o zgrozo!! Złamań grzbietu można tylko czytając książkę pół-otwartą co w okolicach połowy jest niemalże niemożliwe. Jeśli nie jest się osobą cierpiąca na fetysz gładkiej okladki i inne neurozy jak autorka tego tekstu jest to chyba awykonalne. A być może jestem w blędzie, ale uważam, że książka kosztująca 49.90 złotych(polskich nowych) nie powinna być do jednokrotnego wydania i nie powinnam drżeć, że mi się rozsypie w rękach. Oraz nie powinnam układać chytrego i przebiegłego planu ukrycia jej w tylnych rzędach biblioteczki, żeby nie dorwała się do niej moja Mateczka(nota bene ofiarodawczyni tego kruchego woluminu) która mogłaby sprawić, że książka się ciut zużyje… nie kupiłam eksponatu muzealnego, ale tak muszę ten drogi mi(nie ze względu na cenę akurat) tom traktować.
Tłumaczenie jest bardzo dobre, chociaż w trakcie lektury miałam drobne zastrzeżenia, ale umykają wobec ogromu pozytywnych wrażeń :)
Jednak nie ocenia się książki po okładce, na pewno nie po sposobie wydania, ta książka jest tak świetna, że jej treść przysłania wszelkie niedoskonałości wydania. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze skusi się na podróż do XIX wieku

6 komentarzy:

  1. Zapoznanie się z Gaskell mam dopiero przed sobą i sama nie wiem, czego się bardziej nie mogę doczekać - "Cranford", "North and South" czy tej powieści.
    Być może niektórym ludziom wydaje się, że dziewiętnastowieczna powieść nie ma już niczego aktualnego do powiedzenia czytelnikowi XXI wieku. To zdecydowanie krzywdzące i upraszczające podejście; poza tym jest jeszcze coś, co chroni prozę tamtej epoki: ten klimat, ach, ten klimat! Jeśli już dla niczego innego, to dla niego warto się choć czasami zaszyć gdzieś z dziewiętnastowieczną powieścią w ręku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię grube dziewiętnastowieczne powieści, ale twórczość pani Gaskell stanowczo mnie usypia.
    Też kupiłam to wydanie "Żon i córek" i ledwo przebrnęłam. Za to serial BBC zrobiony wg niej - cudowny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako nastolatka oglądałam "Północ-Południe" z wypiekami na twarzy. Uwielbiam też "Przeminęło z wiatrem". Chętnie spróbuję i tej lektury :I

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapowiada się ciekawie :3

    ps. Na moim blogu właśnie wystartował konkurs, w którym do wygrania "Giń" Hanny Winter.
    Szczegóły tutaj:
    http://ksiazka-na-kazdy-dzien.blogspot.com/2013/01/zimowy-konkursik-3.html

    OdpowiedzUsuń