czwartek, 30 stycznia 2014

M. Shelley - "Frankenstein"

Tytuł oryginału – Frankenstein; or, The Modern Prometheus
Ilość stron – 224
Wydawnictwo – Wydawnictwo  Poznańskie
Data Wydania – 1989
Przekład – Henryk Goldman
Moja ocena – 8/10

Kim jest Frankenstein? Postacią z koszmaru; pozbawionym współczucia monstrum; nieudanym eksperymentem naukowym; a może niewinną istotą zmuszoną do zła i okrucieństwa przez równie złe i okrutne otoczenie, które widziało tylko jego przerażającą powierzchowność?
Z pewnością jest legendą. Legendą, która żyje własnym życiem, czego dowodzą liczne ekranizacje. Jednak podczas gdy filmowe dzieła zwykły spłycać powieść Mary Shelley do horroru, Frankenstein to powieść niezwykła. Tak jak jego autorka. Mary Shelley, córka Mary Wollstonecraft oraz Williama Goodwina: obrończyni praw kobiet i jednego najsłynniejszych myślicieli swoich czasów, znana z głośnego związku z poetą Percym Shelley’em, znajomości z lordem Byronem oraz jako prekursorka powieści SF.
Nie ma chyba osoby, która nie znałaby tej historii choć w zarysie; historii młodego naukowca, Wiktora Frankensteina, który – niczym mityczny Prometeusz – postanowił rzucić wyzwanie Bogu, pokonać śmierć powołując do życia ludzką istotę. Zapłacił za to stratą ukochanej, młodszego brata i własnego spokoju.
Całość notki do przeczytania na moim blogu.

niedziela, 26 stycznia 2014

A. Dumas - "Królowa Margot"

Tytuł oryginału – LA REINE MARGOT
Ilość stron – 496
Wydawnictwo – Zielona Sowa
Data Wydania – 2007
Format – 145x210 mm
Seria – Arcydzieła literatury światowej
Moja ocena – 6/10



Myślę od dwóch dni, co napisać o tej książce i nadal nie wiem. Z pewnością z moich przemyśleń nie da się zlepić żadnej recenzji (nawet najbardziej lichej), ograniczę się więc do luźnych refleksji pod zbiorczym tytułem: Co mi się nie podobało.
Zabrałam się za Królową Margot na fali uwielbienia dla Dumasa utrzymującej się po przeczytaniu Trzech muszkieterów.
I trochę się zawiodłam.
O ile pamiętam, Nocy Świętego Bartłomieja podręczniki do historii poświęcają mniej więcej akapit (no przynajmniej za moich czasów poświęcały), Dumas zagospodarował na okoliczność wydarzenia tych akapitów o wiele więcej, jednak nie odnalazłam w nich spodziewanych emocji czy wartkiej akcji. Hugenoci ginęli, a ja spokojnie czytałam dalej. 

Reszta do przeczytania na moim blogu.

"Królowa Margot", Aleksander Dumas

Czy mieliście kiedyś okazję widzieć kogoś, kto czytając książkę, ślini palec, żeby przewrócić kartkę? Przyznam, że taka wizja przejmuje mnie zgrozą. Po pierwsze dlatego, że nie może to dobrze wpływać na stan książki. Po drugie - ponieważ czasami bywa to... niebezpieczne. Wie o tym każdy, kto czytał jedno z największych dzieł Aleksandra Dumasa - "Królową Margot".

Początkowe rozdziały były naprawdę trudne do przetrawienia. Wybaczam to jednak autorowi, bowiem epoka, którą podjął się przedstawić, była naprawdę zagmatwana. Już na samym początku powieści trafiamy na dwór Karola IX, do Francji targanej konfliktami religijnymi. Za kilka dni ma się odbyć ślub królewskiej siostry, katoliczki Małgorzaty z Henrykiem Burbonem, jednym z liderów "partii" protestanckiej. Wszyscy wydają sie być uradowani wspaniałym pojednaniem, ale wyraźnie czuć, że coś wisi w powietrzu... Jeśli uważaliście na lekcji historii, powinniście już wiedzieć, czego się spodziewać.

Rzeczywiście - już wkrótce przekonamy się, że pojednanie dwóch wyznań było tylko pozorne. Henryk staje się zakładnikiem w Luwrze, narażonym na nieustanne intrygi królowej-matki, Katarzyny Medycejskiej, której najwiekszą ambicją jest zabezpieczenie tronu dla własnych synów. Okrutna Włoszka nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel, ale przyjdzie jej zapłacić za to bardzo wysoką cenę.
 
Poza galerią dworskich postaci (w większości historycznych), poznajemy także dwóch szlachciców uwikłanych (na swoje nieszczęście) w epokowe wydarzenia: wiernego i prawego La Mole'a oraz dzielnego i szalonego Coconnasa. Ich przerażające i komiczne przygody dodają fabule mnóstwo dynamizmu. Co zatem z tytułową królową, zapytacie? Otóż jest ona bardziej ornamentem niż osią tej opowieści. Łączy ona świat dworskich rozgrywek, w których bierze udział i młodych awanturników, z którymi zetkną ją los.

Po trudnych początkach powieść naprawdę zdołała mnie wciągnąć. Udało się jej to na tyle, że ja, umiarkowana miłośniczka opowieści "płaszcza i szpady", pochłonęłam ją w trzy dni. Trudno było się od niej oderwać i tutaj panowi Dumas niezaprzeczalnie należy się uznanie. Poza rozrywką nie znajdziemy tam jednak głębokich przemyśleń, prawd życiowych czy opisów skomplikowanych przeżyć wewnętrznych bohaterów. Ale przyznajmy - nie po to przecież sięgamy po książki francuskiego mistrza powieści poularnej...

Recenzja pojawiła się również na moim blogu 365 dni pisania.

czwartek, 23 stycznia 2014

Tytułem wstępu...

Molem książkowym jestem odkąd tylko pamiętam. Dosłownie - książki zaczęłam pochłaniać już w przedszkolu i przez większą część dzieciństwa chwile z nimi spędzone były dla mnie czasem, który wspominam najlepiej. Potem obowiązków zaczęło przybywać, czasu na książki było coraz mniej - pomimo tego zawsze udawało mi się znaleźć czas na to, żeby odkrywać nowe książkowe światy.

Jako mól książkowy, czytałam niemal wszystko, co wpadło mi w ręce. Eksplorując półki we własnym domu - bardzo ciekawe, pełne starych i grubych książek - odkryłam Dickensa ("Oliwier Twist" i "David Copperfield" to epokowe lektury dzieciństwa) i Dumasa ("Hrabiego Monte Christo" czytałam z wypiekami na policzkach). Tak zapoczątkowana znajomość z klasyką literatury pięknie się rozwinęła i trwa do dzisiaj - tyle tylko, że teraz przybrała już formę zażyłej i trwałej relacji.

Dlaczego lubię klasykę? Ponieważ sięgając po nią, jestem niemal pewna, że dostanę coś wartościowego, czemu warto poświęcić swój czas. Gubię sie w natłoku nowości i z ulgą wracam do biblioteki, gdzie zatrzymując się przy półkach z ulubionymi autorami mogę sięgać po kolejne ich dzieła. Lubię książki, dzięki którym moge poznawać światy, miejsca i zwyczaje, do których nie mam dostępu - a tak właśnie jest w przypadku utworów, które powstawały wiele lat temu. Cieszę się, kiedy najbardziej rażącym słowem w książce jest "do kroćset" (tak jak to miało miejsce w książce, o której napiszę w mojej pierwszej recenzji).

Jeśli chodzi o listę książek, to duża część lektur zaproponowanych przez naszą blogową gospodynię mam już za sobą. Najbardziej lubię utwory Dickensa (nieprzerwany sentyment od kilkunastu lat), Austen, Thackeray'a, Tołstoja i Dostojewskiego. Czyli - z jednej strony angielska (nie)grzeczność, z drugiej nieposkromiona rosyjska dusza. Oto cała Małgorzata :)

W planie mam już kielka recenzji - będzie angielsko (a jakże) i francusko. Bardzo chciałabym w tym roku przeczytać "Doktora Żywago" i "Don Kichota" - zobaczymy, co z tego wyjdzie. Tymczasem zapraszam do zapoznania się z recenzjami, które pojawiły się już na moim blogu - najbardziej klasyczne to "Panie z Cranford" oraz "Duma i uprzedzenie".

Do usłyszenia!

środa, 22 stycznia 2014

Hrabina Cosel - J.I.Kraszewski

"Jestem w Dreźnie, skaczę i tańcuję, a zmęczony jestem daleko więcej, niż gdybym co dzień po dwa jelenie uszczuł. Wracam do domu znużony przebytymi tu przyjemnościami. Z pewnością żyje się tu nie po chrześcijańsku, ale Bóg mi świadkiem, żem w tym żadnej przyjemności nie czuł i wracam tak czysty, jak przybyłem." [1]
Ten fragment listu Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna jest mimowolnym komentarzem nie tylko do panowania elektora saskiego Fryderyka Augusta Wettina (w Polsce znanego jako August Mocny), ale przy okazji do jego związku z hrabiną Cosel.
Mocny był postacią nietuzinkową. Na poletku saskim wcale nie był tak słabym politykiem, jak na polskim, jednak dziedziną, gdzie spełniał się w stu procentach były imprezy i romanse. Wzruszycie ramionami, że nic w tym dziwnego, że takie zainteresowania może mieć nawet przeciętnie inteligentny szympans? Niby tak, ale Wettin zawiesił poprzeczkę w obydwu dziedzinach na niebotycznym poziomie. Przytoczone przez JIK-a pomysły zabaw dla wysoko urodzonych są chyba niedoścignionym wzorem dla współczesnych event-plannerów. Nie tylko ze względu na koszty, ale i na brak fantazji. Jeśli zaś chodzi o drugie pole jego działalności, nazwijmy je romansowym, również nie brakowało mu rozmachu - liczbę potomków elektora szacuje się na...345.
Jakie było w tym wszystkim miejsce Cosel - metresy Wettina i matki jego (wygląda na to, że zaledwie) trójki dzieci?
Mniej więcej takie, jak opisuje to Fryderyk pruski - w dzień robota przy skokach, tańcach i szczuciu jeleni, dodatkowo ekwiwalent kilku jeleni nocą. Próba zaś ustawienia związku i jego zakończenia na swoich warunkach, skończyła się dla hrabiny zamknięciem w wieży. Co może nie było takie złe, po ośmiu latach niszczącego trybu życia siły regeneruje się pewnie znacznie dłużej.
Narzekałam ostatnio na JIK-a, że kiepski z niego psycholog, teraz muszę nieco skorygowac tę opinię. Gdy bierze na warsztat osobe z krwi i kości, a nie wyimaginowaną kresową dziewicę, idzie mu znacznie lepiej. Czytelnik śledzi losy Cosel, zwłaszcza te po rozstaniu i ciągle zadaje sobie pytanie: dlaczego tak pokierowała swoim losem? Dlaczego nie chciała, jak inne metresy króla, spaść na cztery łapy? Hrabina jest enigmatyczna i ciągle się nam wynika, a zafascynowany nią JIK chyba sam nie jest do końca zgłębić jej tajemnicy.
Wygląda na to, że po "Bruehlu" to kolejna udana pozycja z cyklu saskiego.
Okładka pochodzi z nowego wydania "Hrabiny Cosel", więcej informacji tutaj.



(1) Hrabina Cosel, t.2, s. 194, Warszawa 1950

wtorek, 21 stycznia 2014

"ROZWAŻNA I ROMANTYCZNA" JANE AUSTEN

Tytuł: Rozważna i romantyczna
Tytuł oryginału: Sense and Sensibility
Autor: Jane Austen
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 374
Moja ocena: 5/6






"Rozważna i romantyczna" pióra słynnej angielskiej pisarki Jane Austen, którą osobiście  bardzo sobie cenię, jest powieścią opowiadającą o miłosnych rozterkach dwóch sióstr. Książka ta, jak zresztą wszystkie inne autorstwa Jane Austen jest napisana pięknym językiem, dodatkowo należałoby wspomnieć, że jest lekka i przyjemna w odbiorze. Zachwyca i poucza, a także przyciąga od pierwszych stron. Książki Austen mają to do siebie, że czytając trudno się z nimi rozstać, a gdy już odłożymy książkę na bok, to trudno czytelnikowi zapomnieć o bohaterach.

Akcja powieści rozgrywa się w XIX -wiecznej wiktoriańskiej Angli. Głównymi bohaterami są dwie siostry, panny Dashwood - Elinor i Marianne. Elinor, starsza jest tą rozważną, natomiast młodsza Marianne z usposobienia jest tą romantyczną.
Zarys fabuły w skrócie przedstawia się następująco: Pani Dashwood po śmierci męża zmuszona jest wraz z córkami zamieszkać w wiejskim skromnym domku, znacznie mniejszym, niż ten w którym dotychczas mieszkały. W nowym miejscu jednak szybko zadomowiają się. Przeuroczy domek bardzo im się spodobał i przypadał do gustu, wraz z okolicznymi, malowniczymi pejzażami. Panny mile spędzają czas na tańcach, balach, obiadach i kolacjach w pobliskiej posiadłości należącej do ich uprzejmych i życzliwych krewnych. Marianne poznaje przystojnego młodzieńca. Dżentelmena, pana Willoughbiego, w którym zakochuje się od pierwszego spotkania z nim. Młodzi spędzają ze sobą dużo czasu na rozmowach i spacerach. Wydaje się, że Willoughby także zakochuje się w pięknej Marianne. Tymczasem Elinor z natury bardzo rozsądna i rozważna, darzy wielkim uczuciem nieśmiałego młodzieńca Edwarda Ferrasa. Zachowanie młodzieńca również wskazuje na to, iż Elinor nie jest mu obojętną. Jednak najstarsza panna Dashwood przypadkiem poznaje długo skrywaną tajemnicę Edwarda, która nakazuje jej zapomnieć i wyrzucić na zawsze z serca ukochanego. Jak się potoczą dalsze perypetie miłosne dwóch sióstr nie zdradzę. Przekonajcie się o tym sami czytając powieść. 
Fabuła ksiazki jest ciekawa i intrygująca. Samo zakończenie natomiast zdumiewające i zaskakujące. Zaletą książki są szczegółowe opisy postaci, ich charakterów i osobowości oraz psychologiczna analiza przeżyć bohaterów. Pisarka wnikliwie przedstawiła zarys psychologiczny bohaterów, jednakże osąd i nastawienie pozostawiła czytelnikowi. Niemniej jednak w powieści zabrakło mi bardziej rozwiniętego i tym samym dłuższego zakończenia. Sądzę, że przez to książka byłaby jeszcze lepsza, ale i tak potrafi zachwycić!
Na zakończenie chciałabym napisać słów kilka o samym egzemplarzu książki tej powieści, który mi się trafił. Książka nie jest dużych rozmiarów, co sprawia, że czytając łatwiej i wygodniej trzyma się w ręce. Okładka w twardej i aksamitnej w dotyku oprawie przyciąga oko. Każdy rozdział zaczyna się ozdobnym pismem, a kończy rysunkiem róży. Uważam, że jest to piękne wydanie:)

Dzieci wieku - J.I.Kraszewski

Od czasu, kiedy jestem świadomą konsumentka mediów było już tych pokoleń kilka: yuppies, pokolenie X, pokolenie Y (czy też Millenials). Nie wspomnę już o tym, że co jakiś czas wraca jak bumerang hasło - stracone pokolenie (ciekawe, czy stracone są wszystkie roczniki, czy tylko co drugi). Ta skłonność do przylepiania etykietek grupom ludzi to nic nowego. Pod koniec XIX wieku dorośli (i bardzo dorośli - jak Kraszewski) drżeli na samą myśl o "dzieciach wieku" - złowrogim pokoleniu ludzi "bez serc i bez ducha", zapatrzonych w wartości materialne i dość swobodnie traktującym swoje życie osobiste. Czy naprawdę to pokolenie aż tak mocno różniło się od poprzednich i kolejnych, czy po prostu stary pisarz "zapomniał, jak cielęciem był", trudno stwierdzić. 
Książka jest jednak pewnym fenomenem. Niemal wszyscy bohaterowie są negatywni, JIK na początku nieco łaskawiej traktuje starsze pokolenie, ale gdy uświadamiamy sobie, że to z tych jabłoni pospadały te liczne zgniłe jabłuszka, nasza sympatia pryska. Pisarz nie tylko konstruuje intrygę z licznych fabularnych zakrętasów, ale także pozwala nam lepiej poznać bohaterów nie tylko za pomocą odautorskich opisów. Zżywamy się z nimi po prostu uczestnicząc w ich życiu i słuchając rozmów.
Czyli jednak pewien postęp w technice pisarskiej jest.
Całość wciąga niczym serial z segmentu przeznaczonego dla generacji X. Widać zresztą, że JIK z łatwością by książkę na taki serial przerobił, natłok wydarzeń pod koniec pokazuje wyraźnie, ze pisarz niechętnie się zatrzymuje i pobawiłby się "dziećmi wieku" przez kolejne kilkaset stron. 
Powieść, mimo, że w tej chwili kompletnie zapomniana, musiała się w momencie swojego powstania cieszyć swoja popularnością. Za życia JIK-a była wydana aż 3 razy (a powstała pod koniec jego życia) i doczekała się tłumaczeń na rosyjski i węgierski. Kto wie, może to było takie pozytywistyczne "39 i pół".
Zachęcam do odkurzenia tego szacownego zabytku literatury polskiej:).

sobota, 18 stycznia 2014

A. Dumas "Trzej muszkieterowie"

Nie było mi po drodze z tą książką, chociaż oglądałam chyba wszystkie możliwie ekranizacje (łącznie z dziwnym filmem telewizyjnym, w którym Milady podpisuje pakt z diabłem). Dotychczas zaczynałam lekturę dwa razy i dwa razy odkładałam ją na półkę; bez konkretnego powodu. No, może z obawy, że po obejrzeniu tylu filmów niczym mnie nie zaskoczy.
Myliłam się. Bardzo! W końcu, w ramach postanowień noworocznych, sięgnęłam po Trzech muszkieterów trzeci raz, lektura okazała się przednia, i to pod każdym możliwym względem.
Niespodziewanie okazało się, że chociaż znam z grubsza najważniejsze wydarzenia, Dumas wciąż potrafi mnie zaskoczyć (poza tym książka to jednak inne medium, zwłaszcza jeśli – jak w tym wypadku – autor sprawnie posługuje się piórem), że nie mogę się od niej oderwać, bo kibicuję bohaterom, śmieję się, wzruszam i zwyczajnie upajam stylem. O tak, ekscytowałam się jak, nie przymierzając, wrażliwa nastolatka podczas czytania Zmierzchu. Absolutnie nie mam się do czego przyczepić, a to zdarza się rzadko.


Reszta recenzji do przeczytania na moim blogu.

piątek, 17 stycznia 2014

William Shakespeare "Sen nocy letniej"

William Shakespeare jest chyba najsłynniejszym w świecie dramaturgiem. Pisał zarówno zabawne, przyciągające do teatrów tłumy ludzi komedie jak i poważne, ambitne tragedie, nad którymi debatują i zastanawiają się zarówno naukowcy jak i reżyserzy. Niewątpliwie coś w tym jest, skoro od setek lat nieprzebrane tłumy gromadzą się w teatrach całego świata, by podziwiać kunszt literacki autora.

Przyznaję się bez bicia, że z dzieł angielskiego dramaturga widziałam tylko "Hamleta" i "Romeo i Julię" (w teatrze telewizji, nie na żywo niestety), i to w wieku, który nie pozwalał do końca zrozumieć ich sensu. Oczywiście przeczytałam też kilka z jego dzieł - dawno, dawno temu... Postanowiłam więc nadrobić zaległości i sięgnęłam po niezbyt wymagającą lekturę - "Sen nocy letniej". Skusił mnie tytuł, skusiły czas i miejsce akcji. Czy jestem zadowolona? Hmmm...

ciąg dalszy TUTAJ!  Zapraszam :)

czwartek, 16 stycznia 2014

"PIES BASKERVILLE'ÓW" ARTHUR CONAN DOYLE

Tytuł: Pies Baskervillów
Tytuł oryginału: The Hound of the Baskervilles
Autor: Arthur Conan Doyle
Wydawnictwo:  Algo Sp. z o.o.
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 243
Moja ocena: 5.5/6









"Pies Baskervillów" Arthura Conana Doyle`a to detektywistyczna powieść kryminalna, godnie należąca do klasyki gatunku, jest trzecią częścią cyklu i chyba jedną z najsłynniejszych opowieści o detektywie Sherlocku Holmesie. Nikomu raczej nie trzeba specjalnie przestawiać błyskotliwego i inteligentnego detektywa Sherlocka Holmesa, gdyż jest on tak charakterystyczną postacią w świecie zagadek kryminalnych, że na pewno jest znany większości z Was.
Akcja książki rozgrywa się początkowo w Londynie, gdzie poznajemy głównych bohaterów oraz zarys całej zagadki kryminalnej. Następnie przenosi się do hrabstwa Devon, siedziby majątku rodu Baskerville'ów, na ponure bagna i wrzosowiska okryte mgłą.  
W wielkim dworze rodu Baskerville'ów  niespodziewanie w tajemniczych okolicznościach umiera jego właściciel sir Charles Baskerville. Pewnego dnia do Holmesa i Watsona na Baker Street przychodzi Mortimer, bliski przyjaciel i lekarz zmarłego z prośbą o rozwikłanie tajemniczej zagadki śmierci. Mortimer przynosi ze sobą stary manuskrypt opisujący pewną legendę krążącą od pokoleń w rodzinie Baskerville'ów. Według historii nad każdym Baskerville'm od ponad dwustu ciąży klątwa, według której każdego potomka spotyka straszny los ze strony diabelskiego psa.  Wkrótce do Londynu z Ameryki przybywa Henry ostatni potomek starego rodu i spadkobierca wielkiego majątku. Mortimer w obawie o bezpieczeństwo i życie Henry'ego Baskerville'a radzi się Holmesa w tej sprawie. Tak oto zaczyna się groźna przygoda z rodzinną klątwą.
W tej części przygód detektywa Holmesa i jego wiernego przyjaciela oraz towarzysza doktora Watsona, mamy do czynienia z genialnie skonstruowaną intrygą kryminalną. Tym razem Sherlock Holmes musiał zmierzyć się z równym sobie. Jak przyznał była to jedna z najtrudniejszych zagadek kryminalnych, jakie rozwiązał. Na pierwszy plan w tej opowieści jednak wysuwa się nie Holmes, lecz Watson, który do tej pory stał obok detektywa, podziwiając go i zarazem ucząc się od niego, dzięki czemu świetnie sobie poradził w tej sprawie.
Zagadka jest niewątpliwie niezwykle ciekawa. Powieść czyta się szybko i przyjemnie, wciąga od pierwszej strony. Do końca nie wiadomo kto jest mordercą. Oczywiście miałam swoich podejrzanych, ale autor tak skrzętnie i po mistrzowsku manewrował informacjami, a także wydarzeniami, że wywiódł mnie w pole. Najbardziej fascynujące były fragmenty, gdzie Holmes wyjaśniał jak drogą dedukcji rozwiązał wszystkie aspekty zagadki. Pikanterii opowieści oprócz dreszczyku i zaskakujących zwrotów akcji dodaje tajemniczy klimat i atmosfera, za sprawą stopniowo budującego się napięcia.
Moje spotkanie z "Psem Baskervill'ów" było wspaniałą ucztą czytelniczą, którą starałam się delektować w każdym calu. Polecam gorąco miłośnikom kryminałów i Sherlocka Holmesa:)

sobota, 11 stycznia 2014

Witajcie, miłośnicy klasyki


Bardzo podoba mi się idea tego wyzwania, na blog zaglądam od dawna, ale dopiero teraz – głównie dlatego że sama wróciłam do blogowania – zdecydowałam się zgłosić. Ameryki nie odkryję, jeśli powiem, że uwielbiam klasykę; uwielbiam czytać o dawno minionych czasach, obyczajach, które współczesnym wydają się nieraz śmieszne, uwielbiam subtelny język klasyków, który wciąga bez reszty. Gustuję głównie w XIX wiecznej prozie angielskiej. Jestem zadeklarowaną fanką E. Gaskell (Panie z Crawford, Żony i córki), Jane Austen (przeczytałam wszystko prócz tych niedokończonych), sióstr Brontë (Wichrowe wzgórza, Jane Eyre, Villette, Lokatorka Wildfell Hall). W zeszłym roku odkryłam Thackeray’a – polubiliśmy się do pierwszej strony; Dzieje Pendennisa, Targowisko próżności, Wdowiec Lovell, Rodzina Newcome’ów bawiły mnie (i uczyły) przez wiele dni. Poza tym lubię wszelkiej maści powieści historyczne oraz kryminały A. Christie i Conan Doyle’a.
Pierwszą przeczytaną przeze mnie (świadomie i z nieprzymuszonej woli) klasyczną powieścią były Niebezpieczne związki. Być może odświeżę je sobie w ramach wyzwania, bo myślę, że teraz odebrałabym je nieco inaczej. W liceum uroniłam niejedną łzę nad Wichrowymi wzgórzami, a potem apetyt rósł w miarę jedzenia.
W zeszłym roku bawił mnie Jerome k Jerome, a ostatnio zachwycałam się Miasteczkiem Middlemarch.

W ramach wyzwania chciałabym przede wszystkim w końcu rozprawić się ze wszystkimi książkami, których – z różnych powodów – nie udało mi się zacząć lub dokończyć.
1. Dumas A., Trzej muszkieterowie, Królowa Margot, Hrabia Monte Christo;
2. Gaskell E., Północ i południe
3. Hardy T., Tessa d'Urberville
4. Hugo V., Nędznicy
5. Verne J., 20000 mil podwodnej żeglugi
6. Scott W., Ivanhoe
7. Stoker B., Dracula
8. Swift J., Podróże Guliwera
9. Tołstoj L., Wojna i pokój
10. Zola E., Wszystko dla pań
Mam nadzieję, że w ramach wyzwania mieści się klasyka fantasy, bo mam szczerą nadzieję nadrobić w tym roku Tolkiena. 

To lista minimum, na pewno będę starała się dorzucić coś jeszcze.
Jeszcze raz witam serdecznie. Życzę wszystkim uczestnikom i sobie wytrwałości.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Anna Karenina - Lew Tołstoj

Wydaje mi się, że jestem dość wybrednym czytelnikiem. Książki, które przez większość blogosfery zostały okrzyknięte genialnymi, dla mnie niejednokrotnie są po prostu przeciętne. Istnieje jednak pewien "gatunek" dzieł pisanych, który mogę czytać bez końca i za każdym podejściem jestem równie zachwycona. Mianowicie jest to klasyka. Książki, które się nie zestarzały, które przewyższają poziomem niemal wszystkie współczesne dzieła i wciąż pozwalają na odkrycie w nich czegoś nowego. Tym razem przyszła dla mnie kolej na "Annę Kareninę", która określana jest jako romans wszech czasów stojący obok "Wichrowych wzgórz" i mojego ukochanego "Przeminęło z wiatrem". To, że książka mi się spodoba było pewne - ale czy Tołstoj spełnił wszystkie moje oczekiwania?

Anna Karenina przyjeżdża w odwiedziny do brata, Stiepana Arkadjicza, aby pogodzić go z żoną. W międzyczasie udaje się na miejscowy bal, na którym poznaje Wrońskiego - adoratora siostry swojej szwagierki. Anna czuje, że między nią a mężczyzną (zwanym także Aleksy'm Kriłłowiczem) zaistniało coś, co nie powinno mieć miejsca - i właśnie dlatego szybko opuszcza Moskwę. Aby nie dopuścić do czegoś, czego potem by żałowała. Do zdrady męża i ukochanego synka. Kobieta nie przewiduje jednak, że miłość - mimo jej ucieczki - doścignie ją sama. 

Już pierwsze strony "Anny Kareniny" uświadomiły mi, że z Tołstojem jest jak z miłością, nienawiścią, czy paraliżującym lękiem - spotkania z nim nie da się opisać, dopóki się go nie doświadczy. Nie ma słowa, którym dałoby się opisać jego pióro - jest jednocześnie obrazowe, klimatyczne, bogate, miejscami humorystyczne i przede wszystkim pełne rozmachu. Charakteryzuje się wyjątkowo długimi zdaniami i całą masą zbędnych, ale jakże przyjemnych opisów. Atmosfera dziewiętnastowiecznej Rosji została oddana idealnie, wraz ze wszystkimi szczegółami - całymi dyskusjami na temat ówczesnych problemów, czy salonowymi konwersacjami. Inaczej niż "genialne" określić się go nie da - no chyba, że ktoś podsunie mi jeszcze bardziej wzniosłe słowo.
"Po to człowiekowi dany jest rozum, by mógł się pozbyć tego, co mu jest przykre"
Chciałabym jakoś dobitnie ująć to, co sądzę o rewelacyjnej kreacji bohaterów, ale chyba znowu mam problem z wysłowieniem się. Wszystkie postacie (a było ich od groma! - Anna, Wroński, Stiwa, Dolly, Kitty i Lewin to dopiero główni bohaterowie!) zostały nakreślone iście mistrzowsko. Każda ma swój indywidualny charakter, emocje, myśli, poglądy i wspomnienia; każda budzi w czytelniku inne uczucia. Dodatkowo narracja między nimi przeskakiwała w odpowiednich momentach - tak, że nie sposób jest znudzić się zbyt długim ciągnięciem jednego tematu. No, może na początku. Ale im dłużej przebywa się w świecie Anny Kareniny, tym bardziej się do niego przyzwyczaja - aż w końcu czuje się łzy w oczach na myśl o rychłym rozstaniu. A może po prostu była to wina zakończenia? Poruszającego, wstrząsającego, niesprawiedliwego... i uosabiającego całe przesłanie tej książki.
Chyba trochę zboczyłam od tematu i w sumie nie powiedziałam ani słowa o głównej bohaterce. Należy zacząć od tego, że Anna jest postacią niezwykle złożoną. I wcale nie lękliwą, skromną i pokorną (jak mają w zwyczaju główne bohaterki ówczesnych książek) lecz przeciwnie - wyrazistą, odważną, zawsze pogodną i nie ukazującą światu swoich łez. Biorąc pod uwagę także jej gorące serce - jest to dla mnie postać niemalże idealna. Natomiast jej zachowanie, myśli, odczucia w ostatnich rozdziałach... za to mogłabym przyznać autorowi własnoręcznie zrobiony medal.

Jedynym mankamentem "Anny Kareniny" jest jej długość - 900 stron to nie przelewki. Wiąże się z nimi także dość rozwleczona akcja: fakt faktem czytałam "Annę..." całe trzy tygodnie! Jednakże teraz, gdy po skończeniu lektury patrzę na nią perspektywicznie, to uwierzcie - naprawdę jestem gotowa wybaczyć Tołstojowi dosłownie wszystko.

Jestem niewypowiedzianie szczęśliwa, że sięgnęłam po "Annę Kareninę". Już od kilku miesięcy nie czytałam tak doskonałej książki! Zawiera ona w sobie dokładnie wszystko, czego poszukuje w literaturze. Jestem pewna, że spodoba się ona każdemu wielbicielowi romansów i zapewni mu kilkanaście godzin naprawdę dobrej rozrywki. Gorąco, gorąco polecam.

Moja ocena: 8,5/10