Zastanawiałam
się czasami, dlaczego uznani pisarze biorą na warsztat w kółko te same
ludowe i tradycyjne bajki. Po "Kwiecie paproci" w JIK-owym wydaniu
porzuciłam wątpliwości. Historia Jacka, który w noc świętojańską
wyruszył na poszukiwanie kwiatu paproci, a następnie w wyniku błędnych
decyzji zmarnował sobie życie, ma wszystko, co dobra bajka mieć
powinna: sugestywny klimat (w tym przypadku lekko gotycki) i mądre
przesłanie. Nic to, że nieco czarno białe, nie jest wszak zadaniem
bajek oswajać słuchaczy/czytelników z odcieniami życiowej szarości.
Zachęcam do odświeżenia sobie tej historii, choćby w czasie przerwy na lunch. Dostępna online TUTAJ.
Tym razem chciałam napisać nie o
książce a o tzw. uwspółcześnianiu bajek. Czasami rzeczywiście warto
się nad tym zastanowić. Weźmy chociaż wszechobecne złe macochy. I jak
tu współczesna sobie układać dobre stosunki z dzieckiem męża/partnera,
jeśli wychowało się ono na braciach Grimm?
Z
niektórych bajek macochę wyrzucić się da (Jaś i Małgosia), w innych
jest ona na tyle ważnym punktem fabuły, że z bajki, po jej usunięciu
niewiele zostanie.
A co z unikaniem drastycznych treści?
Klasyczny
przykład przeróbek to Czerwony Kapturek z wilkiem jaroszem. Czy
współczesne dzieci są AŻ TAK wrażliwe, że pod żadnym pozorem nie mogą
się dowiedzieć, że niektóre zwierzęta są drapieżnikami (a przy okazji,
że nie każdy jest dobry i nie każdy musi chcieć dla nich dobrze)?
Wracając
do "Kwiatu paproci" - ta bajka w oryginale uczy poprzez przykład
negatywny, czyli kończy się źle. Mam w swoich zbiorach uproszczoną
wersję (wydawnictwa Wilga), która kończy się DOBRZE. Mroczna historia zamieniła się w
słodką i nijaką opowieść familijną. Dodam, że moje dzieci jakoś nigdy w
tej wersji nie zagustowały - czyżby była po prostu nudna?. Wolą
faszerowanego siarką smoka wawelskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz